Gdyby
to dzisiejszy dzień miał by być tym ostatnim tego wyjazdu to ni
mniej ni więcej ale ten wyjazd uratował. Bo wczorajszy –
wczorajszy był tragiczny. Wczoraj po przyjeździe dopadł mnie taki
smutek, taki żal, że aż strach. Smutek przeogromny. Już w drodze
mnie dopadał. Tak jakoś w okolicy Łukty, gdy zatrzymałem się w
pięknym lesie na chwilę odpoczynku zrobiło mi się nagle jakoś
tak smutno. Nie wiadomo dlaczego i skąd. Ale zwaliłem to na karby
zmęczenia i niewyspania. Bo w noc przed wyjazdem przewracałem się
z boku na bok do pierwszej, a potem obudziłem się o piątej i było
po spaniu. To lubię najbardziej. Gdy normalnie, w dzień roboczy,
zwlekam się o tej piątej nadludzkim wysiłkiem, w dni nierobocze
wręcz przeciwnie, nawet budzik jest zbędny. No więc na karby tego
niewyspania zwaliłem ten nagły smutek. I zdusiłem go zaraz myślą,
że nie po to co całe zaklinanie pogody gdyż padało od czwartku, nie po to z Rumakiem
ceregiele bym się teraz miał smucić. Bo jeszcze tak apropo, wyjazd
miał być dzień wcześniej. Jednak gdy już majdan cały był na
Rumaku, gdy ja również na nim, Rumak nagle zastrajkował i
stwierdził, że jazdy nie będzie. Musiałem majdan rozpakować,
siebie uspokoić i rozpocząć z nim pertraktacje. Na szczęście był
to tylko akumulator. Dnia następnego już nie strajkował, majdan
cały znowu na niego, ja również i pojechaliśmy. Tak to właśnie
– nie po to wszystko bym się miał smucić już w drodze, w
pięknym lesie. Ale smutek za wygraną nie dał. Bo choć chwilowo go
zdusiłem, po dotarciu ma miejsce dopadł mnie ze zdwojoną siłą.
Ależ bym wielki. I bałem się, że zostanie ze mną na cały ten
wyjazd. Na szczęście dzień dzisiejszy ni mniej ni więcej ale
wyjazd ten uratował. Dzisiaj rano, idąc na plażę boso po
rozgrzanym asfalcie coś mnie w środku zapytało. Coś w środku
zadało mi pytanie, pytanie: erze czy to twoje wspomnienia tu
przyjechały czy ty? To było bardzo mądre pytanie. Ja tu
przyjechałem, no ja – odparłem. I poszedłem na tą plażę. Boso
po rozgrzanym asfalcie stąpając delikatnie. I poleżałem kryjąc
się przed wiatrem za barykadą z kłód. I pospałem chwilę. I
bułkę zjadłem. I popływałem na falach w ciepłej jak nigdy
wodzie. Potem obejrzałem w nadmorskim barze mecza zaśmiewając się
w końcówce ze współoglądającymi do łez. Co jak co ale poza
zdobyciem mistrzostwa to było chyba najlepsze jak mógł się tam
ten naszych występ zakończyć. Te ostatnie dziesięć minut
wynagrodziło wszystko, to był kabaret który rozbawił mnie do łez.
I Peszko nawet zagrał. I w sumie cieszę się, że Japonia zagra
dalej, mimo z nami porażki. A potem pobiegłem sobie dyszkę, i po
biegu znowu popływałem. I wracając z biegu pogadałem z mrówką
która na stopę mi wlazła, i sarenkę spotkałem. Tak - to był już
taki, taki mój wyjazd. A teraz dochodzi północ i sobie to piszę.
Gdzieś tam dobiega znowu muzyka o tęsknocie, o smutku, o
wspomnieniach. Księżyc wielki się pokazał ale jakoś nie chce mu
się na górę nieba wzbijać, snuje się gdzieś tam tuż nad
ziemią. Nie wiem co jutro będzie. Grunt, że dzisiaj było dobrze.
To ja tu jestem – ja – nie moje wspomnienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz