piątek, 22 czerwca 2018

Ścieżka 508 Do przodu

To był dziwny tydzień.
Pierwszego dnia tego dziwnego tygodnia zawędrowałem na Stare Miasto. Jak ja dawno tam nie byłem. Bardzo dawno. W tym roku zawędrowałem tam po raz pierwszy. Chyba już trochę nawet zaczynałem zapominać o tym moim Starym Mieście. Bo czyż nie świadczy o tym fakt, że dopiero w połowie czerwca tam trafiam? Fakt – w roku ubiegłym też nie było tych wizyt za wiele, no ale na pewno nie zaczęły się dopiero w połowie czerwca. Jakby to jednak nie zabrzmiało, ta jedna wizyta warta była wszystkich zeszłorocznych. Bo jakby to nie zabrzmiało, w zeszłorocznych wizytach nie mogłem odnaleźć mojego Starego Miasta. Wizyty zeszłoroczne pełne były rozczarowania, pełne zawodu. Zeszłoroczne wizyty podsumowałem jednym: to już nie to. I smutek czułem z tego powodu i pustkę jakąś i tęsknotę wielką za tamtym. Dlatego też jakiś taki niepokój miałem przed tą tegoroczną i taki strach może, że znowu się rozczaruję, że smutek mnie ogarnie znowu. Choć z drugiej strony wiedziałem, że nie mam czego sobie obiecywać. No widziałem przecież po ubiegłym lecie, że już nie ma mojego Starego Miasta, że już się skończyło, już odeszło, zostało już tylko w moich wspomnieniach. I jakież zdumienie mnie ogarnęło gdy po pokonaniu dobrze znanych ruchomych schodów, po przejściu przez drzwi, po spojrzeniu na plac, na kolumnę, na zamek, na hen gdzieś narodowy poczułem miłe, znajome, ciepłe uczucie. Ej, co jest – przeleciało mi przez głowę – skądziś znam ten widok. Bo był to widok … widok jak w moich wspomnieniach. Piękne było poniedziałkowe Stare Miasto. Czułem się jakbym cofnął się w czasie, jakby ubyło mi tych kilka ostatnich, JAKŻE CIĘŻKICH, lat. Nie powiem, że łza mi się w oku zakręciła – powiem, że uśmiech ulgi zagościł na twarzy. Jakże wspaniale było odetchnąć. Jakże wielki ciężar spadł mi z serca. A więc jest, jest, nie skończyło się, jest, jakże wspaniale jest je znowu zobaczyć. I jakże wspaniale jest je znowu poczuć w sercu. To ciche, leniwe, w blasku zachodzącego słońca Stare Miasto. Nie straciłem go. Jest, trwa, nie tylko w moich wspomnieniach, jest i trwa w dniu teraźniejszym. Przeszedłem się powoli pustymi uliczkami, posłuchałem grajków, pooglądałem ludzi, posłuchałem jeżyków, postałem obok ławeczki. A na koniec poszedłem do św. Jana. Tam gdzie tyle godzin spędziłem na prośbie, na groźbie, na dziękczynieniu. Usiadłem, zamknąłem oczy i spędziłem kolejne parę minut na dziękczynieniu. Bo jest za co dziękować. Dziękuję, naprawdę dziękuję, że jest. To stare dobre moje Stare Miasto. Mój stary przyjaciel.
Trzeciego zaś dnia tego dziwnego tygodnia zawędrowałem za sprawą całkiem błahego interesu na moją starą dzielnicę. Tam to już naprawdę czułem strach. Strach cholerny. Już wychodząc ze stacji Metra rozglądałem się czujnie czy nie spotkam raptem kogoś gdzieś z dawnych lat. Bo cóż powiedzieć w takiej sytuacji, gdzie włożyć oczy. Jak zareagować na pytania co, jak, gdzie, dlaczego. I czy byłbym w stanie znieść psychicznie cały napływ emocji związany z takim czy innym pytaniem? Tego bałem się cholernie. Ale dziwna sprawa, bo zaraz po ze stacji Metra wyjściu wszystkie te obawy, cały ten strach prysł jak mydlana bańka. Uleciał gdzieś jak tylko postawiłem pierwszy krok na dobrze znanym chodniku. Jak spojrzałem na ścieżki które tyle razy przeszedłem. Cały strach zastąpiła radość. Nie wiem skąd, nie wiem dlaczego ale radość poczułem przeogromną mogąc znowu postawić stopę na tym starym, dobrze znanym chodniku. I mogąc spojrzeć na stare, dobrze znane mury. Jakież to wszystko było kochane. Mógłbym dosłownie przytulić się do tych murów. Były takie moje, takie znajome. Aż wydawały się wołać witaj erze, witaj stary, jak dobrze cię widzieć. Mi też dobrze było je widzieć. I dobrze było widzieć ten autobus którym jeździłem na Stare Miasto, i przystanek pod którym chowałem się przed ulewą, i sklep w którym robiłem pierwsze zakupy, i kawałek ścieżki z pierwszych przebiegniętych kilometrów. Jeny, jakież to było moje. Jeny, jakże ja się tam cudownie czułem. I myśl mnie dopadła, refleksja taka, że ja kurde, że ja tam cały czas mieszkam. Przykre to, ale moje serce jeszcze cały czas tam jest. To bardzo trudne, bardzo ciężko jest żyć gdy ciało i serce są w różnych miejscach. To już nie jest życie. To jest ciągłe dążenie, ciągłe szukanie się jednego z drugim. A to oznacza tyle – życie w ciągłej pustce. I wystarczyło bym skręcił lekko w prawo, wystarczyło przejść parę kroków bym ujrzał okno swojego starego mieszkania, chyba nawet przez korony drzew mogłem okno to próbować wypatrzeć jednak nie zrobiłem tego. Poszedłem dalej. Bo choć serce moje zostało, ciało musiało iść dalej. I choć zabrzmi to być może strasznie, zostanie mi chyba żyć już w tym takim rozdzieleniu do końca dni moich. I zabrzmi to być może dziwnie, może zaskakująco, nie jestem smutny z tego powodu. Tzn jestem, ale wiem przynajmniej gdzie jest moje serce. Bo myślałem, że już go nie mam, myślałem, że zginęło gdzieś po drodze w ciągu tych ostatnich, JAKŻE CIĘŻKICH, lat. I choć wydźwięk może mieć to zgoła inny – to powiedzieć mogę szczerze – to był dobry tydzień.
Dobra, starczy.
W codzienności piszę dzisiaj bo jutro o tej porze zamiar jest biegać w Platerowie. Biegać, choć w ubiegłą niedzielę zdechłem po 6 km. No – bardzo się rozczarowałem tym faktem, miejmy nadzieję, że to chwilowa niedyspozycja była. Więc jutro o tej porze zamiar jest biegać dyszkę poniżej 50 minut. Tzn o tej porze będzie już po biegu, i raczej wracać będziemy z Rumakiem do domu. Tzn wracać będziemy z Rumakiem o ile nie zstąpi z nieba armagedon coś w podobie wczorajszego. Się zobaczy.
Nasi zagrali we wtorek mecz otwarcia. Trudno uwierzyć – nie oglądałem. Ale mecz o wszystko raczej obejrzę, bo wybieram się do Suchgo – o ile wróci z Mazur. Jak wróci obejrzę i zapewne … popłynę.

A we wtorek biorę Rumaka i lecimy na pierwsze w tym roku morze. Jeszcze tylko pytanie jest czy w drodze tej zahaczymy o Szustaka w Płócznie ale to na razie przyszłość o której nie myślę.

1 komentarz:

  1. Ciężko nie uśmiechnąć się do tej notki, albo chociaż do niektórych jej części. Jak widać czasem nie wystarczy miejsce, żeby zagrało, bo inne elementy jeszcze muszą się zgadzać. Fajnie, że na Starym Mieście się udało. I na dawnej dzielni.

    Ja meczu nie oglądałam też. Tego pierwszego. Bo mecz o wszystko wczorajszy niestety tak. Do tej pory ubolewam.

    Pozdro Er!

    OdpowiedzUsuń