piątek, 29 czerwca 2018

Ścieżka 510 Do przodu

Gdyby to dzisiejszy dzień miał by być tym ostatnim tego wyjazdu to ni mniej ni więcej ale ten wyjazd uratował. Bo wczorajszy – wczorajszy był tragiczny. Wczoraj po przyjeździe dopadł mnie taki smutek, taki żal, że aż strach. Smutek przeogromny. Już w drodze mnie dopadał. Tak jakoś w okolicy Łukty, gdy zatrzymałem się w pięknym lesie na chwilę odpoczynku zrobiło mi się nagle jakoś tak smutno. Nie wiadomo dlaczego i skąd. Ale zwaliłem to na karby zmęczenia i niewyspania. Bo w noc przed wyjazdem przewracałem się z boku na bok do pierwszej, a potem obudziłem się o piątej i było po spaniu. To lubię najbardziej. Gdy normalnie, w dzień roboczy, zwlekam się o tej piątej nadludzkim wysiłkiem, w dni nierobocze wręcz przeciwnie, nawet budzik jest zbędny. No więc na karby tego niewyspania zwaliłem ten nagły smutek. I zdusiłem go zaraz myślą, że nie po to co całe zaklinanie pogody gdyż padało od czwartku, nie po to z Rumakiem ceregiele bym się teraz miał smucić. Bo jeszcze tak apropo, wyjazd miał być dzień wcześniej. Jednak gdy już majdan cały był na Rumaku, gdy ja również na nim, Rumak nagle zastrajkował i stwierdził, że jazdy nie będzie. Musiałem majdan rozpakować, siebie uspokoić i rozpocząć z nim pertraktacje. Na szczęście był to tylko akumulator. Dnia następnego już nie strajkował, majdan cały znowu na niego, ja również i pojechaliśmy. Tak to właśnie – nie po to wszystko bym się miał smucić już w drodze, w pięknym lesie. Ale smutek za wygraną nie dał. Bo choć chwilowo go zdusiłem, po dotarciu ma miejsce dopadł mnie ze zdwojoną siłą. Ależ bym wielki. I bałem się, że zostanie ze mną na cały ten wyjazd. Na szczęście dzień dzisiejszy ni mniej ni więcej ale wyjazd ten uratował. Dzisiaj rano, idąc na plażę boso po rozgrzanym asfalcie coś mnie w środku zapytało. Coś w środku zadało mi pytanie, pytanie: erze czy to twoje wspomnienia tu przyjechały czy ty? To było bardzo mądre pytanie. Ja tu przyjechałem, no ja – odparłem. I poszedłem na tą plażę. Boso po rozgrzanym asfalcie stąpając delikatnie. I poleżałem kryjąc się przed wiatrem za barykadą z kłód. I pospałem chwilę. I bułkę zjadłem. I popływałem na falach w ciepłej jak nigdy wodzie. Potem obejrzałem w nadmorskim barze mecza zaśmiewając się w końcówce ze współoglądającymi do łez. Co jak co ale poza zdobyciem mistrzostwa to było chyba najlepsze jak mógł się tam ten naszych występ zakończyć. Te ostatnie dziesięć minut wynagrodziło wszystko, to był kabaret który rozbawił mnie do łez. I Peszko nawet zagrał. I w sumie cieszę się, że Japonia zagra dalej, mimo z nami porażki. A potem pobiegłem sobie dyszkę, i po biegu znowu popływałem. I wracając z biegu pogadałem z mrówką która na stopę mi wlazła, i sarenkę spotkałem. Tak - to był już taki, taki mój wyjazd. A teraz dochodzi północ i sobie to piszę. Gdzieś tam dobiega znowu muzyka o tęsknocie, o smutku, o wspomnieniach. Księżyc wielki się pokazał ale jakoś nie chce mu się na górę nieba wzbijać, snuje się gdzieś tam tuż nad ziemią. Nie wiem co jutro będzie. Grunt, że dzisiaj było dobrze. To ja tu jestem – ja – nie moje wspomnienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz