sobota, 4 sierpnia 2018

Ścieżka 516 Do przodu

Tak jak, nie wiem skąd, dopadają mnie refleksje jaki to beznadziejny jestem. Tak i też dopadają mnie czasami, i też nie wiem skąd, refleksje jaki to jestem – zajebisty. Z tym, że z niejakim niepokojem, zauważam, że te drugie dopadają mnie od jakiegoś czasu częściej niż kiedyś, kiedyś tam. Nie robię z tego na razie tragedii, nie odczuwam niepokoju czy też strachu - ot - może lekkie zdziwienie, lekkie zaskoczenie. Nie przywiązuję też zbytniej wagi. Takie coś się po prostu zdarza, przychodzi nie wiadomo skąd, i tyle. Tak jak na ten przykład w ostatnią środę. W ostatnią środę kiedy to wracałem moim ulubionym. W ostatnią środę, kiedy to wracałem moim ulubionym, gdy ulubiony wyjechał z ciemnego tunelu, gdy wjechał na most nad kochaną rzeką, spojrzałem w dawną stronę. Nie powiem, że poczułem radość. Poczułem smutek. Trochę złość, że w sumie zmęczony jestem, że jeszcze tyle drogi przede mną, że zajadę na wieczór czy może już noc, że znowu nic tylko położyć się do łóżka i zasnąć – zasnąć bo już dnia następnego trzeba wstać skoro świt. A przecież parę minut stąd, tam w tym starym kierunku jest mój dom. Przecież już teraz, w tej chwili mógłbym leżeć na swojej starej kanapie i odpoczywać. Tak – to była złość. Złość, że jednak tam nie leżę a się telepię tym moim ulubionym wprawdzie, ale jednak telepię. Jednak już po chwili naszła mnie myśl kolejna. Myśl: kurde, że ja to wszystko wytrzymałem, kurde, że przeżyłem. Bo kurde wytrzymałem, bo kurde przeżyłem. Jeny jak wspomnę w jakiej czarnej dupie byłem to pełen podziwu jestem, że jestem jednak tu gdzie jestem. I pomyślałem jaki jednak twardy jestem. Jaki silny, jaki mocny, że wytrzymałem. Może i upadałem, może i upadam ale jednak cały czas żyję, cały czas ciągnę do przodu. Tak - jestem kurwa zajebisty, naprawdę zajebisty. I naszła mnie zaraz myśl taka, że w sumie to zajebiści jesteśmy my. My – ludzie. Jakim to zajebiście silnym trzeba być by jednak żyć. By zmagać się z przeciwnościami, z trudnościami. By mimo nieporadności próbować, wstawać, podejmować tą walkę. Taki na ten przykład Smok. To jest dopiero. Jakim kurwa trzeba być twardzielem by być tu gdzie jest mimo tego całego syfu. To nie sztuka zostać ważnym kimś mając spokojne dzieciństwo, wsparcie rodziny i konto w banku na start. Sztuka zostać kimś dobrym, kochającym nie mając nic z tych rzeczy. I tak sobie pomyślałem, że my, czy też ja, często, za często nie doceniamy, umniejszamy to czego dokonaliśmy. Bo świat tego nie docenia. Dla świata to nic wielkiego. Świat nie zna szarej historii małego człowieka. Świat widzi tylko kolorowe historie tych wielkich. I budzi w nas te frustracje, te zwątpienia, ten samokrytycyzm. Bo cóż żeśmy dokonali? Kim jesteśmy? Nic i nikim. A to właśnie nieprawda. Bo patrząc na to skąd zaczynaliśmy, przez co przechodziliśmy, i przez co przechodzimy to jednak jesteśmy zajebiści. Przerąbiście zajebiści. I ja jestem zajebisty, i Smok jest zajebisty. I zajebiści są Ci wszyscy których historie się tu na tych moich ścieżkach przewinęły. I Szermrząca walcząca, która już mnie nie lubi, i ambitna Dorota, i Kania otwierająca świat, i tęskniąca Iza i buntownicza Ognista. Taka jest prawda, jesteśmy zajebiści, my szarzy ludzie walczący z trudnościami naszych szarych dni, walczący ze słabościami naszych serc. Nikt nam nic nie dał, nikt nie nauczył. Sami torujemy sobie drogę przez tą dżunglę. Ale to jest nasze życie, życie które jednak mimo wszystko ciągniemy. Patrzę więc w lustro, spoglądam sobie w oczy, uśmiecham i mówię w duchu: tak, jesteś zajebisty. Bo jestem zajebisty. I mimo tego wszystkiego co się wokół działo i dzieje zachowuję tą pogodę ducha. Mógłbym usiąść, wziąć browara, odpalić tiwi i tkwić na kanapie do końca świata. Nie robię jednak tego. Trzymam się dobrze, jestem wysportowany, dowcipny, uczynny, pomocny, pracowity. I tylko strach mówić tak osobie. Kurde jak trudno się chwalić. O ile łatwiej opisywać swoją beznadziejność. Mówienie o sobie w superlatywach jest takie żenujące, wzbudza niesmak. Tylko dlaczego? Czy to nie prawda? Prawda najprawdziwsza. Dlatego dzisiaj mówię, czy też piszę: jestem kurwa zajebisty. I zajebisty, i dobry i dowcipny, pracowity, porządny, uczciwy i uczynny, wysportowany i przystojny, jeżdżę super Rumakiem, fajnie się ubieram, mam swój niepowtarzalny styl i pierdolić całą resztę.

W rzeczywistości mamy upały. Pławię się, zanurzam w nie z niemoralną rozkoszą. Może te 34 to już przesada ale nie marudzę, przyjmuję te temperatury i to słońce z całym inwentarzem.
Wspominałem nie raz ale nie wiem czemu ale jak usłyszę Pierwszego Sierpnia syreny to tak mnie za gardło łapie, tak mi się szkliste oczy robią, że aż strach. Prawie, że nie wybuchnę łkającym płaczem. Dlaczego tak - nie wiem. Przecież nie jestem warszawiakiem z urodzenia. Przecież gdzieś tak do dwudziestego roku życia to miasta tego wręcz nie lubiłem. Dziwi mnie to każdego roku dnia Pierwszego Sierpnia gdy syreny usłyszę.
We wtorek rozwaliłem sobie palucha. Raczej nie jest złamany, już nawet nie kuleję, choć dzisiaj w nocy wiercąc się z duchoty przywaliłem nim w ścianę przypadkiem ponownie tak, że aż poczułem ból w czubku głowy. Jest siny, sztywny, trochę boli ale jak przystało na prawdziwego faceta doktory palucha tego nie zobaczą.
W noc z wtorku na środę o 2:30 obudziło mnie jakieś szuranie i jakiś trzepot. Nie wiem jak i nie wiem po co ale wlazł do mnie nietoperz. Czy się przestraszyłem. Nie, choć jak wleciał mi na głowę gdy zapaliłem światło to trochę zamachałem łapkami. Bardziej jednak od strachu zastanawiało mnie co teraz. No bo kurde jak pozbyć się nietoperza z pokoju 3 na 4 metry? Otworzyłem mu wprawdzie okno ale chyba nie skumał o co kaman. Złapałem go ostatecznie sitkiem. Ale nie dziwię się ludziom z lat przeszłych, że dopatrywali się w nietoperzach kontaktów z siłami nieczystymi bo odgłosy jakie wydawał zanim go wypuściłem były nie z tego świata. Jak on natomiast wlazł do mnie tego nie wiem, i nie dowiem się już chyba nigdy. A może to był jednak diabeł? Albo jakiś jego wysłannik?

A dzisiaj jeszcze sobie pojadę do dziadka w odwiedziny, potem może przebiegnę, może popływam i sobota z czapki. Jutro obejrzę GP z Czech zrobię może jakąś traskę i chyba czas zacząć myśleć o powrocie nad morze. Oby tylko pogoda się utrzymała to za tydzień walę jak drut.

1 komentarz:

  1. Ależ Erze, pewnie, że jesteś zajebisty. My jesteśmy zajebiści! A to, że czasami taka właśnie myśl pojawia się w naszych głowach, to absolutnie niz złego. Wręcz przeciwnie. Oby tak dalej!

    ps Chciałabym zobaczyć Cię takie machającego łapkami w środku nocy z nietoperzem na głowie :D

    OdpowiedzUsuń