Ja
już nigdy chyba nie zrozumiem swoich emocji. Tego jakie są, skąd i
dlaczego się biorą. Przecież miało być zupełnie inaczej.
Przecież miałem być zagubiony, miałem być pełen żalu, pełen
złości, przecież miałem płakać. Tak sobie właśnie myślałem
drepcząc niespiesznie wieczorem. Drepcząc niespiesznie
jakoś tak pozytywnie. Chyba się nawet uśmiechając pod nosem. Może
to za sprawą szelmowskiego planu jaki miałem właśnie zamiar
zrealizować? Tak doszedłem na plażę. Plażę w promieniach
zachodzącego słońca. Odszedłem dobry kawałek od wejścia, tam
gdzie porządni plażowicze już się nie zapuszczają. Odczekałem
jeszcze chwilę aż zrobi się ciemno, aż ostatnie postacie ludzkie
znikną i przystąpiłem do działania. Włożyłem koszulkę
i spodenki, schowałem plecak w wydmową trawę i rozpocząłem nocne
brzegiem morza bieganie. Pobiegłem kilometr w lewo, wróciłem,
pobiegłem dwa w prawo, wróciłem. Wyszło w sumie sześć. Sześć
naprawdę miłych kilometrów. Na szczęście plecak był tam gdzie
go zostawiłem. Zdjąłem mokrą koszulkę, rozejrzałem się jeszcze
czujnie czy na pewno jestem sam, i zdjąłem mokre spodenki. Taki
właśnie, taki jak mnie pan Bóg stworzył, pomaszerowałem w morze.
Ależ było pięknie. Księżyc utworzył złotą poświatę na
wodzie, tak jakby zaznaczając drogę powrotną. Było naprawdę
pięknie. Ale nic co piękne nie trwa wiecznie. Bo jak zwykle, jak
zwykle jak na złość, nie wiadomo skąd, nie wiadomo po co pojawiły
się jakieś dziwne ludzkie postacie. Zauważyłem je po latarce jaką
wymachiwały idąc plażą. No cóż, przerwałem swoją kąpiel i
ruszyłem do miejsca gdzie, jak mi się zdawało leżał ręcznik. I
jakież było moje zdziwienie gdy ręcznik okazał się starą
reklamówką wyrzuconą przez morze. No tak, to na falach zmieniłem
swoje względem niego położenie. A jak dawni żeglarze po gwiazdach
nie umiem niestety odnaleźć dogi na morzu. Jako że postacie
ludzkie zaczęły zbliżać się jakoś niespodziewanie szybko, błyskając białym tyłkiem w blasku księżyca pobiegłem w stronę
wydmowej trawy. Na szczęście od razu trafiłem tam gdzie były moje
ubrania. Przykucnąłem. Zupełnie nagi, zupełnie mokry zacząłem
obserwować dwie dziwne postacie ludzkie. Noc była tak ciepła, że
nawet nic mi to nie przeszkadzało. Dziwne postacie ludzkie pokręciły
się po okolicy, czy miały świadomość mojej obecności nie wiem,
i poszły dalej. A ja, teraz już w gatkach, wróciłem do wody.
Fajnie było pływać patrząc na rozgwieżdżone niebo. Fajnie było
unosić się na falach mając nad sobą Wielki Wóz. Fajnie było
patrzeć na połyskujący na czarnych falach księżyc. A po pływaniu
usiadłem w trawie, otworzyłem napój alkoholowy niskoprocentowy i
zapatrzyłem się w dal. Z zadumy wyrwał mnie jasny błysk. Tam
gdzie patrzyłem, tam nad horyzontem, tam gdzie gwiazd już nie
widać, tam gdzie była tylko ciemność, spadła gwiazda. Całkiem powoli,
jasno zaznaczając swój lot. Tak jasno i tak powoli
jakby chciała się upewnić czy na pewno ją zauważę. Zaskoczyła
manie, wcale o niej nie myślałem, wcale się jej nie spodziewałem.
No ale skoro już się pojawiła – pomyślałem życzenie. Jednak
po chwili naszła mnie refleksja. Czy to niezbyt samolubne tak sobie
myśleć życzenie? Tak sobie tylko dla siebie? Czy życzenie
spadającej gwiazdy nie powinno być ofiarowane komuś innemu? Tak,
powinno, ofiarowuję je więc komuś innemu. I w tym właśnie
momencie spadła druga. Już nade mną. Ja wiem, że to przypadek, ja
wiem, że jak to mam w zwyczaju doszukuję się magii tam gdzie wcale
jej nie ma. Ja wiem. Ale fajnie było choć przez tą chwilę poczuć
się magicznie. Pomyśleć, że jest coś więcej, jakaś cudowna
siła która dba. I gdy już wracałem przy blasku księżyca. Blasku
tak jasnym, że mogłem czytać napisy wyryte na plaży, a
pozostałości piaskowych zamków rzucały cienie tak długie, że
sięgały fal, to myślałem o tym, że ja ... że ja już nigdy chyba siebie nie zrozumiem.
Nie Ty jeden nie potrafisz zrozumieć swoich emocji, ja mam zupełnie tak samo.
OdpowiedzUsuńCo do gwiazd i magii, ja wierzę że magia istnieje i tyle.
Swoją drogą uśmiałam się z historią na plaży :)