Gdy
już stanąłem przed Gate 201, a to, że tam stanąłem uznać można
by za cud … Chociaż czy na pewno za cud? Może to nie cud, a tylko
lata wylanego potu, co za tym idzie dobra kondycja fizyczna i
umiejętność radzenia sobie w trudnych sytuacjach? No nie ważne,
cud czy nie cud, o tym może kiedy indziej. No więc gdy już tam
stanąłem, pod moimi nogami zaczął pętać się mały szkrab. Co
ciekawe nie dostrzegłem go wcześniej, dopiero gdy podał swój
jakże dorosły paszport. I choć przyjmująca ten paszport pani
przyjęła go z należytą szkrabowi powagą, podając również
upuszczoną przez niego butelkę wody, nie zmieniło to nic w
zachowaniu tegoż szkraba ( ta butelka to w sumie ważny element tej
historii, ale to okaże się w dalszej części ). Bo tej samej
chwili gdy go dostrzegłem, dostrzegłem również całą wokół
niego awanturę. Szkrabowi nie podobało się mianowicie to, że jego
paszport jest popsuty. I razem z chwilą dostrzeżenia tej awantury,
dostrzegłem obok szkraba i jego tatę i jego, jak mniemam starszą,
siostrę ( tak na oko ze dwa razy starszą siostrę ) również z
butelką wody ( a ta butelka to - w sumie ważny element tej historii
). Sam szkrab tak na oko to miał jakieś, no ja wiem, jakieś – no
sięgał mi za kolano. Szkrab ten awanturował się o ten paszport
całą drogę od bramki do samolotu. Wszyscy, łącznie ze mną
próbowali uwagę szkraba skierować na inny tor – nic to nie dało.
I tak doszliśmy do schodów. Na schodach jak to na schodach zrobił
się jak zwykle korek. A że ja, jak to ja, lubię być na końcu
stoimy. Słońce praży. Czas się dłuży. I gdy już wchodzę na
pierwszy stopień, tata szkraba podejmuje kolejną próbę.
-
Dasz się napić Ignaś?
-
Nieeeeee
-
Dlaczego?
W
tym momencie między Ignasia i jego tatę trafiła inna butelka z
wodą.
I
gdy minęła druga godzina lotu, gdy już próbując zasnąć zeszło
ze mnie zmęczenie, gdy zszedł stres związany z cudem, że w ogóle
lecę tym samolotem, wróciło mi wspomnienie szkraba. A raczej nie
szkraba, a tej butelki która pojawiła się między nim a jego tatą.
To było jak olśnienie. Ojcostwo, czy też raczej rodzicielstwo to
wielkie wyzwanie. Tak, to wyzwanie. Wszystko, dokładnie wszystko
kręciło się wokół szkraba. A czy był on tam sam jeden? No nie
był. Tam była jeszcze ta jego, jak mniemam starsza, siostra. Na nią
nikt uwagi nie zwracał. Sceny działy się tak jakby jej tam nie było.
Ja sam, ja wielce przemądrzały er, skupiony byłem tylko na tym
szkrabie. A czy ta dziewczynka nie chciała być ważna? Co to było
gdy wyciągnęła tą swoją drobną rączkę z wodą? Co to było.
Oczekiwanie czego? Ten tata nie wziął tej wody, on nawet nie
podziękował za gest. Nie twierdzę, że jest złym tatą, wiem, że
jest wspaniałym ojcem, to było widać wyraźnie. W tamtej chwili musiał
być skupiony na zbyt wielu rzeczach po prostu. Ale taka mnie myśl naszła w
drugiej godzinie latu: jak wiele takich drobnych scen z życia,
takich niby nic znaczących sytuacji zostawia w nas piętno. Ileż ja
sam mam w sobie słów, opinii, gestów skierowanych ot tak, wcale
nie w złej wierze, które pamiętam, które wracają, które kładą
się cieniem na moje wybory, które przeszkadzają żyć. Niby taka
błahostka, niby nic. Nie wiem jak będzie w życiu tej dziewczynki.
Wierzę, że ten tata swoimi innymi gestami wymaże w jej
wspomnieniach to „odrzucenie”. Ale oby w dorosłym życiu nie
musiała dawać, nie czuła musu dawania, oddawania się, by zostać
zauważoną. Oby nie miała w sobie takiego piętna. Bo jej tatuś,
kiedyś tam, na schodach samolotu, w palącym lizbońskim słońcu
nie wziął tej butelki wody. Bo jej tam wtedy nikt nie widział. Bo
wtedy była niepotrzebna, bo wtedy była nieważna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz