To
był dziwny tydzień.
Pierwszego
dnia tego dziwnego tygodnia zawędrowałem na Stare Miasto. Jak ja
dawno tam nie byłem. Bardzo dawno. W tym roku zawędrowałem tam po
raz pierwszy. Chyba już trochę nawet zaczynałem zapominać o tym
moim Starym Mieście. Bo czyż nie świadczy o tym fakt, że dopiero
w połowie czerwca tam trafiam? Fakt – w roku ubiegłym też nie
było tych wizyt za wiele, no ale na pewno nie zaczęły się dopiero
w połowie czerwca. Jakby to jednak nie zabrzmiało, ta jedna wizyta
warta była wszystkich zeszłorocznych. Bo jakby to nie zabrzmiało,
w zeszłorocznych wizytach nie mogłem odnaleźć mojego Starego
Miasta. Wizyty zeszłoroczne pełne były rozczarowania, pełne
zawodu. Zeszłoroczne wizyty podsumowałem jednym: to już nie to. I
smutek czułem z tego powodu i pustkę jakąś i tęsknotę wielką
za tamtym. Dlatego też jakiś taki niepokój miałem przed tą
tegoroczną i taki strach może, że znowu się rozczaruję, że
smutek mnie ogarnie znowu. Choć z drugiej strony wiedziałem, że
nie mam czego sobie obiecywać. No widziałem przecież po ubiegłym
lecie, że już nie ma mojego Starego Miasta, że już się
skończyło, już odeszło, zostało już tylko w moich
wspomnieniach. I jakież zdumienie mnie ogarnęło gdy po pokonaniu
dobrze znanych ruchomych schodów, po przejściu przez drzwi, po
spojrzeniu na plac, na kolumnę, na zamek, na hen gdzieś narodowy
poczułem miłe, znajome, ciepłe uczucie. Ej, co jest –
przeleciało mi przez głowę – skądziś znam ten widok. Bo był
to widok … widok jak w moich wspomnieniach. Piękne było
poniedziałkowe Stare Miasto. Czułem się jakbym cofnął się w
czasie, jakby ubyło mi tych kilka ostatnich, JAKŻE CIĘŻKICH, lat.
Nie powiem, że łza mi się w oku zakręciła – powiem, że
uśmiech ulgi zagościł na twarzy. Jakże wspaniale było odetchnąć.
Jakże wielki ciężar spadł mi z serca. A więc jest, jest, nie
skończyło się, jest, jakże wspaniale jest je znowu zobaczyć. I
jakże wspaniale jest je znowu poczuć w sercu. To ciche, leniwe, w
blasku zachodzącego słońca Stare Miasto. Nie straciłem go. Jest,
trwa, nie tylko w moich wspomnieniach, jest i trwa w dniu
teraźniejszym. Przeszedłem się powoli pustymi uliczkami,
posłuchałem grajków, pooglądałem ludzi, posłuchałem jeżyków,
postałem obok ławeczki. A na koniec poszedłem do św. Jana. Tam
gdzie tyle godzin spędziłem na prośbie, na groźbie, na
dziękczynieniu. Usiadłem, zamknąłem oczy i spędziłem kolejne
parę minut na dziękczynieniu. Bo jest za co dziękować. Dziękuję,
naprawdę dziękuję, że jest. To stare dobre moje Stare Miasto. Mój
stary przyjaciel.
Trzeciego
zaś dnia tego dziwnego tygodnia zawędrowałem za sprawą całkiem
błahego interesu na moją starą dzielnicę. Tam to już naprawdę
czułem strach. Strach cholerny. Już wychodząc ze stacji Metra
rozglądałem się czujnie czy nie spotkam raptem kogoś gdzieś z
dawnych lat. Bo cóż powiedzieć w takiej sytuacji, gdzie włożyć
oczy. Jak zareagować na pytania co, jak, gdzie, dlaczego. I czy
byłbym w stanie znieść psychicznie cały napływ emocji związany
z takim czy innym pytaniem? Tego bałem się cholernie. Ale dziwna
sprawa, bo zaraz po ze stacji Metra wyjściu wszystkie te obawy, cały
ten strach prysł jak mydlana bańka. Uleciał gdzieś jak tylko
postawiłem pierwszy krok na dobrze znanym chodniku. Jak spojrzałem
na ścieżki które tyle razy przeszedłem. Cały strach zastąpiła
radość. Nie wiem skąd, nie wiem dlaczego ale radość poczułem
przeogromną mogąc znowu postawić stopę na tym starym, dobrze
znanym chodniku. I mogąc spojrzeć na stare, dobrze znane mury.
Jakież to wszystko było kochane. Mógłbym dosłownie przytulić
się do tych murów. Były takie moje, takie znajome. Aż wydawały
się wołać witaj erze, witaj stary, jak dobrze cię widzieć. Mi
też dobrze było je widzieć. I dobrze było widzieć ten autobus
którym jeździłem na Stare Miasto, i przystanek pod którym
chowałem się przed ulewą, i sklep w którym robiłem pierwsze
zakupy, i kawałek ścieżki z pierwszych przebiegniętych
kilometrów. Jeny, jakież to było moje. Jeny, jakże ja się tam
cudownie czułem. I myśl mnie dopadła, refleksja taka, że ja
kurde, że ja tam cały czas mieszkam. Przykre to, ale moje serce
jeszcze cały czas tam jest. To bardzo trudne, bardzo ciężko jest
żyć gdy ciało i serce są w różnych miejscach. To już nie jest
życie. To jest ciągłe dążenie, ciągłe szukanie się jednego z
drugim. A to oznacza tyle – życie w ciągłej pustce. I
wystarczyło bym skręcił lekko w prawo, wystarczyło przejść parę
kroków bym ujrzał okno swojego starego mieszkania, chyba nawet
przez korony drzew mogłem okno to próbować wypatrzeć jednak nie
zrobiłem tego. Poszedłem dalej. Bo choć serce moje zostało, ciało
musiało iść dalej. I choć zabrzmi to być może strasznie,
zostanie mi chyba żyć już w tym takim rozdzieleniu do końca dni
moich. I zabrzmi to być może dziwnie, może zaskakująco, nie
jestem smutny z tego powodu. Tzn jestem, ale wiem przynajmniej gdzie
jest moje serce. Bo myślałem, że już go nie mam, myślałem, że
zginęło gdzieś po drodze w ciągu tych ostatnich, JAKŻE CIĘŻKICH,
lat. I choć wydźwięk może mieć to zgoła inny – to powiedzieć
mogę szczerze – to był dobry tydzień.
Dobra,
starczy.
W
codzienności piszę dzisiaj bo jutro o tej porze zamiar jest biegać
w Platerowie. Biegać, choć w ubiegłą niedzielę zdechłem po 6
km. No – bardzo się rozczarowałem tym faktem, miejmy nadzieję,
że to chwilowa niedyspozycja była. Więc jutro o tej porze zamiar
jest biegać dyszkę poniżej 50 minut. Tzn o tej porze będzie już
po biegu, i raczej wracać będziemy z Rumakiem do domu. Tzn wracać
będziemy z Rumakiem o ile nie zstąpi z nieba armagedon coś w
podobie wczorajszego. Się zobaczy.
Nasi
zagrali we wtorek mecz otwarcia. Trudno uwierzyć – nie oglądałem.
Ale mecz o wszystko raczej obejrzę, bo wybieram się do Suchgo – o
ile wróci z Mazur. Jak wróci obejrzę i zapewne … popłynę.
A
we wtorek biorę Rumaka i lecimy na pierwsze w tym roku morze.
Jeszcze tylko pytanie jest czy w drodze tej zahaczymy o Szustaka w
Płócznie ale to na razie przyszłość o której nie myślę.
Ciężko nie uśmiechnąć się do tej notki, albo chociaż do niektórych jej części. Jak widać czasem nie wystarczy miejsce, żeby zagrało, bo inne elementy jeszcze muszą się zgadzać. Fajnie, że na Starym Mieście się udało. I na dawnej dzielni.
OdpowiedzUsuńJa meczu nie oglądałam też. Tego pierwszego. Bo mecz o wszystko wczorajszy niestety tak. Do tej pory ubolewam.
Pozdro Er!