sobota, 19 września 2015

Ścieżka 355 Do przodu

Czy ja się czepiam? W żadnym wypadku. Jedyne co to może delikatnie nakierowuję.
Czy Książę, Królewiczu, Rycerzu? – oczywiście że tak.
Czy jestem wspaniały, cudowny, wyjątkowy? - bezsprzecznie.
I taka jest prawda. A jeżeli komuś się to nie podoba? No cóż. Każdy ma prawo do własnego zdania. Nikogo nie będę do siebie przekonywał. Nikomu nie mam zamiaru niczego udowadniać. Jeżeli sam tego nie pojmuje to, delikatnie mówiąc, jego strata. A że taki już ład na tym świecie że wielcy, Wielcy, tego świata doceniani są z reguły po śmierci, spokojnie sobie poczekam.
Wykluczenia się nie obawiam. Bojkotu również. Do samotności już nawykłem i doskonale, coraz doskonalej, się z nią czuję. A że taki już ład na tym świecie że wielcy, Wielcy, tego świata rozumiani nie są i żyją samotnie, więc taki los przyjmuję z pokorą.
Nie cukrujcie mi. Nie potrzebuję być pączkiem w maśle. Jeżeli czas to zmienić to śmiało. Do dzieła. Do it! Jeżeli taka wola. Niech się stanie. Ja wiem swoje.
Niezrozumienie i odrzucenie to moje życie.
Samotność to moja skóra.
Samotny nie będę po śmierci. Tam, myślę, odnajdę duszę. A że to już niedługo, poczekam cierpliwie. Niedługo.
W czwartek przekroczyłem kolejną granicę. Wszystko układało się tak że nie mogło być inaczej. Wszystko. Wypogodziło się a czwartek miał być ostatnim dniem jazdy. W piątek miałem postawić moto na nóżce. A skoro tak to kiedy jak nie właśnie w ten czwartek – tak myślałem. Ostatnia szansa w tym roku. Ostatnia. I zrobiłem to. Osiągnąłem cel. Osiągnąłem to co założyłem. Przekroczyłem granicę. Przekroczyłem granicę z dwójką z przodu. W czwartkowy ranek dobiłem do 200. Ciężko było wprawdzie się rozbujać ( wskazanie licznika wahało się między 197 – 199 ) ale się udało ostatecznie. Tuż tuż przed końcem prostej. Ależ byłem wówczas szczęśliwy. Aż wrzeszczałem z zachwytu. Adrenalina. A po południu, choć osiągnąłem to co osiągnąć miałem i nie musiałem już nic udowadniać, spróbowałem jeszcze raz. A że prosta była dłuższa dociągnąłem do 203. Dwieście trzy kilometry na godzinę. Śmiać się później mi chciało na wspomnienie moich zeszłorocznych dokonań gdy z duszą na ramieniu osiągnąłem już nie pamiętam 137 czy 147. Teraz gdy z dwustu zwalniałem do 150 najzwyczajniej w świecie – nudziło mi się. Tak to właśnie powszednieje to co jeszcze jakiś czas wcześniej jest wyzwaniem. Tak też to właśnie powszednieje również samotność czy też cierpienie. Co by jednak nie powiedzieć powiedzieć mogę że jechałem motórem dwieście kilometrów na godzinę i gitara. I choć nadal twierdzę że nie trzeba wcale zapierdalać to na pytanie ile najwięcej zapierdalałem spokojnie odrzec mogę – zapierdalałem dwieście. Jedno mnie tylko nurtuje – jakie wyzwanie dalej.
W piątek tydzień temu wziąłem w pracy dzień wolny by dopieścić motóra. Nie o tym jednak rzecz jak go godzinami czyściłem, polerowałem, smarowałem. Rzecz o tym jak uciekła mi mała podkładka. Taka nieważna. Takich podkładek mam w domu kilka, kilkanaście. Spokojnie mogłem ją zastąpić. Nie mogłem jednak spokojnie darować tego że jej nie znajdę. Bo czyż niemożliwe jest jej znalezienie? Gdzież mogła polecieć? Nie rozpłynęła się przecież. Jaki też mam obszar do obszukania? Nieduży. Nie daruję – znajdę ją choćby nie wiem co. Czy znalazłem? Jasne że tak. I choć zajęło mi to sporo czasu, choć kosztowało sporo nerwów – znalazłem. Znalazłem w miejscu w jakim się spodziewać znaleźć nie spodziewałem. Zadziwiła mnie ta podkładka że tak sprytnie potrafiła się skryć. Ale jeszcze bardziej zadziwiłem mnie ja że ją znalazłem. A że przy okazji znalazłem zardzewiałe 10 groszy. I zadziwiło mnie też to że w ogóle chciało mi się jej szukać. Takiej małej, nieważnej, możliwej do zastąpienia podkładki. Dziwak. Determinacja moja była jednak potworna. Tak potworna że następnego dnia idąc do pracy dokładnie taką samą podkładkę ujrzałem 100 kilometrów dalej na chodniku, w centrum stolycy. Skąd ona się tam wzięła? Kto ją tam zostawił? Nie wiem. Wiem jedno. Tak mocny dałem przekaz że szukam że musiała się znaleźć. I ta jedna zagubiona i inne. Żeby tak tylko udało się jeszcze z tymi innymi tematami których tak zawzięcie szukam.
W ubiegłą niedzielę pograłem w futbol. Po prawie roku przerwy. Pamiętam tą przerwę dość dobrze ponieważ pamiętam że dokładnie 1 września tamtego roku mój lewy duży palec u nogi był tak dobity że aż po pewnym czasie zlazł. I stał się jednym z powodów tej przerwy. A przerwa piętno odcisnęła. Dzisiaj dopiero, dopiero dzisiaj zaczynam dochodzić do siebie. Dziw że aż tak mnie to granie zamęczyło. Dziw wielki bo przecież regularnie biegam, przecież regularnie się ruszam. Widać całkiem inne to jednak obciążenie, całkiem inne ruszanie. Teraz czeka mnie znowu przerwa bo na granie widoków nie mam a i czas idzie zimowy i warunków sprzyjających też będzie brak.
Co w ogóle będzie dalej. Co będzie ze mną dalej? Nie wiem. Generalnie to chciałbym to wszystko już zakończyć. Generalnie to chciałbym znać godzinę swojej śmierci. Było by prościej. To tak jak przy bieganiu. Możesz być wykończony maksymalnie, możesz nie mieć już sił ale gdy na horyzoncie ujrzysz metę to zawsze wykrzesasz tą odrobinę energii i z uśmiechem dobiegniesz. Dobiegniesz bo widzisz już kres, widzisz już koniec i wiesz że dobiegłeś, że dałeś radę że teraz przyjdzie czas na odpoczynek, czas na radość. Jedno co tylko nie daje mi spokoju to fakt że nie zrobiłem nic spektaktularnego. Zanim jeszcze dobiegnę, zanim jeszcze zniknę to chciałbym jeszcze albo zdobyć fortunę ( najprościej byłoby wygrać w lotto ) i rozdać te pieniądze – już mam nawet listę obdarowanych. Albo wyrwać jakiegoś „chwasta” co to nie daje żyć spokojnie innym. Całego świata nie uleczyłbym bym tym z pewnością jednak taką moją małą satysfakcję bym miał. I spokojnie mógł oczy zamknąć.

3 komentarze:

  1. Patrzcie Go jak sie zdenerwował tym Paziem ;) Zapierdalałeś motorem 200. Nie jest to mądre, ani bezpieczne. ale... przecież o to właśnie Nam chodzi, o przekraczanie granic, o stawanie oko w oko ze strachem. Adrenalina.. skoro życie jej nie dostarcza, dostarczmy ja sobie sami.
    Opierdole Cie innym razem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ty jednak bardzo prosisz, abym się pofatygowała i w łeb głupi strzeliła!


    z kondycją miałam podobnie :) po 2 miesiącach prawie codziennego pływania czułam wyraźną poprawę. czułam, że ją powoli odzyskuję, że jest co raz bliżej z tego lasu co się tam zagubiła i popłakiwała w cichości...
    ale przyszedł dzień, że poszłam na aerobic.
    i stwierdziłam jednak, że kondycji nie mam. :(

    ale potem też sobie pomyślałam, że to totalnie inny rodzaj wysiłku i pracy mięśni.

    OdpowiedzUsuń