piątek, 29 czerwca 2018

Ścieżka 511 Do przodu

Już tu – nie tam. Wróciłem. Dzień wcześniej niż chciałem ale pogoda zdecydowanie zrobiła się kapryśna. Widać modlitwy rolników, ogrodników, sadowników i tych wszystkich dla których cotygodniowe koszenie przydomowego trawnika na 2 cale stanowi sens życia, zostały wysłuchane i z początkiem wakacji przyszły deszcze. A z deszczami przyszły i niższe temperatury. Takie nie na pojedynczego w namiociku, i nie na 400 km w trasie. Właściwie to 401 w tamtą i 395 w tą stronę. Nie wiem ile w tym prawdy, ile ułudy – ale wraca się zawsze szybciej. Co jednak jakby nie patrzeć te +/- 7 godzin zajmuje. A dzisiaj wracało się wyjątkowo szybciej, bo z wiatrem. Poza tymi nielicznymi momentami, gdy nie z wiatrem. Ale do tego też można się przyzwyczaić. Wystarczy tylko na widok tira bardziej się skulić i zamknąć oczy przy spotkaniu z wytworzoną przez niego falą uderzeniową. Dzisiaj pojechałem też inną trasą. Tą taką chyba krótszą ale taką z niebezpieczeństwem spotkania kogoś. I dzisiaj niestety ( a może stety ) kogoś tego chyba spotkałem. Pewny nie jestem, może kiedyś się upewnię. Rumak nie zawiódł. A ile dzięki niemu zyskuję przekonałem się już na samym początku powrotu, gdy w okolicy Elbląga, po minięciu sznura samochodów, dotarłem do biało czerwonych pachołków, kilku panów w białych czapkach, kilku w hełmach, i kupy żelastwa na środku. Nie wiem ile czasu jeszcze tam później spędzili ci w czterokołowcach ale ja na swoich dwóch kołach zawróciłem i pojechałem inną trasą. Swoją drogą, jak niewiele trzeba, chwila nieuwagi i nieszczęście gotowe. Swoją drogą to w drodze tam też bym się nieźle wpierdzielił będąc już prawie u celu. Jak ja to wyhamowałem – to nie wiem? I jak ten mój Anioł Stróż odwrócił moją głowę we właściwą stronę to też nie wiem. Tak czy inaczej i dojechałem i wróciłem. Cały. I czas wracać do codzienności, do rutyny. Może to i dobrze, bo ten ostatni tydzień bez codzienności, bez rutyny dał mi ostro. Natłok uczuć mnie przytłoczył. Strasznie mnie przygniotło. I strasznie zły byłem z tego powodu. I załamany sobą strasznie. Dzisiaj rano dopiero uświadomiłem sobie, że przecież to nie żadna nowość, że to przecież normalka u mnie. To tylko przez fakt, że już dawno mnie te moje doły nie dopadały straciłem ich świadomość. Dawno ich nie było. Tak dawno, że aż o nich zapomniałem. Ale na szczęście dzisiaj rano pamięć wróciła. I wrócił spokój. To przecież normalne w moim przypadku, popadam czasem w smutek i tyle. A wraz ze spokojem, wraz ze zrozumieniem dla samego siebie przyszła refleksja, że najlepiej to by było zniknąć. Rozsypać się, wyparować, rozpłynąć. Tak żeby pamięć po mnie nawet uleciała. Co tu zresztą pamiętać? Nie ma co pamiętać. Rozmyślam ostatnimi czasy znowu dużo o śmierci. O tym, co by było gdybym umarł, o tym jak bym umarł. Układam możliwe scenariusze, snuję przypuszczenia. Bo na ten przykład co by się stało po mojej śmierci z Rumakiem? Albo inna sprawa, ludzie o tym nie myślą kupując co raz to nowe ciuchy ale co z tymi wszystkimi ciuchami zrobić po śmierci? Co zrobić ze wszystkimi tak skrzętnie gromadzonymi „dobrami”? Przecież śmierć przyjść może w każdym momencie. Ilu ludzi dzisiaj umarło? Ilu z nich wiedziało, że właśnie dzisiaj umrze? Czy ten ktoś z kupy żelastwa w okolicach Elbląga przez którą musiałem dzisiaj zmienić trasę myślał o tym zanim wsiadł do żelastwa gdy jeszcze kupą nie było? Teraz nawet myślę – myślę – a gdyby to była moja ostatnia notka? Czy napisałem w niej to co chciałem? A czy gdyby nawet była ostatnią to czy będzie mieć jakieś znaczenie czy napisałem to co chciałem? Momentami to tak mi się to wydaje bez znaczenia, że aż sens traci robienie czegokolwiek. Robię oczywiście wszystko nadal ale jakoś tak chyba bez przekonania. Bez werwy, bez radości, bez nadziei. Ale żeby była jasność – śmierci nie uważam za zło. To tylko jej nieprzewidywalność mnie frapuje ostatnio.

P.S. Cieszę się, że pisanie wraca u niektórych. Mogłoby wrócić u wszystkich.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz