Siedzę sobie na plaży. Ogarnia mnie spokój. Taki spokój jakiego pragnę zawsze. A jeszcze nic nie palone. Dopijam wino. Obok namiot plażowy. Ktoś zostawił. Nie rozumiem ludzi którzy zostawiają śmieci na plaży. Chciałbym powiedzieć że ich nienawidzę ale jakoś to by nie było zgodne z prawdą. Po prostu ich nie rozumiem. Generalnie ogólnie nie rozumiem ludzi którzy śmiecą. Plaża raczej pustawa. O tej porze roku jeszcze nie ma tłumów. To był dobry dzień. Nie za gorący ale ciepły. Nie za wietrzny ale z przyjemną bryzą od morza. Pobiegałem, popływałem, poczytałem książkę, poopalałem się, pospałem. Porobiłem wszystko to co na plaży mam do roboty. To był dobry dzień. Nawet aswalt już trochę parzył w stopy. Teraz sobie siedzę i popalam. Za mną zostały ostatnie parawany. Kocham ich. Tych wszystkich którzy o tej porze jeszcze plażują. Jest ich niewielu. Na palcach jednej ręki. Kocham ich. Czuję z nimi jakąś taką niopisaną więź. Ostatni romantycy. Jak to dobrze że po drodze na plażę kupiłem chleb. Na jutro rano. Teraz siedzę na plaży i podjadam chleb. Urywam kolejne kęsy. Łapką, ręką. Podobne ludzie kiedyś nie kroili chleba tylko go ukrywali ręką. Z szacunku. To więc ja ta teraz urywam chleb. Z szacunku. Jakie to szczęście że go mam, naprawdę. Eh ci wszyscy którzy teraz siedzą w tych barach, restauracjach. Mam doznania smakowe o pierdylion razy lepsze niż oni. Jak to dobrze że mam chleb.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz