Poniedziałek.
Wróciłem do domu pół godziny później niż było w planach. Pół
godziny gdy wszystkich dostępnych jest trzy to dużo. Pół godziny
spóźnił się pociąg. Spóźnił się czy też raczej nie
przyjechał wcale. I o dziwo nic mnie to nie wzruszyło. Nie wzburzyło czy
zdenerwowało. Siedziałem sobie na ławeczce w słońcu jak w Bieszczadach z
zaskakującą refleksją: przecież kiedyś w końcu coś musi
przyjechać. I przyjechało. Już w domu miałem włączyć tiwi i
dokończyć prasowanie zeszłotygodniowego białego. Jeszcze ostatni
raz wyjrzałem przez okno. Na niebie, tuż nad dachami domów cienka
kreska księżyca. Cienka ale wielka. Czasami, gdy jest tuż nad
dachami, taki wielki się wydaje. To podobno perspektywa. Podobno w
życiu wielkość i małość wszystkiego zależy od perspektywy.
W tym momencie perspektywa mnie skusiła. Nie włączyłem tiwi,
nie doprasowałem zeszłotygodniowego białego. Wciągnąłem getry,
spodenki, założyłem koszulkę i wyszedłem na krótkie pięć.
Wieczór był niesamowity. Sierpniowe wieczory są naj. DOBRY BOŻE,
JESZCZE ZE TRZY TAKIE WIECZORY W NAMIOCIE NAD MORZEM I MOŻESZ
KOŃCZYĆ.
Wtorek.
Pierwsze były rybitwy. Tak gdzieś w połowie marca oznajmiły swoje
przybicie. Tak gdzieś w połowie marca oznajmiły, że wiosna za
rogiem. Potem, jakoś w kwietniu swoją muzykę rozpoczął kos.
Jeszcze potem na niebie pojawiły się jeżyki. Jeżyki na niebie
oznajmiły lato. I lato trwa. Najcieplejsze lato z lat jakie
pamiętam. Rybitwy znikły już dawno. Kos zamilkł jakieś parę
tygodni temu. W ubiegłym tygodniu zniknęły z nieba i jeżyki. I
został tylko świerszcz. Wieczorny świerszcz. I choć i rybitwy, i
kos, i w szczególności jeżyki wyłączały muzykę w słuchawkach
to świerszcza słucham najchętniej. Słucham go najchętniej choć
gra tak jakby zapowiadał koniec lata. DOBRY BOŻE, JESZCZE ZE TRZY
TAKIE WIECZORY W NAMIOCIE NAD MORZEM ZE ŚWIERSZCZEM I MOŻESZ
KOŃCZYĆ.
Środa.
W ubiegłą przebudziłem się w nocy. Było coś po drugiej.
Wyjrzałem przez okno. Na niebie królował wielki, wielgachny sierp
księżyca. Był magiczny. Na szarzejącym już niebie, wśród roju
gwiazd. Sierpniowe niebo jest już pełne gwiazd. To dobrze. Już się
bałem, że wszystkie zgasły, i że księżyc gdzieś poszedł.
DOBRY
BOŻE, JESZCZE ZE TRZY TAKIE WIECZORY W NAMIOCIE NAD MORZEM Z
ROZGWIEŻDŻONYM NIEBEM I MOŻESZ KOŃCZYĆ.
Czwartek.
Ostatni raz Polonezem jechałem w lutym. I pomyśleć, że kiedyś
ludzie podróżowali tak nad morze. Długie godziny jak śledzie w
puszce. Mi podróżować tak przyszło raptem godzinę. I choć
komfort żaden, choć niewygodnie, choć ciężko to jakoś nie
cierpiałem. Bo jakoś lubię pociągi dalekobieżne. Jakoś dziwnie
lubię ich klimat, lubię ich dźwięk. Lubię charakterystyczny
stukot gdy ruszają, lubię świst hamulców, lubię szybko zmieniający się
pejzaż za oknem. Lubię zwłaszcza wczesnym rankiem i późnym
wieczorem. Może kiedyś pojadę takim nad morze. A TYMCZASEM DOBRY
BOŻE, JESZCZE ZE TRZY WIECZORY NAD MORZEM Z RUMAKIEM I MOŻESZ
KOŃCZYĆ.
Piątek.
W tamtą środę, wtedy gdy przebudziłem się w nocy coś po drugiej
i wyjrzałem przez okno gdzie na niebie, wśród roju gwiazd,
królował wielki, wielgachny sierp księżyca jedna z tych gwiazd
spadła. Taka jedna mała malutka. Pomyślałem wówczas, że trzeba
pomyśleć życzenie. Pomyślałem życzenie. I zaraz potem,
zamieniłem je na inne. Tak, to chyba moja natura? Ja naprawdę nie
wiem czego w życiu chcę. NIE WIEM CZY CHCĘ JESZCZE DOBRY BOŻE TE
ZE TRZY WIECZORY W NAMIOCIE NAD MORZEM GDYŻ TROCHĘ SIĘ ICH BOJĘ
ALE SKORO MI JE DAJESZ BIORĘ Z WDZIĘCZNOŚCIĄ.
to co nas ogranicza najbardziej, to nasz własny strach ;)
OdpowiedzUsuńa Reksio od jakiegoś czasu jest moim the best of the best!
Usuń