Czy ja się
czepiam? W żadnym wypadku. Jedyne co to może delikatnie
nakierowuję.
Czy Książę,
Królewiczu, Rycerzu? – oczywiście że tak.
Czy jestem
wspaniały, cudowny, wyjątkowy? - bezsprzecznie.
I taka jest
prawda. A jeżeli komuś się to nie podoba? No cóż. Każdy ma
prawo do własnego zdania. Nikogo nie będę do siebie przekonywał.
Nikomu nie mam zamiaru niczego udowadniać. Jeżeli sam tego nie
pojmuje to, delikatnie mówiąc, jego strata. A że taki już ład na
tym świecie że wielcy, Wielcy, tego świata doceniani są z reguły
po śmierci, spokojnie sobie poczekam.
Wykluczenia się
nie obawiam. Bojkotu również. Do samotności już nawykłem i
doskonale, coraz doskonalej, się z nią czuję. A że taki już ład
na tym świecie że wielcy, Wielcy, tego świata rozumiani nie są i
żyją samotnie, więc taki los przyjmuję z pokorą.
Nie cukrujcie mi.
Nie potrzebuję być pączkiem w maśle. Jeżeli czas to zmienić to
śmiało. Do dzieła. Do it! Jeżeli taka wola. Niech się stanie. Ja
wiem swoje.
Niezrozumienie i
odrzucenie to moje życie.
Samotność to
moja skóra.
Samotny nie będę
po śmierci. Tam, myślę, odnajdę duszę. A że to już niedługo,
poczekam cierpliwie. Niedługo.
W czwartek
przekroczyłem kolejną granicę. Wszystko układało się tak że
nie mogło być inaczej. Wszystko. Wypogodziło się a czwartek miał
być ostatnim dniem jazdy. W piątek miałem postawić moto na nóżce.
A skoro tak to kiedy jak nie właśnie w ten czwartek – tak
myślałem. Ostatnia szansa w tym roku. Ostatnia. I zrobiłem to.
Osiągnąłem cel. Osiągnąłem to co założyłem. Przekroczyłem
granicę. Przekroczyłem granicę z dwójką z przodu. W czwartkowy
ranek dobiłem do 200. Ciężko było wprawdzie się rozbujać (
wskazanie licznika wahało się między 197 – 199 ) ale się udało
ostatecznie. Tuż tuż przed końcem prostej. Ależ byłem wówczas
szczęśliwy. Aż wrzeszczałem z zachwytu. Adrenalina. A po
południu, choć osiągnąłem to co osiągnąć miałem i nie
musiałem już nic udowadniać, spróbowałem jeszcze raz. A że
prosta była dłuższa dociągnąłem do 203. Dwieście trzy
kilometry na godzinę. Śmiać się później mi chciało na
wspomnienie moich zeszłorocznych dokonań gdy z duszą na ramieniu
osiągnąłem już nie pamiętam 137 czy 147. Teraz gdy z dwustu
zwalniałem do 150 najzwyczajniej w świecie – nudziło mi się.
Tak to właśnie powszednieje to co jeszcze jakiś czas wcześniej
jest wyzwaniem. Tak też to właśnie powszednieje również
samotność czy też cierpienie. Co by jednak nie powiedzieć
powiedzieć mogę że jechałem motórem dwieście kilometrów na
godzinę i gitara. I choć nadal twierdzę że nie trzeba wcale
zapierdalać to na pytanie ile najwięcej zapierdalałem spokojnie
odrzec mogę – zapierdalałem dwieście. Jedno mnie tylko nurtuje –
jakie wyzwanie dalej.
W piątek tydzień
temu wziąłem w pracy dzień wolny by dopieścić motóra. Nie o tym
jednak rzecz jak go godzinami czyściłem, polerowałem, smarowałem.
Rzecz o tym jak uciekła mi mała podkładka. Taka nieważna. Takich
podkładek mam w domu kilka, kilkanaście. Spokojnie mogłem ją
zastąpić. Nie mogłem jednak spokojnie darować tego że jej nie
znajdę. Bo czyż niemożliwe jest jej znalezienie? Gdzież mogła
polecieć? Nie rozpłynęła się przecież. Jaki też mam obszar do
obszukania? Nieduży. Nie daruję – znajdę ją choćby nie wiem
co. Czy znalazłem? Jasne że tak. I choć zajęło mi to sporo
czasu, choć kosztowało sporo nerwów – znalazłem. Znalazłem w
miejscu w jakim się spodziewać znaleźć nie spodziewałem.
Zadziwiła mnie ta podkładka że tak sprytnie potrafiła się skryć.
Ale jeszcze bardziej zadziwiłem mnie ja że ją znalazłem. A że
przy okazji znalazłem zardzewiałe 10 groszy. I zadziwiło mnie też
to że w ogóle chciało mi się jej szukać. Takiej małej,
nieważnej, możliwej do zastąpienia podkładki. Dziwak.
Determinacja moja była jednak potworna. Tak potworna że następnego
dnia idąc do pracy dokładnie taką samą podkładkę ujrzałem 100
kilometrów dalej na chodniku, w centrum stolycy. Skąd ona się tam
wzięła? Kto ją tam zostawił? Nie wiem. Wiem jedno. Tak mocny
dałem przekaz że szukam że musiała się znaleźć. I ta jedna zagubiona i inne. Żeby tak
tylko udało się jeszcze z tymi innymi tematami których tak
zawzięcie szukam.
W ubiegłą
niedzielę pograłem w futbol. Po prawie roku przerwy. Pamiętam tą
przerwę dość dobrze ponieważ pamiętam że dokładnie 1 września
tamtego roku mój lewy duży palec u nogi był tak dobity że aż po
pewnym czasie zlazł. I stał się jednym z powodów tej przerwy. A
przerwa piętno odcisnęła. Dzisiaj dopiero, dopiero dzisiaj
zaczynam dochodzić do siebie. Dziw że aż tak mnie to granie
zamęczyło. Dziw wielki bo przecież regularnie biegam, przecież
regularnie się ruszam. Widać całkiem inne to jednak obciążenie,
całkiem inne ruszanie. Teraz czeka mnie znowu przerwa bo na granie
widoków nie mam a i czas idzie zimowy i warunków sprzyjających też
będzie brak.
Co w ogóle będzie
dalej. Co będzie ze mną dalej? Nie wiem. Generalnie to chciałbym
to wszystko już zakończyć. Generalnie to chciałbym znać godzinę
swojej śmierci. Było by prościej. To tak jak przy bieganiu. Możesz
być wykończony maksymalnie, możesz nie mieć już sił ale gdy na
horyzoncie ujrzysz metę to zawsze wykrzesasz tą odrobinę energii i
z uśmiechem dobiegniesz. Dobiegniesz bo widzisz już kres, widzisz
już koniec i wiesz że dobiegłeś, że dałeś radę że teraz
przyjdzie czas na odpoczynek, czas na radość. Jedno co tylko nie
daje mi spokoju to fakt że nie zrobiłem nic spektaktularnego. Zanim
jeszcze dobiegnę, zanim jeszcze zniknę to chciałbym jeszcze albo
zdobyć fortunę ( najprościej byłoby wygrać w lotto ) i rozdać
te pieniądze – już mam nawet listę obdarowanych. Albo wyrwać
jakiegoś „chwasta” co to nie daje żyć spokojnie innym. Całego
świata nie uleczyłbym bym tym z pewnością jednak taką moją małą
satysfakcję bym miał. I spokojnie mógł oczy zamknąć.
Patrzcie Go jak sie zdenerwował tym Paziem ;) Zapierdalałeś motorem 200. Nie jest to mądre, ani bezpieczne. ale... przecież o to właśnie Nam chodzi, o przekraczanie granic, o stawanie oko w oko ze strachem. Adrenalina.. skoro życie jej nie dostarcza, dostarczmy ja sobie sami.
OdpowiedzUsuńOpierdole Cie innym razem.
Ty jednak bardzo prosisz, abym się pofatygowała i w łeb głupi strzeliła!
OdpowiedzUsuńz kondycją miałam podobnie :) po 2 miesiącach prawie codziennego pływania czułam wyraźną poprawę. czułam, że ją powoli odzyskuję, że jest co raz bliżej z tego lasu co się tam zagubiła i popłakiwała w cichości...
ale przyszedł dzień, że poszłam na aerobic.
i stwierdziłam jednak, że kondycji nie mam. :(
ale potem też sobie pomyślałam, że to totalnie inny rodzaj wysiłku i pracy mięśni.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Usuń