niedziela, 10 czerwca 2018

Ścieżka 506 Do przodu

Wczoraj o tej porze biegałem sobie beztrosko nad jeziorem Mikołajskim. Yyyy tzn nie wczoraj. Wczoraj o tej porze nie biegałem. Już mi się dni mylą. Przed wczoraj, to było przedwczoraj. Tak więc przedwczoraj o tej porze biegałem sobie beztrosko nad jeziorem Mikołajskim. Potem się w tymże jeziorze wykąpałem ( tak apropo to dopiero 10 czerwca, a ja już się kąpałem 4 razy, w tym raz w ocenia i raz w jeziorze – to niesamowite ). Ale wracając do przedwczoraj. No więc po biegu popływałem w jeziorze, wróciłem do pokoju, wziąłem prysznic i mając chwilę wolnego czasu położyłem się na łóżku. Na łóżku z którego przez szerokie okno balkonowe roztaczał się przepiękny widok. Leżałem tak więc tam przez chwilę, leżałem w tym luksusie. I patrząc na ten przepiękny widok, przytulając się do aksamitnej poduszki pomyślałem sobie, że dobrze jest zaznać czasami luksusu. A obserwując ekskluzywne jachty i łodzie, przyszło mi do głowy, że w sumie dobrze by było i nie tylko przez tą chwilę żyć w tym luksusie. Jedna tylko refleksja psuła mi ten sielski nastrój. Refleksja, dlaczego tylko moimi oczami na to patrzę. Wspomniałem wyprawę do Portugalii. I przypomniało mi się jak siedząc w Porcie Brandao na niezapomnianej ławeczce myślałem dlaczego tylko ja tu teraz to czuję. I przyszło jeszcze wspomnienie chwili jak siedząc na balkonowym progu mojego zwykłego bloku z betonowej płyty, siedząc z kubkiem herbaty, siedząc zapatrzonym w czerwień zachodzącego słońca poczułem dłoń na moim ramieniu. Dłoń delikatną która wyrwała mnie z zadumy:
- Co robisz?
- Piękny zachód słońca co?
- Tak. Śliczny, posiedzę z tobą.
I leżąc na tym luksusowym łóżku, przytulając się do tej aksamitnej poduszki, podziwiając ten przepiękny widok przez szerokie okno balkonowe poczułem smutek, smutek, że nic to nie warte. Nic warte są te piękne chwile. Nic nie warte gdy jesteś w nich sam. Nic nie warta ławeczka w Porcie Brandao, nic nie warty zachód słońca z kubkiem w ręku. Nic nie warte gdy nikt nie widzi tego co ty, nikt tego co ty nie czuje, nikt nie kładzie delikatnej dłoni na ramieniu, nikt nie siada przy tobie w zachwycie. Tak, i w luksusowym łóżku z widokiem cudnym, widokiem przepięknym, i w portugalskim małym porcie, i na balkonie bloku z płyty, wszędzie tam czułem jednak smutek. Smutek, że choć tak to wszystko doskonałe, choć tak piękne, to podziwiam to w samotności. Tak bardzo chciałbym, tak bardzo bym chciał by był ktoś, ktoś z kim tym całym pięknem, tym wszystkim mógłbym się podzielić. Tak bardzo bym chciał.

Jakaś słabość mnie dopadła. Żal jakiś ogarnął. Czy już do końca życia żył tak będę? Tak sam, samotny, samotny w chwilach gdy świat piękny, gdy świat cudny. Słabość ta dopadła mnie tydzień temu. Tydzień temu o tej porze był las, przy lasie pole z jakimś zbożem, obok pola droga, przy drodze kapliczka z Matką Boską, nad kapliczką trzy wielkie sosny a pod tym wszystkim ja i Rumak. Okoliczności przyrody wyjątkowe. Położyłem się na trawie, przez sosnowe gałęzie spojrzałem w niebo i zapytałem: gdzie żesz jedziesz erze, gdzie? No bo gdzie jadę, czy też raczej gdzie zmierzam? No gdzie?
A potem było już bez pytań. Potem poczułem coś na ręce, coś małego, co na pierwsze spojrzenie wydawało się być komarem. I klepnąłem tego komara odruchowo. Niestety, to nie był komar – ty był mały, rachityczny pajączek. Acha – a więc sprowadziłem na siebie deszcz. I czy to za sprawą śmierci małego pajączka z rąk mych, czy też za sprawą tego kogoś na górze, tego kogoś kto życiem się moim marnym bawi, tego kogoś tylko czeka co ja tu nawypisuję, ale dalsza jazda przebiegała w deszczu. I zmoczyło mnie i osuszyło i zmoczyło i osuszyło. Tak jakby nie mogło padać w żaden inny dzień tylko w właśnie w ten gdy zaplanowałem sobie z Rumakiem wycieczkę. Po tym wszystkim słabość fizyczna mnie dopadła. I raczej przeziębiłem się. I na kark przeziębienia tego właśnie, osłabienia i braku energii zwalam całą tą nostalgię która w tygodniu tym minionym mnie dopadła.

Apropo jeszcze zeszłotygodniowej notki. Wspomniałem tam, że szkoda, że ludzie nie piszą co u nich. Zaraz potem przyszedł do mnie Szustak. Niezawodny Szustak powiedział zaraz potem co następuje.

2 komentarze:

  1. Byłam u Ciebie parę dni temu, przeczytałam to co napisałeś do położyłam się spać, nie zostawiłam po sobie śladu...Ale dzisiaj wróciłam, przeczytałam do końca i wysłuchałam Szustaka :)Warto sobie od czasu przypomnieć o sprawach, o których nie myśli się na co dzień, bo wydają się tak oczywiste, że w końcu się o nich zapomina.
    :) Dziękuję Ci bardzo i pozdrawiam ciepło. Asia.

    OdpowiedzUsuń