Ścieżka
330 Do przodu
2014-12-20
Tak się
nad sobą zastanowiłem i nad swoim zachowaniem. Niby stronię i
uciekam od ludzi ale z drugiej strony czekam by mnie zauważyli. Ale
niby kogo mają zauważyć? Mówią że pięknym w życiu łatwiej.
Zgadzam się. Ale nie tylko pięknym. Wżyciu łatwiej pięknym,
bogatym, silnym, na stanowisku. Nie zaprzeczę że ludzie lgną do
tych którzy coś sobą reprezentują. Czy to piękno, czy to
bogactwo, czy to siłę, czy to stanowisko. Ogólnie w życiu łatwiej
zwycięzcom. A cóż ja reprezentuję. Ja reprezentuję, ja, ja
reprezentuję porażkę. No. Moje ideały, moje podejście do życia
w starciu ze światem nie wytrzymały. Oczywiście trwam przy nich
uparty, ale to trwanie tylko pogłębia moje oderwanie od
rzeczywistości i wyobcowanie. Uczciwość, cisza, pomoc, pamięć,
pracowitość, skromność i te inne - zawiodły. Jestem więc
przegranym. A z przegranym nikt się nie liczy i nikogo nie
interesuje. Nie mam nic ciekawego do zaproponowania ludziom. Myślałem
całe życie że trzeba wierzyć w uczciwość. Myślałem że ludzie
kierują się takimi samymi zasadami. Na tych zasadach świat się
opiera. Naiwny byłem. Ani świat się nie opiera ani nawet
najbliższe otocznie. I nawet mnie to nie dziwi dzisiaj. Zrozumiałem
że ludzie są różni. Jedynie co to zawiedziony trochę jestem czy
rozczarowany. A najbardziej to rozczarowany jestem dziewczynami. Tak,
tak,wiem że tak naprawdę to rozczarowany jestem swoimi o nich
wyobrażeniami. Ale rozczarowany co by nie powiedzieć jestem. Tak
przez chwilę zatrzymałem ostatnio pilota na wyborach jakiejś tam
miss. I tak patrząc na te dziewczyny myślałem sobie cóż bym
chciał z nimi robić, czego pragnął mogąc spotkać sam na sam?
Odpowiedzieć brzmi - pragnąłbym pogadać. Ot tak posiedzieć,
pogadać, popatrzeć. I jak wspomnę swoją przeszłość to tak
właśnie zachowywałem się z dziewczynami. Gadałem, tylko. Nie,
nie żałuję. Choć z perspektywy lat widzę teraz że tak naprawdę
nie tego chciały. Patrząc na te wybory wiedziałem że większość
zdrowych facetów myśli jak by to było z tymi miss w łóżku. I
taki obraz facetów przez całe moje dotychczasowe życie napawał
mnie wstrętem. Ale czy to tylko faceci? No właśnie nie. Jak to
mówią „w tym największy jest ambarans żeby dwoje ...” - stąd
moje rozczarowanie. Dziewczyny są takie same. Inaczej to sobie
wyobrażałem. Moje wyobrażenia i ich odbicie w podejmowanych
życiowych wyborach okazały się niestety porażką. Czemu jednak
się dziwić. Jesteśmy tylko zwierzętami. Piszę więc o tym w
samotności bo jak stwierdziłem na początku nikogo nie interesują
przegrani. I zauważyłem że nie zwracam już uwagi na dziewczyny na
ulicy. Może to starość? Może jednak jeszcze nie. Jak to mówił
Nowy w „Psach”: Franz nie ma racji, wy nie jesteście złe, wy
jesteście po prostu bezdennie głupie”. I najwidoczniej nie chce
mi się na tą głupotę patrzeć. Jasne że jak trafi się jakaś
zjawiskowa laska na horyzoncie to pociągnę wzrokiem, ale to tylko
chwilowo, po chwili wracam ponownie do obserwowania chmur na niebie.
Szukałem kiedyś Pięknej. Hę, kto to jeszcze pamięta? Już nie
szukam. Pięknej nie ma. Ona była tylko w moich chorych
wyobrażeniach. Zaczynam się z tym godzić. Godzę się pomału z
myślą że resztę życia spędzę jako przegrany. Jako zawiedziony,
rozczarowany. Trudno co zrobić. Ani przeszłości ani świata nie
zmienię. Nie zmienię też swojego myślenia. A że jest to myślenie
skazane na porażkę, jak napisałem wcześniej. wiem dobrze. Zatem,
jak również napisałem wcześniej, pozostaje mi żyć w poczuciu
przegranej. Żyć oszczędzając wodę bo są ludzie którzy jej nie
mają. Żyć oszczędzając pokarm bo są ludzie którym go brak. Żyć
oszczędzając prąd bo są lądy którym moja nie wyłączona
żarówka grozi zagładą. Tak żyję. Tak też popadam w coraz
większą porażkę. Nie korzystam z życia. Nie korzystam z wygód
które mi podsuwają na kredyt. Ale dlatego też nie przyciągam do
siebie. Nie jestem zwycięzcą. Nie mam nic do zaproponowania poza
swoimi wyobrażeniami. W obecnych czasach to tyle co nic. Jestem więc
samotny w swoim świecie. I tak żyję sobie z dnia na dzień.
Trudno, co zrobić. Trzeba dożyć ile tam zaplanowali a potem
obaczym.
Komentarzy:
6
Ścieżka
329 W miejscu
2014-12-13
Pomyślałem
sobie że to moje ostanie pisanie to wyglądać może jak jakieś
takie użalanie się nad sobą. Tak jakbym całemu światu ogłosić
chciał jaki to nieszczęśliwy żem i los jaki okrutny targa mną.
Może i jest tak, choć memu świadomemu ja nic na temat ten nie
wiadomo. Moje świadome ja po prostu pisze co jest bez oczekiwania
współczucia czy pocieszenia. Wiem zresztą i zdaję sobie z tego
sprawę doskonale że jedyną osobą która pomóc mi może jestem ja
sam. Ja i tylko ja. Wiem doskonale że choćby nie wiem kto, sam
najwybitniejszy motywator pocieszacz stanął naprzeciwko, i choćby
powiedział najcudowniejsze słowa zaklęcia to i tak by nie podołał.
Zdaje mi się nawet że to już zadanie niewykonalne. Nie dam rady
się naprawić. Myślałem nawet przez jakiś czas żem oszalał, że
to jakiej choroby umysłowej zaczyn. Może? Ale pomyślałem zaraz że
chyba chorzy umysłowo nie zdają sobie sprawy ze swojego stanu. Ja
zdaję sobie sprawę. I ta myśl uspokoiła mi tymczasowo. A więc
nie zwariowałem. Być może jakiś medyk kształcony w kierunku
orzekłby inaczej lecz diagnozie takowej poddawać się zamiaru nie
mam. Śmieszą mnie obecne czasy gdzie tak popularne stało się to
układanie się na kozetkach. Ciekaw jestem tylko czy ci co w
udzielaniu pomocy kształceni w swoim własnym życiu tacy ułożeni,
tak wszystko pod kontrolą mają, tak łatwo radzą sobie z
problemami. Jestem zdania że jak człowiek sam sobie nie pomoże to
nikt mu w głowie nie pomoże. Czy kształceni w pomocy same sukcesy
mają? Mają tyle samo sukcesów co porażek. Ale ludziska latają do
nich. Jedyną pomocą jaką tam uzyskać bym mógł to dostać procha
jakiegoś i tyle. Ale wówczas to już nie byłbym to ja. Dlatego też
ani pomocy, ani pocieszenia nie szukam, ani w tym celu tu piszę.
Jedyną sprawą dla której piszę tu to to fakt że chciałbym by
został ślad tych moich rozterek. Ślad gdy mnie już zabraknie. By
gdy już dopełni się dni moich kres i zlituje się wreszcie Bóg
nade mną, lub gdy wreszcie starczy odwagi by zrobić ten krok
ostatni, to żeby mogli ludzie mi bliscy poznać strzępki prawdy.
Mogli spojrzeć inaczej na moje czyny. Mogli usłyszeć inaczej brak
słów. Mogli może zmienić ocenę. Bo nikt tu winny nie jest. Ja po
prostu jestem dziwny. Jestem zagubiony w tym szalonym świecie
któremu poddać się nie chcę. Ten świat mnie przeraża. I uważam
że jest zły. Nie potrafię go zrozumieć zwłaszcza że uczono mnie
wytrwale że stworzył go dobry Bóg. Dobry Bóg tworzy zły świat?
Wybacz mi Boże, jeśli możesz a podobno wybaczasz wszystko, ale ja
uważam że …. No właśnie, co tak naprawdę uważam? Uważam że
świat jest zły. I wkurwia mnie to. I wkurwia mnie to że ja jestem
jeszcze gorszy. Jestem gorzej niż zły. Nie potrafię kochać.
Chciałbym kochać, chciałbym być radosny, chciałbym być
bezinteresowny – niestety – nie umiem. Umiałem, ale się
oduczyłem. Z tego też powodu piszę to tu a nie co inne. Ot tak sam
do siebie. Trzeba co jakiś czas zwymiotować z głowy, tak dla
odświeżenia. Chciałbym mieć kogoś takiego z kim mógłbym
szczerze, tak naprawdę szczerze porozmawiać. Tak z serca, nie z
rozumu. Nie mam, niestety, nikogo takiego. Wszyscy którzy wokół
mnie zapewne popukali by się w czoło gdyby to posłyszeli. Więc z
obawy przed śmiesznością nie opowiadam żem słaby. Mam jedynie
nadzieję że jak to posłyszą, gdy mnie już nie będzie, pukać w
czoło już nie będą. Może coś zrozumieją, a może nie? Jedyny
problem z tym czy uda się by tu trafili. Na te moje ścieżki
tajemne które już od kilku lat wydeptuję. Pisane z serca i
szczere. Nikt zresztą na nie tu ostatnio nie trafia, ale to i
dobrze. Po cóż mają się ludzie dołować. Jedynie tych ostatnich
dwóch żal mi. Czytają i nie mają mniemam po lekturze lżej.
Zamiast znaleźć dobro i nadzieję, znajdują żal i rozgoryczenie.
Przepraszam was, niewątpliwie piękne mieszkanki pięknego Lublina.
Nie ułatwiam wam, waszych zapewne też niełatwych dni. Ale cóż
mogę począć. Może mój limit już wyczerpany. Łatwo się jednak
nie poddam zapewne ale coraz mi ciężej. Trzyma mnie jeszcze ten
upór ta myśl że poddać się nie mogę. To jak myśl z tego mojego
biegania. Gdy tak biegnę i czuję, że dalej nie dam rady, że to
kres mojej wytrzymałości. I wówczas mówię sobie że się nie
zatrzymam, że dam radę. Choć do mety jeszcze drugie tyle to muszę
dobiec. Choć tchu brak, choć mięśnie bolą – biegnę. I jak
dotąd – dobiegam. Z różnym skutkiem. Raz lepszym, raz gorszym,
ale dobiegam. I zastanawiam się tylko z jakim skutkiem dobiegnę do
końca biegu zwanego życie. Bo biegnę. Biegnę choć tchu brakuje i
mięśnie bolą – biegnę.
Komentarzy:
4
Ścieżka
328 Do przodu
2014-11-23
Nie wiem
sam co jest. Najpierw, po tym jak poszedłem do kina na „Zaginiona
dziewczyna” pomyślałem że nie jest ze mną tak źle. Nie wiem
dlaczego ale ten film trochę mnie ożywił, wyrwał z tego smutku w
którym ostatnio się znajduję. Potem przeczytałem komentarz u
siebie że ktoś tam widział w sklepie jakąś tam rodzinę i że
tej rodziny, biednej, żal. Wówczas pomyślałem że no właśnie o
to mi cały czas chodzi. Chodzi mi o to że nie godzę się na takie
rodziny. Nie godzę się na matki które na zakupach rachują każdy
grosz. Nie godzę się na dzieci które żyją poniżej poziomu życia
innych dzieci. Pomyślałem, a gdzie w tym wszystkim jestem ja. Taki
jestem przejęty, taki wspóczujący a cóż robię w takim razie by
ten stan zmienić. Ot 20 zł ofiary i wszystko. Niezły hipokryta ze
mnie. A potem, po rozmyślaniach ilu to ludzi cierpi na świecie i że
w sumie to powinienem być szczęśliwy pomyślałem że w sumie
racja. Powinienem być szczęśliwy i powinienem z tego wszystkiego
korzystać. No skoro ktoś mnie postawił tu gdzie jetem i obdarował
tym co mam to znaczy że mi się to wszystko należy. Więc nie myśl
erze o tych co nie mają, bo widocznie taką mają karmę, a myśl o
tym co ty masz i korzystaj. Ale to było chwilowe, bo potem wróciło
zrezygnowanie. Ten bezsens istnienia. Przeżycie kolejnej minuty
sprawiało mi taki ból że nie potrafię opisać. Ból potworny.
Pomyślałem że ja to chyba jednak szczęśliwy być nie mogę. To
moja karma. Jestem emocjonalnym inwalidą. Czy coś takiegojak taki
inwalida jest w ogóle możliwe. Są inwalidzi których inwalidztwo
widać. Spotykam ich na każdym kroku. Nie mogą funkcjonować jak
zdrowi, jeżdżą na wózku, nie widzą, nie słyszą, nie mówią
itp. To wszystko powoduje że im współczuję. Ale czy tylko
inwalidztwo fizyczne, na ciele, jest inwalidztwem które utrudnia
życie? A co z inwalidztwem duszy? Czy nie jest tak samo ciężkie,
chodź nie dostrzegalne? Pomyślałem sobie że ja już nie potrafię
się cieszyć. Kidy ostatni raz śmiałem się? Kiedy śmiałem się
tak szczerze, spontanicznie, tak naturalnie. Pomyślałem sobie że
szczęście w moim przypadku nie istnieje. I choćbym wygrał w lotto
milion i tak byłbym nieszczęśliwy. Bo to nie chodzi o to gdzie, w
jakich warunkach przychodzi mi żyć, co robić i z czym się
borykać. Chodzi o to że co by nie było mi to radości nie
przyniesie. Jestem emocjonalnym inwalidą. I życie sprawia mi ból.
Kurde jak boli. Nie mam siły. Ale żyję. Nie poddaję się mimo
wszystko, choć boli. I doszło do tego że kładę się spać z
nadzieją że już się nie obudzę. Ale jak widać, budzę się. I
dalej. Nie mam w sobie niestety dość odwagi by temu odejściu
dopomóc. Zresztą było by to jak poddanie się. Tak więc pozostaje
czekać mi cierpliwie na ranek kiedy już się nie obudzę. Kiedyś
jeszcze myślałem że jestem potrzebny temu światu, a przynajmniej
paru tego świata przedstawicielom, że gdyby mnie zabrakło ich
życie uległo by zachwianiu, pogorszeniu. Teraz jednak myślę że
już mnie nie potrzeba. Życie było, jest i będzie a moja skromna
osoba nic tu nie zmieni. Wręcz przeciwnie, brak mojej skromnej osoby
wpłynie na życie zbawiennie. Nic już nie będzie zawadzać. Życia
które musi przeć do przodu, które musi zdobywać, które musi być
szczęśliwe, które musi trwać bez oglądania się na ofiary nic
już nie będzie spowalniać. A potem pomyślałem sobie że nikt nie
zna tego mojego inwalidztwa. Nie widać go na co dzień. Nikt nie
widzi choroby która trawi moją duszę. I gdybym właśnie odszedł
opinia publiczna pożegnała by mnie jako człowieka w sumie wesołego
i pełnego życia. Tak dobrze gram swoją rolę. A potem pomyślałem
sobie że jest jednak ktoś kto zna prawdę. A nawet jest ich Trzy.
Trzy osoby, trzy osoby z całego świata znają tajemnicę którą
przed światem skrywam. Skrywam tak umiejętnie. Nikt oprócz tych
trzech, nawet najbliżsi, nie znają prawdy. Czy nie popełniam błędu
powierzając takie brzemię? Czy nie jest za ciężkie? No cóż,
stało się. Musiałem to gdzieś z siebie wyrzucić. Nie mam
niestety nikogo z kim mógłbym o tym porozmawiać, kto by mnie
zrozumiał, kto by mnie nie wyśmiał. Tak. Czuję się samotny w tym
swoim inwalidztwie. I wiem że ni mogę się odkryć, nie mogę
ujawnić gdyż grozi to zepchnięciem na margines tego nastawionego
na sukces świata. Gram więc dalej. Udaję. I nawet dobrze bawię.
Bawię, bryluję tak jak na ten przykład w piątek gdy to firmowa
impreza rozkręciła się na dobre. Więc bawię się, więc gram
swoją rolę dalej ale w głębi duszy cierpię. Cierpię
niewypowiedzianie.
Komentarzy:
3
Ścieżka
327 Do przodu
2014-11-01
Napisałem
ostatnio że nastał październik. Miesiąc który swego czasu
określiłem przeklętym. Miesiąc w którym nachodzą mnie czarne
myśli. Nachodzą i męczą, cisną do ziemi, gniotą potęgowane
przez ponurość dni w tym czasie. Napisałem że nie wiem jak
będzie tego października? Napisałem z nadzieją że się nie
spełni. A fakt, że jak już nie raz bywało, wszystko co tu pisuję
zaraz się odwraca, dodawał otuchy. Niestety – wzięło się
spełniło, jednak mnie dopadło. Dopadło w piątek dziesiątego.
Pamiętam dokładnie. Pamiętam bo jest to moment tak wyjątkowy jak
nie wiem co. Cały dzień jest wszystko w porządku, żadnych
problemów i nic nie zapowiada zmiany. Aż nagle, nie wiadomo skąd,
nie wiadomo co. Po powrocie do domu jakby coś we mnie wlazło,
jakieś cholerstwo. Jakby coś na mnie opadło izolując niewidzialną
barierą. Coś. Coś takiego co paraliżuje moje myśli. Paraliżuje
pozostawiając tylko jedną jedyną: nie ma sensu. Nic niema sensu.
Zachwycający jest ten świat, niewątpliwie. Sam często tak myślę
patrząc na piękne okoliczności przyrody. Ale czym jest ten zachwyt
w stosunku do ogromu krzywd ludzkich jakimi jest przepełniony. Kurde
no, ileż cierpienia na świecie. Codziennie ktoś płacze. I niby
zachwycająca ta przyroda, natura. Piękna. Ale jak się nad nią tak
dogłębnie zastanowię to dochodzę do wniosku że brutalna i
okrutna. Wszystko opiera się na tym że jeden zjada drugiego a silny
dominuje słabego. Ciągle ktoś ucieka, ktoś goni. Ciągle trzeba
być czujnym. Bóg tak zaplanował? Budzi się we mnie sprzeciw.
Sprzeczności. Z jednej strony miłosierny i miłujący Stwórca z
drugiej zaś walka, walka na śmierć i życie, o przetrwanie. Gdzie
tu sens? Nie mogąc znaleźć odpowiedzi. Zamykam się w sobie i
zrywam kontakt z tym beznadziejnym światem. Staję się jak
bezwładna kukła. Ani mi się nie chce gadać, ani słuchać. Robię
wszystko bez entuzjazmu i automatycznie. Żyję bo muszę. I czuję
bezsilność. Nie widzę światełka w tunelu, nie widzę nadziei by
miało się coś zmienić. Wręcz przeciwnie, syf coraz większy. Nie
wiem czy to tylko kwestia środowiska w którym żyję ale dostrzegam
tylko totalne ogłupienie. Patrzę na to co się w sporcie, polityce,
relacjach międzyludzkich i wszędzie indziej dzieje i nie mogę tego
zrozumieć, pojąć. Być może ja już nie nadążam, zatrzymałem
się w ciemnym średniowieczu i nie umiem myśleć nowocześnie.
Meczy mnie ten stan. A najgorsze jest to że moje odrętwienie odbija
się na najbliższych. Nie potrafię wydobyć z siebie miłego słowa,
nie potrafię okazać zainteresowania, nic nie potrafię. Jakby coś
mnie zablokowało, jakby coś trzymało, jakby zabraniało. Nie raz
myślę że to jakiś objaw szaleństwa, jakiejś choroby
psychicznej. Nie wiem, sam siebie zrozumieć nie potrafię, sam sobie
się dziwię. Poza tym że staram się na zewnątrz robić minę do
dobrej gry wewnątrz jestem trupem. Gdybym się wreszcie kiedyś
zebrał na odwagę, i poszedł sprawdzić, przekonać się co jest po
drugiej stronie, niewątpliwie wielu rzekło by: jak to? taki był
wesoły, taki otwarty, … nic nie wskazywało. A jednak. Jestem
wewnętrznym trupem. Ani naprawdę wesół jestem, ani otwarty. Nie
mam celu, nie mam pasji, nie mam nic. Ogólnie pustka. Jest tak pusto
że nawet nie potrafię tego opisać, wyrazić słowy. Tą notkę
piszę już trzeci tydzień a cały czas czuję że to nie to. Nie
oddaje tego co naprawdę jest. Lepiej więc zakończyć.
Z życia
to motor już drugi dzień w zimowym śnie.18 września go
odstawiłem. Nie powiem, wyjeździłem się w tym roku. Jeszcze w
ostatniej trasie osiągnąłem zawrotne 147. Pewnie można by
pomyśleć : co to te 147 skoro jeżdżą i 300. Jednak dla mnie
dużo. I tu też jest pewnie coś z tego co pisałem powyżej. A
rozpędzić się do trzystu i nie myśleć, a pal licho niech się
dzieje. Ale nie, ja będę myślał, ja będę przewidywał, ja będę
zachowywał umiar. Cały czas z rezerwą, cały czas zachowawczo,
cały czas z przestrachem. Nie umiem żyć pełnią życia.
I
chociaż to dopiero drugi tydzień rozłąki już mi go brakuje.
Na
Niemcach i Szkotach byłem. Zresztą moja flaga ER, zwłaszcza na
Niemcach widoczna była w transmisji telewizyjnej doskonale. Może
napiszę o tym jeszcze bo wrażenia byłyo. Choć jak wracam do
tamtych chwil to zdaje mi się to tylko snem. Nie ze względu na
wyniki czy atmosferę ale na sam fakt dnia wczorajszego. Czy to co za
mną to było naprawdę? Czy to było czy to tylko sen wariata?
I jakiś
czas temu naszła mnie refleksja że nie piszeszę u innych – nie
piszą u ciebie. Fakt że opuściłem z poziomu i jak to powtarzałem
nie piszę dla komentarzy jednak miłe było to że ktoś tu wpadał.
A ostatnio nikt nie wpadał. No ale wpadli, a raczej wpadły.
Dziękuję i pozdrawiam.
Komentarzy:
4
Ścieżka
326 Do przodu
2014-10-07
Nastał
październik. Miesiąc który swego czasu określiłem przeklętym.
Miesiąc w którym nachodzą mnie czarne myśli. Nachodzą i meczą,
cisną do ziemi, gniotą potęgowane przez ponurość dni w tym
czasie. Nie wiem jak będzie tego października? Nie wiem gdyż
ponurość dnia jak na razie nie przychodzi. Październik rozpoczął
się tak, jak zakończył się wrzesień, czyli piękną słoneczną
i ciepłą. Wrzesień był cudowny tego roku. Jak tylko mogłem to
wyłaziłem w robocie za winkiel budynku, tam gdzie nikt nie chadza,
i na południowej ścianie wygrzewałem stare kości. Mógłbym tam
tak stać i stać. Cisza, spokój, ciepło. Jak inny świat. Ot tam
za rogiem obroty, waluty, towary, odbiorcy, dostawcy i wszystko to na
czas, na już, szybko, pilnie, a tutaj niebo, słońce, zieleń
trawy, szczekanie psa w oddali, jakieś ptactwo co do ciepłych
krajów nie odleciało . Niestety nie mogłem tak tam stać i stać.
Ten świat zza rogu nawoływał obowiązkami. I musiałem porzucać
tą błogość, wracać i znowu zapominać o niebie, słońcu,
zieleni trawy, szczekaniu psa w oddali i jakimś ptactwie co do
ciepłych krajów nie odleciało. Tyle pięknych dni siedziałem w
zamknięciu czterech ścian. Ileż pięknych chwil mija mnie, ileż
czasu. Myślę sobie czy mój wybór pomiędzy mieć czy być był
słuszny. Zastanawiam się nad tym. Czy moje mieć warte jest utraty
tychże momentów. Można w spokoju postać we wrześniowym słońcu?
Jak uda mi się nieraz, czy to przy okazji urlopu, czy tez przy innej
wyjść na miasto w godzinach w których normalnie powinienem być w
pracy I patrzę po tym mieście, patrzę po ludziach to z podziwu
wyjść nie mogę jak życie może być inne od tego. Ile tracę.
Tak, uważam że tracę. Tracę spędzając czas na przestawianiu
cyferek i sklecaniu literek. Nieraz taka mnie bierze tęsknota za
łąką, za plażą, za lasem że mam wrażenie ze coś mi się zaraz
stanie niedobrego jeżeli zaraz w te miejsca nie trafie. Tęsknota
ogromna. Myślę co z tym zrobić. Nic mi do głowy nie przychodzi po
za tym że tak głęboko wsiąkłem w to mieć że nie sposób się
wyrwać. Mam ostatnio taki moment przed zaśnięciem, krótki moment,
bo z zasypianiem szybko, gdy już leżę spoglądam na bok łóżka.
Spoglądałbym w sufit gdybym zasypiał na plecach. Patrzę więc na
bok łózka, więc w sumie na nic i zastanawiam się nad całym
minionym dniem. Wzloty i upadki, radości, smutki, uniesienia i
rezygnacje. Wszystkie te wzruszenia – cóż były warte? Tyle
energii wkładałem w każde z nich. Tak bardzo zaprzątywały moją
głowę i serce. A teraz co? Leżę i nic z tych spraw nie jest mi do
szczęścia potrzebne. Takie to wszystko niepotrzebne. Zaraz zasnę i
w tym innym świecie zapomnę o nich wszystkich. I mam też tak że
gdy już się obudzę i spojrzę ponownie na bok łóżka pierwszą
myślą jaka mi przychodzi jest: A jednak trwa to nadal, a jednak to
nie był sen wariata, żyję nadal. I zdziwiony jestem że żyję. I
zaczyna kręcić się to wszystko od nowa. Od nowa rzucam się w wir
życia. Ponownie przeżywam wzloty i upadki, radości, smutki,
uniesienia i rezygnacje. I o ile tych wzruszeń dobrych jest więcej
-jako tako się trzymam, jednak niech tylko tych złych przybędzie
pękam jak bańka mydlana. Doszedłem ostatnio do wniosku że bardzo
mało wytrzymały jestem na przeciwności losu i cierpienia. Nie
dałbym rady, z pewnością nie dałbym rady takim doświadczeniom
losu jakie nieraz widzę na ulicy czy w TV. Wynika to zapewne z
mojego dążenia do świata idealnego, do świata szczęśliwego
gdzie nie ma miejsca na smutek i łzy. Tak więc słaby jestem w tych
sprawach. Tak jak na ten przykład gdy na początku września
wypłynął big mistake we firmie ( ku mej pamięci kabel dla
Dominika ). Jako jeden z zaangażowanych w temat poczułem się
bardzo zagrożony konsekwencjami. I niby wszystko zrobiłem niby
dobrze, niby, ale strach, ale obawa że a może a nóż jednak okaże
się że to moja pomyłka sparaliżowały moją psychikę. W takich
momentach nie jestem w stanie funkcjonować. Zwijam się w środku,
wszystko mi się zaciska, głowa pęka od nawału myśli. Wolałbym
umrzeć niż żyć z takim brzemieniem …. skoro życie i tak ma dla
mnie znikomą wartość.
A
wrzesień udany był. Pojeździłem motorem. Ze dwa razy byłem na
wsi. Jeszcze 6 września jaskółki były, ale w następny weekend
już - nie. Zostaliśmy, my motocykliści, sami na placu boju z
wszelkiego rodzaju robactwem latającym. Byłem też nad zalewem,
byłem w tym swoim miejscu nad zalewem gdzie co roku jeżdżę o tej
porze ale byłem też w innych. I tak też trafiłem do Serocka.
Urokliwe miejsce, niby słyszałem, niby przejeżdżałem lecz nigdy
nie zapuściłem się w głąb, tzn na tzw plażę. W przyszłym roku
pojedziemy tam motórem z pewnością.
Na
motorze wyjeździłem się w tym roku niesłychanie. Praktycznie
dzień w dzień do roboty. Co ciekawe, poza pamiętną podróżą nad
Bałtyk, deszcze omijały mnie niespokojne. Jeżeli już nawet padało
to padało albo jak już dojechałem do roboty albo po tym jak już
udało mi się wrócić do domu. Zupełnie inaczej niż w zeszłym
roku. Wtedy ulewy czekały z deszczem do chwili aż wsiadałem na
motóra.
Za
oknem, choć słońce przygrzewa aż miło, po lecie zostało już
tylko wspomnienie. W niedzielę pędziłem motorem szosami liści
pełnymi a z okolicznych pól walił obornik. Słońce już nisko i
chowa się prędko. Rano jak jadę do roboty chłód przenika mnie do
kości. To już nie to. Wybrałem się też ostatnio dwa razy na
piłkę i powrót wieczorową porą nie należał do „gorących”,
choć sama gra gorąca była. Czas schować motóra na zimę. I jak
sobie wspomnę tą plażę gorącą z lipca to mnie żal chwyta za
serce że to już po lecie. O tak, z tego lata to zostanie mi
najbardziej we wspomnieniach wyprawa motorem nad morze i sen na
plaży. Sen spoza tego świata.
Komentarzy:
3
Ścieżka
325 Do tyłu?
2014-09-15
Ale
jestem, o rany, smutny. Jestem tak smutny jak dawno, a może jeszcze
nigdy, nie byłem. Jestem strasznie smutny. Smuek rozrywa mnie od
środka. I przestraszony jestem kolejnych dni. I żal mam że przez
całe moje życie tak mało okazywałem czułości. Ale jestem
smutny. Bardzo. Patrzę ze smutkiem w ścianę.
poniedziałek
15.09.2014 21:10
Ścieżka
324 Do przodu
2014-09-13
W
poniedziałek 08.09. wróciłem na boisko. Zapewne będzie to powrót
jednorazowy ponieważ nie zamierzam gibać na drugą stronę miasta
po to tylko by haratnąć w gałę. Zwłaszcza że i wieczór już
zapada o dwudziestej a wilgoć w powietrzu i na ulicy skutecznie
utrudnia jazdę motórem. No i przecież w domu i zagrodzie zawsze
coś się do roboty znajdzie więc z wolnym czasem krucho. O
powrotach o dwudziestejtrzeciej i niedospanych nocach nie wspomnę
– a co jak co ale żeby normalnie funkcjonować to te 7-8
godzin przespać muszę, muszę i już. Pociąg do haratania też mi
spada wprost proporcjonalnie do przeżytych kolejnych dni więc
zważywszy na powyższe może być to powrót jednorazowy. A powrót
ten to tak w ramach sprawdzenia co tam też u era w nogach słychać.
I słychać, zaskoczony jestem, pozytywnie. Pozytywnie zważywszy że
ostatnio w gałę to haratałem coś w maju czy czerwcu. Z bieganiem
też ostatnimi czasy się zaniedbałem. Nie biegałem przez ostatni
miesiąc, nie licząc tych kilku dni nad morzem gdzie przebiegłem
kilka razy po plaży, co zresztą zakończyło się bólem lewej
stopy ( bieganie boso brzegiem nie było dobrym pomysłem ). Jeżeli
dodać do tego niezaleczone przeziębienie ( w ubiegłą niedzielę
walnąłem piwko nad Wisłą, potem zjadłem loda i tak mi się
rzuciło na zatoki jak jeszcze nigdy w życiu ). Straszny katar
miałem. Już po fakcie skojarzyłem że jak tego loda jadłem to coś
mnie w czaszce świdrowało, no ale oczywiście zignorowałem ten
sygnał ostrzegawczy. No więc wracając do tematu bardzo dobrze mi
się grało. I zaprawdę nie wiem jak to wytłumaczyć. Jak sięgam
pamięcią do poprzednich haratań to musiałem często schodzić na
zmianę tak szybko łapało mnie zmęczenie, samo haratanie też nie
za bardzo mi wychodziło – jak to się zwykło mówić:
elektryczny byłem, a już po harataniu ciało moje fizyczne mocno
odczuwalne w każdym kroku się robiło. Tym razem wszystko okazało
się być inaczej. I pojąć tego w stanie nie jestem. Być może,
takie mi do głowy przychodzi wyjaśnienie, zabrakło w powietrzu
zabójczych alergenów. Pora była po deszczu, mglista i wilgotna
dzięki czemu powietrze oczyszczone było i nie stawiało mi oporu
przy oddychaniu. Zresztą jak się nad tym tak głębiej zastanowić
to zawsze mi się wyśmienicie grało w takich okolicznościach
przyrody i niepowtarzalnej. No i jeszcze jeden znamienny objaw /
szczegół. Mianowicie po wczorajszym harataniu mój mały był
całkiem normalny a może i ciut większy podczas gdy poprzednio, gdy
ledwo co dawałem radę, gdy schodziłem z boiska ledwo żywy, mały
był drażniąco mały. I tego też nie rozumiem. Czyżby cała moja
moc tkwiła w małym? Podsumowując granie to było udane. Cieszę
się i podniosło mnie to na duchu. Palec mnie duży jedynie po
wszystkim boli u lewej stopy i nie wiem czy paznokieć mi nie zlezie.
Coś mnie ta lewa stopa zawodzi ostatnio. Teraz kuleję, na urlopie i
po nim kulałem. Znaczy się chyba, że mam dać se spokój ze
sportem, wziąć browar w jedną łapę, pilota w drugą i rozsiąść
się wygodnie w fotelu.
I jedno
jeszcze muszę z siebie wyrzucić. Czas jakiś temu pomyślałem że
parę już lat minęło a ja jeszcze nigdy nie spotkałem motóra w
takiej samej kurtałce ( a kurtałka ta jakaś tam wcale specjalne
wyjątkowa nie jest ). Pomyślałem i zapomniałem. Aż tu dnia tego
co niby znad morza wracać miałem w południe a wróciłem w nocy
idę sobie jeszcze na ostatniego gofra gdy słyszę motóra. Motór
tu? W tej cichej, spokojnej, sielskiej? Oglądam się i faktycznie
– jedzie. I jeszcze stawia na koło. No nie mogłem się
powstrzymać by przygazować rąsią jak mnie mijał. Postawił na
koło jeszcze raz i pojechał dalej. No i dopiero wtedy, gdy
zobaczyłem jego plecy, zauważyłem że ma taką samą kurtałkę, i
w sumie kask też biały, i motór właściwie też podobny. Cóż za
spotkanie. Jaka szkoda że nie miałem tej swojej kurtałki na sobie.
Ale nie o to chodzi właściwie. Darować sobie nie mogę mianowicie
że go nie ostrzegłem. Że nie ostrzegłem przed radiowozem który
stał trochę dalej i kontrolował nieliczne a o tej porze wakacji
wręcz sporadyczne auta. Widziałem potem jak jechali za nim
pośpiesznie chcą zapewne skontrolować i pociągnąć do
odpowiedzialności pod byle powodem. Tak więc w chwili obecnej
rozmyślał często jak tam dalej się to potoczyło. Czy dostał
mandat, jaki, za ile? Kurcze a wystarczyło machnąć ręką i go
zawrócić. Ech kurde co za pacan ze mnie.
A swoja
drogą jak to wszystko ze sobą powiązane. Splot takich
niecodziennych zdarzeń. Tak jakby wszystkie one były już wcześniej
zaplanowane. Mój odłożony powrót, mogłem przecież pojechać
zgodnie z planem i nic z tego by nie nastąpiło. Radiowóz, przecież
tam praktycznie nie ma ruchu, może i policję ze dwa razy widziałem
w ciągu 3 lat ale żeby coś kontrolowali – nigdy. No i ten
motór. W tym zacisznym, familijnym zakątku. Jak jakiś przybysz z
innej planety.
P.S.
Nawet nie zauważyłem że poprzednia notka moją imienniczką była.
Komentarzy:
4
Ścieżka
323 Do przodu
2014-09-09
Można
by z poprzedniej notki wysnuć wniosek że leń ze mnie. Można by.
Ale takiemu wnioskowi mówię stanowcze - NIE. Taki miałem za
przeproszeniem zapierdol przed urlopem że nic dziwnego że tak a nie
inaczej napisałem. Dochodziło do tego że siedziałem w robocie po
14 godzin. Po 14 godzin bez jedzenia i picia. Przyjazd do roboty na
06:30 gdy normalnie zaczynam od ósmej był moim rekordem. Przyznać
muszę jednakże że bardzo mi się podobał, ech jakiż spokój,
jaka cisza, można było sobie spokojnie porobić wszystkie
zaległości, a jaka pustka na ulicach, ech. Natomiast zostawanie po
godzinach to już zupełnie inna bajka. Wieczorne a wręcz nocne
powroty stanowiły nie lada wyzwanie. Parę razy, to będąc już w
domu, zastanawiałem się jak ja na tym motórze przez to miasto
przejechałem, bo szczegółów jak, za bardzo to nie pamiętam. Tak
więc leniem nie jestem, bo jak robić trza to robię i nie żałuję
ani zdrowia ani czasu. Ale dzisiaj to tak mi się nie chce robić że
aż strach. O rany jak mi się nie chce robić. O normalnie aż nie
do wypowiedzenia. Aż mnie w nogach coś świdruje. Takie łaskotki
czy też ciarki czuję od stóp idące. Chociaż jak się tak
zastanowić to te łaskotki czy też ciarki to bardziej nie z tego że
mi się robić nie chce a bardziej że chce mi się gdzieś ruszyć.
W Polskę ruszyć. O ja pierdzielę jak bym se gdzieś nad morze
pojechał, albo nad jakieś jezioro, albo nad rzekę jakąś, albo
nawet gdzieś na byle jaką łąkę. Nie ważne gdzie, nie ważne jak
daleko stąd, ważne by tu nie siedzieć. O ja pierdzielę. Ryczeć
mi się aż chce. Ile kurcze pięknych chwil, ile pięknych miejsc
jest, a ja tu siedzę. Nie mogę zrobić tego czego właśnie pragnie
moje ciało i dusza. Jestem uwięziony. Przemyślałem sobie ostatnio
moją sytuację i doszedłem do wniosku że taka trochę niezbyt
komfortowa jest. Niby jest mi dobrze ale nie tak do końca dobrze -
że aż źle. Moja sytuacja jest pomiędzy. Wyjściem z tej sytuacji
jest: albo obniżyć standard moich oczekiwań, zadowolić się
jakimś minimum i żyć bezstresowo, żyć spokojniej, żyć wolniej,
i nie zamartwiać się na każdy kolejny dzień albo zdobyć jakąś
furę pieniędzy tak by standard moich oczekiwań zaspokajać
wystarczająco, adekwatnie do włożonego wysiłku. Bo teraz, co by
nie powiedzieć, włożony wysiłek wystarcza na tyle że jest dobrze
ale nie do końca. Niby wiara która, której wyznawcą, czy raczej
przedstawicielem, czy raczej uczestnikiem, tak uczestnikiem będzie
najtrafniejsze, jestem głosi że cierpienia nasze ziemskie trzeba
przyjmować z pokorą i z nadzieją na lepsze życie pozaziemskie ale
jakoś mi z tą wiarą nie po drodze. No nie wiem? Ile grzechów
mógłbym uniknąć gdybym nie musiał w tej obecnej swojej sytuacji
ciągle o coś walczyć, a mieć to wszystko w wystarczającej
ilości. Wcale nie twierdzę że to wszystko ma być mi podane na
tacy. Nie. Ciężko pracować potrafię, obowiązkowy jestem,
zaangażowany i uczciwy więc niczego darmo nie oczekuję. Dam radę.
Niech tylko to będzie to czego oczekuję za to moje zaangażowanie,
zaangażowanie nie tylko w pracę, ale zaangażowanie w całe życie.
Myślę, myślę sobie o ileż bardziej szczęśliwi, o ileż
bardziej uczciwi, o ileż bardziej sprawiedliwi są ode mnie panowie
spod wiejskiego sklepu przesiadujący pod nim godzinami. Niby i
wyglądam od nich lepiej, wyglądem swoim wzbudzam zaufanie większe
i szacunek większy ale tylko ja wiem ile mnie to przekleństw
niewypowiedzianych i złorzeczeń kosztuje. Tak przy okazji ostatnich
doniesień telewizyjnych z Iraku i działających tam w imię Allacha
fanatyków trafiłem na jazydów. Taki to niby oczytany jestem a
nigdy wcześniej o nich nie słyszałem. Jazydzi wierzą że Bóg po
stworzeniu świata przestał się nim praktycznie interesować. I to
by mi pasowało, i to by pokrywało mi się z tym do czego ostatnio
dochodzę w moich przemyśleniach. Czy Bóg się mną, nami
przejmuje? Czy gdyby się przejmował dopuszczał by do takich
wynaturzeń. Pal licho moje małe cierpionko w stylu tego
dzisiejszego ale oglądam dość regularnie Sprawę dla reportera.
Pomijając szereg poruszanych tam spraw o majątek ileż tam tematów
o chorobach które dotykają ludzi. Jaki sens ma mieć to cierpienie?
Do czego światu temu cierpiące od urodzenia dziecko czy też do
czego światu bezsensowna śmierć ojca rodziny zabitego na drodze
przez pirata drogowego? Czy Stwórca po to nas stworzył? Moja
odpowiedź: NIE. Stworzył i zapomniał. Może jesteśmy tworem
niedoskonałym o który troszczyć się nie należy? Może jesteśmy
nie warci zachodu? Raz, jak jeszcze mrówki były u mnie w kuchni,
siedziałem sobie i piłem herbatę. I jak sobie tak piłem dolewając
soku malinowego jedna kropelka skapnęła mi na podłogę. Dla mnie
to była tylko drobna kropelka. A dla tych mrówek? Dla tych mrówek
to był dar z niebios! I tak sobie wówczas pomyślałem że jestem
dla mrówek tych jak bóg. Przecież wystarczył jeden ruch mojej
stopy i kilka z nich straciłoby życie. Przecież mogłem mieć taki
kaprys. Nie zrobiłem ruchu tego i pozwoliłem im czerpać z tej
kropli z niebios. A czy nie jest może tak w przełożeniu na mnie?
Ogrom mojej osoby jest tak wielki że mrówka nawet nie zdaje sobie
sprawy z mojego istnienia. Nagła śmierć, czy też nagły dar z
nieba po prostu się dzieją i już. Może i mrówki te w swojej
jakieś mrówczej religii modlą się o dary i szczęście ale
przecież ja modlitw tych nie słyszę. Czy zatem i nade mną nie ma
jakieś ogromnej istoty takiej, której przez ogrom jej, nie jestem w
stanie dostrzec? A dla której jestem taką tylko mało ważną
mrówką i tylko od kaprysu istoty tej zależy moje być. Może?
Jedno tylko pozostawało by nierozwiązane, kto lub co jest na samym
piramidy tej szczycie? Tak czy inaczej jedynie co to przychodzi mi do
głowy to to że świat nasz jest tak nisko w hierarchii lub jest tak
słaby i niedoskonały że nie warto się o niego troszczyć. Czy
warto zatem toczyć mi to życie moje w obecnym wydaniu dalej?
WOLNOŚCI MI BRAKUJE! Och jakże bym chciał gdzieś ulecieć, na
trawie lub piasku usiąść i popatrzeć przed siebie. Och jakże
zwłaszcza że wrześniowy tydzień pierwszy taki piękny.
P.S.
Piszę tu, zdaje mi się coraz nieskładniej ale piszę. Ale
popisałbym i u innych, nawet tych co ich po angielsku nie rozumiem.
Nawet i mnie zapraszają do pisania niestety jednak matematycznie też
uzdolniony nie jestem i szyfru dostępu złamać nie mogę. A na
„Sezamie otwórz się” nie działa.
Komentarzy:
1
Ścieżka
322 Do przodu
2014-09-02
Lato, a
raczej wakacje dobiegły końca. W sumie to wszystko jedno skoro co z
tego że lato jeszcze trwa gdy urlop już wykorzystany i tylko robota
i oczekiwanie na pierwszy śnieg pozostało. Jeszcze wczoraj chciałem
napisać że za dużo to z tego lata nie skorzystałem ale teraz, gdy
to piszę, to nachodzi mnie refleksja że jednak trochę
skorzystałem. Przecież jeszcze tydzień temu o tej porze wdychałem
nadmorskie powietrze w Jantarze. Tak, dopóki można powiedzieć „
a tydzień temu o tej porze” i wspomnieć miłe chwile, daje się
wytrzymać w zderzeniu z szarą codziennością. Ale z drugiej strony
i żal człowieka większy bierze za tym co było. Jeszcze tak
niedawno żyło się pełnią a teraz …., teraz jak uwięziony.
Sprawy do załatwienia, praca, dom. Nie wiem czy wynika to z mojego
lenistwa, wygodnictwa, nieprzystosowania czy innej jeszcze cholery
ale czuje się w tym życiu które prowadzę jak w klatce. Nie chcę
cierpieć, nie chcę mieć problemów, nie chcę być za coś
odpowiedzialny, nie chcę, po prostu nie chcę. I nie chcę działać,
robić tego czego robić nie mam ochoty. Proste rozwiązanie - a€“
rzuć to wszystko i zacznij robić to czego chcesz. Odpowiedź - a €“
tak się nie da. Ci co robią, żyją tak jak chcą odpowiedzą - a
Da się, trzeba się tylko odważyć. No to odpowiadam - a jestem
cienki bolek i się peniam. Więc czekanie mi pozostaje do następnego
urlopu i wyjazdu i zapomnienia o problemach życia, a raczej
przeżycia. A jeszcze tydzień temu wdychałem beztroski nadmorskie
powietrze w Jantarze. To był fajny dzień. Pusta plaża a pod nosem
i tak rozbija mi się taki ktoś. Nie wytrzymałem ale stwierdził że
nie jest zupa pomidorowa żeby go lubić. Ja lubię pomidorową jak i
inne zupy ale nie lubię tłumów. A na pustej plaży dwoje to już
tłum. To był fajny dzień z pływaniem w morzu w deszczu. Gdy kto
mógł szukał schronienia pod byle daszkiem, parasolem, drzewem ja
rzucałem się w największe fale. Dnia następnego gdy miałem
wracać w południe, gdy wyszedłem na ostatnie pożegnalne
spojrzenie na morze, gdy spojrzałem na fale jeszcze większe niż
dnia poprzedniego, gdy psychika przyzwyczaiła się do wiatru łep
urywającego ( bo ciała fizycznego do takiego wiatru przyzwyczaić
się nie da ) ostatecznie wyjechałem o 18. Kurcze jakie to wspaniałe
uczucie nie musieć nic. Wcześniej czy później i tak musiałem
wrócić ale przez tych 6 dni wstawałem i kładłem się kiedy
chciałem, wychodziłem i wracałem kiedy chciałem, jadłem i piłem
kiedy chciałem i ile chciałem ( zwłaszcza to drugie ). Tak, takie
życie mi pasuje. Można zasnąć i nic się nie stanie. Tak jak na
lipcowej wyprawie motorowej. Bo w lipcu też byłem w Jantarze. Na
takim krótkim, trzydniowym wyjeździe motorowym pod namiot. W tym
roku motórowy wyjazd pod namiot odbył się nie jak poprzednimi laty
na południe a na północ. Co to był za wyjazd. Samo dojechanie
tam, o jeny, 95 procent drogi w deszczu. W połowie trasy myślałem
że padnę. Deszcz, koleiny, tiry i ta mecząca niepewność czy
dobrze robię, przecież w taka pogodę pod tym namiotem zgniję. I
jeszcze w połowie drogi: Wracać?, wracać?, wracać? Ale nie
pękłem, a co tam, co będzie to będzie, ryzyk fizyk i
zaryzykowałem. I już po wszystkim stwierdzić mogę że była ta
droga dla mnie jak takie oczyszczenie, taki czyścieć przed
wstąpieniem do raju. Bo gdy już po wszystkim dojechałem okazało
się że nad morzem gorące słońce i ani śladu kropli deszczu. A
wracając do tematu, co z tamtych trzech dni zapamiętałem, co
pierwsze przychodzi mi na myśl gdy wracam wspomnieniami? Przychodzi
mi wspomnienie gdy będąc na plaży, sam pośród wielu rodzin, par,
grup, bez kocyka, bez parawanu ( bo nie miałem plażowania w planach
a i na motóra tego załadować nie sposób ), w motórwych buciorach
siedziałem sobie na ręczniczku na plaży i gdy rozleniwiony słońcem
postanowiłem się położyć -€“ zasnąłem. Tak po prostu
zasnąłem. Nie mam zwyczaju spania w ciągu dnia a wówczas zasnąłem
snem spokojnym i lekkim. I taki byłem wypoczęty, taki zrelaksowany
po przebudzeniu jak nigdy jak sięgam pamięcią wcześniej. Kurcze
jakie to wspaniałe uczucie, tak zasnąć i obudzić się, jak w
innym świecie. Wokół ciebie ludzi tłum i gwar, morza szum, słońce
przygrzewa a ty sobie leżysz patrzysz i patrzysz, powieki coraz
cięższe i nagle odpływasz. Nagle budzisz się, może nawet lekko
przestraszony czy zadziwiony tym zaśnięciem ale po kontrolnym
spojrzeniu na morze, na piasek, na błękitne niebo zasypiasz
ponownie. I nawet dobiega cię gwar, nawet może i czujesz ten czas
ale miesza się z sennymi obrazami w efekcie czego po kolejnym
przebudzeniu dobrą chwilę zastanawiasz się co jest snem a co
rzeczywistością. A gdy wreszcie oddzielisz jedno od drugiego to nie
wiesz czy ta rzeczywistość to naprawdę rzeczywista jest. Mi się
podobało to takie pomieszanie, to takie poplątanie, taka nie do
końca świadomość.
Komentarzy:
0
Ściżka
321 Do przodu
2014-07-17
Pomału,
pomału, pomalutku dochodzę do siebie. Dochodzę do siebie po tym
jak dopadła mnie słabość. Słabość tak psychiczna jak i
fizyczna, z tym że ta pierwsza bardziej męcząca. I jak teraz z
perspektywy czasu patrzę na te słabości to zastanawia mnie, z tym
że ta pierwsza bardziej, skąd i dlaczego tak nagle się wzięły.
Słabości dopadły mnie w środę, tydzień temu z rana. Jeszcze we
wtorek wszystko było w jak najlepszym porządku. Gdy we wtorek się
kładłem spać było w porządku. Było w porządku jak najlepszym
po całodniowym fizycznym wysiłku przy budowie altanki ( takie
wysiłki lubię bo uświadamiają mi że co jak co ale do roboty
ciężkiej to się nadaję ), po wieczornym pół litra, po meczu
gdzie Niemcy pokonały Brazylię ( której życzyłem notabene jak
najgorzej ) wynikiem nieprawdopodobnym ( aż mi ostatecznie tych
Brazylijczyków szkoda się zrobiło ), po dniu słonecznym i udanym.
I w świetle powyższego zastanawia mnie bardzo skąd ta środowa
słabość. Nie wiem. Obudziłem się z niechęcią do wszystkiego.
Jakieś takie niepotrzebne i zbędne wydało mi się. Nie to żebym
był smutny, zmartwiony czy cierpiący. Najlepiej ujmie to chyba –
zdystansowany. Tak – zdystansowany. Marność wszystko marność.
Po co to wszystko? Wszystkie te starania, te zabiegania, te
pośpiechy? Po co? I tak wszystko trafi do piachu. Potem doszła do
tego jeszcze świadomość że tak prawdę mówiąc to mimo tych
wszystkich wcześniejszych starań to w tym życiu swoim doszedłem i
osiągnąłem cały huj. Bo cóż. Co mam, kim jestem? Nic i nikim.
Patrząc tak po znajomych, kolegach, patrząc po ulicach. Słabo się
rysują moje dokonania. A potem dopadło mnie najgorsze. Poczułem
ale tak poczułem ze środka, całym sobą poczułem, aż mnie
wykręciło że zawiodłem swoich bliskich. Gdybym był sam, gdybym
miał tylko martwić się o siebie to nie było by problemu. Wymagań
dużych nie mam i mogę żyć byle jak. Ale nie jestem kurde w stanie
spełnić oczekiwań tych z którymi żyję. To mnie dobiło. Tak
chciałbym, tak kurde bym chciał dać im to wszystko czego
potrzebują. I kurde nie daję rady, bezsilny jestem. Kurde no, ta
bezsilność jest straszna. Wyobraziłem sobie jak ciężko musi być
na ten przykład rodzicom którzy patrzą na np. dziecko które nie
może chodzić i jak chcieliby by chodziło i nic na to nie mogą
poradzić. Straszne. Ta bezsilność jest straszna.
Pogmatwana
ta moja słabość. Od bezsensu starań do stanu braku efektów
starań. Masło maślane - ale męczy. Rozdarty jestem ostatecznie
pomiędzy tym że nie warto nic robić a tym że chciałbym zrobić
jak najwięcej a nie mam jak. No i jak dołożyć do tego tą słabość
fizyczną to obraz się dopełnia. Ręce mi opadają w przenośni i
dosłownie. Bieganie podupada mi ostatnio. Osiągane czasy znowu są
słabe, ogólne samopoczucie po biegu również. Piłki kopanie
całkiem odstawiłem. A jak biegłem raz w środę czy czwartek dwa
tygodnie temu to mnie w ¾ trasy taka kolka tam gdzie serce dopadła
że aż musiałem się zatrzymać i do domu wróciłem spacerkiem.
Straszne rzeczy się ze mną dzieją. Połowa lipca a ja nigdzie nie
byłem i nic z tego słońca nie skorzystałem. Inna sprawa że te
miesiące co słoneczne miały być słoneczne - słoneczne nie były.
No ale nie zmienia to faktu, całą jesień i zimę czeka człowiek
na to lato, planuje i rozmyśla o tym ile to nie będzie atrakcji, a
jak już przychodzi to lato to kończy się tym że sytuacja bez
zmian – siedzę na dupie. Motórem to jeżdżę jedynie do roboty,
żadnej wycieczki jeszcze w tym roku nie zaliczyłem. I nawet tak
prawdę mówiąc mi się jakoś tak za bardzo nie chce, nawet na ten
coroczny pod namiot wypad. Jednym słowem – zobojętnienie.
Nie wiem
skąd ta słabość. Może przemęczony jestem? Może pył traw i
zbóż mnie otumanił bo pylą a ja na kilka dni lek odstawiłem? A
może to starość? Nie wiem. Jedyna nadzieja w tym że pomału,
pomału, pomalutku dochodzę do siebie. I w tym że jak to tu opiszę
to się odmieni, bo przecież wszystko co tu napiszę się odmienia.
P.S. W
lotto głównej wygranej nie trafiłem.
Komentarzy:
5
Ścieżka
320 Do przodu
2014-06-26
Nie
potrafię określić na ile to tylko buńczuczne zapowiedzi ale
postanowienie mam mocne i już nawet po części zacząłem
wprowadzać w życie to postanowienie. Postanowienie które zrobi ze
mnie jeszcze większego chama niż jestem. Będę chamem totalnym. I
pierdolę to że tak powiem. I pierdolę to że ktoś tak myślał
będzie. I pierdolę to że może to być też osoba z która mogły
czy też łączyły mnie „przyjacielskie” stosunki. Aaa pierdolę
to i już nie będę dalej przymykał oka. Nie będę dalej starał
się sam sobie tłumaczyć postepowania innych. Nie będę dalej
czekał z nadzieją że to postępowanie się kiedyś zmieni. Nie
będę dalej. Nie będę dalej przygryzał języka z obawy że mogę
kogoś urazić ( słusznie czy też niesłusznie ). Nie będę dalej
przygryzał języka z obawy że to co powiem pozbawi mnie
„przyjaźni”. I nie będę też dalej przygryzał języka z obawy
że to co powiem da do zrozumienia żem cham. Nie będę dalej
przygryzał języka z obawy „a cóż ludzie powiedzą”. Pierdolę
to. Nie daję rady. Nie daje rady i postanawiam walić chamstwem
prosto w oczy. Bez ogródek. Będę walił prosto z mostu i
niewątpliwie niejeden powie– żem cham. Trudno, jestem cham, będę
jeszcze większy.
Łażą
tak te mendy po tym świecie, nie wiem świadome czy też nie, swojej
ignorancji.
Ignorancja
to bowiem brak wiedzy, wynikający często tylko z nieuctwa i/ lub
lenistwa, obojętności wobec wiedzy, ignorować zaś to lekceważyć
kogoś, świadomie i celowo nie zauważać go. To ostanie zdanie to
jak widać po składni i czystości przekazu – nie moje.
Jak
patrzę na ten przykład na mordy takich dwóch ode mnie z roboty to
rzygać mi się chce. Ciągle zmęczeni, ciągle nie mają na nic
czasu, tacy zarobieni ( a nie robią nic poza załatwianiem swoich
prywatnych spraw ) i ciągle ale to ciągle niezadowoleni z pensji.
Jednego sam zresztą do firmy tej ściągnąłem – teraz to nie raz
myślę sobie że może ma do mnie pretensje że w ogóle go tu
ściągnąłem, taki nieszczęśliwy że pracować musi. Ale że
pracuje tu już 15 lat to nie wiem dlaczego. A ściągnąłem go bez
wykształcenia nawet średniego, nawet bez matury, bez doświadczenia.
A obecnie jest zaś nawet kierownikiem. Kierownikiem jest – do
czego też się w bardzo dużej mierze przyczyniłem. I szlag mnie
trafia jak łazi teraz wiecznie niezadowolony, wiecznie nieszczęśliwy
że musi pracować. Czuję się winny że mu to uczyniłem. Ale pytam
sam siebie dlaczego w takim razie tyle czasu tu pracuje.
Zdaję
sobie sprawę że sam święty nie jestem. Zdaję sobie sprawę że
mam też pewnie łatkę marudy przyklepaną przez niektórych. Każdy
może pomarudzić, i może marudzić nawet często jednak ciągłe
niezadowolenie z miejsca w którym się znajduje powinno wymuszać
albo zmianę nastawienia albo zmianę miejsca tego. I wszystko mu się
należy. Będzie łaził będzie pisma słał wszystko robił będzie
byle by pięć złotych z funduszu jakiegoś na zapomogi, jakiegoś
ubezpieczenia i Bóg wie czego jeszcze, wyrwać. A jak już dostanie
to i tak podsumuje że: Zobacz dziady jakie, tylko pięć złoty mi
dali. No i oczywiście najmądrzejszy. Mądry taki że tylko gada
nigdy słucha. Tak więc jak jeszcze raz usłyszę te narzekania nie
będę się gryzł w język. Zapytam stanowczo i prosto w oczy: Po co
tu siedzisz? Skoro tak ci źle poszukaj sobie lepszej posady? A jak
będzie pyszczył i wytaczał te swoje mądre uzasadnienia -
zakończę: Wiesz co? Spierdalaj!
Albo
nasz cieciu. Choć tego to akurat jestem jeszcze w stanie troooooszkę
zrozumieć bo gołym okiem widać że brak mu jednej klepki. Ale co
tam jak cham to cham. Jak cieciu znowu czego nie dopilnuje, coś mi
zrujnuje czy mądrzył się będzie to też mu wypalę: Spieprzaj
dziadu łap się za miotłę i zamiataj skoro ci płacę.
I taki
to mam zamiar być.
Komentarzy:
2
Ścieżka
319 Do przodu
2014-06-23
Mógłbym
powiedzieć „A nie mówiłem?”. Nie powiem, nie będę się
pastwił. Powiem jedno „Radochę mam niezmierną z tej afery
podsłuchowej”. A jak jeszcze słucham komentarzy najbardziej
zainteresowanych to pokładam się ze śmiechu. A już najbardziej
najbardziej to pokładam się ze śmiechu jak słyszę że ABW już
bada sprawę i już widzę jak aresztują tego co nagrywał.
Przestępca. Bardzo niedobry człowiek, bardzo. Jak on strasznie
zaszkodził interesom naszego kraju, oj jak strasznie. Wszyscy zaś
panowie spiskowcy dostaną po medalu i odszkodowanie za straty
moralne. A ABW poprawi statystyki bezpieczeństwa. I wszyscy będą
zadowoleni. Ty zaś ludu pracujący Rzeczypospolitej pójdź, w
najbliższych wyborach spełnij swój obywatelski obowiązek. I ludu
nie słuchaj era wołającego: Luuudzie!!!! ludzie! niiiiie
głosujcie, nie głosujcieeeeee! Głos to wołającego na pustyni,
nikt era nie słuchał.
Temu
komuś co to nagrał, to er, bez względu na powody tym kimś
kierujące, uścisnąłby grabę i pogratulował. Rząd oczywiście
zrobi zupełnie coś innego i kogoś tego przykładnie ukarze.
A ja
apeluję już inaczej: Narodzie, Ludu Pracujący, głosuj, głosuj,
głosuj, w najbliższych wyborach wybieraj kolejnych.
Mundial
trwa i jestem zaskoczony. Miałem tego nie oglądać bo jakoś tak
bagniście się zrobiło wokół bo i bieda w kraju a tam stadiony za
miliony i jeszcze większe miliony łapówek dla międzynarodowego
pzpeenu. No ale to to polityka. A jak widzieliśmy powyżej polityka
to gówno śmierdzące ( chociaż czy są gówna nieśmierdzące? -
nie ważne). Udałem ( i nadal udaję ) że polityki nie dostrzegam i
mecze zacząłem oglądać. Zacząłem bo okazały się niesłychanie
ciekawe. Są bramki, są akcje, są niespodziewane zwycięstwa
skazywanych na porażkę. I to ostatnie podoba mi się najbardziej.
Jak nie grają moi to kibicuję słabszym. No chyba że mocni zagrają
tak że brak ich wygranej byłby niesprawiedliwością wielką to
wówczas na koniec kibicuję mocnym. Połowa mistrzostw już
praktycznie teoretycznie za nami a mi to co do tej pory się
podobało. I oby nie było tak jak zwykle że jak coś tu napiszę to
się zaraz zmienia na odywrót.
Pogodę
mamy tego lata zmienną. Obecnie jest zimno. Wieje i dużo pada. A
pada tak że pada przez pięć minut, potem wychodzi na chwilę
słońce i o ile nie ma chmur robi się parówa a po chwili znowu
pada przez te pięć minut i po tych pięciu minutach wychodzi znowu
słońce itd. Itd. Jedynie w Boże Ciało utrzymało słońce, no ale
Boże Ciało to Boże Ciało, zawsze była pogoda jak pamięcią
sięgam, jedynie na wieczór walnęła nieraz burza ale to jedynie
nieraz. W piątek po tym święcie nie było już tak piknie co nie
przeszkodziło mi udać się wreszcie po latach zaproszeń do Suchego
w odwiedziny znaczy na wódkę. Ze wszystkiego pamiętam najbardziej
zimny poranek ( wiem że był zimny ale nie z czucia bo w tym stanie
zimna nie czułem, a jedynie z opowiadań ) jak był rozśpiewany.
Nie rozśpiewany przez mnie na szczęście a rozśpiewany przez
okoliczne ptactwo. Nie mam okazji ani siły by tak rano wstawać i
słuchać tego ptasiego radia ale ten jeden raz kiedy nie musiałem
tak rano wstawać ( bo się nie kładłem ) cudnie było posłuchać.
Komentarzy:
2
Ścieżka
318 Do przodu
2014-06-12
Siedzę
se w poniedziałek i myślę że napisałby coś. Ale co? Jeszcze
niedawno miałem zatrzęsienie tematów do napisania a teraz niciewo.
Totalne niciewo. Generalnie jakiś ten poniedziałek nieprzytomny.
Czy niewyspany jestem czy jakiś zmęczony? No zmeczony to jestem,
fakt, ale to jak codzień, natomiast w ten poniedziałek łażę jak
gdyby ktoś mi w łep pałą przywalił. Nie mogę złapać kontaktu
z rzeczywistością. Więc o czym pisać? Miałem napisać swego
czasu o tym że po 19 miesiącach przerwy wróciłem do piłki
kopania. A miało się to zaczynać tak: Nie wiem czy już o tym
wspominałem, ale po 19 miesiącach przerwy wróciłem do piłki
kopania. A dalej miało być: Zaczeło się od tego że tak coś na
poczatku maja spotkałem w metrze Mikołaja. Mikołaj fajny gośc,
szalony małolat, pali ( trawę też ) pije, bije i wogóle. Ale co
do mnie, nigdy nie miałem z nim problemów, czego nie mogę
powiedzieć o reszcie chłopaków. Po tym spotkaniu ( Mikołaj
zadziwiony że nie przyjeżdżam - ja ściema: a gracie? ) odezwał
się Jacek. Jacek to przciwieństwo Mikołaja. Nie pali, nie bije i
wogóle, no jedynie co to pije. Z Jackiem też nie miałem nigdy
problemów, czego nie mogę powiedzieć o reszcie chłopaków. Jacek
całym tym piłki kopaniem zawiaduje. I zaczął mi słać semesy.
Jeden zignorowałem, kolejne też, choć uprzejmnie odpisując że
nie dam rady. No ale w końcu się zdecydowałem. Wcześniej czy
później i tak musiało to nastąpić, bo skóry nie zmienię i za
piłką ganiał będe do usr… śmierci. Więc no powiedziałem w
domu że jadę i pojechałem. I kured było tragicznie. Nie dość że
fizycznie umarłem to na dodatek technicznie potykałem się o trawę.
No – tłumaczyłem sobie – czegóż spodziewać się po tak
długiej przerwie. Choć z drugiej strony myślałem że dzięki temu
mojemu bieganiu, lepiej bedę wyglądał przynajmniej fizycznie. Nic
to, nastepnym razem będzie lepiej. Ale kurde następnym razem nie
było lepiej. Gorzej było. I trochę mnie to podłamało. Nie
chciałem zostać drużynową ciamajdą. Jedynym wyjściem wydawało
się zakończenie kariery. I o tym miałem napisać w poniedziałek.
I tylko i wyłącznie z racji tego że czułem się jak gdyby ktoś
mi w łep pałą przywalił, nie napisałem. Teraz, w środę, piszę
zupełnie nową historię. A Jacek przywoływał na piłki kopanie,
co nierozważnie mu, w poniedziałkowe przedpołudnie, potwierdziłem.
I teraz co? Ja tu nieprzytomny, w pamięci jeszcze te poprzednie dwa
nieudane podejścia, skompromituję się totalnie. Ani chęci ani
siły nie miałem. Ale co powiem. Nie potafię cofnąć danej
obietnicy, skoro potwierdziłem że będę to będę, choćbym miał
tam twarz starcić a może i ducha wyzionąć. Honor. I pojechałem.
Teraz nic nie wiem. To było super granie. I fizycznie dałem radę i
trawa mi już nie przeszkadzała. Powiem szczerze – zgłupiałem.
Nie wiem co o sobie mysleć. Jestem jednym słowem nieprzewidywalny.
Nieprzewidywalny i fizycznie i psychicznie.
A apropo
psychiki, niemiłosiernie wkur….jają mnie te nowe pociągi w
metrze. Niby to takie nowoczesne a wieje w środku że łba prawie
nie urwie. No łba to nie urwie ale zawiać może, zwłaszcza teraz,
gdy człowiek taki rozgrzany z ulicy. I niby takie przestronne. Co mi
kur.. z tej przestronności, ja usiąść chcę. I jeszcze ta
dodatkowa super opcja że przejść z początku na koniec i z końca
na początek można. Ale mi kur…. udogodnienie. Po pierwszych paru
krokach usłyszysz tyle hu… i ku… (drugie tyle skierowane do cię
nie zostannie wypowiedziane na głos) że odrazu ci się odechce.
Zazwyczaj ciężko wleźć do środka a co powiedzieć na jakąkolwiek
chęć przemieszczania się wewnątrz, paranoja. I na koniec
najwkurwińsze, te przyciski. Jak mnie kurwa wkurwia jak
napierdzielają w te przyciski osz. Stoi taki jeden z drugim i
naciska, i naciska, i naciska. Kurna! Przecie te drzwi i tak sie
otwierają, nie trzeba nic naciskać. Ale nie, jak zrobiony guzik i
jak napisane że naciskać to naciskają. A że raz nie wystarczy,
dwa nie wystarczy to napierdzielaja, niektórzy jak karabin
maszynowy. A nadgroliwi, tacy z trzciego rzędu oczekujacych na
głowie staną by zwinnym ruchem przcisnąć swój cudowny paluszek
do guziczka. A że dźwięk guziczka tego świdruje mi umysł jak
wirtło dentysty po kilku stacjach jestem już nieźle wkur…. Na
szczęście nie pada i mogę to metro zamienić na motóra.
Taki
to nieprzewidywalny fizycznie i psychicznie er.
Komentarzy:
2
Ścieżka
317 Do przodu
2014-06-02
Kutas
jestem że wcześniej tego nie napisałem. Zamiast się poprzednio
pomyjami oblewać o jaskółkach powinienem był napisać.
Przyleciały, pamiętam dokładnie, w środę siódmego maja. I
wszystko nabrało nowego smaku. Smaku z piskiem jaskółek o poranku
i zachodzie słońca. Jak ja je uwielbiam, jak ja je ubóstwiam. Czyż
może być lato bez jaskółek? A lato to wakacje, a wakacje –
beztroskie dzieciństwo. Gra w piłkę, gra w kapsle, jazda na
rowerach, i wszystko inne do późnego wieczora. Bez pory na kolację,
bez pory na szorowanie zębów, bez pory na TV. To chyba przez te
skojarzenia tak kocham te jaskółki przy zachodzie słońca. I do
końca życia już nie zapomnę widoku zachodu słońca który
obserwowałem siedząc na górze Trzech Krzyży podczas zeszłorocznej
motórwej wyprawy. Ja siedziałem i patrzyłem, słońce leniwie
zachodziło, Kazik w dole życie toczył spokojne a nad nim krążyły
jaskółki, setki jaskółek. Zamykam oczy i widzę, widzę ten
obraz, ten obraz w mojej głowie, zostanie tam na zawsze. A w obrazie
tym – jaskółki.
Napiszę
kiedyś osobną o nich notkę. Napiszę i o wróblach i o gołębiach.
Napiszę. Kurdę.
Teraz
jednak dwie sprawy odwodzą mnie od tego.
Ale
zanim do nich przejdę trochę z życia.
Myślę
i żyje dalej. Jakoś tak po przylocie jaskółek zapanowały, na
jakiś tydzień, w kraju naszym pięknym tropikalne upały. Potem
przyszły deszcze i jaskółki i motór gdzieś znikły. Czekają na
lepsze czasy.
W piątek
trzydziestego było półwiecze w kombinacie. Gości się najechało.
Pogoda dała sobie spokój z deszczem i impreza nie zakończyła się
fiaskiem. Zaskoczony byłem niezmiernie ale czułem się jak ryba w
wodzie. Chyba się przebranżowię na jakiegoś wodzireja czy innego
bawi damka. A po uroczystościach na Narodowym i oficjalnej kolacji (
żarcie smakowało mi jak nigdy ) ruszyliśmy na uroczystości
nieoficjalne. Nie wszyscy wprawdzie, a tylko najtwardsza szóstka,
ale ruszyliśmy. Ktoś tam pociągnął do czegoś co się chyba
nazywa Łabędzi Śpiew. Nie za bardzo miałem chęć ale nie mogłem
przecież wymięknąć. I było by w porządku gdyby nie potworny
ścisk jaki zapanował po północy. Poszedłem więc do domu,
zwłaszcza że dnia następnego miał mieć imieniny teść-cześć w
Szwejku. Musiałem więc rozważnie dzielić siły. A imieniny udane.
I ostatecznie całą niedzielę, po dwóch dniach intensywnych
doznań, spędziłem w wyrze. A stolyca żyje nocą. Ale to już
temat na zupełnie inną opowieść.
Jakoś
tak, to było w dniu finału Ligi Mistrzów, wybrałem się na wieś
motórem. I doczyściłem go na błysk. Nawet elementy które
uważałem za czarne z nadania odzyskały swój srebrzysty blask.
Fakt że dnia następnego cała ta polerka poszła na marne bo jak
wracałem popadało, ale nie o tym chciałem. Na wsi teraz pusto, bo
babcia w ośrodku, i byłem sam. Sam. I czułem, nawet nie wiem co
czułem. Czułem siebie. Nie było gwaru nie było spraw. Pogasiłem
światła i siedziałem do późna w nocy czekając na częściowo
zachmurzonym niebie na spadające gwiazdy. Jakże mi było dobrze w
tej samotności. Ale to temat na zupełnie inną opowieść.
A w
międzyczasie zaliczyłem dwa seanse kinowe. „Czy niebo istnieje”
i „Incepcję”. Spodziewałem się tam znaleźć choć minimalną
podpowiedź do pytań które mnie męczą. Spodziewałem się
przynajmniej znaleźć jakichś dodatkowych pytań które pogłębią
moje poszukiwania odpowiedzi. Nic z tych rzeczy. Ale to temat na
zupełnie inną opowieść.
A teraz
te dwie sprawy.
Pierwsza,
to to co przeczytałem, a co napisała pani co ogród pielęgnuje.
Nie wiem co o tem myśleć. Za cóż, pytam. Za cóż pytam i
dlaczego zwłaszcza że jeszcze niedawno odżegnywała mnie od czci i
wiary? Powiem szczerze że mam mętlik w głowie. Zwłaszcza że
usłyszałem coś takiego po publicznym sepuku.
I teraz
druga sprawa, z tych dwóch co mnie odciągają.
Dzisiaj
w robocie byłem do jedenastej, odbierałem drugą cześć zaległego
urlopu. Składało się tak że w planach miałem odbiór wygranej w
lotto z kwietnia i odczulanie. Odczuliłem się, kasa już na koncie
a przy okazji odebrałem jeszcze nowy dowód osobisty. Dzień więc
ostatecznie udany bo dużo załatwiłem. Nie czułem tego jednak tego
tak w trakcie tego dnia. Cały czas coś mnie goniło, coś mi
uciekało i ogólnie byłem rozdrażniony. Stoję sobie przy Złotych
na przystanku i patrzę w rozkład autobusowy. W śmietniku po lewo w
grzebie człowiek. Zerkam. Widać biedę. Jakieś butelki po piwie w
torbie. Ale nie wygląda na pijaka. Raczej to zebrane na życie. Mija
mnie za plecami i kieruje się do śmietnika po prawo. Nie to żebym
miał teraz pisać jaki to er dobry i wspaniały. Nie. Nie piszę
tego wcale po to. Tym bardziej że żadna to zasługa bo daję z tego
co mi zbywa. Ale daję biednym i pokrzywdzonym pieniądze. Nieraz
więcej, nieraz mniej ale tak ze dwie stówki wyjdzie na miesiąc.
Nie namyślałem się więc długo i jakoś tak jakaś taka pewność
wewnętrzna była we mnie gdy sięgnąłem do kieszeni po dychę.
- Proszę
pana.
Zatrzymał
się ale nie odwrócił, więc powtórzyłem
- Proszę
pana
Spojrzał
przestraszonym wzrokiem. Wyciągnąłem rękę z banknotem. Spojrzał
na mnie, bo wcześniej cały czas patrzył w ziemię. Podsunąłem
rękę bliżej. Cały czas patrzył.
- Proszę
– powiedziałem zachęcająco
- To dla
mnie? - zapytał niedowierzająco – O Jezu. Bardzo dziękuję.
Głupio
mi się zrobiło że tylko dychę mu daję jak zobaczyłem jego
szczerą radość.
- I jak
tu nie wierzyć że świat jest spaniały – ciągnął
Świat
jest wspaniały? powtórzyłem sobie w myślach, co ty człowieku
pierdolisz, i ty człowieku który szukasz życia po śmietnikach
twierdzisz że trzeba wierzyć że świat jest wspaniały?
- Pójdę
sobie proszę pana, bo ja nie piję – ciągnął dalej - do baru na
wspaniały obiad.
I tym
mnie rozpierdolił. Za dziesięć złotych będzie miał Wspaniały
Obiad.
-
Przepraszam pana że się rozpłakałem. Szerokiej drogi –
powiedział na pożegnanie.
-
Smacznego – odparłem.
Nie wiem
czy ten człowiek był zdrowy na umyśle. Nie wiem na ile te jego
słowa były świadome.
Ale cały
czas mam te słowa w głowie: Pójdę sobie proszę pana, bo ja nie
piję, do baru na Wspaniały Obiad.
Komentarzy:
4
Ścieżka
316 Do przodu
2014-05-16
Życie
wcale nie jest takie złe jak to ja piszę często. Ale nie jest
jednak również i dobre. Życie jest. Tym oto wstrząsającym
odkryciem rozpoczynam dziś swoje pesymistyczne rozważania. Życie
nie jest złe. Ono ma w sobie tylko spory pierwiastek zła. Ma w
sobie też dużo dobra. Niestety dla mnie, ja, bardziej zwracam uwagę
na te złe strony. Bo czy można być spokojnym i zadowolonym, nawet
gdy samemu nie doświadcza się smutku, wiedząc że ktoś gdzieś go
doświadcza. A że w tych czasach wiedza taka jest łatwo dostępna
nikogo przekonywać nie trzeba. Ja spokojny i zadowolony być nie
potrafię. Będę jak zniknie ostatnie, najdrobniejsze nawet
cierpienie. Jest to oczywiście niemożliwe więc pogodziłem się
już z myślą, że szczery, prawdziwy uśmiech rzadko, bardzo rzadko
pojawiał się będzie na moich ustach. Jestem niby wesoły, niby
zabawny, jestem , ale to tylko maska, maska na potrzeby tego świata.
Świata gdzie smutasy wstępu nie maja. Tu trzeba żyć, korzystać,
tu trzeba być pogodnym i otwartym, tu trzeba. Zewsząd wylewa się
radość i sukces. Jesteś smutny i zamyślony – spadaj, dla takich
miejsca tu nie ma, psujesz tylko ogólną radość. Tu trzeba iść
do przodu bez oglądania się na, na, - na nic. No to jestem na
potrzeby tego świata taki jakiego oczekuje. Ale czy to uczciwe z
mojej strony? Oczywiście że nie. Z drugiej zaś strony dać się
zepchnąć na margines, usunąć się w cień i żyć sam na sam ze
swymi rozterkami? Nie jest łatwo tak odejść bo co by nie
powiedzieć ciągnie ten do siebie ten cyrk pełen błyskotek. Kuszą
te błyskotki, kuszą. I korzystam. Tylko co i raz dopada mnie, jakby
to rzec – swojego rodzaju psychiczny kac. I żyję tak pełen
rozterek i nieszczerych zachowań. I chyba dlatego od jakiegoś czasu
przyglądam się sobie w lustrze. Nie to żeby jak mityczny Narcyz
podziwiać swoje piękno ( niewątpliwe zresztą ) ale patrzę na
tego kogoś w tym lustrze i zastanawiam się kim on jest. Szczerze
powiem że nie jest to łatwe. Bardzo trudno mi się dłużej w swoje
odbicie wpatrywać. Jakoś tak bezwiednie odwracam wzrok. Czy to o
czymś świadczy? Czy na podstawie tego mogę wywnioskować swój
stosunek do samego siebie? Nie będę tego roztrząsał. Ale dziwna
sprawa, bo jak mi się już uda tą dłuższą chwilę popatrzeć w
tą szklaną taflę to dostrzegam że ten ktoś tam zaczyna tak jakby
wykonywać inne ruchy niż ja. Te takie drobne ruchy, jak ruch kącika
ust czy powiek. Zaczyna mnie to przerażać. Kto to tam jest? Czy mam
nad nim kontrolę? Obawiam się że jak już uda mi się
wystarczająco długo wytrwać w tym spojrzeniu to ten gość z
lustra w końcu krzyknie do mnie: Ty taki owaki, i wygarnie mi
wszystkie żale. Dziwna sprawa. Chyba wariuję.
A pogoda
w maju strasznie niesprzyjająca motórowi. Ani razu jeszcze nie
jeździł. Jest zimno i praktycznie codziennie pada. A dzisiaj to już
na maksa. Ulice jak potoki. Od wczoraj straszą powodziami i
lokalnymi podtopieniami. Na szczęście w stolycy nic takiego nie mi
grozi ale zwarzywszy na to co pisałem wcześniej czy mogę być z
tego powodu zadowolony? Motór stoi więc już praktycznie trzeci
tydzień. No nie całkiem stoi ponieważ wykonuje lekkie
przemieszczenia spowodowane nieprzychylnością sąsiadów (
szczególnie jednej wredoty ). Gdzie by się nie zatrzymał, tam
komuś przeszkadza. Na razie ulegam ale jak w końcu nie wytrzymam
będzie awantura.
Bieganie
przychodzi mi coraz łatwiej. W środę pobiłem rekord swojej trasy
pokonując ją w czasie o dwie minuty krótszym niż zazwyczaj, czyli
całe 25:43 – robi wrażenie! – przynajmniej na mnie.
I tym
optymistycznym akcentem notkę uważam za zakończoną. I mógłbym
napisać nawet, w kontekście tego co spotkać mnie ma wieczorem, że
jestem zadowolony ale czy mogę to napisać w kontekście tego co
pisałem wcześniej.
Komentarzy:
4
Ścieżka
315 Do przodu
2014-05-07
W
niedzielę, po trzech dniach przerwy spowodowanej długim majowym,
przebiegłem się tradycyjną trasą i w połowie trasy myślałem że
zdechnę. W poniedziałek za to dobiegłem bez problemów. Potwierdza
się to co zauważyłem już wcześniej, wszystko zależy od dnia.
Jednego dnia układa się wyśmienicie, a innego, mimo najszczerszych
chęci, się pierdoli. Tak samo jak z tym bieganiem. Niby robię
wszystko to samo i tak samo. Raz jednak jakbym się nie starał
dobiegam bez ducha, a razem innym bez wysiłku osiągam metę. Nie
wiem co o tym sądzić. Jedno jednak pozostaje niezmienne. Nie wiem
jakbym już był bez sił – zawsze jak do tej pory – dobiegam.
Albo dobiegnę – albo zdechnę po drodze.
A na
długi majowy pogoda się spieprzyła. Jeszcze pierwszego było jako
tako, choć przy wieczornym grillu grzałem ręce więcej niż
kiełbasę. Drugiego było już całkiem słabo, a trzeciego
rozpadało się na całego. Ogólnie kicha. Drugiego cały dzień
pucowałem auto a trzeciego w drodze powrotnej do stolycy wszystko
trafił szlag.
Ale pal
licho pierdoły. Napiszmy coś naprawdę ważnego.
Więc
myśl dopada mnie od pewnego czasu ponownie, ponownie bo swego czasu
męczyła mnie strasznie uprzykrzając życie, potem znikła na jakiś
czas a teraz właśnie pojawiła się ponownie. Myśl: Dlaczego ona
wtedy poszła z nim do lasu? No dlaczego? Wody w Wiśle upłynęło
od tego wydarzenia miliony litrów a ja cały czas to rozpamiętuję.
No dlaczego ona wtedy poszła z nim do lasu, dlaczego? I to z kim? Z
takim chamem, z takim knurem. No dlaczego? Zamykam oczy i widzę jak
idą, i jak wracają. A mogła być tym cudem, mogła być spełnionym
marzeniem, mogła - a poszła z nim do lasu. Tak mi szkoda tej
straconej szansy. Tak mi szkoda. Mogła być spełnieniem stała się
zawodem, stała się strapieniem. Tak mi szkoda. Ja wiem, każdy żyje
podług siebie, żyje i robi to co w danej chwili czuje, jego sprawa.
Ale dlaczego ona poszła, dlaczego z nim poszła na moich oczach?
Dlaczego ja musiałem na to patrzeć? Tyle wody w Wiśle upłynęło
a ja dalej o tym myślę. Paranoja. Nic nie zmienię tym myśleniem -
a myślę. Myślę, bo tak mi szkoda, tak mi szkoda. Wszystko mogło
być inaczej, wszystko mogło być piękniej. Wszystko mogło być
tak jak miało być. Mogło być zgodnie z marzeniami. Ten jeden
moment zaważył na tym że stało się inaczej a marzenia legły w
gruzach. Tak mi szkoda ......... i tyle.
Aha. A
jak wczoraj biegałem, tzn we wtorek, to mi się lepiej biegało niż
przed przedwczoraj tzn w niedzielę ale gorzej niż przedwczoraj tzn
w poniedziłek. Co mnie czeka dziś tzn w środę?
Komentarzy:
2
Ściżka
314 Do przodu
2014-04-23
Kur#a
jego w du*ę jeb$na mać.
Nie mogę
NO!
Kur#a,
kur#a, kur#a, kur#a, kur#a, kur#a, kur#a.
NO nie
mogę!
Ja
pierd&lę.
Jestem
no wku#wiony strasznie.
I zły.
NO nie
mogę sobie kur#a darować.
Jak do
h^ja to możliwe? Jak to możliwe?
Ja
pierd&lę.
Do kur#y
nędzy!
Jedna
cyfra! Jedna cyfra! Jedna jeb$na cyfra kur#a mać!
Jedna
cyfra i w przynajmniej kilku dziedzinach życia poczułbym luz.
A tak? A
tak to przez tą jedną jeb$ną cyfrę luzu tego nie czuję.
Jedna
cyfra i połowę z tych 16 baniek z Wielkiego Czwartku co je ktoś w
Białymstoku zgarnął, zgarniam ja.
Kurde
no, jedna cyfra.
Jedna
cyfra, jedna cyfra, jedna cyfra, jedna cyfra, jedna cyfra, jedna
cyfra, jedna cyfra, jedna cyfra, jedna cyfra.
A
najgorsze jest dzisiaj to że zaczyna kiełkować we mnie ta myśl że
to był właśnie ten raz. Że to był ten raz na który właśnie
tyle czasu czekałem. Odpycham tą myśl, nie dopuszczam jej, walczę
z nią ale ta myśl jest coraz bardziej napastliwa. Er- to był ten
raz i się nie udało. Er już możesz pozbyć się marzeń. Er- to
był ten raz i się nie udało.
Co ja
mam teraz zrobić? Jak dalej żyć?
O czym
ja teraz będę rozmyślał? Na co będę czekał?
Po
straceniu wiary we wszystko i wszystkich. Po dojściu do przekonania
że świat jest do dupy ta jedna jedyna wiara w tą wygraną była
tym czego się trzymałem. Wiem, to była wiara śmieszna. Wszyscy
powtarzają: To głupota, to dla frajerów. No i dobra, byłem tym
frajerem. Ale kurde coś miałem, miałem tą myśl że jak się uda
to powiem: I kto teraz jest frajerem?
Jedna
kurde cyfra.
Męczy
mnie to od świąt.
A apropo
świąt.
W Wielki
Piątek ( aż do sobotniego popołudnia ) zrobiłem sobie post. Post
który miał również na celu oczyszczenie. Skusiła mnie wprawdzie
Dżoana w pracy na trzy łyżki sałatki ale to na ten dzień było
wszystko, i tylko woda. I nie wiem czy to tylko zbieg okoliczności
ale przestało mi ( obym tym wpisem nie zapeszył ) burczeć w
brzuchu. Wieczorem jeszcze taki wygłodniały poszedłem biegać.
W Wielką
Sobotę od rana pasowałem płytkę w łazience. Pogoda dopisywała i
mogłem ją sobie ciąć diaksem na balkonie ile wlezie – z
dedykacją dla wrednych sąsiadów. Potem przygotowałem sobie
święconkę i pojechałem na Stare Miasto. A potem zeżarłem (
pierwszy posiłek od dwóch dni ) całą ta święconkę ( już
świętą ) na skarpie trasy W-Z obserwując jak dzielni policjanci
chwytają niesforne auta przy wjeździe do tunelu.
A w
Wielką Niedzielę standardowo. Rodzina, gorzała i zwała.
W
Poniedziałek Wielkanocny do piętnastej leczyłem się leżąc w
wyrze i katując pilota. Po piętnastej zebrałem się w sobie i
polazłem nad rzekę. Dzień był pogodny i można sobie było
połazić. A już całkiem na koniec świąt zeżarłem włoskiego
loda ( sezon lodów otwarty ) na Starym Mieście.
I to
tyle odnośnie świąt. Podsumowując – to dobre święta były.
I tylko
kurna jedno psuje mi humor: jedna kur#a cyfra.
Komentarzy:
5
Ścieżka
313 Do przodu
2014-04-16
Przeczytałem
co ostatnio napisałem. Myślę sobie teraz czy nie wyszło żałośnie?
Myślę sobie czy nie myśli sobie może ten kto przeczytał że
szukam litości? Czy nie myśli sobie że szukam pocieszenia,
wsparcia? Nic to – poszło. Pocieszenia i współczucia nie szukam.
Taka już
chyba natura moja że muszę być nieszczęśliwy. Świat wokół
wiruje, szaleje. Ludzie cieszą się każdą chwilą, korzystają, a
ja chodzę smutny. Siadam sobie na swojej ławeczce, patrzę sobie i
myślę sobie jakie to wszystko posrane. Bo czy świat jest
szczęśliwy? No? Moja odpowiedź brzmi – nie. Czy może być
szczęśliwy świat w którym już sama natura wymusza pożeranie
innych dla przeżycia własnego?
Czuję
się często tak jakby mnie jakiś taki niewiadomojaki ciężar
przygniatał A często czuję się też tak jakby mi ktoś przywalił
pałą w łeb. A znowu często czuję się jeszcze również też tak
jakbym był w jakiejś bańce. A często czuję się też tak jakby
te trzy naraz. Niby chciałbym podskoczyć a nie mam ani siły ani
chęci. Niby chciałbym się uśmiechnąć a nie mam ani siły ani
chęci. Niby chciałbym przytulić a nie mam ani siły ani chęci.
Niby chciałbym powiedzieć dobre słowo a nie pamiętam jakie to
słowo. I tak nie mówię nic. Bo niby cóż powiedzieć. I zamykam
się w sobie coraz bardziej i bardziej. I im bardziej zamykam - tym
trudniej otworzyć, tym trudniej cokolwiek wydobyć. Koniec końców
jestem już tak zamknięty że sam nie wiem dlaczego. Zapadam w
pustkę gdzie nie ma już nawet tej ostatniej, najgorszej myśli:
Jakie to wszystko posrane. Co zrobić by rozbić tą skorupę? Nie
wiem co. Siedzę i zastanawiam się skądże we mnie ten brak
pozytywnego myślenia. Czy to spuścizna po poprzednim wcieleniu?
Cierpieć nie wiadomo za co. To jest właśnie najgorsze, nie
wiedzieć dlaczego, nie wiedzieć za co. Żebym przynajmniej
wiedział, znał powód, przyczynę. Może byłoby łatwiej. A tak?
Tak to szukam odpowiedzi której jak domniemywam – nie ma.
Jestem
więc okropnie rozregulowany. I o ile psychicznie to już zdążyłem
się przyzwyczaić, to obecnie jestem również rozregulowany
fizycznie. Ja, er, co każdą złotówkę zanim wyda dziesięć razy
obraca i ogląda, dla którego lekarz to był jedynie dr House z TV,
teraz latam od lekarza do lekarza. A w konsekwencji tego latania od
lekarza do lekarza w ostatnich dwóch tygodniach na medykamenty
wydałem już cztery stówy. Cztery stówy na medykamenty! - to dla
mnie majątek, przez całe życie tyle nie wydałem. Ale żeby
przynajmniej pomogło. Nic, kurwa, nie pomogło.
Kwiecień
rozczarowuje mnie bardzo jeżeli mam być szczery w temacie
pogodowym. W sobotę jadąc na wieś motorem zmarzłem strasznie.
Strasznie zmarzłem. A potem gdy na podwórku montowałem kufer to
zmarzłem jeszcze bardziej. Aż mi się w głowie kręciło.
P.S.
I mam
nadzieję wpadać tu teraz częśiej bo tydzień temu na zat zakupił
zech nowy stary laptop i jak zara nie padnie to bedziem pisać.
Komentarzy:
1
Ścieżka
312 Do przodu
2014-04-07
Fizjologiczno
– psychologicznie.
Patrzę
sobie tak i patrzę i dostrzegam sinusoidę. Tutaj zapodałem temat
doktorowi guglowi bo chciałem przytoczyć jakąś fachową definicję
sinusoidy i ku mojemu zdziwieniu poza matematyką wyskoczyło
kilkanaście blogów gdzie ludziska piszący o życiu piszą o takiej
sinusoidzie również. A myślałem że będę taki oryginalny.
Kompletnie mnie to zbiło z tropu i nie wiem teraz o czym pisać.
Zamiar miałem poużalać się nad losem swoim wyjątkowo niepewnym i
złym a tu okazuje się że nie taki on wyjątkowy. Podsumować to
mogę tylko w jeden sposób: Jak jest beznadziejnie to nawet płakać
nad sobą nie mogę bo wcale to wielkie jakieś wyjątkowe halo nad
którym płakać można. Kurcze no. A taki chciałem być męczennik.
Myśl
mnie ogarnia że jestem nikim.
Czas
chyba przychodzi na podsumowania? ( złowieszczo to zabrzmiało ).
Jak tak
patrzę na te moje dokonania życiowe, to widzę że ich nie ma. Tak
naprawdę to jestem nikim. Nie mam pozycji, nie mam pieniędzy. Mówią
że lepiej wysoko nie włazić bo potem bardziej boli jak spadasz.
Mówią że pieniądze szczęścia nie dają. A jak to śpiewał
swego czasu nieodżałowany Kaliber: „Tylko bogaci mogą mi mówić
że pieniądz nie daje szczęścia, tylko bogaci”. Nie mam tych
pieniędzy, nie mam też sławy. Można by rzec w takim razie: jesteś
erze uczciwym człowiekiem. Niestety, tu jest problem największy. To
mnie gryzie najbardziej. Ani ja uczciwy, ani sprawiedliwy. A
najgorsze że uważam się za lepszego. Może i od kilku osób i
lepszy jestem ( papierków na ulicę nie rzucam ) ale sęk w tym że
uważam się za lepszego od wszyyyystkich. Taki er najlepszy
najwspanialszy święty. Natura fałszywa.
I
tchórz. Tchórz. W gębie bohater, w praktyce tchórz. Czy byłbym w
stanie stanąć w obronie słabszego?
Jak
ostatnio byłem u kolejnego lekarza od burczenia to trochę sobie
popatrzyłem. Popatrzyłem na ludzi co jakieś tam zabiegi pod
narkozą mieli, z jakimiś tam skomplikowanymi urządzeniami. I tak
patrząc pomyślałem, o rany, a jak ja też tak będę musiał? Jak
będę tak musiał i coś się stanie? Tyle się pisze o lekarskiej
niekompetencji. Potem jakieś powikłania. O rany, o rany, a nawet i
śmierć. I od myśli do myśli doszedłem do wniosku że szkoda
byłoby umierać. A tak się wcześniej mądrowałem że śmierci się
nie boję, że to ukojenie, że tak po prawdzie to nawet bym chciał.
Tak się mądrowałem. Ale to była teoria. Gdy we własnych
domysłach stanąłem przed realnym ( teraz myślę że niedorzecznym
) faktem moja wersja uległa przewartościowaniu. Taki to właśnie
er chojrak.
Tak więc
tchórz ze mnie.
Tchórz
i nieudacznik.
Szukam w
sobie i wokół siebie jakiejś iskry, czegoś co mógłbym zrobić /
robić i czuć spełnienie. Szukam i szukam i znaleźć nie mogę.
Jak wchodziły na ekrany te programy nowe na zachodniej licencji co
to mają, poza zarabianiem kasy, wyszukiwać utalentowanych,
podchodziłem do tego z rezerwą. Teraz jednak, nie oglądam
wprawdzie tych programów, ale jak zobaczę co nie co to zmieniam
zdanie. Zmieniam zdanie bo wielu ludziom ułatwiają, umożliwiają
pokazanie swoich zdolności. I naprawdę zafascynowany jestem jak
wiele zwykłych, niepozornych osób posiada ponadprzeciętne
umiejętności. I jak tak patrzę, i jak, mówię szczerze –
podziwiam, to zastanawiam się nad sobą. Nie mam talentów. Szukam w
sobie i wokół siebie, rozmyślam i rozważam, analizuję i nie
znajduję. Zazdroszczę tym utalentowanym. Zazdroszczę też tym
mającym jakąś pasję, tym co coś robią z zaangażowaniem. Ja nie
mam pasji. Ja nie mam nic. Nic mnie nie ekscytuje, nic nie pociąga.
Tak naprawdę nic mnie nawet nie cieszy. Ogromnie jestem zgorzkniały.
Zrezygnowany jestem. Niby żyję ale jakbym nie żył. I tak czekam
sam nie wiem na co. Na cud jakiś czy co. A czas płynie, dni takie
same, ja coraz starszy, słabszy, coraz bardziej niezadowolony. I jak
sobie myślę, że jeszcze lat tyle przede mną życia tego
beznamiętnego, z tą pracą codzienną po 9 godzin to załamany
jestem. Już nie chcę tak dłużej.
Aaaaaa
pooooo nooooocy przyyyyyyyychodzi dzień, a po burzy spokój …
A co
poza tym.
Biegam
sobie. Na razie nie dłużej niż 25 minut bo więcej nie daje rady,
ale biegam.
W sobotę
29.03. sprowadziłem motóra. Cały tydzień stoi bo ranki znowu
zimne i nie da się jeździć ( choć są tacy co jeżdżą ).
Zamontowałem stelaż pod kufer.
A
wczoraj 06.04. na moto bajzlu kupiłem kufer i tym sposobem mamy
komplet.
W
robocie spokój i bardzo mi to pasuje. Czas jest na wszystko. I na
popracowanie i na posiedzenie w necie i na popisanie sobie.
I to
tyle chyba.
Trzymaj
się erze tej nadziei że lepiej będzie bo bez tego nie dasz rady.
Komentarzy:
2
Ścieżka
311 Do przodu
2014-03-20
Dawno
dawno temu, tak naprawdę to z miesiąc, półtora miesiąca temu. Na
tyle jednak dawno że biedny er szczegółów pamiętać nie jest w
stanie. Ale pamięta sens przewodni, sens który utkwił w głowie,
często do niego wraca i przedstawić tutaj pragnie. Jest świadom
jednakowoż że jak to bywa w takich opowieściach, hystoryja ta
nabrała kolorów. No więc dawno dawno temu, w mieście uznawanym za
stolycę kraju tego pięknego, jadąc koleją żelazną podziemną
zasłyszał er biedny takową hystoryję:
- Mamo,
czy zostawiasz sobie w mózgu ( słowo „mózgu” było tym słowem
które przyciągnęło moją uwagę ) obrazy? – rzekł chłopiec
lat 3, 4 a może 5.
- Jakie
obrazy?
- Obrazy
tego co ci się podobało.
- A po
co?
- Po to
żeby wiedzieć później czego chcieć.
- Nie.
- A ja
tak, zostawiam sobie na przyszłość.
A ja? W
tym właśnie chyba sęk tkwi. Ja w mózgu obrazów już nie mam.
Kiedyś miałem i to dużo. A teraz nie mam.
Tzn
jeden jeszcze mam ale wygrana w totolotka to …. Swoją drogą to
ciekaw jest kto w Lublinie zgarnął zeszłotygodniową kumulację 13
baniek. Mam nadzieję że to ktoś tam komu szczerze tego życzę. I
tak jeszcze drugie swoją drogą to jak to ja być nie mogę to
chciałbym przynajmniej poznać kogoś komu się udało. A jak to
byłby ten ktoś komu życzę, z Lublina, to byłby super do
kwadratu.
W sobotę
się pogoda rypła. Padało i wiało jak cholera. Teraz się klaruje
ponownie i jedyny profit z tego wiatru to to że przewiał zimne
poranki.
A we
wtorek rano ja szedłem do pracy a klucz gęsi leciał na wschód.
I od
tygodnia biegam znowu. Znowu bo przerwałem w styczniu ze względu na
łazienkę która zaabsorbowała mnie fizycznie i psychicznie. A i
jeszcze spadła mi wiertarka z wiertłem 2mm na stopę. I całe
szczęście że w bucie byłem dosyć grubym. W pierwszej chwili, gdy
zobaczyłem że z wiertarki wystaje tylko mały fragment wiertła
przygotowany byłem na wyciąganie ułamanej drugiej części ze
stopy kombinerkami. Ale po zdjęciu buta okazało się że jest tylko
dziura a ułamany kawałek poleciał sobie w dal.
A z
bieganiem jest różnie. Raz lekko i radośnie a raz, jak wczoraj, na
finiszu zdycham. Chociaż zauważyłem że choćbym nie wiem jak był
zmęczony to na widok mety czuję że mam jeszcze zapas sił. I tak
sobie myślę czy to nie ma przełożenia na sprawy życiowe. Wydaje
się często że to już kres, więcej nie da się rady znieść, ale
jak się uparcie podejmie wysiłek i jak się dotrze do celu to
okazuje się że można byłoby jeszcze dalej. A po osiągnięciu
celu to myśli sobie człowiek: Eeee nie było tak ciężko. Więc
koko dżambo i do przodu. A jak tak biegnę, i jak tak czuję że już
przyjemniej byłoby się zatrzymać to zawsze myślę sobie o tych
naszych kopaczach co dużo zawsze gadają a jak przychodzi do meczu
to nie dają rady. I mówię sobie: O nie, nie będę jak te
niedorajdy, albo dobiegnę albo ducha wyzionę. Kurcze! ale byłby ze
mnie super reprezentant. Ależ to strata dla polskiej piłki że nim
nie jestem.
Gastrolog
dietę mi zapisał i apteczkę sporą, a w brzuchu burczy mi dalej.
To chyba jest wyraz mojej natury; burczymucha. A tak się z tym źle
czuję że nie wypowiem. Strasznie mi to psuje nastrój. Nie mogę
się niczym spokojnie zająć i na niczym skupić. Ciągłe napięcie,
ciągła obawa że nagle wydam z siebie wycie. I kurna żadnego
wpływu na to nie mam. Kicha i obciach. Natomiast jak już cisza
zapanuje to taka radocha że do góry skakałbym. Lekkość taka. No
żeby się z takiej błachej sprawy tak cieszyć?, a ja się cieszę
niesamowicie. Jak to niedużo trzeba do szczęścia. Tak to łaziłbym
dzień cały marudząc i pomstując bez przyczyny a tak, tak to
zadowolony jest er że już nawet w lotto wygrywać nie musi. Ale nie
no, wolę już tak jak było przed burczeniem. Niech już będę
nieszczęśliwy bez powodu oby tylko cisza była w mym wnętrzu.
Komentarzy:
4
Ścieżka
310 Do przodu
2014-03-07
Dzisiaj
jest drugi ( wczoraj był pierwszy ) dzień, nie wiem nawet od kiedy,
kiedy to mam spokój w pracy. Spokój, czyli że pracuję w swoim
tempie i mam na wszystko czas, bez zapierd….alania. Robię sobie co
trzeba i jak trzeba i mam nawet chwilę na napisanie wreszcie czegoś
od siebie dla siebie. A to zapierd…alanie to już mi chyba nawet w
naturę wszejdło. I się nawet temu już nawet nie dziwię, i się
nawet przeciw temu nie buntuję. Wyczytałem kiedyś, a czytam,
czytam dużo literatury że tak powiem popularno-naukowej, że jak
przybysze z kosmosu kiedyś tam wylądowali na planecie Ziemi, to
stworzyli ludzi do tego by na nich zapierd…alali. Potem część z
nich, tych kosmicznych przybyszów, „upadła” z ziemskimi
samicami i powstała rasa tzw półbogów. I nie żebym brał to za
pewnik, choć powiem tak na marginesie że teoria o kosmicznych
stwórcach przemawia do mnie, ale tak sobie myślę że ja
genealogicznie to od tych co mieli zapierd…alać pochodzę a nie od
tych co z ziemskimi samicami „upadli”. I tak sobie myślę że na
świecie to tak właśnie jest. Ci co od tych co zapierd…alać
mieli pochodzą – robią i robią i ile by nie zrobili i tak coś
do roboty się dla nich znajdzie, a ci co pochodzą od tych co z
ziemskimi samicami „upadli” nie robią nic, robota ich się nie
ima a powodzi im się nierzadko lepiej.
A jak
już nawet wszystko prawie że zrobię, i zapierd….alać nie muszę
( tak jak wczoraj i dzisiaj ) to zaraz mnie nosi, swędzi, miota i
roboty sam z siebie szukam. Tak jak na ten przykład. Nie dość że
w robocie roboty miałem w pytę to sobie jeszcze łazienkę
wymyśliłem. I tłukłem się z tą łazienką całymi sobotami,
zamiast z życia korzystać. I jak ją wreszcie skończyłem w
ubiegłą sobotę to zerkać zaczynam na przedpokój. Może jak się
cieplej zrobi i motóra wyciągnę to mnie odciągnie
W środę
byłem na meczu. Byłem i chodził będę choćby nie wiem co ale
takiego czegoś jak w tą środę to nie widziałem. Dno kompletne. I
na boisku i na trybunach. Do jakiegoś czasu to chociaż na trybunach
było ciekawiej. Jak na starej legii dziesięć tysięcy luda ryknęło
kiedyś z trybuny otwartej „kto dziś wygra” i jak kryta
odpowiedziała „Polska” to było słychać. A tera? Tera na
narodowym luda czterdzieści tysięcy a doping czterdzieści tysięcy
razy gorszy. I nie mam do nikogo żalu za to że teraz przychodzą
mamy z dziećmi czy chłopcy z dziewczętami. Proszę bardzo. Ale czy
w tej masie nie znajdzie się choć trochę konkretnych gardeł.
Przecież ta garstka szkotów z wczoraj potrafiła zaistnieć. A
swoją drogą Szkotom kibicuję prawie tak jak naszym i fajnie było
postać w pobliżu ichniejszych kibiców. Na kilku meczach się było
w życiu ale jeszcze nigdy nie widziałem tylu przyjezdnych na
towarzyskim. I prezentowali się, bez przesady, imponująco. W tych
swoich spódniczkach ( z gołymi łydkami na ty zimnie ) i śmiesznymi
czapkami z piórkiem. I te kobzy na trybunach. Naprawdę fajna
zgraja. A odsetek „nawalonych” jak u nas czyli nasza krew.
Lubiłem Szkotów a po wczorajszym lubię ich jeszcze bardziej. I
ucieszyłem się że będą z nami w grupie a po wczorajszym cieszę
się jeszcze bardziej.
A jak
już dotknąłem tematu pijanych to sponiewierałem się tydzień
temu w sobotę jak dawno już nie było. I to gdzie?, na urodzinach
chrześnicy. Bardziej od tego sponiewierania nadziwić się nie mogę
temu że to tam było i z tamtymi ludźmi. A niedzielą dogorywałem
z głową w kiblu.
Za to w
ubiegłą niedzielę poszedłem sobie do kina. Film fajny, żadna
rewelacja, takie wspomnienia z lat młodzieńczych. No ale nie o
filmie chciałem. Siadłem se ja z boczku i czekam na rozpoczęcie. A
że przed rozpoczęciem reklam zatrzęsienie to dla zabicia czasu
zerkam po sali. I kurna jeszcze teraz jak to piszę to, na
wspomnienie tego widoku, uśmiech rozbłyska na mej twarzy. Duzi i
mali, panowie i panie, starzy i młodzi –wszyscy – poliki jak
chomiki pełne. I chrupią i garściami dowalają a kubełki korytka
pojemne. No zabawny widok. I jakby na wyścigi. Kto pierwszy kubełku
/ korytku da radę.
A z
życia?
Dwa
tygodnie temu Księżniczka zakończyła karierę. Trochę to przykre
dla mnie i taka osobista porażka ale cóż, jej wybór.
Pogoda
nawet nawet. Ciepło, za dnia do ośmiu, a rankami miedzy 1 a 3.
Przymrozków nie ma, śniegu nie ma. Co niecierpliwsi motóry
powyciągali i już jeżdżą. Ogólnie dobrą mieliśmy zimę moim
zdaniem tego roku. Raptem z miesiąc porządnego mrozu i śniegu. O
ile pamiętam to to zimno było na przełomie stycznia i lutego.
Babcia
Henia wylądowała w domu opieki. Chwali sobie teraz komfort życia
ale za każdym razem jak ją odwiedzam i patrzę na przebywających
tam ludzi nie mogę się pozbyć wrażenia że co jak co ale starość
się Bogu nie udała. Tzn cały ten świat i życie to boski bubel
ale starość to bubel nad buble. Przygnebiające. Ludzie bez władzy
nad ciałem jeszcze jakoś wyglądają, no ale ci bez władzy
umysłowej, eh, naprawdę przygnębiające.
Powiem
tak, jeżeli miałbym tak kończyć to beznadziejne życie to
wolałbym zakończyć wcześniej.
Czwartek
06.03.2014
A
dzisiaj naprawdę dzisiaj czyli w piątek 07.03. w robocie w ogóle
nie jestem. Mam urlop i idę do czterech lekarzy.
I gdy
wyszedłem z domu i spojrzałem w niebo ujrzałem na niebie tym
lecące tuż nad blokami trzy bociany.
A potem
jak stałem na przystanku wyjrzało słonko zza chmur i zrobiło
takie ciepełko na mej twarzy że oczka mi się zamkły. Czy to już
idzie wiosna?
W
brzuchu nadal mi burczy. A raczej nie burczy a wyje.
I w
totolotka nadal nie wygrałem szóstki. I tą sensacyjną wiadomością
na dziś zakończę,
Komentarzy:
3
Ścieżka
309 Do przodu
2014-01-08
Panie
Erze szanowny co za lat kilkanaście starym będziesz dziadem, i o
ile żyć jeszcze będziesz, gdy będziesz czytać notką tą to
wiedz i przypomnij sobie że na przełomie roków 2013 i 2014
parafrazowałeś często scenę z Psów. Scenę w której Młody,
obładowany hotdogami podczas akcji w hotelu wezwany na pomoc po
strzelaninie stwierdza że nie ma broni. I rzuca te hotdogi w
cholerę i wrzeszczy z rozpaczą i wściekłością : „Nie mam
kurwa broni !”
I wiedz
i pamiętaj pan panie erze dziadzie stary za tych lat kilkanaście
też często w tym czasie na przełomie roków 2013 i 2014
wrzeszczałeś z rozpaczą i wściekłością; „Nie mam kurwa
czasu, nie mam kurwa czasu !” Krzyk to oczywiście niesłyszalny
dla świata.
Ale
prawda jednak taka jest. Nie mam czasu. Jednym z tego dowodów jest
brak wpisów o tu właśnie od października. Długiej tak przerwy
nie pamiętam.
A co
pamiętać z tej przerwy pamiętać powinieneś co warto by tu
napisać poza tym że nie miałeś KURWA czasu.
Otóż
jak to za twoich czasów młodzieńczych panie erze dziadzie stary
rzekł jeden żulik, którego jako tako znałeś a który już nie
żyje, do żulika drugiego, którego znałeś jako tako mniej ale
który nie żyje już też, - „Gdzieś był w święto
cmentarne?”, pan panie erze w święto cmentarne zgodnie ze swoją
naturą nie udałeś się jak tradycja, obyczaj i tłum nakazuje na
cmentarz, lecz w przeciwną stronę i wylądowałeś na wiślanym
brzegu. Brzegu jesiennym i co nieco chłodnym. I by chłód ten nieco
znieczulić rozpaliłeś ognisko i wypiłeś trochę cydr-a. A
wieczorem na przekór samemu sobie i tak na powązkach wylądowałeś.
Taka to z ciebie natura przekorna.
Dalej
był już tylko brak czasu. Dużo roboty w robocie i brak czasu.
Zacząłeś
odczulanie i bieganie. Biegałeś raptem raz w tygodniu ale zawsze to
coś.
Przed
świętami sam zaproponowałeś remont łazienki i tak nawymyślałeś
cudów że przed Nowym Rokiem się nie wyrobiłeś choć potu, czasu
, nerwów i serca przede wszystkim włożyłeś w robotę tą
mnóstwo. Co ciekawe w dzień wigilijny co świt w markecie
budowlanym byłeś, czegoś takiego nie pamiętasz jakeś żyw.
Dzisiaj / teraz łazienka jest jakby to rzec – rozgrzebana. Ale
skończysz ją, nie wiesz jeszcze dokładnie kiedy, ale skończysz.
Na pewno za lat tych kilkanaście, gdy to będziesz dziadem starym i
będziesz to czytał, będzie skończona. Jeszcze tylko pamiętaj że
w piątek 20.12. wiertarka z wiertłem fi 2mm spadła z kibla gdzie
leżała i wbiła ci się w stopę.
Pamiętaj
że święta nudne były w „S”.
Pamiętaj
że w sylwestrową noc strzeliłeś z petard, wypiłeś szampana na
skwerze i bawiłeś się w Bank-u.
Teraz w
święto Trzech Króli siedzisz w pracy i niby rozliczasz
inwentaryzację. I tylko dlatego masz czas na pisanie tej notki że
postanowiłeś wykorzystać firmę i naciągnąć ją na dzień
wolny.
I
najważniejsze erze dziadzie stary. Pogoda. Pogoda jest jednym słowem
wiosenna. Ach gdybyś tylko miał motóra pod ręką. Nie jest
przesadą stwierdzić że jeździłbyś motorem i w grudniu i w
styczniu. Zresztą inni jeżdżą. Pogoda jednym słowem wiosenna.
Były może ze dwa, trzy dni na początku grudnia gdzie sypnęło
śniegiem ale to wszystko co zimowego było. Poza tym jest ciepło
czyli nocami 2-3 stopnie, a dniami do dziesięciu. I jak jeszcze
słonko wyjrzy na dodatek to robi się naprawdę pozytywnie. I wcale
ci ten brak śniegu na święta nie przeszkadzał. W taką pogodę na
Starówce ludzi więcej niż w najlepsze letnie dni. Kolejki po gofry
kilometrowe, a przy choince tylko dziada z babą brak, choć dziad
czyli ty już bywa.
Plan na
najbliższe dni.
Rozliczyć
tą pieprzoną inwentaryzację, skończyć łazienkę na błysk i
znaleźć wreszcie czas na poczytanie co u ludzi i napisanie wreszcie
czegoś co ci na duszy ciąży, nie takich suchych faktów jak te
powyżej.
Komentarzy:
10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz