Ścieżka
241 Do przodu
2011-12-27
Ale
pogoda. Za oknem szaro, buro i ponuro. Zgnilizna taka że strach
nawet patrzeć przez szybę. Aż dreszcze przechodzą na myśl jak
zimno musi być choć termometr wskazuje dużo powyżej zera,
podchodzi tak pod dziesięć stopni. Pierwszy śnieg który spadł w
ostatnią środę już dawno znikł. Święta które wczoraj się
skończyły nie były więc białe. Jednak nie przeszkadzało mi to.
Nie mam w sobie sentymentu do tego by białe musiały być. Nawet
lepiej że śniegu nie ma. I lepiej to i wygodniej. Na odśnieżaniu
się zaoszczędzi. Tak jakoś ogólnie mi się te święta chyba
przejadły. Podszedłem do tego jak do jakiegoś obowiązku który
trzeba odbębnić.
W
wigilijną sobotę nie wiem czemu, tzn wiem – głupia ambicja,
zabrałem się za wyszorowanie lodówki, takie fest wyszorowanie. I
jak zacząłem myć te półki i szuflady i jak zaczęło mi się to
wszystko chlapać w zlewie, rozlewać. Gabaryty nie pasowne, to się
coś przewróci, to nie ma czegoś gdzie odłożyć do wyschnięcia.
Suma sumarum z każdą chwilą byłem coraz bardziej poirytowany. Aż
się w końcu wściekłem. A że przekleństwa których użyłem nie
pomagały wściekałem się coraz bardziej. To było jak samo
napędzająca się machina. Na koniec wściekłem się na samego
siebie że się wściekłem. No bo zawsze tak się mądrzę o tej
sile spokoju, i tyle tych mądrych ksiąg czytam a tu taka porażka.
Lekarzu ! ulecz się sam! I tak się tym faktem zmartwiłem że
stwierdziłem że z udanych świąt dupa blada. Popsułem humor i
sobie i wszystkim wokół mnie. A że się trochę na sobie znam i
wiem że kac moralny nie da mi spokoju przez następnych dni kilka,
wiedziałem że rozpamiętywał będę ta moralną porażkę i sam
siebie zadręczał. Aż ta cholerna, nadmierna ambicja. I ta chęć
to bycia doskonałym, nieskazitelnym. Aszz!!! Po cholerę mi to było
tą lodówkę otwierać, po cholerę się denerwować. W takim dniu,
gdzie ma miłość, spokój, radość i przebaczenie królować. No
ale jakoś tą robotę skończyłem i jakoś nawet mi te nerwy
przeszły. Nie powiem, lodowka lśni jak srebro. Potem była jazda w
sznurze aut na wigilię. Ciemno! Ślisko! Niby pada a nie pada tak że
wycieraczki więcej mażą na szybie niż zbierają. Do tego spod kół
poprzednika syf wali. I ta prędkość. Jedziesz jak w jakimś
cholernym koszmarze. Monotonia która usypia. Ale dojechałem.
Spóźniony, ale dojechałem. I jak słucham dzisiaj statystyk
poświątecznych to należy się cieszyć że się dojechało. Prawie
pięćdziesięciu zabitych i parę setek rannych. Masakra.
W
pierwszy dzień świąt wpadłem na godzinkę do Perły. Walnęliśmy
oczywiście po kielichu, bo tam u nich to inaczej nie może być. I
tak sobie myślę że to chyba sposób jest. Bo świąt tych, w ogóle
żywota, na trzeźwo to przeżyć się nie da. Opowiedział mi jak to
tam z Kurą było. Jak było tak było. Ja doszedłem do wniosku że
niech Kurak spada. A tak! Niech spierdziela na szczaw. Czekam i
czekam a tu nic. Ani się nie ukaże ani nic nie powie. Taki
przyjaciel? Niech spada na szczaw. Dobre wychowanie nakazywałoby
żeby przynajmniej skromne „to nara” wpadł powiedzieć. A tu
nic. Tak więc niech spada na szczaw Kurak jeden.
Dzisiaj
wziąłem urlop z pracy i siedzę w chacie. Miałem zamiar krew iść
oddać jednak taki mnie katar dopadł że z oddawania krwi nici. Nie
wiem czy to jakaś alergia czy przeziębienie. Z nosa mi płynie,
oczy mi łzawią i kicham jak niezła artyleria. Przez ten zawalony
nos spać nie mogę więc niezbyt wyspany jestem i nic mi się nie
chce. Najchętniej to włączyłbym telewizor, wlazł pod koc i gapił
się bez sensu. Tylko że w telewizorze tak kompletnie nic nie ma że
nawet gapić się bez sensu nie ma na co. Internet też coś kiepsko
bangla więc i poczytać i popisać nie ma jak. Ogólnie dupa blada.
Idę oddam książki do biblioteki a potem się zobaczy.
Dziękuję
wszystkim za życzenia. Nie zrewanżuję się tym samym bo raz że
już po, a dwa że jak już wspomniałem internet mi kiepsko bangla.
I tak to
dzisiaj niezbyt optymistycznie ale też nie tak źle. Jedynie co
dobre to to że po świętach się góra słodyczy został więc
trzeba tę górę pokonać.
Komentarzy:
8
Ścieżka
240 Do przodu
2011-12-20
Kochane
życie. Uwielbiam je. Tak bardzo.
Tylko
napisałem że nie wieje, a raczej że wiatr umiarkowany, a zaczęło
wiać że mało łba nie urwie.
Wystarczyło
że napisałem że nie pada, a już za chwilę padało aż miło.
Ha,
napisałem że temperatura nawet, nawet a dzisiaj tj we wtorek 20.12
( bez kropki to już prawie jak rok końca świata ) po raz pierwszy
wychodząc rano do pracy, mój zewnętrzny termometr zanotował
wartość ujemną.
Ba! I
gdyby to tylko o pogodę chodziło. Niestety nie chodzi. Bo
wystarczyło że napisałem że jest dobrze a już za parę godzin
było NIE dobrze. Naprawdę, naprawdę nie wiem skąd się to bierze.
To tak jakby jakieś coś, cholerne złośliwe coś nagle przekręciło
wajchę i już. Jak za dotknięciem jakieś cholernej czarodziejskiej
różdżki. I to jest kwestia chwili. Zmiana zachodzi nagle i
niezapowiedzianie. Jeszcze chwilę wcześniej wszystko jest w jak
najlepszym ładzie a już za moment nie jest. Takie cuś dziwne.
I aż
się boję napisać że dobrze pomału wraca.
Jednak
co się tu dziwić. Skoro na coś się czeka, czegoś jest się
pewnym to co się dziwić że to się w końcu staje. Staje się to,
tak, jak się spodziewam że się stanie.
Wię
jakie to życie kochane przewidywalne jest. Wystarczy chwilę się
nad nim zastanowić a staje się takie proste. Takie prościutkie.
Jest tak proste, tak łatwe do odgadnięcia że aż żałosne. I nic
już nie dziwi.
Humor mi
zatem, jak pisałem wcześniej, wraca i pal to licho że już za
niedługo się spieprzy. Pieprzyć to.
Choinka
stoi i jest miło. Stoi od soboty. Prawdziwa z lasu. Nie mogę jakoś
się do tych sztucznych przekonać. Choinka to ma być choinka. I
żeby pachniało lasem i żeby igły się sypały i w ogóle
wszystkie żeby. Karlo momentalnie się pod drzewkiem uwalił i udaje
chyba ze jest : prezent. A może jego syberyjska dusza poczuła
tchnienie tajgi? Wszak to jodła kaukaska. Małego mało to obeszło.
Tak jakby jej nie było. No może tylko jedynie początkowo korciło
go żeby ją przewrócić, a przynajmniej ściągnąć lampki,
łańcuchy lub chociażby bombkę. Jedną nawet dorwał i nie powiem,
kiwa się jak rasowy napastnik.
Prezenta
też już kupione. Uwielbiam całe to kupowanie. I nawet, jak nigdy,
nie przeszkadza mi cały ten przewalający się tłum. Tłum, który
w tych dniach nawarstwia się i spiętrza. Ja latam po sklepach i nie
zwracam uwagi. Liczy się tylko jedno – wynaleźć jak najlepszy
prezent. To jest priorytet. Tłum mi w tym nie przeszkodzi. Nie
zepsuje frajdy. Bo czy może być coś piękniejszego niż
obserwowanie napięcia z jakim obdarowany rozpakowuje prezent i czy
może być coś bardziej ekscytującego niż obserwowanie jego
reakcji na widok tego co otrzymał. Niepewność. Napięcie rośnie,
rośnie i wreszcie trach. Zaskoczenie i najlepiej jak jest to radosne
zaskoczenie. Ja uwielbiam te chwile i uwielbiam ten czas kiedy chwile
te planuję, przygotowuję i obmyślam.
I co
ciekawe nie cierpię prezentów dostawać. To taki paradoks. Przecież
skoro sam wiem jaka to przyjemność dawać prezenty to dlaczego nie
potrafię poczuć przyjemności otrzymywania. Hmmm? Czy przypadkiem w
ostatnim zdaniu nie powiedziałem za wiele? Pierwszy lepszy
psychoanalityk będzie mógł powiedzieć na podstawie tego zdania
więcej o mnie niż wiem ja sam. Ba, wystarczy zapewne opis takiego
zachowanie wrzucić w google a wyskoczy pełna analiza i już wszyscy
będą wiedzieli na temat era więcej niż wie on sam. Tak więc: Er
jest nagi.
I na
koniec już. Klnę. Klnę, przeklinam, złorzeczę ostatnio bardzo.
Widać to zresztą w notkach. Ale to mi pomaga. Utwierdzam się w tym
coraz bardziej. Wstyd ..... ale pomaga. I pomaga nie w tym że się w
jakiś tam sposób naklnę i spada mi napięcie ale w tym że
odmienia rzeczywistość. Wystarczy że poślę wiązankę, nawet w
duchu jakiejś rzeczy, jakiejś sytuacji, komuś i już w następnej
chwili ten ktoś, to coś, ta sytuacja zmienia nastawienie w stosunku
do mnie. Tak jakby jakimś niewerbalnym przekazem odebrała sygnał
że źle robi. Tak jakbym przywołał ją do porządku, tak jakbym
zwrócił jej uwagę, ostrzegł, napomniał lub przestraszył.
Tak jak
na ten przykład ( pierwszy lepszy z brzegu ). Jedna z żarówek
zaczęła migać w tym jak to nazwać – oświetleniu podsufitowym.
I tak jednego dnia migala drugiego nie. Pomigała a potem długo,
długo nic i nagle znowu miga. To w końcu nie wytrzymałem, wziąłem
wczoraj stołek, wspiąłem się pod sufit dokręciłem,
poszturchałem i już nie migała. Ale jak tylko odstawiłem stołek
na miejsce to zaczęła migać ta obok. Nie wypowiedziałem tego na
głos wprawdzie, i to dobrze, bo zapewne uschły by do końca i tak
już ledwo zipiące kwiatki doniczkowe w moim domku. Ale wiązka jaka
przetoczyła się przez moje wnętrze była przepotworna. I co? Nic
nie miga jak ta lala.
A KK
lubię i to bardzo. Lubię bardzo za jej tak osobiste teksty i tak
bardzo osobiste mi. Więc speszali for ejti ejt plis
Komentarzy:
11
Ścieżka
239 Do przodu
2011-12-15
Dzisiaj
mniej bo czasu nie mam za dużo.
Napiszę
więc że po pierwsze i najważniejsze – jest dobrze. Napiszę
chociaż wiem że jak napiszę to się spierdoli ( uwaga będzie
dzisiaj trochę przekleństw więc osoby wyczulone ostrzega się ).
Wiadomo - jak napiszę to złośliwe COŚ zrobi TAK żeby dobrze nie
było. Ale napiszę bo przecież o pisanie prawdy tu chodzi.
Napiszę
również, chociaż raczej zapytam, dlaczego do jasnej cholery
kobiety nigdy nie wiedzą która to lewa a która to prawa strona.
Oooooooosz jak mnie to wkurza!!!! Jakie to cholernie wkurzające i
jakie ......
słodkie.
Napiszę
też że ekipa ostro w gałę tnie nadal w środę. Nawet bardziej
niż w miesiącach uznawanych za ciepłe. Do tego stopnia że cieciu
nas siłą musi z boiska wyganiać i gasi złośliwie światło –
cham jeden.
Napiszę
że pogoda dopisuje. Jest ciepło, wiatr umiarkowany, okresami
słonecznie i bezdeszczowo.
Napiszę
wracając do spraw piłkarskich że Wisła wczoraj fartownie
awansowała. Naprawdę ta bramka w 93 minucie strzelona w Londynie
przez Odense to niezła sprawa.
Napiszę
też że orzełek ma wrócić na koszulkę i jeżeli to co niby
pokazują będzie faktem to powiem że to najładniejsza koszulka
może być jaką widziałem. Jak to niewiele dzieli piekło od nieba.
Napiszę
także że drzwi wejściowe na klatce już od tygodnia skrzypią przy
każdym otwarciu tak że mnie w łepetynie świdruje. Nie ma do kurwy
nędzy się tym kto zająć? Gdzie ten cieć pieprzony ( to nie o
tego od boiska chodzi ). Znowu skończy się tym że nie wytrzymam i
pójdę to zrobię sam.
I na
koniec napiszę że wkurwiam się ostatnio w środkach komunikacji
miejskiej. Ale jak? Jestem tak nabuzowany że normalnie niech się
tylko trafi mała iskierka a tak eksploduję że normalnie nie wiem.
Do szału doprowadzają mnie tacy co siedzą na półtorej siedzeniu.
Rozwali się taki jeden z drugim a ty się musisz sciubolić. Osz jak
w końcu przypierdolę któremu z łokcia to kurna normalnie się
skończy. I to faceci są najgorsi.
Ja nie
wiem czy im jaja tak popuchły na zimę czy jak? I wcale nie zwracają
uwagi na kogoś obok. Normalnie jak w końcu nie wytrzymam to będzie
niezły dym do cholery.
Mi to
się marzy żeby było jak w tej najlepszej z najlepszych i mojej
najulubieńszej scenie co poniżej. Żeby takie sprawy można było
załatwić honorowo. I jaka piękna burza.
A
najbardziej to lubię to jak Jerzy Michał Wołodyjowski na pytanie
"Gdzie staniemy?" odpowiada
TU
Komentarzy:
8
Ścieżka
238 Do przodu
2011-12-10
Zapewne
niejeden z tych co poprzednie moje wymiociny przeczytał, i niejedna.
Chociaż bardziej niejedna niż niejeden. A już tak po prawdzie,
sądząc po nickach, to i wyłącznie niejedna zapewne z tych co
poprzednie moje wymiociny przeczytała zadała pytanie. Ba! Ja sam
zachodzę w głowę: „A czegóż ty erze się kurna spodziewałeś?”.
Cudu jakiegoś? Zjawiska paranormalnego. Że co? Że niby jak? Że
niby Kura miałby stanąć przed tobą w świetlistej postaci? Że
niby miałby się ukazać i przybić „piątkę”. Że niby jego
duch miałby cię nawiedzić? Nie no. Niedorzeczność jakaś.
Dziwactwo. Pobożne życzenia. Mrzonki. Czy coś takiego jest w ogóle
możliwe? W czasach elektronicznej cywilizacji? W czasach w których
liczy się tylko to co racjonalne, policzalne i pomierzalne? Właśnie.
A
właśnie!
Właśnie
tego się kurna spodziewałem. Właśnie tego. I niech sobie myślą
żem fantasta i marzyciel. Że nie rozumiem że to wszystko tylko
wymysły bajkopisarzy i zabobony. Że to tylko nie poparte żadnymi
dowodami szalone koncepcje. A ja. Ja się tego właśnie
spodziewałem.
... Ale
mi się ciężko pisze. Każde słowo przychodzi z trudem. Ciężko
mi się skupić i skleić przynajmniej dwa zdania....
Cały
tydzień od poprzedniej notki chodzę i o tym rozmyślam. I tak sobie
wymyśliłem że może ja nie byłem dla Kury aż tak bardzo ważny
by miał potrzebę do mnie zawitać? Być może nie był tak do mnie
przywiązany? Może to tylko ja tak sobie tą naszą przyjaźń
wyidealizowałem? Bo tak po prawdzie to miał on zawsze swoje drogi.
I to chyba to ja sam ciągnąłem do niego i do tej naszej przyjaźni
go przekonywałem. A on? On miał takich kolegów jak ja wielu. Być
może?
...
Naprawdę ciężko mi się pisze...
I tak
sobie myślę. Niby nadal załatwiam te wszystkie WAŻNE! sprawy i
niby nadal sobie żyję. Ale jakoś tak zwolniłem. Jakoś tak
spoglądam sobie na to wszystko z perspektywy śmierci. Bo cóż to
wszystko znaczy? To całe życie. Żyć trzeba, to fakt, jednak jaki
jest tego wszystkiego sens?
...Ale
mi się ciężko skupić na pisaniu...
Właśnie
teraz, teraz kiedy piszę te słowa, jest jego pogrzeb. A mnie na nim
nie ma. Kilka ostatnich dni, od momentu gdy się o tym dowiedziałem
biłem się z myślami. Jechać czy nie jechać? Bo jechać
powinienem. Bo tak wypada. Tak z szacunku dla zmarłego. Powinno się
towarzyszyć zmarłemu w tej jego ostatniej drodze. Ale to wszystko
płynęło, płynęło ... z rozumu. A serce? Serce jakoś nie paliło
się do tego. Nie czuło potrzeby. Zapewne nie jedna pomyśli że to
dziwne. Bo jakże to tak? Nie oddać przyjacielowi należnej mu czci.
Nie odprowadzić na miejsce wiecznego spoczynku. Ano tak. Tak
postanowiłem. Widać moje serce nie jest gotowe na widok trumny i
mogiły. Widać w moim sercu ma trwać obraz Kury żywego. Kury który
gdzieś tam, nie wiem gdzie, jest. I chociaż nie mam z nim kontaktu
to wiem że on jest i żyje. Zachowam w sercu jego obraz. Obraz
szczęśliwego i beztroskiego chłopaka z najlepszych, młodzieńczych
lat.
Komentarzy:
5
Ścieżka
237 Do przodu
2011-12-05
Już
wiem o czym zapomniałem ostatnio napisać. Otóż o tym że w środę
całkiem przypadkiem trafiłem na „Kino Polska” na „Warszawskie
gołębie”. To taki film który widziałem dawno dawno temu, może
ze dwadzieścia lat temu, a może mniej, i od tamtej pory cały czas
czekałem na jego kolejną emisję. I czekałem i szukałem po
wszystkich kanałach i ciągle nic. I nie było i nie było. I
dopiero teraz się doczekałem. Nie widziałem go teraz wprawdzie od
początku ale i tak się ucieszyłem jak nie wiem co. Nie ma na razie
nigdzie informacji o jego powtórnej emisji ale jak znam kanał „Kino
Polska” za niedługo ponownie go pokażą.
A tak w
ogóle to jestem po maratonie piłkarskim. Wczoraj w Węgrowie grało
się świetnie. Wypadł nam ze składu jeden zawodnik niespodziewanie
i pojechaliśmy tylko w pięciu. Zważywszy na fakt że grało się
po pięciu wyzwanie było ogromne. Cztery spotkania po dziesięć
minut to nie przelewki. Dał nam wprawdzie organizator jednego
miejscowego małolata na „jakby co” jednak to nie była żadna
pomoc czy wsparcie. Z tych czterech meczy dwa wygraliśmy i dwa
przegraliśmy. No i zabrakło nam jednego punktu do wyjścia z grupy.
Szkoda a może i dobrze bo do domu wróciłem po dziewiętnastej, a
jakbyśmy wyszli z tej grupy to nie wiem o której mógłbym wrócić.
Podsumowując dałem radę chociaż dla jasności dodać muszę że
cały czas kontrolowałem kątem oka czas gry i kalkulowałem siły
na ile i kiedy pozwolić sobie w trakcie gry mogę. Dzisiaj czuję
się dobrze i nic mnie nie boli. Naprawdę jestem zaskoczony.
Myślałem że dzisiaj nie wstanę i cały dzień będę odpoczywał.
A jak to w dzień wolny to oczywiście obudziłem się o wpół do
szóstej i do ósmej przewalałem się z boku na bok ( jutro
oczywiście jak będę musiał wstać o szóstej to za chiny nie będę
mógł się obudzić ). Deszcz na dodatek siąpił i niby to już
liści na drzewach nie ma a tak jakoś szumiało czy plumkało że
zasnąć nie mogłem. Udało się dopiero tak koło ósmej i wstałem
ostatecznie o dziesiątej. Mówił mi ktoś kiedyś że praca to
potrzebna jest. Potrzebna jest bo jak się do pracy nie chodzi to w
sumie co robić? No ja nie wiem co ale jakoś nigdy się z tym
zgodzić nie mogłem. Tak na ten przykład dzisiaj. Wstałem sobie o
dziesiątej, potem na spokojnie zjadłem śniadanko, potem trochę
popatrzyłem w necie, poczytałem, pokomentowałem. Jeszcze potem
pogrzebałem przy kabelkach szer, polazłem do fryzjera, kupiłem
pizzę na obiad i zrobiła się siedemnasta. A gdzie jeszcze zmywanie
i sprzątanie? Dzień na w sumie na niczym przeleciał jak z bicza
trzasnął. O i tak to. W sumie nic się nie dzieje. Deszcz pada od
wczoraj. Podobno jest susza. Wisła jak przejeżdżałem mostem to
wąska niewątpliwie więc pewnie z tą suszą to prawda. Fakt że od
wakacji w ogóle nie padało. Ale co bym dzisiaj nie napisał to
wszystko sprowadza się do jednego. Mianowicie:
hujztym
A
dlaczego hujztym. Ano dlatego że dzisiaj tak koło jedenastej
zadzwonił Perełka i oznajmił że
że
że
że Kura
się znalazł. Znalazł się w rowie. A dokładniej w takiej
malutkiej rzeczułce. Dwa miechy tam gnił. Nawet nie wyobrażam
sobie jak musiało to znalezisko wyglądać. Policja pieprzona. Ale
go szukali! I teraz to nie wiem sam co sobie i o sobie myśleć. Czy
jestem smutny czy wściekły? Wydaje mi się że nie. Ale jeżeli
żadne z tych to czy już taki zobojętniały czy nieczuły jestem? I
jeszcze ten pogrzeb. Nie wiem kiedy będzie ale już się denerwuję.
Nie lubię tego. Takie smutne twarze. Wszyscy tacy zasmuceni a w
sumie mało kto za życia danego denata to tak szczerze się nim
przejmował. Ja tam sobie życzę na swoim pogrzebie żeby było
radośnie i wesoło. Ale o tym to kiedy indziej. Wracając do tematu
to popatrzyłem sobie na księżyc. Kurcze no. Ten sam księżyc, ten
sam, tak samo świecił i na mnie i na tego biednego Kurę. Ja sobie
chodziłem, załatwiałem bardzo WAŻNE! sprawy, miliony spraw. No bo
przecież to tyle WAŻNYCH! spraw a on sobie tam leżał. I tak samo
świecił i na mnie i na niego, jak umierał. Dlatego wszystko co mi
dzisiaj przychodzi do głowy to jedno: hujztym. Hujztym życiem. Co
takiego zdecydowało że ja te WAŻNE! sprawy załatwiałem i
załatwiam o on żył życiem zmarnowanym i umarł a raczej zdechł
jak pies pod płotem. Czym sobie zasłużyłem na o tyle „lepsze”
życie a może raczej czym on sobie zasłużył na taki los. hujztym.
Nie wiem
nawet co pisać. Muszę chyba się z tym przespać. Następna notka
nie wiem kiedy będzie ale może być tylko o jednym. Będzie
wspomnieniem mojego jedynego i najlepszego przyjaciela.
Zostawiam
miejsce na komentarze ale proszę tylko o powstrzymanie się z
wyrazami współczucia czy jakiegoś tam pocieszania. Bo tak w ogóle
to hujztym. Cieszyć się należy jedynie że Kura już ma to życie
zasrane za sobą.
A już
kończyć miałem i nagle jedna jeszcze myśl do głowy mi przyszła.
Wiem co o tym myśleć. Wydaje mi się teraz że jestem zawiedziony.
Jestem bardzo zawiedziony i rozczarowany. Jestem zawiedziony i
rozczarowany że o tym wszystkim dowiaduję się przez wytwór
cywilizacji zwany telefonem. A gdzie siły nadprzyrodzone? Tak bardzo
w to wierzę, tak ufam a tu nic. Żeby choć fotografia ze ściany
spadła, żeby coś mnie tknęło, nie wiem, nieważne co, ale żeby
coś, jakiś znak. A tu nic. Kompletne nic. Czy zatem to wszystko w
co chciałem wierzyć, to czego tak bardzo szukałem było zwykłym
czczym gadaniem. A więc co? Czy zostaje tylko przyjąć że jesteśmy
zwykłą kupą mięsa. Bez czegoś wyższego, czegoś
nadprzyrodzonego, niematerialnego. Szkoda ale chyba tracę wiarę we
wszystko. Jestem w stanie i przyjąć śmierć najlepszego kolegi ale
braku wiary w to że jest on tam gdzieś, gdzieś w zaświatach,
gdzieś szczęśliwy i wolny jakoś przyjąć nie mogę. I tego że
uspokoić mnie i pożegnać się nie „przyszedł” zaakceptować
nie jestem w stanie. Nie ma nic. Nic nie ma. Żył, był, zdechł,
zjedzą go robale i to wszystko.
Hujztym
A
dlaczego ścieżka do przodu. Po prostu : hujztym
Komentarzy:
5
Ścieżka
236 Do przodu
2011-12-03
Dzisiaj
znowu zawrzało na naszym meczu. Było ostro. Mogło skończyć się
nawet przerwaniem spotkania ale się nie skończyło. Tym razem nie
występowałem w roli głównej. Wręcz przeciwnie, byłem wzorem
cnót i opanowania. Taki już ten er nieodgadniony. A sam mecz po
prostu kapitalny. Zagraliśmy chyba najlepsze spotkanie całej rundy.
Niestety przegraliśmy 5:6. Na własne życzenie. Stuprocentowymi
sytuacjami moglibyśmy obdzielić kilka meczy. Jednak skuteczność
szwankowała. Ja sam trafiłem w słupek. Głupek. No trudno. Ale
mecz kapitalny. Sezon zakończony.
Jutro z
inną już ekipą jadę do Węgrowa. To już istny maraton piłkarski.
Ale dam radę chociaż zapobiegawczo wziąłem na poniedziałek urlop
jakby co. Dzisiaj jednak pojawiły się problemy logistyczne.
Mianowicie okazało się że pojedziemy jednym samochodem. W sześciu!
Wprawdzie to merc ale jednak-sześciu to sześciu. No cóż jeden
będzie musiał jechać w bagażniku i na pewno nie będę to ja (
żeby nie było nieporozumień dodam że to kombi ).
I na
koniec spraw piłkarskich moja opinia o wczorajszym losowaniu. Jednym
słowem dziadostwo. Gorzej chyba być nie mogło. Ja osobiście
jestem niezadowolony. Przeciwnicy mało atrakcyjni to raz. A w
rankingach i tak wyżej notowani to dwa. Z takiej grupy nie wyjść
to obciach jak siemasz to trzy. Mówią co poniektórzy że grupa
marzeń i szczęśliwe losowanie. A ja pytam to co czy raczej kogo
mają te mistrzostwa wyłonić. Mistrza czyli najlepszego czy
największego szczęściarza. No tak, mamy najłatwiejszych. Niech
jeszcze Grecy nie dojadą, Ruscy się schlają, Czesi coś tam coś
tam i mamy trzy walkowery. Pierwsze miejsce w grupie. A potem to już
z górki, zgaśnie światło, komuś się pomylą godziny, może
jakimś szczęśliwym trafem, gdy już jakiś mecz rozegramy,
strzelimy gola i zdobędziemy to upragnione mistrzostwo. Tylko co z
tego? I będziemy tacy dumni. Tylko z czego? Bo mieliśmy szczęście?
Ja tam to pierdzielę. To już takie czasy. Nie umieć, nie starać
się, a jakoś się prześliznąć i osiągnąć sukces. Tak to jest
„mistrzostwo” to jest sztuka. Ale nie dla mnie. Ja tam wolę
przegrać, a przegrać, ale przegrać honorowo, a nie liczyć na
szczęście. A gadają że Grecy w Portugalii też nie byli
faworytami a mistrzostwo zdobyli. No fakt. Ale czy ktoś poza samymi
Grekami pamięta ich jakiś porywający mecz gdy to mistrzostwo
zdobywali? A czy ktoś poza jakimiś super statystykami pamięta
jakiegoś piłkarza greckiego z tamtej złotej drużyny. A czy któryś
z nich zrobił jakąś karierę po tych mistrzostwach? Ja tam swoje
wiem. Ma być honorowo. A ta grupa to mi tego nie gwarantuje. I na
dodatek wszystkich najlepszych kibiców wywaliło za wschodnią
granicę. I angole, i niemiaszki, i holendrzy zagrają na Ukrainie.
Nawet na jaką zadymę nie ma co liczyć. Dziadostwo. No może
jeszcze tylko kacaby dostaną jakiś wpierdziel bo że gromkie gwizdy
na narodowym to jestem pewny. Aaaa tam. Do dupy ta grupa. Co by tu
nie gadać to Żaba podsumowała to najlepiej: „W naszej grupie są
tylko trzy kolory. Biały, czerwony i niebieski.” Esz te baby. Ale
suma sumarum nic dodać nic ująć.
Pogoda
dopisuje. Temperatura cały czas powyżej zera. Nawet do ósemki
dochodzi. Miniony tydzień pół na pół. Parę dni naprawdę
słonecznych, parę zachmurzonych i mglistych. Ach i jeszcze jedno.
Jestem zaszczycony. Jestem wzruszony. Jestem zadumiony. Kochane
życie. Kochane siły natury. Kochane coś tam co życie tworzy.
Wystarczyło że w ubiegły czwartek napisałem że nie pada i WIATRU
nie ma a już w piątek popadało, w sobotę zaczęło podmuchiwać a
z niedzieli na poniedziałek to zerwała się taka wichura że spać
w nocy się nie dało. Nie wiało wprawdzie prosto w moje okna bo nie
wiem czy by tę nawałnicę wytrzymały jednak i tak robiło tyle
zamieszania w konarach drzew, na balkonach i ulicy że ze spokojnej
nocy nic nie wyszło.
W kinie
byłem na filmie „Wymyk”. Nawet nawet. Jak widzę zwiastun tego
„Listu do M” to mnie rozwala. I tak bym pewnie nie poszedł ale
jak widzę Karolaka jak śpiewa do słuchawki: „Przybieżeli coś
tam coś tam pasterze” to wymiękam. Co jak co ale słowa tej
kolędy to chyba zna każdy Polak, nie tylko katolik. I robić z tego
taki tekst? Bardzo, bardzo śmieszne.
I tak na
zakończenie to wolę lato bez dwóch zdań . Ciepło i widno. Jednak
jak tak sobie teraz siedzę to sobie myślę że te takie wieczory
też lubię. Dochodzi siedemnasta. Jest ciemno i cicho. Radio gra. Ja
sobie piszę. Herbata stygnie. I nic się nie dzieje. Tylko się
zawinąć w koc i siedzieć w tej ciemności.
I tak
już na zakończenie bis to ogólnie nadal jest dobrze. Dobrze to
znaczy nie jest źle. Ot tak, dobrze. Nie ma fontanny z pozytywką
ale nie ma też załamki. Co nie zmienia faktu że dobrze wiem że
wróg - szatan już tam się gdzieś czai i tylko czeka by zaatakować
i pozbawić złudzeń.
No to na
tyle. Czy jest coś jeszcze do napisania? Nic nie przychodzi na myśl
więc ....
Aha i
jeszcze jedno. Ja myślałem że po mojej ostatniej notce to posypią
się na mnie gromy a tu nic. Wchodzę i nic. Ja myślałem że
społeczeństwo oburzy się na słownictwo a tu nic. Ech. Świat
schodzi na psy. No i ogólnie jakoś chyba jakość moich notek
spadła.
Komentarzy:
3
Ścieżka
235 Do przodu
2011-11-26
Huj
kurwa w dupę temu sędziemu!!!!!
Inaczej
zacząć nie mogę. Bo choć już trzynasta i od zakończenia meczu
minęły dwie godziny to jeszcze się z nerw trzęsę. Ale po kolei.
Już jak się sędzia z jednym z drużyny przeciwnej przywitał przed
meczem to mnie zastanowiło. No ale nic, pomyślałem że nie ma co
oceniać przed końcem. Jednak kiedy już przy pierwszej akcji został
ten gość sfaulowany przez jednego z naszych i gdy się podniósł z
trawy z pytaniem w kierunku tegoż sędziego: „Który to ?” to
nie wytrzymałem. Oż ty chamie, szukasz zaczepki? Momentalnie
wypaliłem: „Mogę być ja”. Na to on: „Dobra, zapamiętam”.
Na co ja: „Mam nadzieję”. I gdy w następnej akcji jeden od nich
sfaulował naszego, od razu wypaliłem w kierunku tego gościa: „No
co? Baranie, teraz nie pytasz który to?”. No i się zaczęło. A
że ten skurwysyn sędzia sędziował dla nich to nakręciłem się
jak cholera. Już nie pamiętam kiedy ostatnio aż tak mnie nosiło,
a do aniołków nie należę. Tylko czekałem na jakiś punkt sporny
/ zapalny. Nie wyleciałem wprawdzie z boiska ale nie dużo
brakowało. Nie omieszkałem też sędziemu „podziękować” za
pracę co pewnie poskutkuje tym że mnie pewnie zapamięta na
następne mecze. Wali mnie to, tym bardziej że do rozegrania została
tylko jedna kolejka. Palant jeden.
Co by tu
nie gadać to nerwus ze mnie straszny i raptus. Ale jak widzę jawną
niesprawiedliwość to wytrzymać nie mogę. Co by tu nie gadać to
sport, a piłka którą się pasjonuję w szczegolności, to nie
zabawa dla panienek. Musi być walka, zacięta walka. I nie ma co się
dziwić że nerwy puszczają i dochodzi do spięć. Każdą porażkę
mogę przyjąć czy wybaczyć ale muszę widzieć że przyszła po
tejże walce.
Hehe.
Nigdy nie zapomnę jak ostatnio na meczu naszej reprezentacji z
Meksykiem w Warszawie był czytany przez piłkarzy list-apel fair
play. A potem już w trakcie meczu zaczęły się „awantury” a
jedna z nich zakończyła się niezłą przepychanką po której
Obraniak wyleciał z boiska. I nie dziwią mnie takie sytuacje, i nie
piętnuję takich zawodników, i nie dziwią mnie awantury na
trybunach bo sam z własnego doświadczenia wiem jak jest. I tak ma
być! To jest futbol, gra kontaktowa, dla facetów a nie jakieś tam
szachy.
Dobra.
Już mi lepiej. Musiałem się gdzieś wywrzeszczeć i pożalić.
Walnę
sobie chyba browara.
Wieczorem
wyskoczę do kina na pewno.
I na
koniec jak już będę się do snu układał to będę potulny jak
baranek.
Komentarzy:
8
Ścieżka
234 Do przodu
2011-11-24
Wpadł
do firmy zrazu prenio i z ni gruszki ni pietruszki palnął coś w
stylu „Ja tu jestem prezesem tej firmy. Macie zaległe urlopy
wykorzystać do końca roku. I co mi zrobicie?”. Coś chyba
preniowi w dekielek wali albo jakieś problemy ma prywatnie bo się
strasznie dziwnie zachowuje. Wczoraj na ten przykład stwierdził Ani
sekretarce: „Że za te osiemset kalendarzy które zrobiła na 2012
to on płacił nie będzie bo zdjęcia są za ciemne.” To sobie
może teraz Ania chatę miesiącami wytapetować. Burak i tyle
.......... albo nieszczęśliwy.
A
wracając do urlopów to z uwagi na fakt że Kołczu przesmrodził
urlopu zaległego dni piętnaście to ostatnie sześć zapiepszałem
za dwóch. A że na dodatek w zeszłym tygodniu się koleżance Doti
pochorowało na dni trzy to te trzy zapiepszałem za trzech a raczej
za troje. Podsumowałem to tylko jednym: „A WSZYSCY SE kurwa
IDŹCIE, SAM TU BEDE ROBIŁ!”. No ale dałem radę i dzisiaj w
ramach rewanżu urlopuję się zalegle ja. Jeden dzień wprawdzie bo
przysmrodziłem raptem cztery zaległego ale jak najbardziej
zasłużony i potrzebny. Potrzebny tym bardziej że środowego piłki
kopania nie przerywamy i wczoraj kopaliśmy też. Rześko było, oj
rześko. Tak rześko że ten co właśnie schodził na zmianę stojąc
z boku wyglądał jakby się dymił, tak z niego parowało. Lataliśmy
jak głupki przy tych minus trzech C. Suma sumarum mam teraz lekki
katarek i coś pokasływać zaczynam.
Jakoś
tak ze parę dni temu zadzwonił Suchy.. Suchy to kumpel stary i
dobry z czasów i ekipy z Perełką i Kurą między innymi. Tak na
marginesie to Kura się nadal nie znalazł ani mi się przyśnił,
ale to tak na marginesie. Więc wracając to zadzwonił czy
przyjeżdżamy do Węgrowa na turniej w grudniu, bo Suchy od lat
kilkunastu mieszka tamże. Jeździliśmy tak kilka lat temu z pewną
ekipą i chociaż on sam tam nigdy nie grał to wpadał na chwilę
spotkać się i pogadać o starych dziejach. Ale od paru lat już tam
nie jeździmy bo ekipa się rozpadła a i z gościem co te wyjazdy
organizował kontakt mi się urwał. Na a teraz zadzwonił Suchy czy
przyjadę bo turniej jak co roku jest i co najważniejsze on też
grał będzie. „Kurcze – pomyślałem - fajnie by było pojechać.
Tylko z kim?”. I tak z zamiarem mocnym zadzwonienia do Zidana ( to
gość co zawsze te wyjazdy organizował ) z pytaniem czy może byśmy
się nie wybrali tak ostatnio chodziłem. I tak chodziłem i
chodziłem myśląc ciągle aż tu nagle, przedwczoraj, dzwoni Zidan
z pytaniem czy nie chciałbym przyłączyć się do ekipy którą
organizuje na turniej do tego właśnie Węgrowa. „Jak nie jak
tak”. To jedziemy. Uwielbiam, ubóstwiam takie akcje. Zaraz sobie
myślę że to jakaś magia, że jakieś fluidy czy też inna
telepatia. Zaraz kombinuję o nadzwyczajnej zdolności umysłu,
jakiejś dawno zapomnianej przez ludzkość umiejętności kontaktów.
I zaraz znowu odzywają się widźmy, wróżki, czarodzieje, elfy. I
wychodzą z zapomnianych kątów. Znów przebudza się fantazja i
podpowiada niestworzone historie.
Ale to
tylko na moment. Po jakimś czasie życie znowu wyprostuje to co
naginam i naciągam i wszystko wróci do zasranej normy z jednym
prostym podsumowaniem: „Erku przecież to kurna zwykły zbieg
okoliczności”.
Tymczasem
jednak trzymam się dobrze i humor mi dopisuje. Listopad nie taki
piękny jak Wrzesień czy Październik ale też niczego sobie.
Dzisiaj trochę poszarzało ale wczoraj to słoneczko świeciło aż
miło. Poranny księżyc zaś jak kreska na niebie. Ogólnie ani
wieje ani pada a to najważniejsze. Było parę dni słonecznych
jednak głownie to jest mglisto. Temperatura oscyluje miedzy trojką
nad ranem a około osiem w południe. W sumie to lubię nawet te
listopadowe mgliste wieczory. Jak wracam z pracy na ten przykład. Na
zachodzie ledwo ledwo widoczna pomarańczowa poświata. Robi się tak
tajemniczo, rzekłbym że nawet strasznie. Tak że tylko patrzeć jak
z pobliskich krzaczorów wylezie jakieś wilczysko lub z nieba
sfrunie baba jaga na miotle.
Kończę
już bo urlop urlopem a jednak parę spraw dzisiaj do załatwienia
jest. Tym bardziej że Księżniczka rusza wieczorem za zachodnią
granicę na kolejne zawody.
Pa,
nara, sajonara i cześć.
P.S. Ten
kto czyta dobrze rozumuje. Z erem dobrze jest chwilowo i ogólnie
humor mu dopisuje. Ale spoko spoko, on sam wie że to przejściowe
jest i niedługo mu wróci na życie zasrane spojrzenie. Er sam nie
wie skąd i jak oraz dlaczego tak się dzieje ale er już się z tym
zaczyna godzić i stwierdzać że tak po prostu już jest. Er myśli
sobie że życie nie chce być tylko dobre. Życie chce być też
niedobre i złośliwe. I nawet bardziej to drugie. Er o tym wie i już
nawet nie za bardzo go to obchodzi. Zaklnie sobie tylko siarczyście
w duchu, machnie ręka i popatrzy wzrokiem nieprzytomnym w okno.
No ale
jak na razie jest dobrze czyli w Czwartek 24 Listopada 2011 godzina
09:35 czasu lokalnego.
Komentarzy:
7
Ścieżka
233 Do przodu
2011-11-19
No i
kolejny dzień domowej zgnilizny.
Gniję.
Nie
robię nic.
To
znaczy robię. Mianowicie dochodzę do siebie.
No i
oczywiście gniję. Bo gnicie to przecież też robienie czegoś.
A więc
na tapczanie leży er i gnije kolejny sobotni dzień.
I o ile
tydzień temu, czy dwa tygodnie temu to gnicie wywoływało u mnie
przygnębienie to dzisiaj wręcz przeciwnie. Jest mi mianowicie nawet
miło. I skłoniło mnie to do refleksji. Jaki mianowicie mam wpływ
na swój nastrój. Raz się budzę zrezygnowany i załamany i co by
się nie działo, czego bym nie robił, załamania tego i
zrezygnowania przełamać nie daję rady. Innym razem znowu smutny i
bezsilny. Smutny i bezsilny tak że tylko sobie w łeb palnąć. A
znowu innym razem, tak jak dziś budzę się i nie wiadomo czemu ale
wszystko mi pasuje. Nie przejmuję się troskami i kłopotami i do
wszystkiego mam pozytywne nastawienie. No skąd się to bierze to nie
wiem. To siedzi gdzieś głęboko, w miejscu do którego nie sięgam
i na które wpływu nie mam. Mówią mądrale że liczy się
pozytywne nastawienie. Pewnie że tak ale skąd to pozytywne
nastawienie brać? Ja to coraz bardziej jestem wkurwiony tym że na
nic wpływu nie mam. Pal licho że nie mam wpływy na sprawy które
dzieją się poza mną. Ale co z tym co się dzieje we mnie!
Chciałbym być oazą spokoju, źródłem radości a czym jestem.
Często wstaję i jestem wulkanem nienawiści, jestem cierniem i łzą
innego człowieka. I chociaż tego nie chcę to jednak tym jestem. No
i skąd się to bierze? I choćbym się nogami zapierał, choćbym
nie wiem jak nie chciał to jestem. Po prostu wstaję i jestem.
Ale nie
dzisiaj. Dzisiaj po otwarciu oczek czułem to co czuć chcę każdego
dnia po oczek otwarciu. I to gnicie nawet inaczej odbieram. No nie
zrozumiem tego za tego życia chyba. Więc gniję sobie i jak już
wspomniałem wcześniej dochodzę do siebie. Oj ciężkie jest to
dochodzenie do siebie. Bardzo ciężkie. Ciężko jest organom
wewnętrznym i umysłowi przestawić się ze stanu płynnego w stan
stały. A bo tak, wstyd się przyznać ale się er wczoraj trochę
upłynnił. Byliśmy mianowicie na firmowej kolacji i kręglach. A że
za firmowe forse to se er nie żałował i go tera łepek pobolewa.
Tak wogóle to z reguły se nie żałuje jak już złapie pierwszego
łyka. W myśl zasady jak pić to pić. A więc dzisiaj mam kazca.
Nawet rano na mecz nie pojechałem. Swoją drogą to granda jest żeby
wyznaczać mecze na sobotę dziewiątą rano. To jakaś tortura. Ale
chłopaki poradzili sobie beze mnie i zremisowali z silnym
przeciwnikiem po dwa.
Gniję.
Walnę
chyba browara by to przechodzenie ze stanu płynnego w stały trochę
złagodzić. Tak, trzeba tak zrobić żeby taka zmiana raptowna nie
wywołała w organizmie moim szoku jakiegoś. A tak wracając do
myśli poprzedniej. W sumie dlaczego mam dobry nastrój? Patrząc
wstecz to na kacu z reguły humor miałem wisielczy. To się nawet
nazywa kac moralny. A dzisiaj jakoś nie mam. I kto nad tymi humorami
moimi panuje? No kto? Dzisiaj nie mam moralniaka i tak prawdę mówiąc
to mi to wszystko wisi kalafiorem.
Gniję w
wyrze.
Za oknem
zimno i pochmurno. Wylazłem tylko do fryzjera i po żarcie do
chińczyka bo żeby coś do żeru zrobić samemu to serca dzisiaj
nijak nie mam,
Są więc
dni złe i dobre. Dla mnie ten dzisiejszy jest tym dobrym. Niczym
szczególny nie rożni się od innych. Niczego pozytywnego nie
oferuje. Ba, wręcz przeciwnie, jest ponury i chłodny a ja jestem
zmęczony i niewyspany. A jednak dziwię się temu ale patrząc w
lustro widzę uśmiech. Dziwne to wszystko. Bardzo dziwne.
Gniję.
Radio
gra. No ale gra tak że ho. I to też dziwne. Bo raz włączam i leci
taka muza że tylko wstać i wyjść a raz, tak jak teraz, każdy
utwór jakby specjalnie dla mnie. Nawet te starsze melodje które
lubiłem a dawno nie słyszałem. A słucham przecież cały czas
jednej i tej samej stacji.
Gniję.
We
wtorek znalazłem pięć złotych. Wcale nie chciałem a znalazłem.
Dlaczego o tym wspominam? A to dlatego że, muszę kiedyś o tym
napisać, ale kiedyś wyznaczyłem sobie taki cel by pięć złotych
znaleźć i znalazłem. To we wtorek było drugim jednak takim nie
szukanym.
Gniję.
Co by tu
jeszcze napisać? Bo o ile ciężko mi się ostatnio do pisania
zabrać to jak już zacznę to bym pisał i pisał. Nie mogę jednak
tak pisać i pisać bo kto to później przeczyta. Może książkę
napiszę? Ale kto to wyda?
Dobra
wracam do gnicia.
Gniję
Komentarzy:
5
Ścieżka
232 Do przodu
2011-11-12
Nie
myślałem wcześniej że przyjdzie kiedyś taka chwila. Taka chwila
jak ta czyli chwila kiedy nie będzie mi się chciało pisać. Nie
chce mi się pisać. I nawet nie wiem dlaczego. Tyle zawdzięczam
temu tu pisaniu a teraz mi się nie chce. I tyle zawdzięczam tym
którzy to pisanie moje czytali i w pisaniu tym, poprzez komentarze,
uczestniczyli. Nie wiem nawet jak wdzięczność tą wyrazić. Nie
mam słów by wyrazić ile pomogło mi i ile dało ulgi w dniach tych
moich złych, w chwilach trudnych. A teraz mi się najzwyczajniej nie
chce. Nie to żebym nie miał o czym. Mam o czym i to bardzo. Myśli
w mojej głowie i przemyślenia kłębią się jak dawniej i spokoju
nie dają. Jednak jakoś tak nie czuję chęci o nich pisania. Bo i
po co? Po co pisać o swoim dziwactwie? Po co wyrażać, po co
nawoływać, po co komentować? No po co? Czy to coś zmieni, czy coś
poprawi? Nie zmieni, nie poprawi. A może tylko komuś pogodnemu
nastrój spieprzyć. Więc nie chce mi się pisać.
Zresztą
mało mi się chce ostatnio. Niby żyję ale coś jakby w bańce.
Wlazło mi jakiś czas temu coś w plery i siedziało w lewym karku.
Tak że ani głowy przekręcić ani ręki podnieść. Nie wiem czy
coś sobie naciągnąłem czy to na tle nerwowym po przygodzie w
autobusie. Teraz jest wprawdzie lepiej ale ostatnie dwa tygodnie
nawet na łóżku wygodnie się ułożyć nie mogłem. I ciało i
umysł mam rozbite. Tak jak dzisiaj na przykład. Siedzę
bezproduktywnie w domu i jedyną rzeczą na jaką mam ochotę to
gapienie się przez okno. Takie siedzenie i gapienie się na
zmieniające się za szybą obrazy. A mógłbym przecież coś
zrobić, coś naprawić, przy czymś podłubać. A tak tracę czas na
nic. I tak przepływa mi czas między palcami. Było rano, a jest już
noc i jak spojrzę na miniony dzień to widzę że nic nie widzę.
Jestem człowiekiem który marnuje czas. Jestem człowiekiem który
marnuje dane mu życie. Przyjechałem wczoraj do domu rodzinnego,
czyli do mamy, i nic nie robię. Patrzę tylko w te okno. Widzę
stare miejsca, widzę stare miejsca w nowej aranżacji i wiedzę nowe
miejsca. Nie wiem czego tam szukam, co chcę zobaczyć. A czas
płynie. Za oknem mglisto i zimno. Wczoraj było pogodnie. Bardzo
pogodnie. I tak właśnie to się chyba skończy. Jak się nie ma o
czym gadać to się gada o pogodzie. Mógłbym napisać jak to
orzełka na dwa dni przed Świętem Niepodległości na koszulkach
reprezentacji na szlaczek zamienili. Zgroza. Mógłbym napisać jak w
Święto Niepodległości, czyli wczoraj, na nowym stadionie we
Wrocławiu w koszulkach tych że nasi z makaroniażami dwa do jaja
przegrali. Mógłbym napisać jak w to Święto Niepodległości
wszyscy trąbią tylko o tym że banda idiotów zrobiła zadymę.
Ale.
W
niedzielę zadzwonił do mnie Perełka. Kolega z dawnych,
młodzieńczych lat. Z lat młodzieńczych – nie dziecięcych, bo
Perełka jest ode mnie dużo młodszy i jak ja byłem dzieckiem to
jego jeszcze na świecie nie było. Perełka to bardzo dobry, szczery
człowiek. Ale tak może powiedzieć tylko ten kto go dobrze zna.
Gdybym go dobrze nie znał a w jakimś miejscu, czasie nasze drogi by
się skrzyżowały to niewątpliwie rzekłbym że to łobuz. Bo
przyznać muszę że jest łobuzem. Perełka zawsze się wplątywał
w awantury i kłopoty. A charakter zawzięty ma i porywczy. I pije.
Zresztą kto z moich dawnych kolegów nie pije? I właśnie w sprawie
jednego z takich kolegów Perełka zadzwonił. Jednego ale tego
najlepszego. Tego z którym przełaziłem dzieciństwo i młodość.
I Perełka o tym wie, wie że to mój kolega najlepszy. Zresztą
wszyscy którzy nas znali o tym wiedzieli. Wszyscy wiedzieli że tam
gdzie ja tam i on, tam gdzie on tam i ja. Ten kolega to Tomek, zwany
potocznie Kura. Kura znikł. Osiemnastego października wyszedł ze
szpitala i ślad po nim zaginął. I w prasie lokalnej i w telewizji
ukazały się apele o pomoc w odnalezieniu i nic. Nie ma. Od
niedzieli cały czas o nim myślę. Gdy kładę się wieczorem spać
przywołuję go w myślach i apeluję: „Kura, daj znaka, co z tobą”
z nadzieją że w jakiś cudowny, ponadzmysłowy sposób nawiąże
kontakt. Ale jak na razie nic takiego nie nastąpiło. Chociaż jak
teraz się zastanowiłem to przypomniało mi się że miałem sen.
Miałem sen, ale to było na pewno przed niedzielą, dużo przed
niedzielą, z pewnością jeszcze w październiku. Miałem sen że
widzę Kurę jak stoi w oknie swojego domu, taki świeży i
zwycięski. I czułem że osiągnął sukces większy niż ja. Że
chociaż żył jak menel to jest ode mnie jakby lepszy, jakby więcej
osiągnął. I chyba nawet mu zazdrościłem. Dziwne. Czy ten sen
mógł być osiemnastego października? Czekam nadal na znaka,
dzisiaj też przed zaśnięciem go przywołam i nadal będę wierzył
że żyje.
P.S.I
nie wiem dlaczego ale przyplątła mi się taka muza i łazi za mną
ostatnio. I zupełnie nie na temat.
Komentarzy:
8
Ścieżka
231 Do przodu
2011-10-31
Jak to
dobrze że dzisiaj czyli ostatniego dnia października mam wolne. Nie
to żebym nie lubił swojej pracy bo nawet ją lubię. Jednak
codzienność mnie dobija. Rozwala i rozstraja. Jak sobie pomyślę
że znowu trzeba rano wstać, potem jeszcze gdy jeszcze ciemno, nie
do końca jeszcze w pełni świadomym rzeczywistości wokół, jechać
w tłumie, a potem jeszcze dostrajać, tą nie w pełni świadomą
świadomość, do biura to mnie siły opuszczają. Nie to żebym nie
lubił swojej pracy bo nawet ją lubię. Lubię pomagać tym
bezimiennym i tym znanym tylko z imienia i nazwiska w ich sprawach.
Niesamowicie wielką przyjemność mam gdy mogę pomóc i rozwiązać
ich problem. I niesamowicie cieszy mnie że wiem to co ten ktoś chce
wiedzieć. Nie jest to wiedza wprawdzie duża ale niekiedy wystarcza.
I lubię tych z którymi pracuję. Mają swoje i minusy, jednak jakoś
tam się dogadujemy i jest wesoło. Rozwala mnie natomiast to
codzienne „Jaki obrót?”. I co byś nie zrobił, czego nie
uczynił ta cyfra przeklęta zeruje wszystko. Bo „Nie ma
zaplanowanego obrotu”. I ręce mi opadają, i znowu mi się nie
chce. Wisi nad głową jak topór ta cyfra przeklęta. Ktoś, kiedyś
cyfrę tą wpisał i teraz cyfra ta określa wszystko. Radość i
smutek, dobro i zło, pogodę i niepogodę. Cyfra przeklęta. Cyfra
nieosiągalna. Bo to chyba o to chodzi by nieosiągalna była. Bo
jeżeli już, już się w jakiś niewiarygodny sposób do cyfry tej
zbliżać zaczniesz to cyfra ta w roku następnym powiększa swoją
objętość. I nadyma się i rozrasta, rośnie i rośnie. Ale nie
pęknie, o nie, ona nie pęknie. Prędzej ja pęknę. A co jak pęknę.
Mówią znawcy tematu: „Nasz los w naszych rękach”. Znawcy. Weź
tak i weź. Może być że jestem za słaby, za mały, żem tchórz
albo wiedzy nie mam. Nie mogę jednak losu swojego wziąć w te swoje
ręce. Chciałbym i robić coś innego a jednak jakoś nie mogę. Mam
tyle planów i pomysłów. Jak to zacząć i rozpocząć? Tak od
zera. I czuję że nie dam rady. Nie dam rady oderwać się, wyrwać.
Opleciony i przygnieciony trwam w tej codzienności, a ona mnie
dobija, rozwala i rozstraja. I takie to kółko graniaste.
Więc
powtórzę że to dobrze że dzisiaj czyli ostatniego dnia
października mam wolne. Odebrałem Księżniczkę rano z pociągu.
Teraz śpi. Ciężka i długa podróż za nią. I zawody na których
wprawdzie świata nie zawojowała jednak pokazała się, zobaczyła
jak, co i jak. Następnym razem będzie lepiej, będzie. Teraz śpi.
Niech śpi, niech odpoczywa. Okryję ja kocem, włączę spokojną
muzykę. Koty też śpią. Za oknem szaro. To chyba pierwszy taki
dzień jesienny – szary. Wczoraj było wspaniale. Ciepło,
bezwietrznie i słonecznie. Idealna pogoda na motór. I śmigało
parę po mieście. Nawet jednego na zamkowym o dziewiętnastej
widziałem jak za dobrych, letnich dni zaparkowanego. No ale mój już
śpi. Śpi od soboty dwudziestego drugiego września kiedy to
zaprowadziłem go na wieś gdzie na sen zimowy miejsce ma
przyszykowane. Aż do wiosny.
I
powtórzę jak to dobrze że dzisiaj czyli ostatniego dnia
października mam wolne. Odpocząć mogę po niedzielnym meczu.
Wygranym dwa : jeden. Ciężko coś znoszę te mecze ostatnio. Nie
potrafię określić dlaczego tak szybko i tak ekstremalnie się
męczę. Wszak wyniki badań mam znakomite. A jednak męczę się
bardzo. No nie sprawia to piłki kopanie już takiej frajdy gdy myśli
się tylko o tym by dotrwać, by przetrwać. Tylko House jest w
stanie mnie uratować chyba bo luxmedowska wiedza nic niepokojącego
nie stwierdziła. Ja się jednak męczę i to niemiłosiernie.
Dzisiaj
nie zamierzam robić nic. Wszak:
w
poniedziałek tydzień temu robiłem torbę szermierczą do
dwudziestej czwartej trzydzieści, tak to już jest że jak nie stać
cię na nową łatasz dziury w starej
we
wtorek robiłem zakupy do późnego wieczoru
w środę
grałem w piłkę, wszakże dla własnej przyjemności, ale też
przytuliłem głowę do poduszki dopiero dobrze po dwudziestej
trzeciej
w
czwartek robiłem za to florety, i Księżniczkę na wieczorny pociąg
odprowadzałem
no w
piątek nic nie robiłem ale suma sumarum
utyrany
i niedospany jestem.
Więc to
dobrze że dzisiaj czyli ostatniego dnia października mam wolne.
Posiedzę, popiszę, w okno popatrzę, pomyślę, pomarzę, pomarzę,
pomarzę, pomarzę, pomarzę, pomarzę, pomarzę, posłucham muzyki,
może pospaceruję i tak sobie ten ostatni dzień października
spędzę. Pięknego października.
Księżniczka
śpi, koty śpią, motór śpi. Ja też chyba śpię bo żebym miał
powiedzieć że żyję to nie powiem.
Komentarzy:
8
Ścieżka
230 Do przodu
2011-10-19
Środa
wieczór znaczy dochodzi dwudziesta. Normalnie o tej porze ....,
normalnie o tej porze powinienem ganiać za piłką a przynajmniej w
miejsce tego ganiania zdanżać. Ale nie dzisiaj. Dzisiaj boli mnie
noga, a do wczoraj bolały i plecy choć jeszcze chwilami bolą
dalej. To łykendowe pozostałości. Mam więc chwilę by
piśmiennicze zaległości nadrobić. Czy nie chciało mi się
ostatnio pisać czy nie miałem czasu, czy nie miałem ostatnio czasu
czy nie chciało mi się pisać? Hmmm. I tego trochę i trochę tego.
Niby słonko świeciło pięknie i niby wszystko było dobrze ale
jakoś tak nie za dobrze i jakoś tak ciekawie a nieciekawie.
Co by tu
napisać więc? Jak za Kalibrem :Zdradliwa wena,
raz jest
raz jej
nie ma
Napiszę
po prostu o tym co było i już.
A więc
w sobotę byłem u fryzjera. Też mi nowina. I co z tego? Nic, po
prostu byłem.
Idę ci
ja se od tego fryzjera do stoszesnastki bo po bilet na mecz miałem
jechać a tu ci na parkingu stoi przyczepa a na niej dwa piękne
motorki. Śliczny fazerek i hornecik. No nie mogłem przejść
obojętnie obok. Polukałem, pocmokałem, pochuchałem i poszedłem
dalej. I gdy właśnie wyłaniałem się zza winkla w stronę
przystanku autobusowego ujrzałem jak moja stoszesnastka kłapie
drzwiami. No niby jeździ co piętnaście minut ale z drugiej strony
sterczeć teraz te piętnaście minut gdy ten odjeżdża spod nosa?
Gdybym nie zabarłożył przy motorkach to bym sobie teraz jechał.
Szkoda. Ale jakaś siła, jakiś impuls pchnął mnie do biegu. I
zacząłem biec w kierunku ruszającej stoszesnastki. I kurna się
stoszesnastka zatrzymała, i otworzyła drzwi by mnie przyjąć.
Kurcze no, jak mi się miło zrobiło. I wpadłem w te otwarte drzwi
z impetem gdy nagle jakieś silne ramie chwyciło mnie za rękę.
Stanąłem zaskoczony. „Proszę” – miły, uśmiechnięty
starszy pan wskazał miejsce obok siebie. Mógłbym napisać jakieś
pierdoły że zaroiło się wówczas od kolorowych motyli, że
zakwitły przepiękne kwiaty czy ujrzałem tęczę. Ale nic takiego
nie napiszę. Autobus był nadal tym żółtym autobusem a poręcze i
fotele zachowały swój jednobarwny kolor i oschłą porowatość.
Ale mogę napisać jedno : poczułem wówczas piękno, o ile piękno
można czuć. Kurcze czy takie miłe gesty nie mogą nas spotykać
zawsze. Niby nic a ile radości. O ile łatwiej i wspanialej by się
żyło.
Kupiłem
bilet na mecz. Na Konwiktorską przyjechali chłopcy z Zabrza.
Uratowali remis ale cały stadion widział że ręka była. Cały
stadion ale nie sędzia. Ja tam się cieszę bo chłopcy z Zabrza
remis uratowali. Jednak niedosyt pozostał. Z drugiej strony co się
jednak dziwić że w sporcie tak żywiołowym jak piłka nożna
dochodzi do przekrętów skoro w tak żywiołowym współzawodnictwie
jak scrable też dopuszczają się oszukaństwa, i to na zawodach
rangi mistrzowskiej.
A potem
były imieniny. Imieniny o których spokojnie mógłbym zapomnieć,
żadnych atrakcji. I pewnie zapomniałbym dużo gdybym posiedział
jeszce choć pół godzinki dłużej i wychylił jeszce ze dwa
kieliszeczki więcej. Ostatecznie nie posiedziałem i nie wychyliłem
i pamiętam. Suma sumarum miałem w niedzielę kaca jednakowoż. Cały
ranek i przedpołudnie złaziłem na słonecznym Krakowskim i nie
mniej słonecznym Zamkowym, tak dla wywietrzenia się. Nie wiem czy
to coś dało czy nie, wiem że na meczu o piętnastej grałem jak
ostatnia fajtłapa a że dodatkowo skład się posypał to dostaliśmy
w tyłek cztery jeden od najgorszej drużyny ligi. Żenadaaaaaaa.
A że w
przyrodzie musi być zachowana równowaga przekonałem się w
poniedziałek rano. Nie może być za miło. A jako że miło się
zaczęło – niemiło skończyć się musi. Więc miałem zupełnie
przeciwną przygodę autobusową niż ta z soboty. W drodze rannej do
pracy klapnął mi inny autobus niż stoszesnastka przed nosem. A że
na znaki dawane ręką nie zareagował więc pierdzielnąłem mu z
plaskacza w szybę. Ja to wiem, nieraz mnie to wkurza, ale jestem
impulsywny i nerwus. Może nie powinienem był aż tak zareagować.
Nieraz się też nad tym zastanawiam. Co kieruje moimi impulsownymi
zachowaniami, takimi których potem żałuję i których wiem że
robić nie powinienem. Nie wiem. Ale wracając do akcji.
Pierdzielnąłem z plaskacza. Drzwi się otwarły i wszedłem do
środka powitany oficjalnym „W łeb się pierdolnij”. Odpaliłem
coś tam też i zasiadłem. Ale zrobiło mi się jakoś tak głupio.
Ludziska się patrzą, niektórzy uśmiechają. Na cholerę mi to
cale zamieszanie. Jestem w centrum zainteresowania jak jakaś
atrakcja kosmiczna. Na dodatek po jakichś dziesięciu minutach
jazdy, na jednym z przystanków ten co mnie tak przywitał „W łeb
się pierdolnij” zatrzymał pojazd i coś mi tam zaczął pokazywać
że niby ta szyba co jej z plaskacza przywaliłem pękła, czy się
rusza, czy coś. Coś tam pierdzielił że zgłosił już na bazę i
takie tam inne pierdoły. Zbyłem go najprostszym „przestań
człowieku i że chyba jest chory”. W ogóle cała ta jazda była
chora bo po tym przyczepił się jakiś pacjent i zaczął doradzać
żebym sobie wysiadł bo on słyszał jak tamten nadawał na bazę i
że zaraz mogę mnie zgarnąć. Niby dobrze radził ale jaka faza.
Kurna – pomyślałem – co za koszmar, co ja tu kurwa robię.
Na razie
jeżdżę ale jakby co to dla niepoznaki zmieniłem kurtkę. Cały
czas też myślę o tej szybie. Zresztą co mi zrobią? Najwyżej
zapłacę. W końcu ile taka szyba do ikarusa może kosztować. Stać
mnie kurna, no nie!?
Jakiś
czas temu przypomniał mi się taki stary dobry koleżka. I bardzo
chcę go spotkać a nie mam do niego żadnego kontaktu. I zadałem
takie zadanie losowi i teraz czekam na to czy los postawi mi go na
drodze czy nie.
I jakby
ktoś gdzieś kiedyś ( znaczy się teraz ) ujrzał w łorso faceta
ze słuchawkami w uszach i zmienionej dla niepoznaki kurtce co co
drugi krok kręci pirueta to to ja. Chodzi za mną ta muza. I
poprzestanę na tym że to Crazy P.
A
decyzję czy lepiej by er w środowe wieczory kopał piłkę czy
pisał notki pozostawiam wam moi najdrożsi i niezastąpieni
blogowicze. A teraz włączam tivi i patrzę na borisię ( z naszymi
w składzie ) z greckimi nierobami.
Komentarzy:
6
Ścieżka
229 Do przodu
2011-10-09
Dzisiaj
miało być zupełnie coś zupełnie innego zupełnie.
Niestety
splot zdarzeń spowodował że musiałem zrewidować to co miało
być.
Mianowicie.
Mianowicie
humor mi się spieprzył na koniec tygodnia. Chociaż żebym miał
powiedzieć że tydzień był w porządku to tak dzisiaj, z
perspektywy, powiedzieć też nie mogę. A miało być tak pięknie.
W sobotę
mieliśmy grać o czternastej. Wyruszyłem z godzinkę wcześniej tak
by mieć czas wpaść jeszcze na bazarek pod Mirowską i zakupić
trochę pestek. I już jak zdejmowałem plandekę z motóra to jakoś
mi się zdawało że coś kropi. Chmury były wprawdzie od rana ale
od rana nic nie kropiło. No więc dlaczego miałoby teraz zacząć.
„Zdaje mi się” pomyślałem. Jednakowoż jak wdziewałem kask to
jakoś zauważyłem że coś jakby krople wody mam na szybce wizjera.
„A tam, pokropi i przestanie” pomyślałem i ruszyłem do przodu.
No i co? No i oczywiście jak tylko odjechałem od domu rozpadało
się na dobre. No pięknie, co robić, wracać czy jechać dalej? „A
tam jadę” postanowiłem. „Er bądź twardy, nie pękaj, z cukru
wszak nie jesteś”. No i pojechałem. Ale w głowie miałem cały
czas myśl że jaka to ta natura złośliwa. Niestety. Okazało się
że to nie było jeszcze ostatnie słowo.
Mecz jak
mecz. Wygraliśmy po raz czwarty z rzędu. I to jedyny plus bo cała
reszta to już minusy. Nie strzeliłem gola. Ale to też jeszcze nie
jest to najgorsze. Dokonałem rzeczy o wiele bardziej spektakularnej
niż ostatnie roz...pierdzielenie butów. Ooooowiele bardziej
spektakularnej. Mianowicie roz...pierdzieliłem nos jednemu z naszej
drużyny. No! Kurde zderzyliśmy się w walce o górną piłkę.
Tylko że niestety trafiłem czołem w jego nos. Mam wprawdzie
rozwalony łep ale to co z jego nosem to masakra. I to kurde gościowi
którego kurde najbardziej kurde lubię. Fajny sympatyczny facet. A
tu taki traf. No żesz. I co i z tego że to przypadek, że to nie
specjalnie, że no cóż - stało się, że do wesela się zagoi.
Nic. Wczoraj wieczorem jak z nim gadałem to był na ostrym dyżurze
i czekał w niekończącej się kolejce. A już późnym wieczorem
przysłał mi esemesa coś w podobie tej treści „Nos pęknięty,
pozszywany, sączki w nosie, antybiotyk i pięć dni w chacie”.
Czuję się winny. W sumie nie powinienem a jednak czuję się winny.
Może to przez to że kiedyś, za małolata, na pewnych koloniach
miałem podobne, traumatyczne doświadczenie. Było tak że graliśmy
w paru koleżków w grę co się nazywa „jedno podanie” i jeden
zaczął coś oszukiwać. Od słowa do słowa i doszło do sprzeczki.
A że za małolata nie trzeba mi było dużo do bójki więc bójka
się zaczęła. Zresztą za małolata większość sporów
rozwiązywało się za pomocą tzw „solówy”. No więc doszło do
bójki a że miałem już wówczas niemałą wprawę w dżudo więc
hmajtnąlem go przez ramię tak że palną o glebę zdrowo. I
niestety tak że złamał sobie rękę. Nie będę się rozpisywał
jakie przerażenie u mnie to wywołało i jaki strach. I do tego
jeszcze musiałem tą jego bezwładną rękę podtrzymywać w drodze
powrotnej. O rany. Brrrrr to było straszne.
No. I
teraz tu takie coś. Tak mi go szkoda że nie wiem. Jak dzisiaj z nim
gadałem to leży w domu. W nosie ma napchane aż pod sam mózg pełno
wacików. Oddycha tylko ustami. W nocy spać nie może. Cały czas ma
sucho w ustach. Nawet plecy już go bolą od tego leżenia. Ech
kurede się porobiło.
A
dzisiaj na dodatek przegraliśmy ( bo w ten łykend graliśmy awansem
dwie kolejki by zdążyć przed grudniem). Więc humor mam jednym
słowem spieprzony. I na wybory nie idę i w ogóle jest do dupy. Na
motórze zmarzłem bo niby nie pada i niby momentami słonko świeci
ale jest raptem dziesięć stopni. I Księżniczka już drugi tydzień
choruje. Ech.
Komentarzy:
8
Ścieżka
228 Do przodu
2011-10-03
Idzie
jesień, koszyk darów niesie.
Co by
nie powiedzieć zachwycał mnie ten wrzesień. Piękny, słoneczny.
Kiedyś
uważałem wiosnę za tą najpiękniejszą. Obecnie ciężko mi
rozsądzić która z pór roku, wiosna czy jesień, urzeka mnie
bardziej. Czy to z racji wieku? Wszak sam już osiągam jesień
swojego życia.
Tak czy
inaczej stwierdzam że jesień również urok swój ma. Fakt, nie
jest już łatwo wytrzymać na ławeczce zbyt długo bez intensywnego
nasłonecznienia. Powietrze, smagane chłodniejszym już wiaterkiem,
nie daje termicznego komfortu. Dnie coraz krótsze. Pająki pchają
się do izby drzwiami i oknami – już trzy ubiłem w tym dwie
niezłe „tarantule”. Wiem – nie powinienem. Niby to też
stworzenie boże ale nie lubię, nie to że się boję, po prostu nie
toreluję, czuję wstręt. Ptactwo śpiewające odleciało. Jedynie
wrony kraczące i sroki skrzeczące zostały. Przyroda szykuje się
do zimowego snu.
A jednak
mimo tych wszystkich minusów podoba mi się jesień. Podoba
zwłaszcza taka jak ta – wrześniowa. Piękna i słoneczna. Bo
chodzi przecież o to by te minusy nie przesłoniły nam plusów. A i
październik przywitał się pięknie. Tak pięknie że aż
postanowiłem zrobić sobie urlop z pracą i połazić w taki zwykły
dzień jak dzisiejszy za tą jesienią. Złaziłem całe miasto.
Byłem i na Starówce, i na Saskiej Kępie i na Grochowie i na jednej
Pradze i na drugiej Pradze i na Woli i w Centrum i w ogóle nie wiem
nawet gdzie mnie nie było. Nie łaziłem bez celu a jaki to był cel
to napiszę w notce zanastępnej. Podsumowując poniedziałek był
udany. Pogoda dopisała wyśmienicie. A pod wieczór gdy już kroki
swe skierowałem w kierunku domu i miasto i jesień pożegnały mnie
deszczowymi łzami.
Co by
nie powiedzieć zachwycił mnie ten października trzeci dzień.
W
października drugi dzień z samego rańca, tzn rańca tak około
dziesiątej wsiadłem na motóra i ruszyłem na wieś. Odwiedziłem
dziadka Władka. I co cieszy najbardziej dziadkowi wróciła chęć
do życia. To chyba tak jak mi? Wykręciłem 223 km i wróciłem o
osiemnastej do Wawy. A już o dziewiętnastej oglądałem jak składa
się dach na nowym stadionie, naszym narodowym. Potem odwiedziłem
starówkę i tak koło dwudziestej drugiej z minutami byłem w
chacie. Co by nie powiedzieć zachwycił mnie ten października drugi
dzień.
W
października dzień pierwszy pochłonęły mnie sprawy czysto
piłkarskie. Trzeci mecz i trzecie zwycięstwo. Niestety nie byłem
konsekwentny i w trzecim meczu nie strzeliłem trzech bramek. Nie
strzeliłem żadnej. Buuu. Ale dokonałem rzeczy spektakularniejszej.
Mianowicie rozwaliłem swoje piłkarskie obuwie. Rozpier....niczyłem
doszczętnie. I to oba na raz. Chyba się te butki umówiły że już
ich czas nadszedł. I tak długo wytrzymały. W deszczu i skwarze, w
śniegu i na mrozie. Katowane były bez litości. Długo wytrzymały.
Jak patrzę teraz po notkach to o ich kupnie pisałem w październiku
roku zaubiegłego. Na razie ich nie wyrzucam bo to tak jakbym
przyjaciela miał wyrzucić. Nie wyrzucam choć nowe, bialutkie stoją
już gotowe do startu. Bo października dnia pierwszego wieczór
spędziłem na ich poszukiwaniu. I co by nie powiedzieć zachwycił
mnie ten października dzień pierwszy.
P.S W
jaskini dzieją się rzeczy niesłychane a mi tam notki zżera.
Komentarzy:
9
Ścieżka
227 Do przodu
2011-09-30
Miałem
niby napisać o tym co niby miałem napisać czyli o tym co
zapowiadałem w przed przedpoprzedniej notce że napiszę w następnej
notce czyli w tej co była przed tą co była przed tą co ją piszę
teraz.
W tak
pięknych okolicznościach pogody, i tego, niepowtarzalnej wspomnę
sobie jednak sobotę, ubiegłą, przed tą sobotą co ma być jutro
bo piękna zapowiada się nie mniej.
Po
zmyciu z siebie trudów meczu przystąpiłem do przygotowania czegoś
do zjedzenia. Jako że nie za bardzo miałem i chęci i siły by się
na coś silić poszedłem na tzw łatwiznę i przygotowałem sobie
frytki i grillowaną kiełbaskę. I zajadając tak ten zestaw zadałem
sobie pytanie: „Czy wieczór dzisiejszy spędzę z motórem czy bez
motóra?” Hmmm. Ciężko się zdecydować bo wieczór zapowiada się
wspaniały. Po chwili zastanowienia przyszła odpowiedź. Pssssstryk
i butelka piwa do obiadu otwarta. Pojadłem, popiłem i ruszyłem na
miasto tzn Stare Miasto. A gdzież by indziej. I ruszyłem sobie od
palemki, ze słuchawkami na uszach. Tak sobie niespiesznie. Nie
słysząc rozmów i gwaru – słysząc muzykę. Ludzie mijali mnie i
wymijali. Obserwowałem ich. Uśmiechnięci i zadowoleni.
Zrelaksowani. Miło było tak popatrzeć. Tylko popatrzeć. Bez
słuchania. Bez słuchania o czym i na jaki temat rozmawiają.
Zacząłem wyobrażać sobie że rozmawiają tylko i wyłącznie o
miłości, przyjaźni, szacunku, zrozumieniu, radości, szczęściu.
Minąłem
Kopernika z refleksją a raczej bez refleksji, a jedynie z
politowaniem dla tych co „zwinęli” mu sferę. Chęć
zaistnienia, wygłupienia sięgnęła u niektórych granic.
Poszedłem
dalej. A ludzie nadal mijali mnie i wymijali. Pary, większe grupki
zdążały gdzieś z uśmiechem na twarzach. Bardzo mało było wśród
tych spacerowiczów takich samotnych wędrowców jak ja. Praktycznie
wcale. „By być takim samotnym wędrowcem trzeba być dziwakiem
niewątpliwie” – pomyślałem. Nie dziwię się więc sobie że
gdy w pewnym momencie ujrzałem zdążającą z naprzeciwka zamyśloną
niewiastę przyszło mi na myśl zadać pytanie:
-
Dorota?
Nie
zadałem. Niewiasta rozpłynęła się w tłumie za mną a ja
dotarłem do rozhulanego Placu Zamkowego. Nie był przyjemny. Ktoś
walił w garnki i wiadra, ktoś coś śpiewał, z dziwacznego pojazdu
z piwem dobiegała hałaśliwie nowoczesna muzyka. Przysiadłem na
ławeczce. Kolejna chwila zadumy. Czegoś mi tu brakuje. Rozejrzałem
się dokoła. Chyba niczego? Spojrzałem w górę na gwiazdy. Gdy
wzrok mój padł na kolumnę zrozumiałe czego. Jeszcze niedawno była
tam, obok kolumny piękna „lampa”. Czyżby jeden z braci w tym
gorącym okresie kampanii wyborczej w swej zapalczywości zapędził
się tak bardzo iż jak za dawnych, dziecięcych lat, ukradł
księżyc? Siedziałem i patrzyłem na ten brak księżyca gdy ni z
tąd ni zowąd przypomiał mi się dzisiejszy wydruk z karty
kredytowej. A za co była ta płatność 220? Kurde za co? Wprawdzie
kartę spłaciłem ostatnio więc musiałem wiedzieć co spłacam a
jednak myśl ta nie dawała mi spokoju. Za co była ta płatność? I
nic nie dały próby skierowania umysłu na inne tematy. Za co? Muszę
sobie przypomnieć. Rad nie rad. Przytłumiony hałasem zamkowego i
tą natrętną myślą, odczuwszy lekki dyskomfort zaistniałych
okoliczności, postanowiłem wstać i wrócić do domu. Tym bardziej
że zrobiło się już dosyć późno. Ale co to za płatność? To
pytanie nadal nie dawało mi spokoju. Szedłem i próbowałem
odnaleźć w pamięci wspomnienie tej płatności. Tak idąc
doszedłem do Kapitulnej. Lubię tą uliczkę. Krótka, wąska, z
wysokimi kamienicami przy samym krawężniku. Jak jakiś tunel z
migającymi światełkami u wylotu. To coś jakby ta myśl :”Za co
ta płatność” która czeka gdzieś tam na końcu tunelu ciemności
w mojej w głowie. I wówczas mnie olśniło. Przypomniałem sobie.
No przecież. I tak już uspokojony wsiadłem do autobusu w kierunku
domu.
Jedna
tylko refleksja mi została. Cóż to za siła dziwaczna, alboż co
za licho tak nagle i bez powodu myśl tę w głowie mojej zasiało.
Któż to wie gdzie i jak myśli moje krążą. Jakie ścieżki
obierają. Kiedy i dlaczego się objawiają. Czy to ja czy ktoś we
mnie. A jeżeli nie ja.....
P.S.
Nasze przegrały ale i tak są ładniejsze od tych Serbek.
Drugie
P.S. Polaku pamiętaj - NIE GŁOSUJ! Kampania na rzecz nie głosowania
pod patronatem ertrzydwatrzy
Komentarzy:
7
Ścieżka
226 Do przodu
2011-09-26
Miałem
niby napisać o tym co niby miałem napisać czyli o tym co
zapowiadałem w przedpoprzedniej notce że napiszę w następnej
notce czyli w tej co była przed tą co ją piszę.
Miałem.
Abędzie
a atrochę aliczb.
A więc
awyliczyłem asobie aże ajak ajutro azgarnę te apięćdziesiąt
abaniek ato asamego apodatku azapłacę apięć abaniek.
Nie będę
się tu rozwodził że to granda jest by od takich wygranych jeszcze
ten zasrany podatek płacić. Złodziejskie państwo. PIĘĆ BANIEK
podatku. Nie dość że kupując los już i tak zasrane państwo vat
dolicza. NIE BĘDĘ GŁOSOWAŁ !!!! NIE BĘDĘ!!!
Ale
wracając do tematu.
A więc
awyliczyłem asobie aże ajak ajutro azgarnę te apięćdziesiąt
abaniek ato asamego apodatku azapłacę apięć abaniek. Czyli gdybym
zarabiał nadal tyle co zarabiam netto to musiałbym przeznaczyć na
to cirka niecałe tysiąc osiemset moich miesięcznych wynagrodzeń.
A więc samego podatku zapłacę tysiąc osiemset moich miesięcznych
wynagrodzeń.
Te
niecałe tysiąc osiemset miesięcznych moich wynagrodzeń to nie
mniej nie więcej ale niecałe sto pięćdziesiąt lat. Czyli
musiałbym pracować sto pięćdziesiąt lat by zarobić na sam
podatek jaki jutro będę musiał zasranemu państwu oddać. Ale pal
to licho.
Policzyłem
sobie że jak jutro te pięćdziesiąt baniek zgarnę to będzie to
równowartość moich niecałych osiemnastu tysięcy miesięcznych
wynagrodzeń. A te moje niecałe osiemnaście tysięcy miesięcznych
wynagrodzeń to niecałe tysiąc pięćset lat. Tak. TYSIĄC PIEĆSET
LAT – niecałe. Zważywszy że nasza era ma już dwa tysiące
jedenaście lat to powinienem bym był zacząć niecałe 440 lat
przed chrztem Polski. Gdybym wtedy zaczął nie musiałbym płacić
tych PIĘCIU BANIEK podatku TERAZ. Ale pal to licho.
Zapisałem
liczby słownie bo nie wiem jak innym ale mi cholerną trudność
sprawia czytanie cyfr a w szczególności dat. Szlag mnie trafia jak
czytam dajmy na to jakąś książkę i dajmy na to muszę przeczytać
coś z typu 1856 albo 1549. To jest bardzo czasochłonne. No tępy
jestem. Ale te wszystkie „ć” „ś” „dzie” itp. Oszzz. No
tępy jestem, ale tępy z pięĆDZIEsięCIoma bańkami wydaje się
trochę mniej tępy chyba.
Komentarzy:
8
Ścieżka
225 Do przodu
2011-09-24
Miałem
niby napisać o tym co niby miałem napisać czyli o tym co
zapowiadałem w poprzedniej notce że napiszę w następnej notce
czyli w tej.
Miałem.
Ale
usłyszałem w radio że pan prezydent zaapelował do narodu by w
wyborach wziął udział.
I mną
tąpnęło.Znowu kur..na te wybory. Ile kasy to kosztuje. Ile kasy
wywalone. Tyle kasy.
Panie
prezydencie ja zapowiadam że nie będę głosował. Nie będę
głosował jak zawsze. Ani sensu w tym nie widzę a ni potrzeby nie
odczuwam. A niby dlaczego mam głosować?
Wkur…..za
mnie to państwo. Nie Polska jako kraj czy naród ale jako państwo.
Zapier…niczam
dzień w dzień do roboty tam i powrotem by na życie zarobić a
państwu oddać z tego muszę znaczną część tego co zarobię. Na
ki, że już nie wytrzymam, huj? Ani się to państwo mną interesuje
ani mi pomaga. Kupisz coś czy sprzedasz płać podatek. Kurwa
dlaczego? Dlatego że na coś zarobiłem pracą? Płać, płać i
płać. Czy mam coś z tego tytułu? Nic nie mam. Jeszcze tylko
straszą w kółko i wciąż że mi na emeryturę nie starczy. Ani mi
to państwo dachu nad głową nie zagwarantuje, ani strawy, ani
opieki lekarskiej, ani nawet pogrzebu godnego. I ja mam brać udział
w wyborach? Płacę wszędzie i wciąż więc niech się ode mnie
odpie….przy. I ciągle narzekanie że w budżecie mało.
U
lekarza państwowego nie byłem już że hoho z 10 lat. A i pewnie
jakbym już i miał / musiał być to pewnie zanim bym się dostał
to pewnie bym już wyzdrowiał albo zdechł. A jeżeli już bym się
jakimś cudem dostał zanim bym miał wyzdrowieć lub zdechnąć to
cała ta wizyta przyniosłaby mi tyle pożytku co kadzidło. Mógłbym
się na te konto nachlać. I pewnie to uczynię, płacąc państwu
akcyzę przy okazji.
A gdybym
jednak się nie napił i chciał odreagować mógłbym wsiąść na
motóra i pojechać gdzie oczy poniosą. „Nowymi i pięknymi”
drogami. Lej benzynę do baku. Lej i jedź. Lej i jedź tym bardziej
że na drogi te łożysz benzynę tę lejąc.
Ale czy
to po spożyciu czy to przy użyciu motóra uważaj bo możesz
natknąć się na prawa stróżów którzy, jako służba państwowa,
zupełnie za darmo, pomogą ci wlepiając stosowny mandat.
Bo czego
jak czego ale zakazów i nakazów państwo ma dla mnie ile zapragnę.
I służb które baczą bym je przestrzegał. A jakiż to pożytek
mam z tego państwa. Myślę myślę i wymyśleć nie mogę.
Ciągnie
państwo harcz z ludu w postaci vatu i jeszcze mu mało. Tabor
komunikacji się sypie, to co? Trzeba kupić nowy. A za co? Podnosimy
bilety. Mało im z podatku? Mało z akcyzy? Państwo decyduje.
Państwo mi powie co dobre dla mnie co złe. Państwo pozwoli gorzałą
i fajkami handlować ale tylko gorzałą i fajkami. Inne używki są
be. Państwo to wie.
I ja mam
głosować? Ni doczekanie do cholery.
Tu
pragnę przeprosić za wulgaryzm który się wdarł. No niestety. Ja
wiem że to nie potrzebne i niczego nie dodaje. Jednak jak się
zdenerwuję to inaczej nie potrafię. Już takim jest. A był czas,
tak gdzieś do 7 klasy podstawówki, że przekleństwo z ust moich
nie wyszło. Potem się dopiero naumiałem. Razi mnie to u innych i
na ulicy a jednak oczywiście samemu przychodzi dosyć gładko.
A
wracając do tematu. Nie będę głosował bo jak potem widzę co te
pajace wyprawiają to mi się niedobrze robi. I czy ponoszą za to
karę? Nie. Immunitet. I ja mam głosować? Cała ta maskarada z
głosowaniem i tą tzw demokracją. Demokracja – śmiechu warte.
Niech się znajdzie chociaż jeden co by więcej chciał dać od
siebie niż wziąć to pomyślę. Na razie jednak nie widzę takiego.
A i gdyby takowy się wziął nawet i znalazł, gdyby się znalazł
to i tak po dostaniu się między wrony ....
A
njabardziej ze wszystkiego, najbardziej to wkurza mnie podatek od
wygranych. Wygra człowiek coś gdzieś i musi podatek zapłacić. No
żesz kur....na. Dar od losu a państwo od tego 10% sobie winszuje.
No nie. Tego to już za wiele. I jak sobie pomyślę że jak dzisiaj
te 35 baniek zgarnę i że będę musiał od tego. Zaraz ile to
wogole jest? 10% od 35 000 000 to będzie? TRZY I PÓŁ MILIONA????
Czy ja dobrze liczę?Ooooooo kurwa. TRZY I PÓŁ MILIONA państwu mam
oddać na tych zasrańców w sejmnie. Ooooo nie.
Pieprze
te wybory.
Aa tam
jadę na mecz. O 13 gramy. Może się wybrykam to mi przejdzie.
TRZY I
PÓŁ MILIONA podatku!!! TRZY I PÓŁ MILIONA.
........
z ostatniej chwili
wygraliśmy
11:3, strzeliłem dwie bramki i jeżeli miałbym być konsekwentny to
nie wiem co będzie dalej zważywszy że kolejek będzie 13
Komentarzy:
4
Ścieżka
224 Do przodu
2011-09-19
Zacznę
od tego że jakoś tak ze dwa tygodnie temu na zad wyryli mi dół
obok bloku. I ryli sobie ten dół w głąb systematycznie, po
cichutku, przy użyciu jakiejś takiej półautomatycznej maszyny. I
gdyby nie fakt że ten dół, do którego nie ukrywam – strasznie
mnie ciągnie zajrzeć, jest, to nic więcej z nim związanego by mi
nie przeszkadzało. Ale do czasu. Tzn do soboty kiedy to panowie
zjawili się z samego rana i o godzinie za piętnaście siódma
odpalili jakąś cholerną aparaturę która narobiła takiego
cholernego hałasu że spać się nie dało. W sobotę do cholery. W
dzień, w którym chciałem się wreszcie wyspać do cholery. Jednak,
w co trudno uwierzyć, zacisnąłem zęby i jakoś to zniosłem, i
nie posłałem im wiązanki z balkonu. Wykazałem się daleko idącym
zrozumieniem dla ludu pracującego. Tylko do czasu. Do czasu kiedy to
stwierdziłem że o godzinie 11 z ludu pracującego nie został już
nikt i praca NIE wre. A dzisiaj? A dzisiaj gdy wychodziłem za
piętnaście siódma do pracy na placu budowy wałęsał się 1,
słownie: jeden, absolutnie nie zainteresowany pracą ktoś.
A
wracając do soboty. Chcąc nie chcąc wstałem, zjadłem śniadanko,
wyprawiłem Księżniczkę na igrzyska do Wrocławia, ostrzygłem
kudły i odwiedziłem motocyklowy „bajzel” na Służewcu. A tam?
Tam cudowności mnogie tylko niestety by je posiąść worek
pieniędzy musiałbym zabrać ze sobą. A że worka pieniędzy nie
posiadam, zakupiłem sobie jedynie błękitną chustę Yamacha za
całe 15 zł, stargowawszy wcześniej cenę o złotówkę. Wieczorem,
w kinie, obejrzałem kowboi co pokonali, przy pomocy indian, obcych i
tak koło 1 w nocy wylądowałem, totalnie zmęczony w łóżeczku z
myślą tą że: „Co jak co ale jutro, a raczej to już dzisiaj, na
mecz co ma być o 10 nie wstanę”. No bo nie wspominałem wcześniej
ale liga podwórkowa ruszyła. Niby to mieliśmy już nie grać,
zrobić sobie przerwę. Niby mi się też już nie za bardzo chce
poświęcać łykendy na to latanie a jednak jak przyszło co do
czego to znowu gramy i ja też. I właśnie w tą niedzielę o 10
miał być mecz inauguracyjny. I co, nie wstałem? Wstałem, a jakże.
I w sumie dobrze, bo po zmianie ligi na niższą wygraliśmy 4:2 i
nie chwaląc się, po indywidualnej akcji, zakładając tzw kanał,
siatkę, dziurę bramkarzowi, strzeliłem pierwszą bramkę na 1:1. I
tak się tym wszystkim rozochociłem że wracając po wszystkim do
domu motórem zbyt entuzjastycznie zacząłem odkręcać manetkę
gazu, co skończyło się tym że przy jednym z hamowań na światłach
ujrzałem swoje tylne koło najpierw z prawej strony, potem z lewej,
a potem prawie że nie przed sobą. Ale dojechałem szczęśliwie. A
po południu ruszyłem w trasę. I powiem, że tak o, normalnie, to
człowiek podchodzi do tego że ot – wieje. Dopiero po zasiędnięciu
na motóra i rozpędzeniu się tak do setki zaczyna doceniać
destrukcyjną siłę wiatru. I powiem że na kawałku autostrady koło
Radzymina poczułem ten wiatr aż nadto. To nieprawda że jazda na
motórze polega na utrzymywaniu pionu. W taki wiatr trzeba niekiedy
jechać w przechyle. Parokrotnie to poczułem normalnie jakby mnie
ten wiatr chciał przestawić na inny tor jazdy. I podczas tej walki
z wiatrem poczułem strach. Zwolniłem. I jadąc sobie wolniej
rozważać począłem że jednak jestem cykorem. Jestem cykorem
zważywszy na fakt że obok co róż śmigały pędzące inne motóry.
Jestem cykorem, strach mnie obleciał. A może to nie strach, może
to rozwaga? Rozwaga? Nie. To jest strach. Więc jadąc już wolniej
zwiedziłem okolice Liwca, nawinąłem ze 160 km na licznik i
wieczorem byłem już tak zmęczony i tak mi się chciało spać że
myślałem że padnę. A jeszcze o 1 w nocy Księżniczkę miałem
odebrać. Nie powiem. Walczyłem z powiekami dzielnie. Niestety tak
po 23 nie wytrzymałem i poniosłem porażkę. „A zdrzemnę się
chwilę” – pomyślałem. Z błogiego snu wyrwał mnie dźwięk
telefonu. „A więc już czas”. I tu rodzi się temat na notkę
następną. Po zbudzeniu kompletnie nie mogłem się odnaleźć. Jak
we mgle. Bez smaku, bez słuchu, bez wzroku, bez orientacji, bez
czucia. Trwało to dobre 15 minut zanim doszedłem do siebie. Za
oknem ciemność, wiatr szumiał złowieszczo w jesiennych drzewach.
Czy pada? Wyszedłem zaopatrzony w ciepłą kurtkę. A tu
niespodzianka. Cieplej niż za dnia. Księżyc w połowie, cały
jeszcze w środę kiedy to podziwiałem go jadąc na wieczorne
granie, świeci jasno i radośnie. Świeże powietrze dobudza mnie do
reszty. I tak sobie idąc w tę noc księżycową zacząłem
rozmyślać jak to ciężko jest się z tego świata snu wyrwać. Ile
czasu musi minąć by „system” został załadowany. Jak odpalenie
łindołsa….
Ale się
znowu rozpisałem. Tutaj notkę utnę i dokończę za dnia parę.
P.S.
Naszym gratuluję brązu oczywiście jednak niesmak mam po daniu dupy
czyli podłożeniu się ze Słowakami. No cóż, jakie czasy taki
sport. Kalkulacje, spekulacje, kombinacje. Ech.
Komentarzy:
8
Ścieżka
223 Do przodu
2011-09-13
No i jak
powiedziałem tak się też stało.
Niedziela
była pogodna i w co ciężko uwierzyć cudna. Ale po kolei.
Po
przebudzeniu i zjedzeniu pożywnego śniadanka przystąpiłem do
studiowania mapy gdzie by tu się udać. A jako że do skowronków
nie należę nie mogła być to trasa zbyt długa, bym był wstanie
jeszcze wrócić przed nocą. Wybór padł na rzekę Bug i, by sobie
utrudnić nieco, miejscowość Barcice leżącą na przeciwległym
brzegu. Z chaty wyruszyłem po wysłuchaniu hejnału z wieży
mariackiej i niewiele brakowało bym tam nie dojechał. A to za
sprawą jakiegoś tam motocyklowego szoł w Markach przy M1. Honda
zorganizowała ubaw. Motorów najechało się co nie miara i wszystko
przemawiało za tym by wycieczkowe plany odłożyć na inny termin.
Tym bardziej że pokazy były wyjątkowo widowiskowe. To co goście
robią na motorach to naprawdę miszczostwo i widać ile to
człowiekowi umiejętności brakuje. A już jakiś tam miszcz czy tam
wicemiszcz rodem z kraju kwitnącej wiśni w trialu dał taki popis
opanowania motóra że trudno było uwierzyć. No ale zostawiłem to
i pojechałem dalej mocno jednak już opóźniony. No i tu okazało
się że spontaniczna jazda dużo mniej wygodna jest od jazy
zaplanowanej. Niestety mapa okazała się mało dokładna a
oznaczenia dróg w ogóle nie pomocne w efekcie czego trochę sobie
pobłądziłem. Inna sprawa że dzięki temu zwiedziłem przy okazji
kilka ładnych miejsc do których inaczej nigdy bym nie trafił.
Ostatecznie odnalazłem dobrą drogę a mijając Zalew Zegrzyński
widziałem łódek tyle że o mamo. Ruch, tłok jak w centrum w
godzinach szczytu. Że też oni się tam nie pozderzają to cud.
Swoją drogą piękny to widok był, tyle białych żagli. W pewnym
momencie to już chciałem się nawet zatrzymać i zostać nad tym
widokiem. No ale ponownie wziąłem się w garść, przemogłem tę
chuć i ruszyłem dziarsko do celu. I dojechałem. Bug jak to Bug.
Specyficzna rzeka. Pełno rozlewisk, starorzecz, wysepek. Co mi się
rzuciło na oczy i niewątpliwie zadziwiło to pełno właśnie na
tych wysepkach i brzegach wałęsających się krów. Łaziły luzem
to tu to tam, po wodzie po lądzie, skubiąc trawę i zupełnie się
niczym nie przejmując. W pewnym momencie skierowały niestety swoje
kroki w moją stronę co poskutkowało tym że wziąłem nogi za pas.
Tym bardziej że wydawało mi się że zaobserwowałem w tym stadzie
jedną taką czarną która jak mi się wydaje nie miała tych, no,
wymion. Daleko nie uciekałem jednak. Po drodze trafiłem na
prześliczny, wysoki las sosnowy i tam też zorganizowałem sobie
postój. I siedząc tak na motórze, i skubiąc solone paluszki, i
obserwując ten las wzrok mój padł na zielony mech. Ach jakaż to
była soczystość w tej zieleni tego mchu. „Chodż do mnie”
zdawał się mówić. No i nie wytrzymałem. Ależ ja się chciałem
do niego przytulić. I to było to. Od dawna na to chorowałem.
Walnąć się na wznak i patrzeć w niebo. Jakiż on był miękki,
jaki puszysty. I leżałem sobie tak w tym lesie, na mchu i
spoglądałem w korony drzew i niebo. Pachniało szyszkami i
igliwiem, wiatr co chwila poruszał sosnami, niskie o tej porze
słońce przebłyskiwało pomiędzy gałęziami a z daleka dobiegał
głos leśnego ptactwa. W górze na niebieskim bezchmurnym niebie
jeden samolot ścigał, zostawiając za sobą białą wstęgę, inny
samolot. A leciały tak blisko siebie że wyglądało to tak jakby
jechały dwupasmową jezdnią. W moim „świecie” to były
centymetry, w ich - dziesiątki kilometrów. Że ja w tym swoim
„świecie” nie usnąłem? W tym błogim stanie. To się dziwię.
Jedynym wytłumaczeniem może być fakt że dwa metry obok znajdowała
się ulica i co chwila przemykały po niej różne pojazdy. Swoja
drogą ciekaw jestem co też znajdujący się w nich podróżni
myśleli widząc zaparkowany na poboczu motór i leniwie
rozciągniętego na mchu dwa metry obok faceta? Niestety czas płynął
nieubłaganie. Przeklęty czas. Wszystko co dobre szybko się kończy
i niestety, by zdążyć wrócić przed nocą trzeba było się
zbierać. Zważywszy że dnie już coraz krótsze i że postanowiłem
jeszcze w drodze powrotnej zatrzymać się na „chwiluteńkę” nad
zalewem i popatrzeć na te łódki. Więc wyrwałem się z tego
błogiego stanu i zanim wstałem spostrzegłem że stałem się nowym
nie odkrytym lądem który właśnie odkrywać zaczęły trzy mrówki,
pająk i żuczek. Dość stanowczo wybiłem im to z głowy i ruszyłem
na tą „chwiluteńkę” nad zalew. I powiem że był to pomysł
doskonały zwłaszcza że trafiłem w miejsce takie, dość ustronne,
iż motórem wjechać można było prawie do samej wody. Zdążyłem
na szczęście wyhamować i zasiadłem na brzegu. Było naprawdę
cudownie. I siedząc na tym brzegu i przyglądając się tej
niezliczonej ilości przesuwających się różnorodnych pojazdów
wodnych usłyszałem coś co już wcześniej, gdzieś słyszałem.
„Chodż do mnie” zdawała się mówić toń wody. No czy taka
ryba jak ja mogła długo pozostać nieczuła na takie zawołanie?
Czy mogła zwłaszcza że jakoś tak się złożyło iż tego lata
jeszcze nie było okazji popływać na otwartym akwenie. To pierwsza
i pewnie ostatnia okazja. Postanowione. Zdejmuję koszulę i
wskakuję. I tu niestety i nagle wyszło na jaw że całe to
wspaniałe miejsce gdzie rzekł byś można wjechać prosto do wody
to nie przypadek. To miejsce okazało się być przystanią, a raczej
pochylnią dla kilku z tej niezliczonej ilości wodnych pojazdów.
Zaczęły spływać z różnych zakątków akwenu i gramolić się na
brzeg. A więc skończył się spokój i okazja do kąpieli. Chociaż
z drugiej strony to nawet ciekawe było popatrzeć jakich to technik
nie stosują załogi tych wodnych pojazdów by przetransportować je
ze środowiska płynnego w środowisko stałe. No cóż z kąpieli
nici. No ale przecież mogę posiedzieć. To popatrzeć na te
gramolenia, to w dal, na żaglówki. Aaa i jeszcze na dokładkę
sfrunęły z nieba gołębie. Doprawdy nie wiem co je tam przygnało.
Na ten skrawek ziemi wielkości może tak 6 m², między drzewa gdzie
co chwila ktoś się przetaczał, coś przetaczał i ogólnie cały
czas coś się działo. Zaiste zadziwiło mnie to bardzo bo co jak co
ale na gołębiach trochę się znam i wiem jak płochliwe to
stworzenia. Może były przyzwyczajone do takich sytuacji tym
bardziej że wyglądały tak jakby miały swojego właściciela. To
nie były takie zwykłe „brudasy” z ulic, skwerów i parapetów.
Te były rasowe. Tzn nie „czystej krwi” ale wytrawne oko znawcy
potrafiło odnaleźć w nich ślady rasy: Mewek i Winer. Podzieliłem
się z nimi resztką paluszków i poleciały dalej. I właśnie po
ich odlocie spostrzegłem że wokół zrobiło się pusto. Zupełnie
pusto. Więc co? Do wody? Iść nie iść? Ta „chwileczka”
przeciągnęła się już do godziny i zrobiło się naprawdę późno.
Nie no, muszę jechać. Ale z drugiej strony to pal licho, a co tam i
tak już nie zdążę przed nocą. Jeszcze tylko ostatnie spojrzenie
czy jakiś pojazd wodny nie nadciąga i dalej. Bluza raz, buty dwa,
spodnie trzy iiiiiiii. Hola hola. Przecież nie mam kąpielówek ani
gatek na zmianę. A jazda motórem w mokrych może się skończyć
bólem krzyża i niezłym ubawem gdy będę zsiadał. Kurna no.
Ostatnia myśl – na waleta. Nie, odpada. Jeszcze zbyt widno, choć
słońce już dobrze chyliło się za horyzont, i ruch jednak jeszcze
zbyt tu duży. Więc wskoczyłem w gatkach. Była 18:30. Aaaaaaa. Ale
zimna. Ale jakaż też przyjemna, jaka radocha. To był jednak dobry
pomysł. A po pływaniu spodnie wciągnąłem na goły tyłek,
zebrałem manele i zabrałem ten tyłek już naprawdę do powrotu. A
był to czas najwyższy, kurna a miała być „chwiluteńka”. Tym
bardziej że z różnych miejsc zaczęły spływać ponownie różne
pojazdy wodne. Z tą moja kąpielą wstrzeliłem się więc idealnie.
I ruszyłem. Iiiii. I przejeżdżając przez wiadukt nad kanałem
ujrzałem widok taki że dech mi w piersiach zaparło. O mało że
nie spadłem z motóra. Po prawej mojej stronie nad spokojną taflą
wody zachodziło piękne czerwone słońce. Powie ktoś ot zwykły
zachód słońca. Tylko czy zachód słońca może być zwykły? Ale
do tego zachodu dołączył księżyc. Po lewej mej stronie. Nad
płaskim jak stół lustrem wody zawisł wielki okrągły jak bochen
chleba. Nie było ciemno, nie było jasno. Sam nie wiem jak było.
Było magicznie. Baśniowo. Jak w bajce w której zawsze chciałem
się znaleźć. Niestety zatrzymywanie na wiaduktach jest zabronione
więc długo się tym widokiem cieszyć nie było mi dane.
Wystarczyło jednak na tyle bym dobrze się napatrzył i zapamiętał.
Był to widok cudowny. I chwilę potem zapadła ciemność. I w tej
ciemności przyszło mi wracać do łorsoł. Korek był ogromny i
ciszyć się tylko mogłem że nie jadę autem, bo zważywszy na to
że korków nie cierpię najbardziej na świecie cudowny ten dzień
mógł się zakończyć tragicznie. A tak, motorkiem, delikatnie
środeczkiem jechało się sprawnie, tym bardziej że nowa tradycja w
narodzie się przyjmuje i wielu kierowców uprzejmie usuwa się na
bok robiąc miejsce. Za co w tym miejscu chciałbym im serdecznie
podziękować. Do łorsoł a dokładniej na Plac Zamkowy zjechałem o
20:10. I tu o zgrozo po zejściu z motóra pękł mi pasek. To szajs
cholerny! Pękł taki siuwaks trzymający sprzączkę. No i teraz.
Brzucha piwnego ani pobocznych fałd tłuszczowych jako czynny
sportowiec na których spodnie te zaczepić mógłbym nie mam. Gacie
po pływaniu mokre w plecaku siedzą więc też nie mogę na nie
liczyć. A że zgodnie z prawami fizyki wyziębione ciało
zmniejszyło swoją objętość więc rzeczone spodnie uparcie dążyły
zgodnie z prawe przyciągania w dół. No nie dało się chodzić.
Chyba tylko z łapami niby to w kieszeniach a tak naprawdę robiących
za szelki. Posiedziałem więc na schodach popatrując to na księżyc
to na rozświetlony na biało czerwono narodowy. Poszedłem na 21 do
kościoła i tak 22:20 byłem w chacie punkt. I to tyle. Mało? Chyba
starczy. A wszystkich co doczytali aż dotąd pragnę uspokoić. Tak,
to naprawdę ja pisałem. Fakt że ilość ochów i achów,
zachwytów, oczarowań i sformułowań typu cudowne, cudownie
wskazuje na coś zupełnie innego to powtarzam – to ja. To był
zaprawdę cudowny dzień.
Ale
proszę się nie martwić. Wróci jeszcze prawdziwy er maruda.
P.S. To
co tamten pobił naszego?
Komentarzy:
6
Ścieżka
222 Do przodu
2011-09-10
Ciiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii
Ciiiiiiisowianka?
Niiiiiiiiiiiiiiiiiiie.
Ciiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii
I
nastała ciiiiiiichość
tEGO że
fziałaczy co chcą coś dla tobra piłki zrobić NASZJ nie mamy wie
to każdy co w kraju tym szyje
wszak
pezeet
peen pezet peen jebać jebać pezet peen
zna i
zaszpiewać podtrafi każden nawet ten co się dyscypliną tą nie
pasjonuje
tEGO że
fiłkarzy co chcą z orzełkiem na piersi wygrać nie mamy
dowiedziałem się po latach całych wiary i nadziei
ale tEGO
że kibiców już nie mamy nie fiedziałem
aż do
chwili gdy nastała cichość
Miałem
nie pisać wprawdzie już w miesiącu tym o piłce notek jednak
zdanie napiszę. Napiszę by pamiętać dzień w którym to
kibicowanie reprezentacji Polski w piłce nożnej definitywnie
umarło. A dzień to dla mnie szczególny bo żyłem tym od małego.
Tak wielu jest takich co barwy klubowe przedkładają nad życie ja
jednak ponad wszystkie przedkładam narodowe biało czerwone. Każdy
mecz reprezentacji był jak święto, jak wydarzenie na które czeka
się i czeka i po którym zostają wspaniałe wspomnienia. Bez
znaczenia zresztą czy nasi wygrali, zremisowali czy przegrali. Ważne
było spotkanie z innymi takimi jak ja wariatami. Co to nierzadko
jadąc wiele godzin, wydając ostatnie oszczędności, odmawiając
sobie innych przyjemności jechali po to by barwy te narodowe wznieść
i Mazurka Dąbrowskiego odśpiewać.
Nie wiem
czy to to bogactwo Baltic Areny na zgromadzonych tam tak wpłynęło.
Polski kibic do warunków takich nie zwyczajny. Zobaczył marmury i
bursztyny. Poczuł porządek i czystość i zgłupiał.
Są też
tacy co zwą stadiony świątyniami futbolu. Może więc Polak
zbytnio uwierzył słowom tym i jak w kościele zaczął się
zachowywać.
A może,
choć jako że swoją cegiełkę do powstania cudu tego
architektonicznego dołożyłem powinienem wiedzieć, zamontowano tam
takie wyciszenie że hałas żaden poza ściany się wydobyć nie ma
szans.
Jedno
wiem. Z niemiaszkami na Baltic Arenie cicho było jak w kościole. A
cisza ta była dla mnie końcem czegoś ważnego. To Euro całe to
miał być pokaz jak się polski kibic bawić potrafi. Jak na meczach
siatkówki. Na nowych pięknych stadionach piękny i wspaniały
doping. Jednak teraz to może być klapa na całej linii. I sportowo
i widowiskowo.
A może
nadszyszkownik cicho tam był.
Ciiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii.
I cicho
już o tem choć ciszę tą słyszę wciąż.
W środę
po tym wszystkim zjadłem pięć pączków i poczułem się lepiej.
A
ogólnie poza tym żyję. Deszczyk sobie popaduje. Zrobiło się
chłodniej i motórem nie śmigam.
Jarek
się na motórze w międzyczasie rozwalił i teraz go sklejają do
kupy. Nie ten Jarek wprawdzie co powinien ale Jarek to Jarek. Ciekaw
jestem czy Leszek to pluje sobie w brodę że synowi dał na chrzcie
Jarek. Widać nie wszystkie Jarki to fajne chłopaki. Swoją drogą
ciekaw jestem też czy jak gdybym ja się tak na motórze wysypał to
czy też by mnie tak do kupy sklejali. Wątpię. Jednak przekonywać
o tym się nie chcę. I myślę sobie też że fajna to chyba robota
gdy można sobie motórem tak do roboty w Warszawie z Gdańska
śmigać.
Paznokieć
z palca Księżniczce też w międzyczasie zerwali ( ojciec Bóg wie
gdzie martenowski stawiał piec ).
Co by tu
jeszcze napisać?
Dzisiaj
cały dzień siedziałem w domu. Takie tam domowe pierdoły sobie
dłubałem.
Pogoda
się klaruje więc może jutro sobie to odbiję. Tym bardziej że
gali z Wrocławia oglądać nie zamierzam i odsypiać musiał nie
będę. Inna rzecz że co to wszystko ma wspólnego z galą. Walą
się po ryju, po wszystkim wyglądają jak frankensztajny, publika
szaleje a to wszystko nazywają GALĄ. Gala. Nie zamierzam tego
oglądać bo boksem jakoś tak się nie pasjonuję jak piłką a od
kiedy Endrju się wycofał to całkiem zapał straciłem. Z Endrju
nie było może lepiej ale na pewno było śmieszniej.
A
wracając do piłki to jak było i jak być powinno widać poniżej.
I ja też tam byłem. Wódkę i piwo piłem i gardła nie
szczędziłem. Piękne to wszak uczucie gdy Polacy z kraju
niezgodnego, gdzie jeden drugiemu wilkiem, gdzie każdy najmądrzejszy
i najważniejszy, gdzie się kłocą i spierają, śpiewają jedno i
jednym glosem.
... i to
już naprawdę koniec pisaniny o piłce. Naprawdę. To tak dla
wszystkich miłych zaglądających tu Pań.
Komentarzy:
8
Ścieżka
221 Do przodu
2011-09-06
Wcale
nie miałem zamiaru pisać ani teraz ani też o tym. Jednakowoż
napiszę żeby potem nie było. Napiszę bo naszło mnie i napisać
muszę. Muszę i już. Muszę żeby była jasność między nami, to
znaczy między mną a prawdę mówiąc nie wiem kim czy czym. Może
chodzi o to żeby była jasność między mną a mną? I żeby potem
nie było że piszę bo coś się wydarzyło i że teraz to wszyscy
tak. Ja piszę to teraz i piszę by była jasność, bym potem zdania
zmienić nie mógł i pisać inaczej. I obiecuję to moja pierwsza i
ostatnia paplanina o kopanej. I paplananina totalna bo pisana w
szybkości by przed zaczęciem się spotkania zdążyć.
No więc
więc no napinają się wszem wszyscy bo to dzisiaj międzynarodowy
pierwszy na gdańskiej arenie i to z niemiaszkami. Kiedyś. Kiedyś
to bym był pierwszy tam. Okazji takiej przepuścić bym nie mógł.
Dzisiaj. Dzisiaj nie jestem i okazję taką przepuściłem. I co?
Żałuję jak cholera. Żałuję bo być tam chciałbym bardzo
bardzo. Nie jestem jednak tam a tu. Przyczyna prosta. Zdziadzienie.
Do tego a to praca, a to ciężko, a to daleko, a to drogo i takie
tam duperele. Codzienność mnie stłamsiła. Wygodnictwo. Pogapić
się na to w telewizorni leżąc na kanapie, popijając piwko, w
cieple a po wszystkim walnąć się w wyro i spać. Zdziadziałem.
A czy
życzę naszym wygranej? Nie. Nie życzę i wcale mi nie jest z tym
źle. Jakoś wcale się z tą reprezentacją nie identyfikuję.
Pierwszy raz aż tak bardzo mi wisi. I kto by pomyślał że właśnie
pod wodzą Franka to się stanie. Tego Franka co cuda czynił i
czynić miał. Ale nie o takie cuda miało chodzić. Ciągłe
szukanie za granicą. Ciągłe przyznawanie paszportów. I niech se
tam inne kraje opierają reprezentację narodową na wszystkich
narodach. Dla mnie Polska ma być Polska i już. Ma hymn śpiewać
całą gębą i całym sercem. Ot co. I te dziwne tematy ciągle.
Miało być jasno i czysto a jest jak zawsze. Trener zdanie zmienia
co i rusz. Pieprzy trzy po trzy tak że już nadążać ciężko.
Grajki piją, nie piją, panienki były, panienek nie było itp. itd.
Już mam tych zasranych grajków dosyć. Działacze piją na pewno i
nic sobie z tego nie robią.
No i
właśnie dlatego piszę. Bo jak by coś się stało i te nasze
patafiany dobry wynik osiągnęły to moje zdanie jest takie jak
powyżej. Dla mnie to to nie to. Mi się nie podoba
A na
mecz to chciałbym pojechać tylko dlatego by tę atmosferę poczuć,
wywrzeszczeć się trochę i już. Zresztą tak jak ostatnio w piątek
przy okazji meczu z Mexico. Jednak to nie było to. Arena raptem
wypełniona w 2/3 z czego połowa to ludzie z przypadku. Pomylili z
teatrem czy jak?
A tu
mnie nawet dobrze widać.
A
Dzisiaj, już za 30 minut myślę będzie inaczej. I tego najbardziej
żałuję i tego najbardziej mi żal będzie gdy telewizor włączę.
A wynik? Sprawa drugorzędna. Nie ważny. Nie z tymi piłkarzami, nie
z tym już nawet trenerem i nie z tymi przede wszystkim działaczami.
I o czym
to ja napisać miałem? Aaaa. O tym że jak przegrają to wcale nie
przyłączam się do tych wszystkich co to będą mówili – a nie
mówiliśmy. A jak wygrają to wcale nie przyłączam się do tych
wszystkich co to będą mówili – a nie mówiliśmy.
Komentarzy:
7
Ścieżka
220 Do przodu
2011-08-29
No i
muszę po raz kolejny odszczekać.
I dobrze
że tych naszych kiboli do matuszki rasiji nie wpuścili. Przecie
jakby ich wpuścili to ci bankowo jaką rozpierduchę by rozkręcili.
Tego to ja jestem pewien. Co jak co ale to to kibole Legii robić
lubią i potrafią doskonale.
Odszczekać
muszę bo po tym co piłkarze pokazali na Łużnikach to serce
rośnie. Ja to fanem Legii wielkim nie jestem jednak przyznać muszę
że ręce same się do oklasków składają. Brawo, brawo, brawo.
Gratuluję i powodzenia życzę,
I kurna
można? Można! I trzeba do tego zaciągu z całego świata? Nie! No
chociaż to w sumie Ljuboja jako zagraniczniak zarabia w naszej lidze
kopanej najwięcej. Ale reszta to nasi rodzimi, na własnej krwi
wyhodowani. Też potrafią. A w Moskwie właśnie Polacy robili TĄ
różnicę.
I trener
też polski. A już tyle się słyszało po ostatnim sezonie że
Skorżę wywalić trzeba. Że oczekiwań nie spełnił. A tu proszę.
Zostawili, zaufali, dali czas i teraz cieszyć się mogą i kasę z
uefy ciągnąć.
Jeszcze
raz brawo, brawo, brawo.
I to by
było na tyle tego optymizmu. Bo jakie to życie zasrane. Ta wygrana
Legii to kolejny dowód. Jak już całkiem na te nasze drużyny w
Europie machnąłem to się musiało odmienić. I tak ze wszystkim.
Jak człowiek uwierzy że jest git to nagle bach i dupa. A jak siedzi
w ciemnej dupie i wszystko tam też ma to zaraz się odmienia i
nadzieję daje i radość i szczęście. Tak kurna na złość czy
jak?
A w
środę to pojechałem pokopać w piłeczkę tramwajem. I jak sobie
widok przypomnę na Wisłę z mostu Poniatowskiego to nadal dech
zapiera. Krajobraz po burzy, potężne chmury na obrzeżach, czerwień
słońca miedzy nimi i to wszystko odbite w granatowym nurcie rzeki.
Cudne.
A Praga
to jednak Praga. Po przesiadce do autobusu i zajęciu miejsca na
przeciwko niezłej brunetki osłupiałem. Waliła żubrówkę z
gwinta i zapijała kolą. Młoda dziewczyna, niebrzydka nawet,
zadbana. Ja to się do tego zasranego świata to już nie nadaję na
bank. No ale przecież to Praga tylko.
A w
czwartek pojechałem do roboty rano na gapę. Dziecinne to może ale
miałem pietra a potem wyrzuty sumienia. Hmmmm. A wróciłem motórem
i chociaż już pod samym domem, to jednak deko mnie zmoczyło.
A w
piątek też motórem byliśmy i na placu zamkowym i nad Wisłą. Z
tym że na zamkowy zjechała masa rowerowa i zrobiło się takie
zamieszanie że aż nie do wytrzymania a nad Wisłą znowóż
wszędzie tak grało, i wlazło w krzaki tyle rozwrzeszczanych ludzi
że zrobiło się równie mało komfortowo. Strasznie głośne te
miasto nasze i widzę że nie tylko już w trakcie dnia ale i
weekendowymi wieczorami.
W
sobotni wieczór zaś, również motórem – nie kupuję kwartalnego
nadal, nie kupuję, z wiślanego brzegu obserwowałem narodowego
iluminację i przyznać muszę że no hohoho, bardzo, bardzo ładnie
to wszystko wyglądało. Ale z domu ruszyłem dopiero tak ok. 21.
Wcześniej sensu za drzwi nosa wystawiać nie było gdyż gorąc
nastał taki iż tylko w cieniu siedzieć. A i w cieniu dochodziło
do 32 C. Przyznać jednak muszę że gdybym miał wybierać to wolę
takie lato niż to co było do tej pory. Lato upalne wróciło a
raczej pokazało się na jeden dzień i sobie poszło. W niedzielę
już tak upalnie nie było. A w niedzielę zatopiłem się w
etnicznej mieszance na krakowskim. Była i Brazylia i Chiny i Tybet i
Afryka jednak z tego wszystkiego najbardziej ciągnęło mnie do
Indii. Chociaż pokaz rytmów samby i sama samba w wykonaniu
ponętnych tancerek ciąg mój do Indii tych, mocno osłabiły.
I
siedząc tak sobie wieczorkiem na stronie, na stopniach kamienicy,
tak by nie rzucać się w oczy, i słuchając tak tych różnorodnych
rytmów pomyślałem że chcę tu zostać na zawsze. Że nie chcę
wracać do domu. Bo przecież powrót do domu to definitywny koniec
weekendu i myśl o dniu następnym a tam praca, praca, praca.
Siedziałem więc tak przedłużając i przedłużając w
nieskończoność i obserwowałem i słuchałem.
O i taki
to ten tydzień był drogi mój pamiętniku. Pamiętniku - bo wszak
piszę sobie sam sobie. Co się dziwić jednak ludziom że już nie
zaglądają na ścieżki gdy tyle na nich brudu ostatnio. Czas tu
chyba najwyższy posprzątać nieco. A póki co to siedzę sobie i
piszę, myślę, znowu piszę i tak sobie siedzę.
Pojeździłem
więc sobie wieczorkiem ostatnio trochę. Tak to już jest normalnie
o tej porze.
A życie
zasrane jest i płynie dalej.
Aara i
bym zapomniał. W piątek na stadion idę, wszagdzie nie ten nowo
oświetlony a inny warszawski ale zawsze coś. Choć to przecież nie
stadion już a aaaaaaarena.
Komentarzy:
5
Ścieżka
219 Do przodu
2011-08-24
Powiem
tak - teraz to cała nadzieja w naszych kibicach a raczej kibolach.
Cała w nich nadzieja. Cała nadzieja w tym że zrobią jaką
rozpierduchę, taką totalną, demolkę jaką i w konsekwencji
wykluczą te nasze kluby z europejskich rozgrywek. Inaczej być nie
może. Bo już patrzeć na to dziadostwo nie mam siły. A przecież
sami nie zrezygnują. Niech ich wywalą, niech zakażą na jakieś
pięć lat i nich nie robią obciachu. Aż tak stary to nie jestem
chyba ale pamiętam przecież czasy kiedy to taki Cypr to było
totalne nic. A teraz spuszczają wpierdol ( inaczej tego nazwać nie
mogę ) MISTRZOWI POLSKI. A może jestem? Może jestem? Może
zakonserwowałem się w minionej epoce i nie dostrzegłem że już
słabeuszy to już nie ma?
Są!
To my.
I nie
dawaliśmy wcześniej rady grając polakami, i rady nie dajemy grając
obcokrajowcami. I jedni i drudzy biorą kasę i dalej nic. Szkoda
kasy i czasu szkoda. I co to będzie w tym 2012?
Grajmy
my sobie sami ze sobą, pasjonujmy się własną tą ligą-bagienkiem
i nie zaniżajmy poziomu w europie.
Więc
kibole, apeluję do was. Zróbcie zadymę.
A tak po
za tym to nic się nie dzieje. Pisać mi się nie chce. Chociaż? A
napiszę.
Bo i
niby to pierdoły ale wkurwiające mnie. I zapewne mógłbym przejść
nad tym bez zbytniego roztrząsanie. Jednak nie lubię tego i przejść
nie mogę.
Bo! Jak
w poniedziałek i wtorek świeciło słonko to motórem do roboty nie
pojechałem. Aż żal było. No to postanowione – jadę w środę.
Cały wtorkowy wieczór śledziłem prognozy i wszędzie zapewnienia
że pogoda będzie jak się patrzy. A więc postanowione.
I tak.
Bo jak w poniedziałek i wtorek musiałem wstać wcześniej bo jazda
komunikacją zajmuje więcej czasu – to spałem jak zabity. Ale już
dzisiaj jak mógłbym pospać te pół godziny dłużej to nie.
Natura przebrzydła obudziła mnie jeszcze pół godziny wcześniej
niż w pon i wt. Czyli nie spałem już godzinę przed tym jak
mógłbym wstać. Wstałem więc zły. Potem jak przyszło do wyboru
stroju to wybralem bluzę by nie musieć wracać w skórze w
popołudniowym skwarze. I to też mnie wkurzyło bo ranek okazał się
chłodny i kurtka byłaby lepsza, o czym przekonałem się dobitnie w
czasie rannej jazdy. Potem jeszcze całe przedpołudnie pieprzyli w
radiu że wszędzie burze tylko nie w Warszawie. I co? Oczywiście na
pół godziny przed wyjściem z pracy lunęło tak że musiałem
zostawić motóra w robocie. I teraz tak. Na piłkę wieczorną nie
pojadę bo nie mam czym. Bilet kwartalny ważny tylko do dzisiaj 0:00
więc jutro rano będę musiał doładować. A kurna wystarczyło bym
pojechał rano nie motórem. To teraz i na piłkę bym i miał czym,
i jutro rano mógłbym motórem śmignąć bez konieczności
kupowania biletu, tym bardziej że i w piątek też obejdę się bez
MZK, i ten deszcz by mi popołudniowy nie przeszkadzał, i bezsennej
porannej godziny nie byłoby mi szkoda i w ogóle ogólnie wszystko
byłoby lepiej tzn po mojej myśli. Może to sprawy mało ważne
jednak mnie wkurzają strasznie. Drażnią, drażnią i drażnią.
Tak nie lubię jak się nie układa tak jak by miało być że szok.
Ooooo i
to tyle.
Pisał.
Erzdrażniony
Ach i
jeszcze jedno. I pomyśleć że wczoraj Wiśle zabrakło tylko 5
minut. A mogło być tak:
....
wracajcie Polacy, wracajcie Polacy.....
....WYBIJ
!!!!!....
....kończ
pan panie Ahmed...
....wybił
w trybuny – bohater...
....Turku
kończ ten mecz...
Komentarzy:
5
Ścieżka
218 Do przodu
2011-08-21
I cóż
takiego uczynił żech po napisaniu ostatniej tej notki poprzedniej.
Ano wstał, spojrzał w okno, zachwycił się pięknym, ciepłym
wieczorem, wdział kurtałkę i hełm i ruszył.
I
posiedziałem na tej swojej ławeczce ulubionej. I popatrzyłem. A co
przeżyłem, i co widziałem niech że fotka ta opowie.
I
pojechałem później też na Łazienkowską. Pojechałem bo zew
krwi, zwłaszcza w tę, tak księżycową noc, silniejszy był. Fotki
nie ma, więc nie opowie co żech przeżył i co widział, ale pepsi
arena wyglądała nie zgorzej niż Zygmunta kolumna ( swoja drogą to
do czego to doszło by stadiony nosiły nazwy takie a nie osób,
wydarzeń ważnych historycznie – chociaż z drugiej strony to to
już przecież nie stadiony aaa ARENY ! ). Jedynie wynik smutkiem
serce moje napełnił. I chociaż spodziewałem się tego,
spodziewałem, to stojącego tak i nasłuchującego pod stadionem,
każda eksplozja radości przeszywała bólem na wskroś.
I nie
omieszkali również panowie stróżowie pozwolenia mego do lejc
motóra trzymania sprawdzić, i świeżości wydychanego powietrza
sprawdzić, nie omieszkali. Ot tak, chłop żywemu nie przepuści a
drogówka motocykliście.
A potem
była sobota i w rocznicę wybuchu czołgu podczas powstania święto
starówki. No nie uczestniczyłem. Zabrali mnie na wieś do roboty.
Narobiłem się. A wieczorem siedziałem do późna w nocy chociaż
ciężko nazwać to nocą, bo księżyc świecił tak mocno że było
widno jak w dzień. Wróciłem w niedzielę i pojechałem nad Wisłę.
Na praski brzeg. I przelazłem od mostu Poniatowskiego aż do
promowej przeprawy. I jak by mi ktoś powiedział, a ja bym nie
wiedział, że idąc tą ścieżką brzegiem, w tym gąszczu leśnym,
że te kilka metrów dalej jest miasto, ulice z pędzącymi
samochodami to bym nie uwierzył.
Potem
był poniedziałek. Poniedziałek świąteczny więc do roboty iść
nie trza było. I pogoda dopisała to żeśmy, raz pierwszy, z
„plecaczkiem” motórem pojeździli. Tu warto by wspomnieć o
zmianie pewnej pozytywnej dotyczącej „plecaczka” ale to chyba
temat na zupełnie inny temat. A może lepiej nie zapeszać? Fakt
faktem pojeździliśmy trochę, to tu, to tam, na działkę, do
Łazienek, na starówkę. Przez to wszystko świeczki zapomniałem
zapalić w, rocznicę, pod tablicą gdzie się samolot rozbił co
pomoc powstańcom transportował w czterdziestym czwartym. Skleroza
nie boli.
A potem,
już w środę, pobiegałem za piłeczką raz pierwszy po
trzytygodniowej przerwie i stwierdzam z zadowoleniem że żyję. Ból
wprawdzie i jest ale w sumie największy z powodu śladów komarowej
napastliwości. Suma sumarum to wykończy mnie ta piłka w
ostateczności kiedyś. Po powrocie o 23 rozpoczynał się
superpuchar hiszpański i grzech było nie oglądnąć. Aż do
pierwszej w nocy. Znowu w czwartek nasze patałachy grały i też od
18 do 22 gapiłem się w te szklane okno klnąc na czym świat stoi.
A teraz
jestem ponownie na wsi. Narwałem śliwek robaczywek i siedzę. Noc
gwiaździsta nade mną. W takie noce to mógłbym siedzieć i patrzeć
się w te rozgwieżdżone niebo aż do ..... nocy. Piękne niebo. I
ujrzałem też coś. Pewnie to był sputnik / satelita ale świecił
tak jasno jak lampa jakaś. I odchodziły od niego coś jakby smugi
tak że wyglądał jak wielki, rozświetlony, latający pająk. I
leciał zdawało mi się coś tak jakoś nisko, i w kierunku w którym
inne nie latają. I gdy postanowiłem zmienić pozycję na ławeczce
z siedzącej na leżącą i gdy na tę drobną chwilę oderwałem od
niego wzrok, nagle znikł. Aż się na równo nogi zerwałem by
zobaczyć gdzie się podział, jednak nic to nie dało. Znikł,
zgasł, przepadł. I sputników tych obserwuję często na niebie
wiele, i są to zawsze ledwo widoczne, drobne jak ziarenka piasku
punkciki. Tak dużego i tak jasnego nie widziałem jeszcze nigdy. I
wszystko byłby w porządku gdyby tylko tak nagle nie znikł. To był
satelita, tak to był satelita, tłumaczę sobie, choć podstępna
fantazja podpowiada kilka innych teorii.
I to
chyba na tyle z tego tygodnia.
Notkę
tą wymyśliłem w sobotę 20 sierpnia 2011 o godz 23:30.
Notkę
tą na papier przelałem i tutaj wrzuciłem w niedzielę 21 sierpnia
2011 o godz 11.
Jeszcze
zdjęcie tylko dodać tylko muszę bo obecnie to brak mi kabelka i
się nie da.
Fotka
dodana w niedzielę 21 sierpnia 2011 o godz 17:17
Komentarzy:
2
Ścieżka
217 Do przodu
2011-08-12
Frank, z
frankiem, o franku i na franku. Wszędzie tylko o tym. Wkur…..ża
mnie to niemiłosiernie. Niech do kur….y nędzy zrobią zrobią
kurs, jak ktoś bystry i dowcipny gdzieś napisał, na poziom 8 zeta
i wtedy przynajmniej będą obniżać mogli. I to będą przynajmniej
dobre wiadomości. A nie tylko tak pierdolą i pierdolą wkółko i
psują ludziom ( mi przynajmniej ) nerwy. Taka to już uroda tych
dzisiejszych newsów. Im bardziej kijowo tym lepiej. Mam tego już
serdecznie dosyć. Dobrze wiem ile ten zasrany frank kosztuje bo,
czort mnie podkusił swego czasu z tym frankiem – zapragnąłem być
posiadaczem ziemskim i teraz muszę płacić. I nie musi mi na każdym
kroku przypominać kochane medio ile to teraz płacić muszę. Już
ja dobrze wiem ile, więc niech mnie oni nie wkurwiają na każdym
kroku i niech mi nie przypominają. Nich mi nie przypominają.
Zasrańcy.
I
jeszcze już zaczynają o benzynie. Na razie delikatnie, bo przcież
jest temat – frank, ale już coś tam przebąkują zasrańcy. Ile
to niby ma ona kosztować ta benzyna za niedługo. Niech pierdzielną
tą ceną na 10 zeta i niech już nie kraczą. Po chuj to, to nie
wiem? Tak jak mówię, niech zrobią na 10 zeta i wtedy niech
ewentualnie spuszczają w dół.
Kryzys
zasrany. Wkurz mnie ten kryzys. Wkurzają greeecy lenie śmierdzące.
Wkurzają włosi i hiszpanie też lenie śmierdzący. Wkurzają
amerykanie z tym swoim aaa czy aaa+. Jedno wielkie qwno.
Jak
sobie pomyślę że jeszcze tydzień temu o te porezamiast słuchać
tych pierdoł, jeździłem sobie motorkiem i jadłem bułeczkę z
kefirem nad Wisłą to chce mi się ryczeć. A tera siedzę i zawijam
te sreberka. Normalnie.
Apropo
zawijania sreberek. Podesyła tu mi do firmy kolega z pracy klienta.
Miły pan wchodzi i mówi co chce. Pytam się go czy wie że będzie
musiał zapłacić gotówką bo nie ma żadnych warunków handlowych.
Taki trochę zaskoczony ale pyta grzecznie „Ile?’. Liczę, liczę
i wyliczam. „Tak ze 3400 plenów” – odpalam. „Aaaa, to zaraz
przyniosę z samochodu” ( tak na marginesie jakieś Audi Q5 czy Q7
) – odpowiada i wychodzi. Kuuuuurwa. Żeby choć powiedział że
dużo, że zaraz przywiezie, ze musi podjechać do banku czy coś w
ten deseń. Nie. On se zaraz przyniesie z samochodu ( tak na
marginesie jakieś Audi Q5 czy Q7 ). Ot tak. Szkoda że nie zapytał
się: „Z lewej czy z prawej kieszeni pan chce?”. Ja na drobne
wydatki to se tak noszę z 5-10 zeta, a ten, tak, 34000.
A
wczoraj pochowali Endrju. Żeby nie frank to zrobili by z tego pewnie
cyrk nie lada. A tak to tylko tylko. Żdziwko tylko czy się sam
powiesił czy go ktoś? A co w tym dziwnego. Nie on pierwszy nie
ostatni. Tylu się wiesza. No ale nie każdy był kiedyś „kimś”.
A tak
kończąc z tymi pierołami to tak do wtorku, wtorku wieczór, to
jeszcze jakoś to i nieźle było, nieźle tak czując jeszcze
urlopową wolność. Ale tak już w ten wtorkowy wieczór kładąc
się do snu, tak poczułem powrót tego znajomego uczucia. Zmęczenie
z natarczywą myslą „ I jutro znowu zrywka z rana i do tej
pierdzielonej roboty”. Jak jakieś nakręcane coś. Dzień w dzień.
Nie powiem. I lubię tę swoja robotę. A i ciężka też nie jest,
szczególnie teraz, ale czy to tak ma wyglądać to życie zasrane. Z
całego roku tylko tych 26 dni plus soboty, niedziele i świeta
jakieś inne a reszta wciąż i wciąż, tam i z powrotem, cyferki,
literki, papierki. I tak w pizdu do usranej śmierci!!! Wydaje mi się
że leniem nie jestem. A może jestem? Robić mi się jednym słowem
nie chce. Już mnie ta codzienna monotonność praca, praca, praca,
dom, sen zaczyna męczyć. I to za jakie pieniądze? Ech. A ten se
mówi ot tak: Aaaa, to zaraz przyniosę z samochodu” ( tak na
marginesie jakieś Audi Q5 czy Q7 ).
Jak to
mówił Ferdek: „Dupa, dupa, dupa, panie paździochu”.
P.S.
Zabrski dziś zajechał na Łazienkowską a ja nie idę. Nie idę. Co
to się porobiło????
Komentarzy:
3
Ścieżka
216 Do przodu
2011-08-07
Nie było
mnie raptem parę dni a czuję się jakby minęła cała wieczność.
Dwa światy.
I nie
wiem dlaczego ale jakoś tak spodziewałem się wrócić do zupełnie
innej rzeczywistości. Przecież nie było mnie „tyle” czasu. Ale
to tylko czas co minął w mojej głowie.
Ależ
się oderwałem. Ale po kolei.
Więc
ruszyłem z punktu zero we wtorek 02.08. o godzinie 14:25. Słońce.
Pierwszy postój na 66 kilometrze godz 15:30 w pobliżu Wilgi. Piękne
tereny. Tempo niezbyt imponując. I to jest jedyny minus całej tej
wycieczki. Bo co jak co ale drogi mamy fatalne. Nie powiem, były i
odcinki nadające się do jazdy, jednak reszta była tak fatalna że
dupsko obijane było solidnie. To tak jakby jechać po poziomych
schodach lub po układanych co kilka cm podkładach kolejowych.
Bardzo męczące i spowalniające. No ale z drugiej strony to gdzież
miałem się śpieszyć? Suma sumarum na miejsce dotarłem o 17:30.
155 km podróży Kazimierz Dolny punkt. Pole namiotowe nad samym
brzegiem Wisły, w swego rodzaju marinie.
Po
rozbiciu obozowiska ruszyłem na miasto. A że głód dał o sobie
znać postanowiłem zjeść mało co nieco. I czekając tak na rybę
co się smażyła mogłem poobserwować spacerujących po wiślanym
bulwarze turystów. Słońce chyliło się już ku zachodowi, ludzie
spacerowali, ryba się smażyła, ja sobie siedziałem i nagle
poczułem że tak właśnie być powinno. Gdzieś tam trwa codzienna
walka, gdzieś ktoś się o coś martwi, czegoś obawia. Miliony
spraw i obowiązków. A tutaj co? Ktoś sobie siedzi, ktoś sobie
spaceruje, ktoś się zaśmiewa, ktoś robi zdjęcia. Kurde czy tak
nie może być zawsze? Czy takie życie nie należy się wszystkim
bez wyjątku? I tak sobie pomyślałem że właśnie tak wyglądać
powinien świat. Bez miliona spraw i obowiązków.
Zjadłem
co miałem zjeść, posiedziałem na rynku, w ramach festiwalu „Dwa
brzegi” obejrzałem film „Krzyż i Młyn” czy „Młyn i Krzyż”
i poszedłem spać. Spanie jednak dane mi nie było. Najpierw ci co
przyjechali o 23 narobili kupę harmidru przy rozstawianiu namiotów,
a potem para co się zerwała o 5 rano tak się rechotała po
przebudzeniu że zarechotała wszystkie poranne ptaków śpiewy. No
cóż przed wieśniactwem i brakiem kultury nawet w tak kulturalnym
mieście jak Kazimierz uciec się nie da. Co ciekawe zanim wylazłem
na powietrze co nastąpiło ok. 9, część z tej grupy co się w
nocy „zakwaterowywała” zdążyła się przebudzić na kacu i
rozważać na cały głos jaka to ta nasza Wisła syfiasta. Fakt
pomyślałem patrząc w wodę. Kolor jak kolor, lepszy nie będzie,
jednak wszelkiego rodzaju butelek, puszek i innych cywilizacyjnych
odpadów mogłoby być miej. Mają rację: „Jednak ludzie to
syfiarze” przyznałem im w duchu rację i poszedłem zjeść coś
na śniadanie. Zjadłem oczywiście to co lubię najbardziej więc
bułę ( 4 szt ) z kefirem. Jak u nas na starówce. Było cudnie
siedzieć na rynku opromienionym porannym słońcem i nieśpiesznie
napychać się świeżutką bułeczką. Cudność cała prysła
jednak po powrocie do obozowiska. No bo cóż to po sobie zostawiła
grupa rozprawiająca o syfie Wisły zanim ruszyła w miasto? No cóż?
Zostawiła stertę puszek, butelek i opakowań po czipsach. A kosz
stał 10 metrów obok. Nie wiedziałem śmiać się czy płakać?
Poopalałem
się trochę na słoneczku i tak koło 15:30 ruszyłem w dalszą
drogę. A cel osiągnąłem bardzo szybko bo już na 187 kilometrze.
Były to Łaziska. Zabawiłem tam dwie noce kręcąc się po okolicy.
Odwiedziłem Opole Lubelskie z tamtejszym cmentarzem i Kępę
Gostecką gdzie posiedziałem przy zamkniętej przeprawie promowej.
Miałem
jeszcze jechać na jeden dzień dalej, planowałem Golejów, jednak
mając na względzie załamanie pogody postanowiłem wracać. I jako
że dupsko obolałe było pomyślałem że wrócę trasą główną
przez Lublin. Jak pomyślałem tak zrobiłem I to był mój błąd.
Bo zanim jeszcze dojechałem do Lublina to tak mnie wytrzęsło że
nerwy mnie wzięły. A trasa Lublin-W-wa nie lepsza. Kolein pełno,
ruch jak cholera, ciężarówki co gnają jak szalone, a wkoło pola,
pola, pola. Jak na lekarstwo lasów z cieniem i możliwością
postoju. Co gorsza droga okrężna więc kilometrów nadłożyłem i
wracałem całe 4 godziny. W domu byłem o 18:15 zamykając licznik
wynikiem 484 km.
I
podsumowując czuję się jakby nie było mnie całą wieczność. A
tu co? Życie płynie sobie niezależnie i żadnych wielkich zmian.
Ot tak.
Komentarzy:
5
Ścieżka
215 Do przodu
2011-08-02
Sam
kiedyś byłem niewarszawiakiem i jak warszawiaków nie lubić dobrze
wiem. Och jak ja ich nie lubiłem, i tego ich CWKS-u. Teraz jednak
warszawiakiem jestem i jak ich lubić wiem, chociaż wstręt do
byłego CWKS-u pozostał nadal. I wierzcie mi, niewarszawiacy, lub
nie, że to piękne i wdzięczne miasto jest. Fakt, że cała ta
polityka robi wokół niego kupę smrodu ale przecież to nie tego
miasta wina że i premier i prezydent i cała ta reszta politycznej
hołoty za siedzibę sobie je obrała. Fakt również że te nasze
gwiazdy najdroższe robią wokół niego wiochy kupę też. I co by
tu nie powiedzieć to jednak nie masz cwaniaka nad warszawiaka.
Trzeba jednak oddać miastu temu że w ostatniej wojnie wycierpiało
najwięcej ze wszystkich miast. Że ludzi dzielnych i ojczyznę
kochających potraciło. Długo być może z upadku swojego powstawać
musiało. Teraz jednak blask swój odzyskuje i do świetności wraca.
Lubię więc tę Warszawę, podziwiam za męstwo i odwagę, i do
szacunku nawołuję. Odwiedzajcie naszą stolicę, poznawajcie
historie krwią i chwałą znaczone. A jest miejsc tych wiele. I nie
zważajcie na te warszawskie cwaniactwo bo jak to mawiają kto jest
bez winy niech pierwszy kamień rzuci, niech rzuci.
Dlatego
też u mnie flaga biało czerwona powiewa od wczoraj i powiewać cały
sierpień będzie.
A dziś
miasto to opuszczam. Plan był taki że opuścić miałem w środę,
tą tydzień temu, hę. Jednak los złośliwy, a pogoda dokładniej,
plan ten pokrzyżowała. W poniedziałek zeszły, dzień spędziłem
na szykowaniu niespodzianki pewnej, imieninowej. We wtorek ubiegły
zakupiłem namiot świeży i już, już miałem ruszać, jak lunęło.
I padało w środę, w środę tak że nawet o środowej piłce nie
było mowy, i w czwartek i prognozy nie były optymistyczne. W piątek
wprawdzie się rozpogodziło ale tylko na ten dzień jedyny.
Wykorzystałem dzień ten na udanie się do babci Heni w celu
pocięcia desek które to wyłazić zaczęły z różnych katów i
tworzyć stertę dość pokaźną. No trzeba było to pociąć do
spalenia zimą. I pociąłem. A tak na sam koniec cięcia, już sam
konioąciuczek, wlazłem niestety na taki gwóźdź cholerny co z
jednej dechy wystawał. Teraz jestem więc, jakby to rzec, częściowym
stygmatykiem. Nic to jednak. W kierowaniu motórem zbytnio to nie
przeszkadza. Jadę dziś.
I wrócić
zamiar mam.
Gdybym
jednak nie wrócił, odpukać, bo to przecież życie zasrane i różne
cholerstwo przytrafić się może, to nie płakujcie. Cieszcie się i
radujcie.
Właśnie.
Nie ma
to być żadne pożegnanie czy testament jakiś ale tak mi do głowy
przyszło że chciałbym by na „ostatniej drodze” mojej ludziska
radośni i uśmiechnięci byli. Bo czegóż tu płakać? Radować się
należy że to oto dusza kolejna powinności ziemskie dopełniła i
tam gdzie miejsce jej wraca. Więc jako że najbliższym takich
rzeczy powierzać jeszcze sensu nie widzę to tutaj ślad zostawiam.
Gdyby ktoś, kiedyś, gdzieś wieść posłyszał że er oto żywota
dokonał niech się raduje i do radości nawołuje. Pijcie i
tańczcie. Er już szczęśliwy jest. Śpiewajcie Alleluja.
A więc
pora na mnie już.
Nie
będzie to podróż daleka zbyt, bo ot tu za miedzę raptem. Nie
będzie długa też bo przecież już w sobotę powrócą opady.
Acha i
jeszcze.
I jak ta
kopana nasza by nie była to już tęsknić zacząłem. Po
pucharowych mizeriach jest. I będziem znów mecze oglądać. I
narzekać i narzekać i narzekać ..... Na jedno tylko nie narzekam.
Mamy kurna angoli. Mamy ich. I czas wreszcie dokopać angolom. Oj
czas najwyższy.
Dobra.
Jadę. Do zobaczenia na trasie.
Komentarzy:
1
Ścieżka
214 Do przodu
2011-07-25
Mówisz
że to minie??? Minie??? A i owszem minie. Już
minęło.
Tylko co
z tego.
Jestem
więc znów, jak mogli by rzec ludzie z mego otoczenia, fajnym erem.
Założyłem maskę ponownie i żyję sobie.
Jednak
gdzieś tam, głęboko, w najodleglejszych zakamarkach duszy siedzi
usunięta w zapomnienie ścieżka 212. Ona jest. I bardzo dobrze że
ją napisałem. Robią sobie i niektórzy z niej jaja. No cóż. Ich
prawo. Może i słabość charakteru w ścieżce tej pokazałem. A i
może.
Ale
ścieżka 212 jest i nic na to nie poradzę.
Czy
jestem smutny? Chyba nie? Chociaż nie powiem też bym był jakoś
wesoły.
Czy
jestem zdenerwowany? Chyba też raczej nie? Chociaż są chwile gdy
tylko czekam na prowokację by skoczyć do gardła.
Czy
jestem zawiedziony? To to tak. Chociaż bardziej pasuje mi tu –
rozczarowany.
Wymarzyłem
sobie kiedyś piękny świat. Król, Królowa, Królewicz i Królewna
żyją sobie szczęśliwi w królestwie miodem i mlekiem płynącym.
Zdrowi i piękni. Kochają się i rozumieją. Zwierzęta naziemne nie
czują w ich obecności strachu a ogród pełen kwiatów kolorowych i
pachnących. Wszystko żyje w harmonii i poszanowaniu wzajemnym. Itd.
itd. itd. itd.
I już
widzę, czy raczej słyszę głosy: „Er! Życie to nie bajka!”
A ja się
pytam : „Dlaczego kurwa nie? Dlaczego kurwa nie do huja?”
Stworzył
ktoś lub coś ten świat zasrany by ludzie musieli walczyć,
cierpieć? Jeżeli jesteśmy dziećmi Boga i jeżeli to ojciec nasz
niebieski a my jego dzieci ukochane to cóż to za ojciec? Pokażcie
mi ojca co potomstwo swoje skazuje na biedę, choroby i śmierć a
powiem od razu iż to tyran. Ojciec jeśli kocha swoje dzieci tak nie
czyni. To nie powinno tak być. A Zeus złośliwy i zazdrosny się
cieszy.
Zwracam
być może zbyt wiele uwagi na nieszczęścia. A przecież i dobra na
tym świecie mnóstwo. Nie przeczę. Ale cóż z tego. Cóż z tego
że dobra tyle? Bo jeżeli gdzieś, chociażby świat stał się już
tak wspaniały że prawie idealny, jeżeli gdzieś spada na ziemię
choćby jedna ludzka łza to ja mówię że jest zasrany. I całe to
dobro gówno warte jest jeżeli gdzieś spada na ziemię choćby
jedna ludzka łza.
I
zapewne mógłbym czerpać radość z życia tego. Zapomnieć o całym
tym nieszczęściu i po prostu żyć. Wielu wszak żyje tak. Bo jest
pięknie. Cieszyć się małymi sprawami, czerpać radość nawet z
tych codziennych zakupów. Brać z życia to co dobre. Bo przecież
tak po prawdzie nie jest źle. Mam pracę, pracę którą wykonuję
sumiennie i z zapałem. Bo tak mnie nauczyli: „Wszystko co robisz
rób uczciwie”. I robię uczciwie dla własnej satysfakcji mimo
ciągłych narzekań prezesa że obrót mały, mały, mały i szans
na podwyżki to nie ma, oj nie ma. Mam też, jak myślę, kochającą
rodzinę. Gotową nieba przychylić mamę. Mam z kim w piłkę
pokopać i wychylić przysłowiową „lampkę”. I jakby tak się
nad tym wszystkim tak szczerze zastanowić to mam bardzo dużo z tego
o czym jeszcze tak ze dwadzieścia lat temu na zad tylko marzyłem. A
więc mógłbym szczęśliwym być!
Ale co z
tego? Skoro widzę wkoło tyle zła. A marzenia w wyniku dewaluacji
stały się tylko wystarczającym na przezycie minimum.
A to się
dziwią się wszyscy że taki sportowiec, taki twardy, a jeszcze
niedawno jeden z drugim widzieli go roześmianym, taki sportowiec. A
teraz w śpiączce. I dziwią się. I tacy zaszokowani. Mnie to nie
dziwi.
Znowu
inni zasmuceni bo taka młoda, taka zdolna. Kariera sukcesów pełna
a teraz leży na stole a biegli kroją jej piękne ciał. Tacy
zasmuceni. Mnie to nie smuci ( bez względu jak to tu zabrzmi ).
A
jeszcze inni oburzeni liczbą ofiar. Kraj spokojny i bogaty a teraz
tragedia największa od czasów drugiej wojny światowej. Tacy
oburzeni. Mnie to nie oburza ( bez względu jak to tu zabrzmi ).
Bo
nieszczęścia jest na tym świecie tyle że dziwić, smucić i
oburzać się teraz nie mam co. Wystarczy tylko wyjść na ulicę i
się rozejrzeć. Każdego wieczoru osiemset milionów ludzi zasypia o
głodzie. A dzieciaki biegają z karabinami ( bynajmniej nie
zabawkowymi ).Świat jest do dupy.
No więc
zakładam maskę. Ścieżkę 212 usuwam jeszcze głębiej i żyję.
Żyję
tym bardziej że z dniem dzisiejszym stałem się pełnoprawnym
urlopowiczem. Dwa tygodnie laby. Miałem sobie zrobić wczasy w
siodle czyli wziąć namiot i na kocie ruszyć w Polskę. Jednak
lipiec jak listopad. Temperatury nie powalają a słońce i deszcz
przeplatają się wzajemnie, z przewagą tego drugiego. Pogoda jak na
taki wypad jest gorzej niż zła. A tak chciałbym pojechać. Tak
chciałbym jechać.
P.S. No
przetoczyłem się wczoraj z tym tłumem przez narodowy. Piękny. I
na stewarda się zapisałem też, chociaż zupełnie nie wiem co to
jest.
I
dziękuję wszystkim za dobre słowo. Naprawdę dziękuję.
Poniedziałek.
25 lipca/listopada 2011 08:45 tego zasranego życia
Komentarzy:
4
Ścieżka
213 Do przodu
2011-07-20
.... bo
zaczytałem się
"Trzy
razy zawędrowałem w to miejsce, dla opisania którego nie potrafię
znaleźć odpowiednich słów. Wizja owego miejsca, jej
interpretacja, ponownie przywodzi na myśl przekaz, tak często
słyszany na przestrzeni całych dziejów człowieka. Jestem pewien
iż mogła to być część nieba, jak określają to nasze religie.
Musi to być także nirwana, samadhi, najwyższe doświadczenie,
przekazywane nam przez mistyków wszystkich wieków. To rzeczywiście
stan istnienia, bardzo podobnie interpretowany, choć na wiele
różnych sposobów.
Dla mnie
było to miejsce lub stan czystego spokoju, gdzie występują
cudowne, subtelne emocje. Jest to tak, jakbyś unosił się w
miękkich i ciepłych chmurach, gdzie nie ma góry, ani dołu, gdzie
nic nie istnieje jako oddzielna cząstka materii. Ciepło jest nie
tylko dokoła ciebie-przenika cię i jest tobą. Jesteś oszołomiony
i do głębi przejęty Idealnym Środowiskiem, w jakim się
znalazłeś.
Chmura w
której się unosisz, opromieniona jest światłem, a jego kształty
i barwy ustawicznie się zmieniają. Jesteś w nich skąpany a one
przenikają poprzez ciebie. Rubinowo-czerwone promienie światła,
lub czegoś co znamy jako światło, gdyż nigdy światło nie nosiło
w sobie takich znaczeń. Wszystkie kolory widma świetlnego stale się
zmieniają nie mieszając się ze sobą, a każda barwa niesie inne
odmiany szczęścia i spokoju. To tak, jakbyś był w chmurze i
równocześnie stanowił jej część, skąpany w blasku wiecznego
zachodu słońca, gdzie wraz ze zmianą kolorów zmieniasz się i ty.
Odczuwasz i wchłaniasz w siebie wieczność błękitów, żółci,
zieleni, czerwieni i wszelkie odcienie pośrednie. Wszystkie są ci
znajome i swojskie. Oto miejsce, do którego należysz. Oto Dom.
Kiedy
poruszasz się powoli i bez wysiłku przez chmurę, dokoła
rozbrzmiewa muzyka. Nie jest to coś, co spostrzegłeś nagle. Ona
jest tam cały czas, a ty wibrujesz razem z nią w harmonii. I znów
jest to czymś więcej, niż muzyką, jaką znasz. Są to harmonie,
delikatne i dynamiczne pasaże, wielogłosowe kontrapunkty,
wzruszające głęboko tony-wszystko to wywołuje w tobie gwałtowny
przypływ najprzeróżniejszych emocji. To co doczesne, jest tutaj
nieobecne. Chóry ludzko brzmiących głosów odpowiadają pieśnią
bez słów. Wszechobecne dźwięki strun we wszystkich odcieniach
subtelnej harmonii przeplatają się w cyklicznych lecz rozwijających
się bez przerwy tematach, a ty dźwięczysz razem z nimi. Jest to
Muzyka bez źródeł. Ona po prostu istnieje, jest wszędzie dokoła
ciebie, jesteś jej częścią a ona jest tobą.
To
nieskażona prawda, która wcześniej objawiła ci się jedynie
przelotnie. Smakowałeś zaledwie okruchy, dające nadzieję na
istnienie Całości. Nienazwane emocje, tęsknoty, nostalgie, uczucie
przeznaczenia, jakie były twoim udziałem kiedy oglądałeś spowity
obłokami zachód słońca na Hawajach, kiedy stałeś bez ruchu
pomiędzy wysokimi rozkołysanymi drzewami w cichym lesie, kiedy
utwór muzyczny i pasaż czy piosenka przywodziły wspomnienia z
przeszłości lub budziły tęsknotę za czymś nieokreślonym, kiedy
tęskniłeś za miejscem do którego mógłbyś należeć- krajem,
miastem, narodem czy rodziną-to wszystko zostaje teraz spełnione.
Jesteś w Domu. Jesteś w miejscu, do którego należysz. Tam, gdzie
powinieneś być zawsze.
Najważniejsze
jest to, że nie jesteś sam. Z tobą, obok ciebie i połączeni z
tobą, są inni. Nie mają imion, nie odróżniasz ich kształtów,
ale znasz ich i łączy cię z nimi jedna wielka wiedza. Są
dokładnie tacy jak ty, są tobą i tak jak ty są w Domu. Czujesz
razem z nimi, czujesz jak pomiędzy wami przepływają łagodne fale
wibracji stanowiące pełnię miłości. Jedynie tutaj emocje
występują bez potrzeby wyrażania ich czy jakiegokolwiek
uzewnętrzniania. Dajesz i otrzymujesz samoistnie, bez żadnych
świadomych wysiłków, bez odczuwania potrzeby i bez jej odbierania.
„Sięganie” po coś, nie istnieje. Wszelka wymiana zachodzi
calkowicie naturalnie. Nie uświadamiasz sobie różnicy płci,
ponieważ ty sam jako część całości jesteś równocześnie
kobietą i mężczyzną, pozytywem i negatywem, elektronem i
protonem. Miłość kobiety i mężczyzny płynie do ciebie i od
ciebie, uczucia pomiędzy rodzicami a dziećmi, rodzeństwem-wszystko
współgra miękkimi falami w tobie, wokół ciebie i poprzez ciebie.
Jesteś w doskonałej równowadze, gdyż jesteś tam, gdzie być
powinieneś. Jesteś w Domu."
Robert
Monroe "Podroże poza ciałem"
Ścieżka
212 Do tyłu
2011-07-04
Piękną
jesień mamy tego lata czyli LIstopad w LIpcu. Ale żebym maił z
tego jakoś szczególnie robić temat to nie powiem. Nawet się mi
nawet podoba. A to dziwne pewnie pomyślą co poniektórzy którzy co
mnie znają. Cały kraj stęka i zawodzi a pierwsza maruda
Rzeczypospolitej – nie.A jakoś tak. Jakoś tak mi to nie
przeszkadza nie. Nie wiem czym to wytłumaczyć ale mi się podoba mi
się. Niech sobie pada niech. Może dlatego że w sumie to lubię
jesień i jej klimat lubię. Może też dlatego że dzisiaj musiałem,
po przedłużonym długim łykendzie, zerwać się skoro świt o
szóstej i zapidalać do roboty zapidalać. Mótóra szkoda jedynie
no i urlopowiczów też żal też. Ale cóż wszystkim nie dogodzisz,
dogodzisz nie. I mimo że mżyrzyło od piątku południa do
niedzieli też południa to spacerów wieczornych na staromiastowe
miasto nie zaniechałem. I nawet to że w sobotę wygrzebałem się z
siana dopiero koło trzynastej to argument za pogodą taką jaka jest
za. Po prostu nie było żal. Żal nie było gnić tak długo. Gdyby
na ten przykład słonko przepięknie świeciło to zaraz trzeba by
było gdzieś pędzić, gdzieś gnać, korzystać z pogody bo szkoda
dnia szkoda. A tak wstałem. Zjadłem. Pozmywałem graty z dni dwóch.
Poprasowałem. Powiesiłem zerwane przez niegrzeczne kociarstwo
półki. To cholery. Zrobiłem im specjalną półkę pod sufitem do
siedzenia, ze specjalnym systemem wspinaczkowym, to nie. Lezą gdzie
nie powinny a tam gdzie mogą coś ich nie ciągnie. A więc
przymocowałem półki na większe kołki, poodkurzałem po wszystkim
na kwadracie, zjadłem obiado - kolację i polazłem. I zaprawdę
powiadam dziwny był to spacer. Nicość mną owładnęła. Zacząłem,
jak to często czynię, od Zakroczymskiej z zamiarem dotarcia aż na
Nowy Świat. Początkowo wszystko szło zgodnie z planem. Na Zamkowym
pogapiłem się na sztukę ulicy, potem minąłem ten dywan – logo
z kwiatów ( porażka ) i idąc dalej coś mnie pociągnęło w lewo,
w stronę Placu Piłsudskiego. Trafiłem pod restaurację tej pani co
to w tiwi radzi jak to robić dobrze restaurację. Popatrzyłem przez
obszerne okna jak to ludzie się bawią. Wytworne kreacje, szerokie
uśmiechy, smakowite dania. Pieniądz aż się przez te okna
przeciskał na ulicę. Tacy to pożyją, ale skoro stać ich to stać.
Może też by było miło tak sobie posiedzieć? Ale tak naprawdę
ilu ludzi na świecie głoduje? Gdzie w tym wszystkim sens? Nicość.
Jedni jedzą ponad miarę, inni wcale. Pod tą restauracją wśród
eleganckich taksówek dostrzegłem starego, dawno niewidzianego
koleżkę. Bardzo fajny gość i wśród warszawskich taksiarzy
znany. Wiele ciekawych się historii z ust jego słyszało. Aż
wierzyć starch czego to ludzie nie zrobią. Ale nie podszedłem.
Jakoś tak. Nicość. Wolałem nie zawracać przysłowiowej dupy a w
obecnym nastroju nicości i gadać nie byłoby o czym. Poszedłem
dalej i mijając Victorię jeszcze raz spojrzałem na wielki świat.
Ach jakiż on piękny, jaki kuszący. Poszedłem dalej. Gdzie ten
sens? Gdzie ten sens życia? Myślałem i myślałem i szedłem aż
doszedłem do śmietnika w którym jakiś bezdomny czegoś szukał.
Czego? Nie wiem. A mnie jeszcze bardziej zaczęło dręczyć gdzie
sens życia że tam tak a tu tak. Gdzie sens? Czy życie jest warte
tego? Może gdyby wszyscy byli najedzeni byłoby nudno? Mądry
stworzyciel, wszak nuda zabija. Oj mądry. Ale na cóż mordercy,
gwałciciele i inne złe natury? Nie rozumiem? Aż mi się o tym
myśleć nie chce, patrzeć nie chce, aż mi się w tym żyć nie
chce. I tak doszedłem do Placu Grzybowskiego. I choć w tym deszczu
całego jego uroku dojrzeć nie mogłem, to prezentował się
okazale. Już dawno miałem odwiedzić to odnowione miejsce jednak ta
starówka, ten Zamkowy, czasu nie starczało. Jak się lato nawróci
pojadę tam na pewno ponownie. I trafiłem do „city”. Aż tu
doszedłem? Jak i po co? I tak stanąłem. Który drapacz większy? A
może Pałac większy? To miejsce też lubię oglądać nocą. Pnące
się w ciemność szkło i beton z rozświetlonym gdzieniegdzie
punkcikiem. Ale który najwyższy? Z którego leciałyby najdłużej
moje chore myśli? Z którego? Do słodkiego spotkania z ciemnością
( a może jasnością ? ) ? To pomyślałem stojąc i gapiąc się
wzwyż. Nie chce mi się żyć. To życie sensu nie ma, nie ma. Nie
to żebym się załamał, nie to żebym rozpaczał. Ot po prostu. Tak
i już.
NIE CHCE
MI SIĘ ŻYĆ
TAK
NAJZWYCZAJNIEJ W ŚWIECIE NIE CHCE MI SIĘ JUŻ ŻYĆ.
Komentarzy:
7
Ścieżka
211 Do przodu
2011-07-01
Tak
jakoś w zimy połowie pojawiły się u NASZ w STOLYCY bilbordy pod
hasłem TO MAZURY. Bardzo ciekawa koncepcja. Polegało to na tym że
fotka przedstawiała obraz przepięknej natury kojarzącej się z
pewnym charakterystycznym miejscem na świecie. Miejscem do którego
większość z nas chciałaby kiedyś, pewnie, dotrzeć. A
podsumowaniem fotki było konkretne hasło: TO MAZURY- NIE ..... i tu
padała nazwa tego miejsca. Bardzo mi się ta kampania podobała i
bardzo w tamte chłodne dnia napełniała ciepłem. I patrząc na te
„dalekie kraje” zapragnąłem wziąć śpiwór, namiot, wsiąść
na motóra i udać się w te piękne miejsca, znaczy się na Mazury.
I teraz, gdy te zimne dni już przeminęły, gdy nastały ciepłe,
cel ten urzeczywistnić chcę nadal. Ale to później. Teraz w ramach
rozgrzewki, przedłużając długi weekend zostawiłem wiadomość na
emailu że nie ma mnie w pracy do 01.07 włącznie i zaplanowałem
wypad w dawno nie odwiedzane miejsca. To miejsca dzieciństwa i
młodości mojego taty. Miejsca gdzie, jak to zapewniają inne
bilbordy „Życie smakuje”. Pomyślałem że pokręcę się po
historycznych budowlach, odwiedzę miejsca pochówku przodków a być
może i wpadnę do kilku kancelarii odnaleźć ich ślady. Jednak te
dni ciepłe .... Te dni ciepłe okazały się nie do końca takie
ciepłe. Niestety, zamiast skoncentrować się na przeważających
momentach słonecznych, skoncentrowałem się na nielicznych
momentach deszczowych i speńkałem. Zamiast siąść na motóra nie
dbając o bilet i patrzeć jak wszystko zostaje w tyle ja zacząłem
kalkulować. I z rozważań tych wyszło zero czyli nic. Wprawdzie
dzisiaj cały dzień pada i chłodniej coraz i chyba dobrze że w
łorso zostałem to jednak z drugiej strony tej przygody nie
przeżyłem. Może powinienem jednak był, tak jak tydzień temu, gdy
to w czwartek, zwany Bożym Ciałem, zrobiłem sobie, w ramach
rozgrzewki, mały wypad do Żelazowej Woli. Wyszedłem przed blok,
spojrzałem na motóra, wsiadłem i pojechałem. Wprawdzie to raptem
tylko 1/6 tej trasy i wyzwanie zupełnie inne ale podejście
odpowiednie.
Sama
Żelazowa Wola nie zachwycająca. Wprawdzie park ładny i zadbany ale
żeby czardżować za wjazd siedem zeta! Ja rozumiem, muzeum, może
być płatne. Ale park?! Toć to samo, a może i więcej mamy u NASZ
w STOLYCY w Królewskich Łazienkach. Totalnie za fri. I pomnik
Chopina o wiele ładniejszy. I parkowanie też fri. A tam? Wkoło
zapraszają płatne parkingi. Sam park otoczony murem jak getto.
Wewnątrz porobione jakieś takie kwadratowe budynki, jak jakieś
miejsca kaźni, i wszędzie zakazy wejścia, przejścia i zejścia.
Ogólnie ładnie ale jakoś tak zbytnio po amerykańsku.
A tak w
życiu to w środę wróciłem z wioski. Było miejsce i czas to
trochę motóra połatałem i kierunki przede wszystkim już nie
dyndają bezwładnie. Wczoraj na mieście jadąc autem, zjebałem
wściekle gościa co mi po chamsku drogę zajechał. A dzisiaj zdałem
kolejne 450 ml i mam kolejne czekolady. I tak teraz, po niedzielnym
załamaniu, po wściekłości z połowy tygodnia i dzisiejszym
spełnieniu dobrego uczynku dla ludzkości zaczynam odczuwać spokój.
Patrzę sobie przed siebie i już.
P.S. Coś
chyba jest w powietrzu bo szaleniec Maly też cały dzień śpi na
podłodze i ani mu w głowie codzienne warjacje.
Komentarzy:
5
Ścieżka
210 W miejscu
2011-06-26
Niedziela,
26 czerwca 2011. Minęła 21:30 a za oknem jeszcze widno. Ciekawe
uczucie gdy tak patrzę za okno.
Miała
być notka o czymś kompletnie innym jednak koncepcja się zmieniła.
Niedziela 26 czerwca 2011 była dniem kompletnie dziwnym. Nie wiem
czy to za sprawą przechodzącego frontu atmosferycznego czy raczej
za sprawą tego że w noc ją poprzedzającą obudziłem się, jak
nigdy, o drugiej i nie mogłem zasnąć do rana. I tak łaziłem cały
ten boży dzień jakby mi ktoś dodał jakieś trutki do porannej
herbaty. A że spędzam ten długi weekend na wsi to w pewnym
momencie zabrałem się i poszedłem w pole. I lazłem tak tą polną
drogą między łanami zbóż i tak sam ze sobą gadałem. Potem
doszedłem do pagórka na którym rozłożyłem bluzę i walnąłem
się poleżeć, popatrzeć w niebo na przetaczające się pierzaste
chmury. I dalej gadałem ze sobą, a raczej ze swoim życiem. I
raczej nie gadałem a robiłem mu wyrzuty. Straszne myśli mnie
dopadły. Wiatr w drzewach szumiał, skowronek w górze śpiewał a
ja nie przebierając w słowach psioczyłem na wszystko co mnie dotąd
spotkało. Aż mi się żyć odechciało. Kompletny brak chęci.
Teraz
jest lekko lepiej. Czyżby front atmosferyczny przeszedł?
Babcia
też mi humor wieczorem poprawiła bo się od sąsiadki dowiedziała
że w parafi proboszcz się zmienił. Dotychczasowego krwiopijcę
zmienił taki, że jego poprzedni parafainie aż tutaj za nim
przyjechali żegnać go ze łzami w oczach. Mało mnie to obchodzi
jednak słuchając podekscytowanych babcinych relacji i patrząc jak
ta starowinka co ledwo ledwo chodzi, podskakuje na stołku, biega po
kuchni i że prawie nie tańczy, otucha mnie ogarnęła i jakoś
raźniej mi się zrobiło. A teraz, chociaż zwykle o dziewiątej już
śpi, zerka w telewizor a przecież dochodzi dziesiąta. Kochana
babcia.
I
jeszcze kilka drobiazgów pod wieczór się takich przydarzyło które
poprawiły mi nastrój, a o których nie będę tu wspominał. Więc
jest lepiej. Lepiej to nie znaczy dobrze. Rozczarowanie życiem i
sobą nadal pozostaje, delikatnie odsunięte w dalsze rejony głowy.
I tak
przełaziłem tą niedzielę. Straconą niedzielę. I tak gadałem
sam ze sobą. I tak roztrząsałem zagadnienia przeznaczenia i
przemijania do niczego nie dochodząc.
Myślę
sobie że albo jestem jakimś mędrcem albo jakimś głupkiem,
psychicznie chorym. Czy znajdzie się chociaż jeszcze jeden człowiek
który łazi po polach i gada sam ze sobą? Wątpię. A jeżeli tak
to wychodzi na to że jestem głupkiem, psychicznie chorym.
Komentarzy:
7
Ścieżka
209 Do przodu
2011-06-24
Zapewne
część z tych co widzieli przedostatnią mą notkę zachodziła w
głowę na cholerę ten er ten dół kopał. Aaaaaa tam. Część.
Aaaaaa tam. Ten paluch co te klawiszki wystukuje dam se uciąć, ten
paluch wskazujący, że wszyscy co widzieli tą przedostatnią notkę
w głowę zachodzili na cholerę ten er ten dół kopał. Powodów
jest wiele jak zwykle. A jednym z nich który teraz podam, tak dla
równowagi w odniesieniu do słodkiej mej notki ostatniej, jest
cholerne wkur….ienie. No nie mogłem, nie mogłem zostać tamtego
łykendu w łorsoł, no nie mogłem. Nie mogłem ponieważ gdybym
został, gdybym został z pewnością zostałbym zatrzymany przez
naszych kochanych stróżów prawa za zakłócanie porządku i
kierowanie obraźliwych haseł a i zgniłych pomidorów kierunku tej
parady czy też marszu równości. A więc - nie zaczyna się zdania
od a więc. A więc musiałem zapobiegawczo wyjechać i musiałem
gdzieś tą złość wyładować. A przewalenie trzech metrów
sześciennych wydawało się odpowiednim zajęciem. Podobnież
przewalenie trzech metrów sześciennych, tyle że węgla, ale
mniejsza o szczegóły, to wysiłek równy energii potrzebnej do
zaistnienia aktu płciowego. Dla mnie bardziej właściwe wydawały
się jednak wówczas, zważywszy na okoliczności, te trzy metry
sześcienne. No więc wyjechałem i wykopałem. Wykopałem bo,
powtarzam, gdybym nie wyjechał kolegium gwarantowane. Być może
jestem skostniałym, zwapniałym, niereformowalnym, zdziadziałym
pierdzielem. Być może. Pewnie są tacy co nazwą mnie i faszystą.
Trudno. Niech będzie faszysta ale nie mogę zachowć spokoju gdy te
środowiska homoseksualne ciskają się coraz i coraz bardziej
domagając praw do wszystkiego. I ciągle takie umęczone w tej
swojej odmienności i takie cierpiące. Chcą równości. Jakiej
kurwa równości?! Nie ma równości miedzy mną a gościem co kocha
innego gościa. A i niech się tam kochają, i niech se żyją i
spółkują ale niech do kurwy nędzy nie domagają się równości.
A to przede wszystkim z powodu tego że oni jako oni nie zapewnią
przetrwania rodzajowi ludzkiemu. To po pierwsze i najważniejsze. I
powodów innych mi nie trzeba. Jeżeli ludzkość ma przetrwać ma
być mężczyzna z kobietą wartością nadrzędną i wara do nich
równać. Jest Matka Natura i jej prawa niezmienne od tysiącleci
dające gwarancje życia. Czy w świecie jest, poza rodzajem ludzkim,
inny gatunek tworzący związki jednopłciowe? Są wprawdzie
przypadki że pies pasa „wystuka” czy małpa małpę ale to tylko
te jedne i to tylko w skrajnych przypadkach. Są to przypadki
marginalne i niech dla marginesu będą zarezerwowane. W normalnym
świecie przyrody ani samiec słonia nie żyje z innym samcem słonia,
ani lew z lwem, ani bocian z bocianem, ani komar z komarem. I niech
tak zostanie.
Chyba że
zaczną klonować albo urzeczywistnią tą tę jak jej tam -
partenogenezę. I jeżeli już ma się ten homoseksualizm przyjąć
to niech to wszystko pierdolnie, niech zabrzmią te trąby, niech
nastanie ten dzień sądu bo mi to już się z tym wszystkim żyć
nie chce. A jeżeli trąby nie zabrzmią i nie pora na dzień sądu
to niech przynajmniej mnie już kostucha zabierze bo czas mój,
zacofańca, widać przeminął i pora do wora.
A póki
zyję to zgody na równość nie daje. Nich se i tam będą, niech
sobie będą ale niech mnie nie przyrównują do siebie, niech nie
przyrównują. Co miałem powiedzieć – napisałem, rząd zrobi co
będzie chciał.
JA ER
FASZYSTA
I
jeszcze się na dodatek właśnie dowiedziałem że do dzisiaj
zapierdalałem nie na siebie a na kraj. Oooooooszz kurwa.
22 Nie
będziesz obcował z mężczyzną, tak jak się obcuje z kobietą. To
jest obrzydliwość!
23 Nie
będziesz obcował cieleśnie z żadnym zwierzęciem; przez to
stałbyś się nieczystym. Także i kobieta nie będzie stawać przed
zwierzęciem aby się z nim złączyć. To jest sromota!
24 Tymi
wszystkimi rzeczami nie plugawcie się, bo tymi wszystkimi rzeczami
plugawiły się narody, które wypędzam przed wami.
(
Księga Kapłańska rozdz. 18 )
......
chociaż z drugiej strony .......
Ścieżka
208 Do przodu
2011-06-18
Dobrze
mieć zaufanego fryzjera. Wchodzisz, siadasz, nie musisz mówić co i
jak. On se tam gada i gada, ty se siedzisz, co i róż przytakujesz
nie zagłębiając się w szczegóły. Tak w ogóle to miła chwila
oderwania od rzeczywistości. Maszynka brzęczy, suszarka szumi,
myślenie nie przeszkadza. I tak ktoś tak cię muska, tu docina, tam
poprawia. Generalnie czujesz się jak jaka gwiazda. A po wszystkim
wychodzisz zadowolony, miło połechtany komplementami i czujący się
och o ileż piękniejszy.
No i
wyszedłem. Zakładając kask wzrokiem zahaczam o wieczorne niebo
pięknie podświetlone na czerwono przez zachodzące słońce. No
przecież aż żal wracać na kwadrat. Wybór nie jest trudny -
oczywiście jadę na starówkę klapnąć dupskiem na ławeczce.
Podróż nie trwa długo. Wiadomo motór + puste wieczorne ulice.
Na
zamkowym ruchu nie zadużo, ale to lepiej. Idę na swą ławeczkę.
Przechodząc koło murku spoglądam na dziewczę na nim siedzące. Na
chwilę nasze oczęte zastygają w spotkaniu.
Macie
takie coś że spotykacie się nieraz ze wzrokiem przypadkowych
ludzi? Ja tak mam. Nawet będąc w ruch jest, nieraz że spojrzę,
nawet całkiem przypadkiem w danym kieruku, i tam spotykam podobne
spojrzenie. I na ten ułamek sekundy czuję jakby czas się
zatrzymał. Wprawdzie wszystko mknie wokół dalej niezmiennie, niby
ja i ten ktoś też przesuwamy się względem słońca jednak czuje
się ten bezruch oczu. Mnie takie spotkania spojrzeń fascynują
ogromnie. Magicze?
Wracając
na zamkowy to przeszedłem, obejrzałem się jeszcze za tym
dziewczęciem a i ono zerknęło przez ramię, i zasiadłem. Roje
meszek i pełno jaskółek. Ależ ja uwielbiam ten jazgot letnich
jaskółek uganiających się po bezchmurnym niebie. Symbol pięknej
pogody i wspomnienie dziecięcych, wiejskich wakacji. Siedzę se tak
i leniwym wzrokiem rozglądam wokoło. Co i raz kontrolując dziewczę
na murku. A to siedzi prosto, a to podpiera się rękoma
wyciągniętymi za plecy. A to luźna bluzeczka zsuwa się za ramię
odkrywając lewą cześć pleców a to już nie. A jaskółki
jazgoczą. Jest cudnie. Zza zakrętu wyłania się kolejna para. Idą
nieśpiesznie rozkoszując się swoją obecnością. Jeszcze nie
wiedzą ale ja to wiem, widzę, że śpiesznym krokiem podąża za
nimi wieczorny, mobilny sprzedawca róż. Dogonił ich obok mnie ale
para uprzejmie dziękuje. Mobilny sprzedawca ze skwaszoną miną robi
zwrot w tył i pędzi dalej. Sprzedawać, sprzedawać, sprzedawać
....... Zniknął za zakrętem a mnie ogarnia przemożna chęć by
zakupić takową różę temu dziewczęciu. Tak ot incognito.
Poprosić mobilnego sprzedawcę by ją jej dostarczył nie mówiąc
co, jak, dlaczego i od kogo. Ach mobilny sprzedawco róż gdzieżeś
ty gdzie? Wróć. Nie wraca. Eeee tam głupi to pomysł był.
Zasiedziałem się i chyba do domu czas wracać. Jeszcze ostatni
kontrolny rzut oka czy dziewczę siedzi. Siedzi. No to sobie luknę
na nie ponownie. Wstaję, zbieram manele i idę. Idę. Ale cóż to!
Nie ma dziewczęcia! Naprawdę zaskoczyło mnie to strasznie. Ile?
Raptem pół minuty i znikła? Staję jak wryty i rozglądam się
uważnie na około. No przecież nie mogła ot tak zniknąć.
Przecież muszę zobaczyć gdzie odeszła. Niczym terminator lustruję
uważnie każdy milimetr w promieniu stu metrów. No kurna nie ma.
Znikła.
To było
na początku pracowitego tygodnia.
A
wczoraj, na koniec pracowitego tygodnia, postanowiłem jak za dobrych
starych czasów posiedzieć nad Wisełką. Nie dało się.
Ostatecznie ponownie wylądowałem na zamkowym. Ale to już temat na
zupełnie inną opowieść.
P.S.Truskawki
po sześć zeta.
Komentarzy:
10
Ścieżka
207 Do przodu
2011-06-14
Wystarczyło
tylko że napisałem że pogoda jak drut a spadł deszcz i się
ochłodziło. W czwartek podczas meczu to było nawet zimno. I nie
wiem sam co sądzić o tym meczu. Wprawdzie mądre głowy co to ich
pokazują w tivi i cytują w prasie mówią że nie było tak źle z
grą a atmosfera na trybunach rewelacyjna, to ja jakoś, oglądając
to wszystko na żywo, nie odbieram tego tak pozytywnie. Jedynym
wyróżniającym się piłkarzem, zresztą podobnie jak z Argentyną,
któremu widać się chciało, był Adrian. A co do atmosfery, to
mając cały czas w pamięci wizytę sprzed pięciu lat w
Gelsenkirchen, i porównując oba, nie mogę też popadać w zachwyt.
Ale znajomi których była kupa mówią jednym głosem iż się im
podobało się.
Ja to
lubię jak trybuny żyją też i tworzą swoją zabawę. I na ten
przykład gdy jeden Francuz skosił, w przeciwległym końcu boiska,
naszego, i gdy zaczął się jeszcze sadzić się to wiadomo jak
został podsumowany. WYPIREDALAJ, WYPIERDALAJ zakrzyknęła
przeciwległa trybuna a hasło podjęła większość stadionu. No
niestety, tak to już jest, i świadczą o tym małe dzieci, że
nauka i przyswajanie wulgaryzmów przychodzi bardzo gładko. No więc
gdy tak padło kilka razy rzeczone hasło, się włączył się w to
wszystko spiker apelując o kulturalny doping. Zapadła chwilowa
cisza którą momentalnie zapełniliśmy z kolegą M wrzeszcząc na
całe gardło IDŹ SOBIE, IDŹ SOBIE. I nie powiem że cały stadion.
Nie powiem też że cała nasza trybuna ale kilka rzędów podjęło
to hasło i zakrzyknęło w stronę winnego Francuza IDŹ SOBIE! IDŹ
SOBIE! I jest śmiechu i od razu jakaś taka więź między obcymi
sobie ludźmi się tworzy się. I potem to ten coś krzyknie, to inny
coś skomentuje i jest zabawa. I gdybym tym miał oceniać czwartkowe
spotkanie to bawiłem się świetnie.
A w
sobotę ruszyłem na wieś i wykopałem dół. Nie wiem czy wielki,
średni czy mały, wiem że się narobiłem jak nie wiem co. Może
jak górnik, chociaż nie wiem jak narobiony jest górnik bo w
kopalni nigdy nie byłem. Dół miał 2,14m długości, 1,40m
szerokości i 1,14m głębokości. Czyli o ile dobrze pamiętam i
stosuję wzór na objętość wychodzi prawie trzy i poł metra
sześciennego ziemi. I to wszystko rozparcelowałem po okolicy. A po
co? No po co? Może żeby się narobić? I niestety, nie trafiłem na
żaden garniec pełen złotych monet, ba, nawet jednego złamanego
grosika. Tylko ze dwieście kamieni, parę korzeni i dwie dżdżownice.
Ale zimny browar, a nawet dwa smakują wspaniale w czasie takiej
roboty, ach. I wziąłem ze sobą na wieś nawet Interneta by coś
tam napisać jednak jak tak po wszystkim zasiadłem z herbatką
wieczorkiem na huśtaweczce i jak się wsłuchałem się w rechoczące
żaby i zaśpiewujące z pobliskiego lasu ptaszęta to stwierdziłem
że mi się nie chce. Siedziałem tak, siedziałem, bujając się i
bujając aż mnie mrok zastał. A że było dosyć ciepło i byłem w
krótkim rękawku i spodenkach to mnie teraz bomble swędzą po
komarzych nakłuciach.
A w
niedzielę rozegraliśmy ostatni mecz. Myślałem że po tych
sobotnich wykopaliskach ruszyć się nie będę w stanie jednakowoż
nie było źle. Przegraliśmy znowu, i znowu tylko jedną bramką, i
znowu powinniśmy byli wygrać. Po pierwszej połowie było 1:6 a
skończyło się 5:6 i gdybyśmy wykorzystali połowę, podkreślam
połowę, stuprocentowych okazji w drugiej części meczu to
wygralibyśmy tak z, nie przesadzając, 12:6. Nie wiem co będzie
dalej. Czy się zbierzemy po wakacjach? Wprawdzie odłam bródnowski,
co jest dla mnie zaskoczeniem nie lada, zadeklarował twardo że
gramy dalej, to frakcja staromiłosnowa coś wydaje mi się że
kręci, i może być różnie. Pożywiom – uwdzim.
Komentarzy:
5
Ścieżka
206 Do przodu
2011-06-06
Zmęczony
jestem.
Może
tym upałem? Pogoda jak drut, gorąco i parno. Ale niech tak będzie.
Oczywiście byłoby przyjemniej jakby tak temperatura spadła o te
parę C, z drugiej zaś strony jak sobie przypomnę zimowe chłody to
wolę te upały.
Może
futbolem? Latam za piłką z częstotliwością środa – niedziela
i przestać nie mam zamiaru. Ale przynajmniej są efekty. Dwa
tygodnie temu wreszcie, nareszcie wygraliśmy i to w okazałym
wymiarze 4:1. Nie chwaląc się dołożyłem do tego swoje dwie
cegiełki. Najpierw strzeliłem bramkę na 3:0 a następnie na 3:1
heheh. W ostatnią niedzielę nie wygraliśmy ale wynik 3:4 ujmy nie
przynosi, tym bardziej że czwartą bramkę straciliśmy w ostatniej
minucie. I tu ponownie, nie chwaląc się strzeliłem bramkę, na
2:1. I to bramkę jak to mówią „stadiony świata” zdejmując
tak zwaną „pajęczynkę”. W przyszłą niedzielę przerwa, może
odpocznę?
A tak
zostając przy temacie futbolu to to co gra Barcelona i to co zrobiła
z Manchesterem w finale LM dwa tygodnie temu to normalnie szok. Dla
mnie to poezja.
Z
drugiej zaś strony te nasze orły. Widziałem wczoraj na żywo to
pożal się Boże widowisko na Legii z Argentyną B czy nawet C i
jestem załamany. Pójdę oczywiście i w czwartek na Francję jednak
jakiejś totalnej poprawy stylu spodziewać się nie spodziewam. I
myślę sobie że jak tak dalej pójdzie to to całe Euro będzie
kompromitacją nie tylko budowlaną ale i sportową. ( Księżniczka
ze mną na obu, a na Argentynie to i Żaba )
Może
robotą? Pracy nie do przerobienia, i końca nie widać. Do tego w
sobotę ostatecznie zakończyłem prace nad wyświetlaczem biegów w
motórze. Trochę czasu, wysiłku i nerwów mnie to kosztował ale
warto było. Wpasowany elegancko w panel kontrolek. I jeździ się o
wiele łatwiej.
A tak
zostając przy motórze to nie powiem, trochę śmigam. Pogoda
idealna, choć może jednak trochę przygorąco. I w ostatnią sobotę
Księżniczka się wpasowała na plecaczek, i pojechaliśmy na Stare
Miasto. I kurede była tak zachwycona że aż nie mogę tego pojąć.
Teraz wszędzie chce jeździć. To się kurna wpakowałem. Byliśmy
przy okazji na pokazie fontanny i nawet, nawet polecam.
A
zostając przy temacie Starego Miasta to zaczęło mi pasować
śniadanie na starówce czyli bułka rano z kefirem na ławeczce. Tak
mi się to podoba i tak smakuje. I staje się rytuałem takim że
nawet już jesteśmy z jednym takim wróbelkiem na „ty” i sobie
ta bułkę podjadamy. A może to wróbeleczka bo sama mało je a
więcej zabiera w dzióbek i zanosi gdzieś tam w krzaki.
Wracając
natomiast do tematu to zmęczony jestem. I czym?
Może to
starość?
Komentarzy:
8
Ścieżka
205 Do przodu
2011-06-01
Sobota -
totalne wkurwienie - czyli wspomninie soboty 21.05.
Zaczęło
się od tego że w piątek dopiero telefon od mamy dał mi do
zrozumienia że komunia Filipa jest w sobotę, a nie jak sobie
wyobrażałem, w niedzielę. Siła mojego przyzwyczajenia że ta
„uroczystość” odbywa się w niedzielę była tak wielka że
nawet nie sprzawdziłem daty w kalendarzu. Ot oczywistość komunia =
niedziela. A tu okazało się że nie. Pokrzyżowało mi to plany ale
cóż, trzeba pojechać. Dodatkowo w piątek popełniłem błąd gdyż
zasiedziałem się przed tv śledząc pewną filmową historię. A że
reklamy trwały dłużej niż sam film to ciągnęła się ona w
nieskończoność. A że jeszcze bardziej na dodatek Mały z Karlem
urządzili sobie nad ranem zabawę w berka to o tej siódmej
piętnaście wstałem niewyspany jak cholera. Do podróży podszedłem
jednak z nadzieją. Nalałem benzyny z zapasem i ruszyłem w drogę.
Samochodem, nie motórem. I jeszcze raz przekonałem się o wyższości
motóra nad autem. Jakoże sezon remontowy na drogach się zaczął
trafiłem na takie korki że ...... Kurwa jak ja nie cierpię korków.
Nienawidzę, nieznoszę. Korki doprowadzają mnie do szału.
Rozwścieczają mnie najbardziej na świecie. Czuję się taki
uwięziony. A gdy jeszcze się człowiek śpieszy i widzi jak minuty
uciekają w bezczynnym staniu to irytacja sięga zenitu. Wyjechalem z
półgodzinnym zapasem a spoźniłem się 45 minut. I nie wiem ile
bym się spóźnił jeszcze, gdybym nie zmienił trasy na dłuższą
pędząc na złamanie karku po wybijach bocznych dróg. Sama
uroczystość nudna i duszna. Posiedzialem. Pojadlem. Pojadłem w
szczególności ciast różnego rodzaju. Jak się potem okazało był
to kolejny błąd bo nagromadziłem zbyt dużą dawkę cukru.
Powrót
zaplanowałem zwykłą trasą bo jak mniemałem ekipy
remontowo-budowlane już się zwinęły i będzie luz. Ekipy coprawda
się zwinęły ale pojawiły się popłudniowe tiry. I jedzie se taki
siedemdziesiątką, przepisowo a jakże, ale dla mnie to trochę
przymało. I nie ma jak wyprzedzić takiego jednego z drugim bo na
nowo remontowanej trasie porobili pełno wysepek, strzałeczek i
innych takich dupereli. Jak to ma być dla bezpieczeństwa to ja
dziękuję bo niestety dla ułańskich polaków stanowi to dodatkowe
wyzwanie i zmusza do podejmowania coraz ryzykowniejszych działań.
Suma sumaru dokolebałem się do tej Warszawy spowrotem. Jednak cała
ta jazda w korkach, dłuższa trasa i zawrotne wciskanie gazu przy
mijaniu tirów spowodowały że w zbiorniku odezwało się echo. Dom
był blisko, postanowiłem dolać na stacji koło domu z nadziją że
paliwa starczy. I gdy już myślałem o końcu tej podróży, gdy już
rozprostowywałem zbolałe plecy nagle trafiłem na korek na
Czerniakowskiej. Trzy pasy w stronę tunelu stoją zaklejone. Tego
było już za dużo. A echo w zbiorniku coraz głosniejsze. I ten
nagromadzony cukier we krwi. Nie wiem jakim cudem utzrymałem się za
kierownicą. Naprawdę że nie wysiadłem i nie zacząłem krzyczeć,
drzeć ubrania, ryć w trawie, kopać czego popadnie to jakiś cud.
Ale kląłem. Ale słałem wiązanki. Potworne.
Jakoś
dojechałem. Obecnie jednak mam moralnego kaca.
Er nie
cierpi korków najbardziej na świecie.
Ale się
poprawia bo jak to mówią czas leczy rany. A czasu mam coraz mniej.
Niby dni dłuższe a czasu mniej. I futbolowo dzieje się, oj dzieje.
Tak że nawet blogowych zanajomych nie ma kiedy odwiedzić.
Komentarzy:
5
Ścieżka
204 Do przodu
2011-05-14
Kronika
tygodnia.
07.05.
sobota. Pogoda do dupy. Odwiedziłem parę sklepów z agd/rtv i
kupiłem Filipowi Playstation. Mecz dziadostwo, wpierdziel. Ciekawe:
w Wola Parku spotkałem Kingę.
08.05.
niedziela. Pogoda jak drut. Przed południem się obciachałem –Ewa
zaprasza na basen. Po południu miałem iść do kina ale repertuar
nie zniewala. Pojeździłem motorem. Byłem nad Wisłą i na
starówce. Ciekawe: Parking zawalony samochodami. Zwalnia się
miejscówka ale pod zakazem. Dwóch młodych ludzi i dziewczyna w
Oplu Vectra ( sprawiają wrażenie porządnych ) postanawia ja zająć.
Widać że się wahają ale jednak z braku innych opcji parkują. I
tu nagle zjawia się jak z podziemi policjant. Kierowca niby jeszcze
wrzuca wsteczny i próbuje odjechać ale stanowcza reakcja stróża
prawa zatrzymuje ich na miejscu. Jest mandacik. Obserwuję to
wszystko z boku. Po jakichś 15 minutach w to samo miejsce wjeżdża
Merc z bardzo elegancką parą. Następnie, obok, rzec by można na
zakręcie ( totalny zakaz ) utrudniając skręt i widoczność staje
ogromny Dodge RAM 2500. Wielkie to bydle jak diabli, taka amerykańska
półciężarówka a w niej młody gniewny. Policjant się nie
zjawił. Bogatemu zawsze łatwiej.
09.05.poniedziałek.
Pogoda jak drut bis. Dzień pabiedy. W robocie do 11, potem spotkanko
w tepsie i ok. 14:30 byłem wolny. Co zrobić z tak cudownie
zyskanymi dwoma godzinami? Oczywiście walę na starówkę.
Posiedziałem chwilę na Huwera a potem przeniosłem się na zamkowy.
Siadłem na ławce ale słonko tak pięknie przygrzewało, było tak
spokojnie i miło że zmieniłem pozycje na leżącą, i nawet na
chwilę chyba przysnąłem. Ciekawe: Wieczorem zrobiłem naciąg w
pół godziny. I jeszcze teraz się uśmiecham na wspomnienie tego że
wcześniej siedziałem nad nim do drugiej w nocy i nie dałem rady. I
pewien jestem że choćbym siedział całą noc do rana to i tak bym
nie zrobił. A teraz, proszę bardzo, raz dwa. Jak to nieraz mówię:
„Wszystko ma swój czas i miejsce”. Tylko że często pieprzona
ambicja nie daje za wygraną i staram się sam sobie udowodnić że
jednak dam radę. A prościej byłoby odpuścić, odczekać.
Pieprzona ambicja.
10.05.
wtorek. Pogoda jak drut do kwadratu. Śmignąłem motórem do roboty.
Po robocie zakupy w hipermarkecie. Ciekawostka: W korytarzu między
regałami mały szkrab, tak 3-4 latka przekonuje mamę by kupiła mu
to co ściska w rączkach. Mama delikatnie ale stanowczo tłumaczy
szkrabowi dlaczego kupić tego nie może poczym oddala się na moment
by wybrać olej. Zjawia się tata. Mały szkrab zwraca się w jego
stronę i tonem stanowczym jaki tylko mały szkrab przyjąć może,
ale zarazem pełnym bezradności, błagania, pytania i prośby rzecze
co następuje: „TATO ( z akcentem na tato ) kup mi to”. Czy
słysząc coś takiego można mieć skopsany wieczór?
11.05.
środa. Pogoda jak drut do potęgi trzeciej. Ponownie śmignąłem
motórem do roboty. Na wieczornej piłce wiara miła i koleżeńska
jak nigdy mimo tego że się ostatnio obraziłem. Ciekawostka: Meszki
i komary pogryzły mnie jak cholera. Swędzą mnie teraz ręce od
łokci i nogi od kolan w dół. Wniosek; Trzeba było więcej i
szybciej biegać.
12.05.
czwartek. Pogoda się jeb…. Ogólnie dzień do kitu bo łaziłem
jakby mi ktoś w dyńke przywalił.
13.05.
piątek. Pogoda się totalnie zjeb….. Wieje, pada, wieje, pada. To
dlatego że wypada piątek trzynastego czy dla tego że organizujemy
we firmie prywatnego grilla. Z grillla wróciłem około pierwszej,
Wlałem w się trzy piwa i trchę łiski, trochę cytrynówki,
ogólnie pokojowo. Ciekawostka: ciekawe wracać do domu obserwując
tłumy zmierzające w przeciwnym kierunku. A małoletnie panienki
żałosne są, ŻAŁOSNE.
14.5.
sobota. Pogoda zdecydowanie lepsza. Gniję w chacie. Tzn nie całkiem
gniję bo coś tam robię,nie mam zamiaru jednak ruszać w miasto.
Ależ katar mnie dopadł, normalnie porażka.
a może
ruszę na miasto. Toć to dopiero dwudziesta. Motóry za oknem tak
słodko nawołują z ulicy.
Komentarzy:
9
Ścieżka
203 Do przodu
2011-05-07
Są tacy
co jajka na Wielkanoc malują. To taka nawet tradycja. Są.
A ja?
Ja.
Ja golę.
A włos
jak to włos odrastać lubi. I o ile na początku było to nawet
przyjemne gilgotanie to teraz niestety swędzi. A najgorzej jest na
motórze. I o ile odkręcanie manetki gazu przynosi jako taką ulgę
to hamowanie wręcz przeciwnie. Nie mogę przecież stanąć na
środku skrzyżowania i zacząć drapać się w kroku. To znaczy,
mogę, ale wychowanie ogranicza mnie w tej kwestii. I te dziury. O
żesz. Niech szlag trafi tych wszystkich obiecywaczy naprawy polskich
dróg. Ha, samochodziarze narzekają. Niech się kurna przejadą na
motórze. To jest dopiero. Tak po jakichś stu kilometrach jajka
przedstawiają miazgę. Myślę że zrobienie zdjęcia rtg,
pierwszemu lepszemu motocykliście po przejechaniu takiego dystansu,
ukazałoby kogiel – mogiel albo ubitą pianę. I to ciągłe tarcie
o bak. Chociaż z drugiej strony to ciężko opisać przyjemności
jaką daje zatankowanie zimną etyliną, prosto z podziemnego
zbiornika, pełnego baku w upalny, letni dzień. Wtedy to mógłbym
tylko hamować. No ale wracając do stanu dróg to dla motocyklisty
to to pole minowe jest.
Dlaczegóż
to erze siadasz na ten motór zatem? Ano dlatego że jak to napisał
ktoś: „Jazda na motorze to najprzyjemniejsza rzecz jaką można
robić w ubraniu”. Teraz nie jeżdżę. Nie ze względu jednak na
swędzące i obijane jajka ale ze względu na pogodę. Jest fatalna.
Jak wracałem 3.05 do łorsoł to tak zmarzłem że jeszcze teraz
kości mi trzeszczą. A dzisiaj pada choć ranek był ładny. Fatalny
ten maj coś. I wyświetlacza biegów jeszcze nie mam. Trochę zbyt
optymistycznie podszedłem do sprawy i nie wyrobiłem się w czasie
znaczy się za późno zabrałem się do roboty i dnia mi nie
starczyło tego drugiego maja.
W ogóle
jakoś ostatnio majsterkowanie mi nie wychodzi. Wprawdzie dzisiaj i
naprawiłem żaluzje ale już na ten przykład w czwartek siedziałem
do drugiej w nocy i wklejałem Księżniczce naciąg i nie wkleiłem.
Do dzisiaj nie wiem co było nie tak. Jednak ja to wszystko zrobię.
Zrobię kurwa choćbym miał się zesrać.
I tak w
ogóle jeszcze, to coś kiepski mam ostatnimi dniami nastrój.
Kiepski.
Juto
może się wybiorę do kina. Czy tylko jest na co iść.
I to
tyle.
P.S. A
widzieliście kiedyś motocyklistę stojącego w korku jak dłubie w
nosie. Nie widzieliście. I wcale nie z tego powodu że motocykliści
w korkach nie stoją.
P.S.
Mogłaby Toni tak podrapać, mogłaby.
aha
dodawanie filmów przecie nie bangla
Komentarzy:
3
Ścieżka
202 Do przodu
2011-05-01
Po
tygodniu słonecznym i pięknym przyszedł czas na długi weekend
majowy. I słoneczną, piękną pogodę szlag trafił. Wokoło
piętrzą się bure chmurzyska. Mam nadzieję że nie spadnie deszcz.
A tak cieplutko było. Przygnałem wczoraj motórem na wieś. Siedzę
teraz w pokoju i zerkam przez okno, a w pokoju obok ryczy telewizor.
To babcia ogląda transmisję z beatyfikacji. Jutro mam zamiar
montować wyświetlacz biegów. Ech żeby tylko nie padało. Żeby
tylko nie padało to dzisiaj popołudniem polatałbym po wąskich
wiejskich dróżkach. I dziadka bym odwiedził w szpitalu. Ech żeby
tylko nie padało. He w tamtym roku to dopiero zmokłem. To była
moja pierwsza trasa po zakupie motóra. Już jak ruszałem to
zaczynało kropić ale miałem nadzieję że się nie rozpada. No i
oczywiście się rozpadało. Zmokłem tak że motórowa skóra
puściła farbę i pofarbowała mnie na niebiesko. A stracha też się
najadłem co nie miara. Tu pada, ja pierwszy raz w trasie, ślisko,
droga jeszcze na dodatek w remoncie, co kilka kilometrów asfalt w
nieładzie, normalnie aramagiedon. Takie to „piękne” te weekendy
długie majowe ostatnio.
Piękny
to był w 2009 roku. Pamiętam jak dziś. Drugiego maja poszedłem na
Centralny. Tak koło godziny 11 był pociąg do Gdyni. Wsiadłem i
..... pojechałem. Ot tak. No trochę skłamałem z tym „ot tak”,
bo jednak miałem ze sobą śpiwór. Trasę obsługiwały TLK tak
więc bilet kosztował mnie coś ze trzy dychy. Fajna to był podróż.
Bez zmartwienia, bez zbytniego planowania i przygotowywania. I tak po
jakichś pięciu godzinach wysiadłem w Sopocie. Popołudniowe słonko
prażyło jeszcze mocno więc walnąłem się na plaży i na chwilę
nawet zasnąłem. I leżałem sobie w spokoju aż to ciepłe słonko
nie zaczęło kryć się za horyzont. Zrobiło się chłodno. Wtedy
trochę mnie otrzeźwiło. „Co dalej panie er?”. Należało sobie
jasno odpowiedzieć czy szukać noclegu na szybko czy zacisnąć
zębiska i nocować na plaży. Ale gdzie znaleźć wolny pokój w
środku weekendu wieczorem. A że zawsze chciałem przeżyć coś
takiego jak noc na plaży wybrałem to drugie. Tylko to zimno, to
przenikające coraz bardziej zimno. Ruszyłem brzegiem w kierunku
Gdyni rozglądając się za dogodnym miejscem. Ściemniło się już
dobrze gdy dotarłem do wysokiej skarpy. Nie bez problemów wdrapałem
się na jej szczyt. Było ciemno ale widok rozpościerał się
stamtąd wspaniały. Wyszukałem małe zagłębienie między sosnami,
wyciągnąłem śpiwór i ułożyłem się z nadzieją na spokojną
noc. Nie powiem, była spokojna. Coś tam i szurało momentami w
pobliżu ale nic mnie na szczęście nie zaatakowało. Jednak o śnie
to mogłem tylko pomarzyć. To nie była jeszcze pora na taki
surwiwal. Zimno nie dawało spokoju. Nawet sterta liści nagarnięta
na śpiwór nie przyniosła ukojenia. Z utęsknieniem wyczekiwałem
promieni słonecznych by się w nich ogrzać. Koło siódmej rano
zszedłem na plażę, z uzbieranych wokół patyków i śmieci
rozpaliłem małe ognisko i po około godzinie, kiedy słonko
świeciło już w pełni, ruszyłem w drogę powrotną w kierunku
molo. Nagle idąc tak brzegiem zauważyłem że morzem, ze dwa metry
ode mnie, równolegle do mnie coś płynie. Coś dosyć dużego.
Zatrzymałem się zaciekawiony. I to coś też się zatrzymało.
Przez chwilę trwaliśmy tak w bezruchu aż to coś zaczęło płynąć
w moim kierunku. Rozejrzałem się wokoło. Było jeszcze dosyć
wcześnie więc wokoło ni żywego ducha. „No tak” – pomyślałem
– „Jak mnie ten niezidetyfikowany potwór morski pożre teraz to
nawet nikt nie zauważy, a moje tajemnicze zniknięcie stanie się
kolejną zagadką z archiwum X.” To coś było coraz bliżej i
bliżej. I wreszcie wylazło na piasek. Jak gdyby nigdy nic,
przechodzą mi prawie po palcach, przeszedł sobie bóbr. Normalnie
bóbr! Skąd tu bóbr? Bóbr morski? Poskubał trochę trawę i
wrócił przechodząc mi ponownie prawie po palcach do morza. I
zaczął sobie płynąć dalej. Ruszyłem za nim. I tak sobie
szliśmy. On co chwila wychodził na trawkę a ja cierpliwie na niego
czekałem. A że byliśmy coraz bliżej mola, pojawili się pierwsi
przechodnie.
„A co
to?” – pytali.
„Bóbr”
– odpowiadałem jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie.
„A to
pański bóbr?”.
„Tak,
wyprowadzam go na spacer co rano”.
I pytań
nie było końca: a jak się nazywa, a ile ma lat, a co je, a czy
gryzie, a czy śmierdzi itp., itd. Z tego całego spotkania to
zostało mi kilka filmików i zdjęć na telefonie. Potem bóbr
stwierdził chyba że całe to zamieszanie zaczyna go nudzić i
poszedł do lasu. A że pora odjazdu pociągu powrotnego do stolycy
zbliżała się nieuchronnie, pomachałem mu na pożegnanie i udałem
się na dworzec. I trzeciego maja po południu byłem z powrotem w
domu. I jakby ktoś, kiedyś na skarpie między Sopotem a Gdynią,
natknął się na wyryty na jednym z drzew napis ER 3 V 09, to znaczy
że to właśnie tu, w tym miejscu spędziłem noc.
No a
teraz? A teraz zanim skończyłem pisać tą notkę na oknach
pojawiły się krople deszczu.
Komentarzy:
5
Ścieżka
201 Do przodu
2011-04-26
I po
świętach. I miałem nawet życzyć wszystkim Wesołych Świąt. I
nawet już, już zaczynałem pisać ale taka refleksja mnie dopadła.
Mianowicie pomyślałem czy wszystkim życzyć Wesołych Świąt?
Wprawdzie kraj nasz za chrześcijański uchodzi ale katolików to
jakiś tam procent przecież, a praktykujących jeszcze mniejszy. Czy
wszyscy więc świętują święto? Czy wszyscy praktykują zwyczaje?
A czy ja chciałbym by życzono mi wesołego święta gdyby byłoby
to święto na ten przykład muzułmańskie? Zapewne nie. I idąc
dalej tym tropem zacząłem rozważać jak te dni spędzają? Hmm.
Chociaż teraz to jeszcze mały problem. A co z bardziej obfitymi w
tradycyjne zwyczaje Świętami Bożego Narodzenia? Wigilia, choinka,
św. Mikołaj itd.? I pisać nie zacząłem. Zacząłem czytać. I w
jednej notce z tego co mam tu →
znalazłem
odpowiedź. I nie napisałem że: „Życzę wszystkim Wesołych
Świąt Wielkiej Nocy”.
A ja jak
spędziłem święta?
Zacznę
od piątku. W piątek to pościłem. Jak zawsze. Od kiedy pamiętam
nie spożywam w Wielki Piatek. Od rana do wieczora nawet okruszka.
Nie wiem wprawdzie dlaczego to robię ale robię. Może z
przyzwyczajenia, może z tradycji, może z chęci sprawdzenia resztek
swojej silnej woli, może chęci schudnięcia, może oczyszczenia
organizmu? Fakt faktem post zachowałem. Chociaż teraz to i tak
pękam. Kiedyś, za młodych lat potrafiłem wytrzymać i czwartek i
piątek i sobotę, aż do niedzielnego sniadania. W firmie wszyscy
wystrzelili z pracy momentalnie jak tylko padło hasło że „dzisiaj
można wcześniej” jednak ja zostałem do końca, a nawet po
godzinach. No ale moje poczucie spełnienia zadania nie pozwoliło mi
zostawić rozgrzebanej roboty. Po powrocie do domu umyłem okna i
poprasowałem.
W sobotę
rano obudziło mnie piękne słońce. Jako że prac już żadnych nie
planowałem postanowiłem ruszyć w ten piękny poranek na starówkę.
Było pięknie. Wróble ćwierkały, słonko świeciło. Zasiadłem
na jednej z ławeczek zjadłem dwie bułeczki z kefirem. Ależ były
pyszne. Normalnie niebo w gębie. Nie trzeba wydawać wielu peelenów
w ekskluzywnych restauracjach by cieszyć się radością smaku.
Wystarczy dzień pogłodować, potem siąść w słońcu na starówce
i zjeść suchą bułkę. Tak się najadłem że myślałem że
pęknę. Rozsiadłem się wygodnie, przymrużyłem powieki dla
wyrazistości spojrzenia i powiodłem wzrokiem po okolicy. Nic
dziwnego się nie działo, ludzie chodzili, pieski biegały a rowery
jeździły. I nagle tknęło mnie że szukając czegoś dziwnego sam
jestem takim dziwem. Wielka Sobota, ranek, a ja siedzę na ławce i
jem bułkę i zapijam kefirem. Olśniony tym objawieniem wstałem i
poczłapałem przed siebie. Dziwny ze mnie gość. Jednak czy
bardziej dziwny niż ten którego ujrzałem po drodze siedzącego w
ogródku piwnym przy którym stoi na stoliku kefir, wystrojonego w
garnitur i popijającego browar? I wszystko to w Wielką Sobotę o
09:45. Nic to. Poszedłem się obciachać, spakowałem manatki,
słonko zaszło i pojechałem na święta, na stare śmieci do mamy.
Od kiedy
pamiętam to na moim osiedlu plac zabaw dla małolatów był zawsze.
Nawet dwa. Za komuny zawsze na wiosnę to piasek w piaskownicy
wymieniali, to huśtawki malowali, to karuzele smarowali. Jednak z
każdym następnym rokiem demokracji było tego coraz mniej,
niszczało coraz bardziej aż w końcu teraz znikło całkiem. Co
będzie dalej? Pewnie zrobią parking.
Mama
oczywiście jak zwykle zaczęła od achów i ochów. Jak ja tego nie
cierpię. Po prostu nie mogę. Lubię oczywiście komplementy no ale
mama jak to mama nie jest obiektywna.
„Włoski
ci nawet pociemniały” - „Mamo” -pomyślałem w duchu-„Przecież
ja siwieję”.
I
właśnie takie tam i inne drażnią mnie potwornie tak że się
tylko zabrać i wyjść albo zamknąć i nie komentować.
W
niedzielę pogoda się załamała. Chłodno, siąpił deszcz. Na
dodatek dziadek którego od rana męczyło drganie lewego policzka
trafił do szpitala. Było trochę nerwów, trochę paniki ale
wszystko jest w porządku. Dobrze bo kocham dziadka bardzo. Ile to
wakacji u niego spędziłem. Ech Aż się łezka w oku kreci.
W
poniedziałek słonko wyszło ponownie. Wróciłem do stolycy i by
nie marnować tak miłego popołudnia pognałem na starówkę. A tam.
A tam? A to, to już temat na zupełnie inną opowieść.
Komentarzy:
5
Ścieżka
200 Do przodu
2011-04-21
Choć to
już trzeci dzień bez gazowego podgrzewacza wody zwanego potocznie
piecykiem ja nadal nie mogę przyzwyczaić się do tego że go nie
ma. Miejsce w łazience gdzie przez tyle lat straszył swoją
obecnością zionie przepastną pustką. Rzekłbym jak krater po
wyrwanym zębie. Prawdę mówiąc czuję się jakby ktoś mi taki
właśnie ząb usunął. A nawet raczej nie ząb a coś jakby wrzód.
Tak to chyba jest że jak się połowę życia spędzi z garbem to
jak mu ten garb nagle odjąć to się później wyprostować nie
potrafi. Czy to się tyczy też do babów???? I niepokój przy
odkręcaniu kranu coraz większy mnie ogarnia. Brakuje mi tego
charakterystycznego buchnięcia, tego złowrogiego sssssyczenia gdy
woda zaczyna wreszcie lecieć. I kurna takie to proste. Odkręcasz
kran i leci. A kiedyś? Ha! Kiedyś to trzeba było piecyk włączyć.
Łapię się na tym że nim odkręcę wodę szukam wzrokiem,
sprawdzam czy włączony, czy płomień się pali. Nie. Teraz to się
żyć nie da.
A panom
się robota przeciągnęła aż do wtorku. No we wtorek to już tylko
łatali dziury co je w poniedziałek wyryli. A że raczej szybko
skończyli i kurzu/pyłu nie było już tyle co wcześniej to ze
sprzątaniem uwinąłem się w miarę szybko. „I co tu zrobić z
tak pięknym/wolnym wieczorem?”- pomyślałem. No jak to co? Na
starówkę marsz. Coś mnie tam ciągnęło. I poszedłem, a raczej
pojechałem. Do wyboru miałem motóra i MZA. Wybrałem bardziej
ekonomiczną i ekologiczną komunikację miejską. No i stanąłem na
zamkowym no i tak sobie stojąc zacząłem się rozglądać. Co
dalej? Jako że nie miałem motóra i nie byłem przez to przywiązany
do miejsca gdzie bym go zostawił wpadłem na pomysł by się
przespacerować przez rynek i dalej Freta, Zakroczymską aż do
Konwiktorskiej. Tam mam autobus do domu to sobie spokojnie wrócę. I
ruszyłem. Coś mnie ciągnęło do przodu. „Może kogoś fajnego
spotkam? Tak. Spotkam kogoś fajnego. Może kogoś znajomego? A może
spotkam nawet jakąś piękną nieznajomą?! Z pewnością coś się
stanie.” – przeleciały mi przez łepetynę rozważania –
nadzieje. Coś niewątpliwie pchało mnie do przodu. I może stąd
właśnie rodziły się te przypuszczenia. Idę. Minąłem rynek –
nic. Na Freta jakieś starsze małżeństwo zapytało o ulicę –
ale doszedłem do wniosku że to nie to. Na Zakroczymskiej też nic
się jednak nie wydarzyło i doszedłem do przystanku na
Konwiktorskiej. Oparłem się o ścianę kamienicy nieopodal i
oczekując na autobus zacząłem się z samego siebie śmiać.
„Toś
se połaził pacanie.”
„ Kogoś
spotkasz?”
„ Coś
wydarzy w trakcie tego spaceru!”
„ Złudne
nadzieje.”
„ Frajerl”
I tak
stojąc wpatrywałem się tępym wzrokiem w przemykające auta.
Nagle! Nagle na środku jezdni dostrzegłem coś w kształcie
strusiego jaja, raczej płaskiego, sprawiającego wrażenie masywnego
przedmiotu. Samochody przemykały to nad tym, to obok i wydawało się
kwestią chwili gdy w końcu któryś trafi na to kołem. Gdy ruch
zmalał postanowiłem zaciekawiony podejść i zobaczyć cóż to
takiego. No i oczywiście usunąć to bo sprawiało wrażenie
niebezpiecznego. Spojrzałem w lewo – nic nie jedzie, spojrzałem w
prawo – też nic. Idę. Nie to żebym się schylił by tego
dotknąć. A gdzie tam. Stary wypróbowany sposób to zakopać z
buta. A że glany solidne obawa mała. No i się lekko przeliczyłem.
Okazało się że to taka żelazniasta, ciężka pokrywka od zaworu
gazu, czy wody. Aż mnie duży paluch zabolał od kopnięcia. Później
dopiero zauważyłem miejsce gdzie pierwotnie była. Kilkoma
sprawnymi, już delikatniejszymi kopnięciami, przesunąłem to
żelastwo na chodnik. Myślę że najechanie na to skończyło by się
niewątpliwie dla kogoś uszkodzeniem koła, podwozia a może i czymś
gorszym. „Dobry chłopiec z ciebie erku”- pochwaliłem się w
duchu i wsiadłem do autobusy który zjawił się jak na zawołanie i
niewiadomo skąd. Siadłem i jadę. Nagle! O kurna! Olśniło mnie a
zarazem ogarnęło lekkie wkur.... „ To po to mnie wyciągnęłaś
z chaty naturo przebrzydła? To po to przegoniłaś hektar od
zamkowego do Konwiktorskiej? Po to bym jakieś żelastwo z ulicy
usuwał? O żesz ty!!!!!”
Komentarzy:
5
Ścieżka
199 Do przodu
2011-04-18
Taaaak.
To ja
się też obrażam. Na wszystko i na wszystkich. I żeby było
sprawiedliwie najbardziej obrażam się na Magentę. A więc jesteśmy
po obrażani. Jak nie to nie.
A z
spraw naprawdę ważnych to wczoraj zremisowaliśmy 4:4 choć na
sześć minut przed końcem prowadziliśmy 4:2. Końcówki coś nam
nie wychodzą. Ale tak po prawdzie to ten remis jest wynikiem jak
najbardziej sprawiedliwym. Trzeba oddać przeciwnikom że się
starali i że się im należało. Cieszy bardzo że z naszej strony
wygląda to coraz lepiej i chyba zaczynamy się odnajdywać na boisku
i w nowej lidze. A braki w odniesieniu do młodzieńczej szybkości i
zwinności nadrabiamy doświadczeniem i techniką.
Po
meczu, po powrocie do domu, regenerując się w wannie, spojrzałem
na swoje pościerane kolana i poobijane kostki. I refleksja naszła
mnie. „Co ja właściwie robię? Czy to normalne by taki
...dziestoletni gość spędzał wolną niedzielę na uganianiu się
za piłką do ostaka sił?”. Pewnie nie. Po kąpieli coś tam
zjadłem i postanowiłem pośmigać na motórze. I tak jadąc
warszawskimi ulicami znowu refleksja naszła mnie: „Co ja właściwie
robię? Czy to normalne by taki ...dziestoletni gość spędzał
wolną niedzielę na jeżdżeniu sportowym motocyklem?” Pewnie nie.
Postanowiłem jechać nad Wisłę. Siadłem na ławeczce wyjąłem
książkę i zagłębiłem się w lekturę. Motór stał sobie
spokojnie na uboczu, Wybrzeżem Gdyńskim gnały rożnego rodzaju
pojazdy, ja czytałem popijając mleczkiem i refleksja naszła mnie
znowu: „Co ja właściwie robię? Czy to normalne by taki
...dziestoletni gość spędzał wolną niedzielę na siedzeniu nad
rzeką, czytaniu „Świętego Franciszka” i popijaniu z kartonika
półtłustego mleka MU ?”. Pewnie nie. Postanowiłem udać się na
starówkę. Siadłem na ławeczce i zacząłem obserwować. I tak
zagłębionego w patrzeniu refleksja naszła mnie: „Co ja właściwie
robię? Czy to normalne by taki ...dziestoletni gość spędzał
wolną niedzielę na samotnym siedzeniu na ławeczce?” Potem
przyszło mi na myśl by się przespacerować. Nie widziałem jeszcze
namiotu więc udałem się na Krakowskie zobaczyć to dziwo. I idąc
tak nieśpiesznie, mijając setki ludzi kolejna refleksja naszła
mnie: „Co ja właściwie robię? Czy to normalne by taki
...dziestoletni gość spędzał wolną niedzielę na samotnym
łażeniu po starówce?”
I tak
sobie myślę. Czy nie jestem żałosny? Czy nie jestem śmieszny?
Czy to co robię ma jakiś sens? A czy spotykani ludzie patrząc na
mnie nie sądzą że jestem jakimś desperatem?
Bo że
zagubiony jestem to wiem.
I
doszedłem do namiotu. Prawdę mówiąc zawiódł mnie ten namiot.
Jakieś to takie niepozorne, mikre. Myślałem że się bardziej
postarali. Zadziwiła mnie tylko niezliczona ilość zastępów
strażników miejskich. Obstawili cały plac obok Karmelitów.
Pomyślałby kto że jakaś specjalne nabożeństwo dla nich się
odprawia. I tak stali. Po co? Na co? Prawdopodobnie radzili gdzie ten
namiot ma koło do założenia blokady bo nic innego te darmozjady
robić nie potrafią. A że zagadnienie to bardzo skomplikowane to i
głów do myślenia potrzeba było wiele.
Zawiedziony
siadłem na motóra i wróciłem do domu. I żeby już refleksja
żadna najść mnie nie mogła poszedłem spać.
A
dzisiaj? Refleksje są, jednak panowie którzy kują i borują w
łazience, skutecznie mnie od nich odciągają. Dzisiaj jest ten
dzień w którym w moim starym mieszkanku pamiętającym czasy „Niech
się mury pną do góry” ciepła woda poleci wreszcie normalnie z
rury. Bez tego upiornego gazowego pogrzewacza wody zwanego potocznie
piecykiem.
Komentarzy:
5
Ścieżka
198 Do przodu
2011-04-14
No i
co?????
Tyle
było pitolenia że komentarze poblokowane. Teraz jak odblokowane to
nikt nie komentuje. Co za ludzie jak pragnę zdrowia! Chociaż nie.
Popełniłbym fopa gdyż jest jedna jedyna uczciwa, sprawiedliwa i
wierna. Przepraszam Magneniu że Cię prawie że nie ominąłem. Nie
zmienia to jednak faktu że jak do krzyczenia, jak do protestowania
to wszyscy. A jak do czynu to cisza. I to ja podobnoż marudzę.
Jak
powiedział nasz wieszcz nowy narodowy:
TAK
DALEJ BYĆ NIE MOŻE
Motór
odebrany. Trochę €€ bolało no ale jak się chce lansować to
trza płakać i płacić.
Jutro
ruszam na pierwsze w tym roku warszawskie strit. Niech się kółka
kręcą, niech silniczek ryczy a laski niech kołyszą tyłeczkami.
Komentarzy:
5
Ścieżka
197 Do przodu
2011-04-11
Ach cóż
to był za mecz.
Cóż to
za mecz był! Ach.
Ale po
kolei.
Po
pierwszych dwóch porażkach. I powiedzmy sobie szczerze, porażkach
dotkliwych, przyszedł czas na mecz 3 kolejki. I kiedyż jak nie
teraz? Stare przysłowie pszczół mówi: „Do trzech razy sztuka”,
więc…..
Na mecz
wpadłem zdyszany spóźniony. O dziwo frekwencja dopisała więc nie
musiałem się śpieszyć z przebieraniem i rozgrzewką. Brakowało
tylko naszego kapitana który niestety zachlał a nasz pierwszy
bramkarz był ale grać nie mógł. Ogólnie jednak było dobrze.
A więc.
Początek jak zwykle dobry, zresztą jak zwykle. Początki zawsze
mamy dobre a wynika to z tego prostego faktu że mamy jeszcze siły.
Z czasem gdy tych sił ubywa nasz poziom obniża się wprost
proporcjonalnie. No i teraz też, tak jak wspomniałem, początek był
również obiecujący. Nawet strzeliliśmy pierwsi bramkę. Zbytnio
się jednak tym nie rozemocjonowaliśmy bo już nie raz strzelaliśmy
pierwsi a potem i tak kończyło się tym że przegrywaliśmy a ta
pierwsza bramka okazywała się naszą pierwszą i ostatnią znaczy
się honorową. Jednak tym razem strzeliliśmy i bramkę drugą
obejmując prowadzenie 2:0!!!!!! Wprowadziło nas to w osłupienie
większe niż naszych przeciwników. W osłupienie tak wielkie, tak
nas przeraziła możliwość wygrania, że nie mogąc uwierzyć w to
co się dzieje stanęliśmy jak wryci i przerażeni, tak że na
przerwę schodziliśmy przegrywając 2:3.
Ale już
mówiłem cóż to był za mecz.
Cóż to
za mecz był! Ach.
Nie
potrafię powiedzieć co się stało w przerwie. Czy to jakaś siła
niebiańska, czy siła diabelska fakt faktem wyszliśmy na drugą
połowę z nowym animuszem. I już pierwsza akcja zaowocowała
doprowadzeniem do wyrównania. Ale co to była za akcja. Franek Smuda
mógłby ją pokazywać swoim „orłom” jako lekcję poglądową.
I chyba dzięki tej bramce uwierzyliśmy że to jest możliwe.
Możliwe jest to żebyśmy nie przegrali. Totalna odmiana.
Reaktywacja. Odrodzenie. Nowa jakość. Dostaliśmy wiatr w skrzydła.
Rozpoczęło się widowisko. Akcja za akcję, cios za cios. Były
poprzeczki i słupki. I były co najważniejsze: bramki. Liczbą
sytuacji strzeleckich obdzielić można by nie jedno spotkanie. Krew
lała się równo, niestety tylko z naszej strony ponieważ
przeciwnik nie mogąc dać sobie rady, zaczął uciekać się do gry
faul. My zostaliśmy fair. Graliśmy twardo ale uczciwie. Każda
zmiana wnosiła ożywienie w grę. Każdy zawodnik dokładał nową
jakość. Naprawdę miło było patrzeć na dokładne podania, celne
strzały, udane interwencje. Nie skłamię kiedy powiem że
wznieśliśmy się na wyżyny swoich umiejętności, a może nawet
wyżej. No tylko ja niestety byłem cieniem samego siebie i wypadłem
dosyć blado na tle wyśmienicie grających kolegów. Chyba mnie
przytłoczyło co nie co. Ale chłopaki grali super. I gdy już
obydwie ekipy pogodziły się z podziałem punktów, gdy już
zaczęliśmy świętować ten niewątpliwy sukces nagle wydarzyła
się tragedia. Na trzydzieści sekund przed końcem meczu nasi rywale
przeprowadzili akcję. Akcję tak ślamazarną i nieporadną jakby
była nie z tego spotkania. A po tej akcji oddali strzał na bramkę
ale strzał taki że chyba wszyscy zgromadzeni wokoło widzowie
woleli by zapewne, by ta bezwładnie tocząca się piłka nie wpadła
do bramki psując obraz całości. Niestety wpadła. No i
przegrywaliśmy. Należało tylko oczekiwać gwizdka kończącego
mecz. Sędzia nie gwizdał a my rozpoczęliśmy swoją akcję. I taki
od nas, Przemek, huknął z dystansu. Ale cóż to był za strzał.
Ludzie stali jak zaczarowani patrząc za lecącą piłką. Bramkarz
przeciwników tylko ugiął nogi jakby chciał piardnąć ze strachu.
Nie piardnął, przynajmniej w tej ogromnej ciszy która zaległa,
nie było słychać. Nie wiem czy przy użyciu najnowszych laserowych
urządzeń pomiarowych dałoby się dokładniej wymierzyć precyzję
tego strzału? Pewnie nie. Kolega Przemek wymierzył wyśmienicie.
Centralnie w punkt, w centralny punkt, w sam środek czegoś co w
żargonie piłkarskim zwie się spojeniem czyli miejscem styku
poprzeczki ze słupkiem. „Kuuuuurwa” rozległo się. My że nie
wpadło, oni z ulgi. I się skończyło. Przegraliśmy. Ale cóż to
był za mecz.
A ze
spraw naprawdę ważnych to tak mi czegoś brakowało w tym cyrku.
Cyrku związanym z tragedią smoleńską. Tak mi czegoś brakowało.
I dzisiaj mnie olśniło. Przecież ten cyrk nie ma namiotu! No
przecież! Ale dzisiaj już nadrobili. Rozstawili namiot.
Komentarzy:
2
Ścieżka
196 Do przodu
2011-04-09
Myślę
czas cały jak czy czym przyćmić rocznicę. Ale nadal nie wiem jak
czy czym.
Już się
zaczęło. Jak na razie w ciszy i skupieniu media przeżywają
tablicę na kamieniu. I znowu przy okazji tragedii rozpoczynamy
trudne tematy upokorzeń, skandali, oburzeń itp. A więc obchody
czas zacząć. Ci zaczynają się domagać, tamci zaczynają się
bulwersować, jeszcze inni zaczynają żądać. Manifestacje i
protesty czas zacząć. Jedni zaczną się obrażać a ci na których
się obrażają zaczną się oburzać. I tak w kółko.
A ja
myślę jak czy czym. Jak czy czym zagłuszyć sobie te piekiełko.
Zapewne
nie pokażą tego w telewizji. Zapewne również nie powiedzą o tym
w radio. I zapewne też nie napiszą o tym w gazetach. Jednak zrobię
to. Zrobię i już. Dla siebie. A co? To na spodzie.
I
chociaż stare przysłowie pszczół mówi: „Tłumaczą się winni”
wytłumaczę się chociaż wcale winny się nie czuję. Nie było
ich, nie było bo być nie miało z uwagi na kiepski stan. Stan mój.
Dopadło mnie zwątpienie. Pisałem to czy tamto w ponurym tonie i
nie uważałem za właściwe by ktokolwiek w to się angażował czy
interesował. Wiadomo że pesymizm rodzi pesymizm a daleki byłem od
tego by pesymiz szerzyć. Obecnie jest lepiej więc i do starych
dobrych czasów można wrócić.
Nie wiem
co by więcej napisać. Wiatr wieje. Słonko trochę świeci, trochę
nie. Tydzień był pracowity. Trochę zmęczony jestem a mecz jutro.
I tyle.
Cztery,
zawsze
bądź szczery.
Komentarzy:
2
Ścieżka
195 Do przodu
2011-04-05
Trafiłem
ostatnio na Centralny. Przypadkiem. Przechodziłem. Jakiś remont tam
przed jakimiś tam mistrzostwami w piłkę nożną czy cuś – nie
wiem. Ludzi jak na urwańskiej ulicy. Idę i idę i spostrzegam w
pewnym momencie że idę jak Tomba na stoku. Staję. Koncentruję się
na tym co tu. Pozbywam się zaprzątających mnie wcześniej myśli i
rozglądam na boki. Zaczynam myśleć tylko o tym slalomie. Ruszam na
przód. Znowu slalom. Ale teraz dostrzegam że jestem wyjątkiem.
Jedynym który uważa. Zaraz, zaraz. Dlaczegóż to ma natura tak
schodzi innym z drogi? Tak mnie nauczono. Zatrzymuję się. Myślę.
Ruszam ponownie lecz tym razem bez slalomu. Prosto swoim wytyczonym
szlakiem. Pierwszy mijany człowiek i bach. Nawet nie zauważył.
Drugi i trzeci też. Dopiero czwarty potrącony ogląda się z
wyrzutem „Co za cham”. Jednak napotkawszy mój rozanielony wzrok
podąża dalej.
Kurde.
Ludzie absolutnie nie zwracają na siebie uwagi! Łażą tak jakby
byli jedynymi przechodniami! Też tak zaczynam. Pierdzielę ten
slalom.
Metro.
Wagon raczej pustawy i miejsc siedzących niewiele. Wypatruję jedno.
Jednak obok siedzi gość. Ale siedzi rozkrokiem takim że zajmuje
prawie dwa. Kiedyś to wpasował bym się w tę wolną przestrzeń i
tak ściśnięty rozmyślał o losie. Jednak nie teraz. Teraz siadam
tak że ordynarnie przesuwam gościa na jego część. I ten jego
wzrok, spojrzenie, taki zdziwiony. A u mnie uśmieszek. I tylko
czekam, czekam niech się który odezwie. Już mam gotową ripostę:
„Jądra ci spuchły?”.
A ze
spraw ważnych to już czwarty tydzień mojego postu.
W
niedzielę znowu przegraliśmy ale się zawziąłem i walczyłem
ostro.
Motór
nadal w renowacji. Ojejeu ile ja zapłacę?
Jak żech
rzekł tak się stało. Sezon staromiastowy otworzyłem i zaroiło
się od ludziów. I dobrze. Wszak to ludzie nadają koloryt temu
miejscu.
Już za
parę dni rocznica. Już się boję co to się będzie działo. Muszę
coś wymyśleć bo odwrócić uwagę, inaczej nie przeżyję.
Ścieżka
194 Do przodu
2011-03-31
Przez
ostatnie cztery dni z dzisiejszym włącznie korzystałem z
dobrodziejstwa zeszłorocznozaległego urlopu. I powiem że
dobrodziejstwo to ogromne. Pogoda dopisała. Piękne słońce
pozwoliło na codzienne wizyty na Starówce. No w pon i wt cały urok
psół jeszcze zimnawy wiatr. Ale już wczoraj było dużo lepiej nie
wspominając o dzisiaj bo dzisiaj to było przepięknie. Tak pięknie
i ciepło że pierwszy raz w tym roku można było zrzucić kurtkę.
I tak te
cztery dni upłynęły mi na nieśpiesznym życiu. No chociaż nie.
Wczoraj trochę się zapętliłem tak że w pewnym momencie nerwy
wzięły górę. To przez to że chyba zbyt optymistycznie
zaplanowałem czas. No bo tak. Odbiór auta od lakiernika, potem duże
zakupy, potem jeszcze wymiana kół a na koniec piłka. Pośpiech
niestety spowodował że przytarłem sąsiadce samochód na parkingu
pod blokiem. Eszzzz. Się jeszcze nie rozliczyliśmy. Szkody
wprawdzie niewidoczne ale jakaś tam ryska została. Chciałem
wprawdzie w przypływie dobroduszności zaproponować sąsiadce że
ją w ramach rewanżu „przytrę” w inny sposób, jednak dałem
sobie spokój.
Ogólnie
jednak dni płynęły spokojnie. Nie mówię że było to lenistwo bo
zrobiłem dużo, jednak robiąc własnym tempem, bez pośpiechu,
pracuje się przyjemniej. A co zrobiłem? Zrobiłem porządki w
szafkach, wyszorowałem okap, wyszorowałem płytki w kuchni, uprałem
narzutę ( ręcznie ), wymieniłem klamkę i gniazdko. A pamiętając
cały czas o tym że było trochę zabawy z wozem i zakupy więc
nudzić się nie nudziłem. No i oczywiście były grane spacery na
Plac Zamkowy. Poranne spacery. Na plac pełen mieszających się ze
sobą szkolnych wycieczek. Wszędzie słychać było „Proszę pani,
proszę pani!!” i „Idziemy idziemy”. Dzieciaki cały czas coś
komentowały, cały czas się z czegoś śmiały. A to ktoś wlazł w
kupę. A to komuś upadł z hukiem aparat co nieszczęśnik z
przerażeniem w oczach: „Co rodzice powiedzą?” podsumowywał:
„Nic się nie stało, nic się nie stało”.
I tak
sobie siedziałem obserwując dziecięcą beztroskę i sam się
trochę taki beztroski poczułem.
Sezon
staromiastowy uważam za otwarty.
Rano
wstawałem o której chciałem, bez budzika. Bez budzika!
I
jeszcze trafiłem na rekolekcje w św. Janie. Poszedłem z
ciekawości. Podsumowując nie wszyscy księża to prostytutki w
czarnych sukienkach w oparach wódki. Ten gadał z sensem. Warto było
poświęcić godzinkę dziennie.
A w
sieci to całego spędziłem ze cztery godziny. W telewizornię
pogapiłem się wszystkiego może z pięć godzin z czego dwie
straciłem na darmozjadów z Grekami.
Aaa i
jeszcze bym zapomniał. Jeszcze pocerowałem skarpety.
Nie no.
Nie pocerowałem bo czasu nie starczyło. Ale poceruję, poceruję.
Po czym
poznać kiedy będzie padać? Po tym że siadam na motór. Właśnie
jutro zaplanowałem odbiór sprzęta z przeglądu, pierwszą jazdę i
otwarcie sezonu motórowego i właśnie jutro ma padać. Jak wspomnę
rok zeszły to za każdym razem jak siadałem na motóra to mokłem.
Co za czort? No cóż trzeba się chyba przyzwyczaić.
Podsumowując
te ostatnie cztery dni to takie właśnie życie chciałbym wieść.
Właśnie takie.
Aha. I
jeszcze bym zapomniał. Cały tydzień się nie goliłem. Zarosłem
jak dziki. Ale już jest po. Bolała. Jak się rozogoliłem to tak że
aż pod pachy zaleciałem.
I
jeszcze jedno. Cały tydzień wszystko mi z rąk leci. Aale jak.
Spada wszystko. A na dodatek rzeczy wokół zaczynają spadać nawet
same. Co to będzie?
Ścieżka
193 Do przodu
2011-03-26
Choć
straszą chmurą której niema. Choć tam ta Fudżijama czy ta inna
elektrownia w dalekiej Japonii nie pierdzielnęła to ja swoją dawkę
promieniowania RTG już przyjąłem. Znaczy nie cały ja a tylko ma
noga. No i tak po prawdzie to nie cała noga a sama stopa. A już
żeby być tak do końca precyzyjnym to nie cała stopa a tylko
palec. Tak. Poszedłem z tym bolącym palcem do doktora! Ja się
naprawdę starzeję. Żeby z bolącym palcem do doktora lecieć?
Kiedyś nie do pomyślenia. Ale że paluszek przejął się bardzo
Wielkim Postem i przybrał barwy adwentowe. A na dodatek postanowił
nie pracować i umartwiać się bólem postanowiłem interweniować.
Tym bardziej że sezon się zaczął i sztrasznie zależy mi na grze.
A swoją
drogą taki spacer z bolącym paluszkiem to bardzo ciekawe
doświadczenie. Nigdy wcześniej bym o tym nie rozmyślał. Normalne,
zwykła sprawa. Ruszasz nogami i chodzisz, ot wszystko. A jednak nie
do końca. Zauważyłem więc że człowiek podczas poruszania się
do przodu opiera cały swój ciężar na jednej nodze (zupełnie tak
samo jak galopujący koń). No i jak robi krok, to stawiając stopę,
najpierw dotyka podłoża piętą. Następnie, tak jakby ruchem
kołyski kolejne części stopy dotykają podłoża aż do palców. W
ostatniej fazie, kiedy to noga zakroczna ma przejść w fazę
wykroczna, do podłoża dotykają tylko palce. Następuje wówczas
tak jakby odbicie. I ten to ruch jest dla mnie obecnie bardzo ciężki
do wykonania. Można by wprawdzie poprzestać na kontakcie z podłożem
tylko pięty, jednak jest to bardzo trudne. Wiąże się mianowicie z
tym że druga noga, gdy ta pierwsza opiera się tylko na pięcie,
musi bardzo szybko i tylko i wyłącznie własnym rozpędem
przemieścić się z pozycji zakrocznej w wykroczną. Wygląda to,
niestety, dość zabawnie i pokracznie a na dodatek jest niezmiernie
męczące. Ponadto powoduje uaktywnianie się partii mięśni które
zwykle podczas chodzenia nie pracują co prowadzi do ich zakwaszenia.
Wymyśliłem że jakby tak na środku podeszwy przytwierdzić jakiś
taki np. klocek około 4x4 cm to by mogło załatwić sprawę. Jednak
nadal to rozważam. Na razie stosuję okłady z kapusty.
A ze
spraw naprawdę ważnych to wczoraj na zakupach kupiłem:
-kapustę
( to w celach leczniczych ale nie w aptece ) jakby ktoś też chciał
zastosować to przed użyciem zaleca się kontakt z lekarzem lub
farmaceutą,
-ziemniaki,
3 kg, ooopss sorki, nie ziemniaki a kartofle – tak jest bardziej
poprawnie politycznie,
-cukier,
ale przysięgam tylko jeden kilo i naprawdę, naprawdę się mi
skończył, naprawdę!
-oranżadę,
oranżadę dlatego bo czyniąca cuda coca-cola jest za droga,
-herbatniki,
niestety nie mogę podać nazwy,
-i
jeszcze cztery bułki i pęto kiełbasy zwyczajnej.
Aha i w
Chili Zet był konkurs. Do wygrania week z Peugotem zatankowanym po
brzegi. Nie poznali się dziady na mojej błyskotliwości i nie
zgarnąłem głównej wygranej. Ale dostałem wyróżnienie i dostanę
płytę. Tyyyż dobrze. Potraktuję to jako prezent imieninowy.
A
wracając do palca to dla jasności dodam że rzeczony palec to palec
prawej nogi. Ten obok dużego palca. W odniesieniu do ręki to tak
jakby wskazujący. Ale co tam jeden palec. Jest jeszcze przecież
dziewięć zdrowych.
P.S.
Smuda czyni cuda. 0:2 z Litwą. A jaka gra takie kibicowanie. Pięknie
nie ma co. Coraz bardziej szkoda mi kasiory na te stadiony.
P.S.
Rano był śnieg. To ci niespodzianka. Ale już nie ma. Jest Słonko.
Ścieżka
192 Do przodu
2011-03-24
Jesst.
Długo oczekiwana. Nie powiem, bardzo na nią czekałem no ale się
doczekałem.
Zima
tego roku była dla mnie długa jak nigdy. Oj długa. I zimna i
ciemna. Dała mi popalić. Zmęczyła mnie bardzo. Nie wiem czy to
już starość czy to tylko tak w tym roku trafiło na moją
niedyspozycję. Fakt faktem bardzo mnie wyczerpała.
Nie
lubię zimy. A najbardziej w tej całej zimie żal mi rękawiczek.
Tych pojedynczych, tych zagubionych. Jeszcze 2 tygodnie temu na ten
przykład podróżowała ze mną taka metrem. Jeździła ciągle tam
i z powrotem w nadziei odnalezienia zagubionej drugiej połówki.
Albo też inna która siedziała dwa dni na ławeczce z wiarą że
ktoś ją odnajdzie. Nie wspominam już o tych biednych,
sponiewieranych porzuconych gdzieś w błocie, gdzieś w rynsztoku.
Są takie smutne. Takie samotne. Takie zagubione w tym pędzącym
świecie. I takie pełne oczekiwania.
A co
znaczy rozdzielić bliźniacze połówki widać wyraźnie na
przykładzie jaśnie wielmożnego pana JK. Szaleństwo i obłęd.
A
wracając do zimy to no była ciężka ale muszę przyznać że
pożegnała się z klasą i obfitością witaminy D w ostatnich
swoich tygodniach, wynagrodziła cierpienia.
Na
szczęście już jest. WIOSNA. I niech trwa cały rok.
A swoją
drogą to sztrasznie dużo towaru pojawiło się na mieście. W głowę
zachodzę gdzie to wszystko siedzi zimą. Teraz to aż przyjemnie
przejść ulicą.
P.S.
Info dla ferii przypominam że w noc z soboty 26 na niedzielę 27
przesuwamy wskazówki zegara o godzinę na przód, do przodu, w
przód, przed się.
P.S. A z
tą starością to chyba przesadzam bo z poniedziałku na wtorek
przytrafiło mi się coś co myślałem że się przytrafia tylko
dojrzewającym chłopcom.
P.S.
Chyba se palucha wczoraj złamalem u nogi. To się do chirurga czy
ortopedy z tym idzie?
Ścieżka
191 Do przodu
2011-03-21
Ale w
sobotę dokumenta na PLANETE oglądałem o 18. Kurna. Mocna rzecz.
Muszę to jeszcze raz zobaczyć tylko że najpierw muszę ustalić
tytuł bo nie oglądałem od początku i nie wiem czego szukać. Ale
kurna mocna rzecz. Mocna. Otwiera oczy. A żreć trza. Nie zdawałem
sobie jednak do końca sprawy że to aż na taka skalę. Niestety
cywilizacja. Ludzkość w swoim pędzie osiągnęła chyba apogeum.
Wysysa matkę Ziemie ile się da. A żreć trza. Rację miał Agent
Smith że ludzkość jest jak wirus. Rozprzestrzenia się i
rozprzestrzenia pożerając coraz więcej i więcej. Maszyneria do
pożerania. A żreć trza.
A z
innej beczki to otwarcie nowego sezonu w nowej – starej lidze
marne. Starej bo już kiedyś tam graliśmy. Wprawdzie w innym
składzie i pod inną nazwą ale graliśmy. No i pierwszy mecz –
klapa. Źle się złożyło bo dokooptowali nas do pierwszej ligi i
od razu trafiliśmy na niepokonanego lidera. A że my dziady stare a
tamci młode chłopaki to trzymaliśmy się tylko przez 15 minut
pierwszej połowy. Nadmienić muszę jeszcze tylko że nasz pierwszy
bramkarz nie mógł przyjechać, drugi też a ten trzeci który
bronił to był bo był. Nie można mieć do gościa pretensji bo się
starał jednak umiejętności miał/ma jakie ma i co strzał to
praktycznie bramka. No i oczywiście sędzia sędziował tendencyjnie
czyli przeciwko nam. I w ogóle boisko nie równe, trawa
nieodpowiednio zielona a linie krzywe. Wyniku nie podaję bo w
prawdziwym sporcie nie o wynik wszak chodzi a o fakt uczestnictwa.
Dodam tylko że my żeby grać musimy płacić wpisowe z własnej
kieszeni a tamci nie muszą bo mają sponsora a co gorsza to za każdy
wygrany mecz dostają po stówce pln. Nie ma więc co gadać. Jakby
przyszło oceniać tylko czysto sportowe podejście to bezwzględnymi
zwycięzcami byliśmy MY.
A ci
faceci to są jednak. Dialog po meczu, w mojej ekipie.
- Byli
lepsi.
- No.
- Grało
by się inaczej jakby po meczu był browar.
-
Hahahaha albo niezobowiązujący sex.
-
Niezobowiązujący sex to taki że nie trzeba się później żenić?
- Nie.
To taki że nie trzeba się później wycierać.
Oczywiście
dla podtrzymania image nadmieniam że w dyskusji tej nie
uczestniczyłem a faceci to oczywiście świnie.
P.S. Już
nie ważne jak się żyje w zniszczonej Japonii. Nie ważne. Teraz
mamy wojnę. Strzelają. Mogła by ta Fudzikura czy inna elektrownia
pierdolnąć to byśmy wrócili z Afryki do Azji.
Ścieżka
190 Do przodu
2011-03-18
W piątki
mnie tu z reguły nie ma znaczy się nie piszę. Piszę w czwartki co
widać poniżej. Jednak dzisiaj czyli w piątek napiszę. Napiszę (
chociaż z reguły nie piszę ) bo jestem wzburzony i gdzieś to
wzburzenie wzburzyć muszę. A jak bardzo wzburzony jestem niech
świadczy fakt, że piszę w piątek, chociaż z reguły w piątki
nie piszę bo piszę w czwartki co widać poniżej.
Ja już
kiedyś tu wspominałem nie raz że nie głosuję w wyborach żadnych
ani ani tyci. I do bojkotu wyborów nawoływałem. Ale głos mój jak
głos wołającego na pustyni był.
Teraz
jednak mogę spokojnie powiedzieć że to nie mój prezydent, nie
mój. I wcale nie twierdzę że ten drugi byłby lepszy. Wręcz
przeciwnie. To głupek jeszcze większy.
Teraz
jednak mogę spokojnie powiedzieć.... Nie! Nie mogę spokojnie. Nie
mogę spokojnie bo jestem wzburzony.
Do kurwy
nędzy. Czy ten prezydent Najjaśniejszej Rzeczypospolitej to
jebnięty jest czy za jebniętych ma cały podległy mu motłoch. Do
kurwy nędzy, bo inaczej zdania zacząć nie mogę, jak może jechać
pisać kondolencje z błędami? Czy do kurwy nędzy szacunek dla
nieszczęścia jakie spotkało naród japoński nie wymaga wpisu jak
najbardziej poprawnego? Gdzie etykieta? Gdzie wychowanie? Walić byki
w takiej chwili? Toż równie dobrze mógł napisać „pierdolcie
się”. I co gorsza zbytnio się tym nie przejmuje. Teraz się z tym
drugim idiotą na dyktando umawiają. Też sobie porę znaleźli.
Przy okazji współczucia nad śmiercią tysięcy dywagują o
ortografii. „Przecież nic się nie stało”. „To tylko błąd”.
Jasne! Jasne do kurwy nędzy. Mówię uczciwie i jak na spowiedzi że
ja w takiej chwili to bym się ze wstydu pod ziemię zapadł i
przepraszał, przepraszał, przepraszał.
I jeżeli
to za trudne dla prezydenta tak z głowy pisać to mógł się na
blachę wykuć, mógł sobie ściągę machnąć czy coś w ten
deseń. Nawet nie pomyślał, nawet się nie zastanowił. Co miał
zrobić - odpierdolił i heja z powrotem do domu bo micha stygnie.
Nie mogę
kurwa. No nie mogę. Japończycy naród z honorem i bardzo na detale
uwagę zwracający. Naród w tradycji którego szacunkiem otacza się
i wroga i pokonanego. A ten se jedzie z taką niedbałością.
A tam.
Niech mnie tam aresztują, niech karzą grzywną za obrazę głowy
państwa. Pieprzyć. Ale jesteś pan panie prezydencie burak, prostak
i cham. Bez honoru i bez szacunku. Spieprzaj dziadu.
A ci co
głosowali niech głosują dalej. Głosujecie w nadchodzących
wyborach, i w następnych i w kolejnych. Tylko pamiętajcie że to wy
dajecie poparcie takim typom i wy za nich odpowiadacie – nawet
jeżeli są tym złem mniejszym. Dla nich liczy się tylko słupek w
sondażu. Nic więcej. A dopóki słupek jest syf trwa zadowolony z
poparcia.
Na
szczęście to nie mój prezydent. Prezydent buuuhahahaha.
Niech
mnie oni wszyscy w dupę pocałują.
Ścieżka
189 Do przodu
2011-03-17
Słyszę
głosy. Słyszę głosy w mojej głowie. Szepczą i krzyczą.
Namawiają mnie do robienia dziwnych rzeczy. Popychają tam gdzie być
nie chcę. Staram się z nimi walczyć, staram się nie słuchać,
staram się ignorować ale jak długo wytrzymam? Jak długo? Czyżbym
oszalał. Zdaję sobie sprawę że nie było ze mną za dobrze
ostatnio ale żeby aż tak? Zaczyna mnie to napawać strachem.
Wariat. Totalny wariat. Ale dlaczego miałbym tym wariatem zostać.
Jak to się dzieje że niektórych takie rzeczy spotykają? A głosy
szepczą. Czym je uciszyć? Alkoholem – to tylko chwilowe. Co
robić? Co robić? Nie chcę być wariatem. To boli.
A czego
żądają te głosy?
Głosy
nalegają bym komentarzowanie odblokował.
A mówiąc
„głosy” mam na myśli więcej niż dwa.
Motór
pali ile palił. A wacha wali powyżej pięciu zeta. Nie jest dobrze.
Ciekawe
kiedy i o ile podrożeje ryż? Bo że podrożeje to pewne. Już tata
aktorki Agaty zaapelował do rady by wyasygnowała jakieś miliony na
pomoc dla Japonii. Podobno dużo tam pól uprawnych zalało. I dam se
tę łapę obciachać że już w zaciszu gabinetów się głowią
doradcy ekonomiczni jak dwa razy tyle tych milionów odzyskać. Bo co
jak co ale ryż to Japońcy kupić muszą. I jeszcze raz szacuj dla
narodu Japońskiego. Od czego zaczęli by u nas? Od wprowadzenia
żałoby narodowej. A tam?
Ciekawe
czy nasi chinole/wietnamcy porobili zapasy?
I
jeszcze wiem że zabrzmi to okrutnie ale przydałaby się taka
tragedia 10.04. No może 09.04. Tak żeby przyćmić rocznicę bo aż
się boję co się u nas będzie dziać. Jak się zacznie. Już teraz
jakiś główny pisior śle pisma pełne oburzenia na sposób
sprzątania zniczy spod prezydenckiego pałacu 10.03. Ludzie, ja tego
nie wytrzymam.
Niech
coś pieprznie, niech pierdolnie bo inaczej ja pierdolnę się.
Nadal
słyszę głosy w mojej głowie. Nadal słyszę.
P.S.
Jestem w polecanych. Wwartało by napisać coś mądrego. Allllllle
pier.......niczę to.
Kupiłek
kask.
W
niedzielę ruszamy z ligą. Ale w nowej lidze. Umrę.
Ścieżka
188 Do przodu
2011-03-12
Ze
wszystkich narodowości na świecie najbardziej szanuję Szkotów i
Japończyków. Szkotów szanuję bardziej tylko dlatego że są
bardziej europejscy. Kultura dalekiej Japonii ma przecież tyle
dziwactw które nawet mi, dziwakowi, wydają się dziwactwami. Jednak
naród ten ma też w sobie tyle dyscypliny, tyle honoru, tyle
cierpliwości że tylko ten naród może doświadczać takiej
tragedii i tak dzielnie ją znosić. Historia naznaczona poświęceniem
samurajów.
Czy
trzeba aż takiej tragedii żeby z czołówek wiadomości znikły
polityczne spory? I żeby najważniejszym niusem nie była pikieta
obrońców i przeciwników krzyża?
Spleśniały
świat.
I
dzisiaj Księżniczka zaproponowała wyjście do kina na „Salę
samobójców”. Poszliśmy. I już wróciliśmy. A ja wciąż nie
puściłem łzy. Cały czas ją wstrzymuję. Cały czas. Wiem że
muszę ją uwolnić ale cały czas wstrzymuję. Wstydzę się jej.
Czekam na odpowiednią chwilę, aż będzie ciemno, aż nikt nie
będzie patrzył. Ciekawe że przez całą drogę powrotną chciałem
powiedzieć Księżniczce że chce mi się płakać i nie
powiedziałem. Ciekawe że udawałem uczucia których nie czułem.
Ciekawe jak trudno okazać słabość. Ciekawe też jak niektórzy
wychodzili po seansie uśmiechnięci. Ciekawe.
A jutro?
Jutro
wstanę już inny. Bez ciekawości. Wstanę obolały i z zakwasami po
dzisiejszej pierwszej po zimie gierce. O rany ale forma zdechła.
Dziwne uczucie gdy po kolejnej akcji ma się już tak dość że nie
ma się siły stać na nogach. Jutro pojadę na moto bajzel. Może
kupię nowy kask na nowy sezon. Pogoda taka że motórów już długo
na uwięzi nie utrzyma. Mi się też już ze stajni wyrywa. Ale
spokojnie, spokojnie, powoli.
Jakie to
wszystko ciekawe i jakie dziwne.
Ścieżka
187 Do przodu
2011-03-10
Warszawa
Marzec Czwartek.
ŻYCIE
POSRANE CZYLI ZE ŚRODY PEWNEJ WSPOMNIENIE.
Po
powrocie na kwadrat wciągnąłem szamę i zasiadłem pogmerać w
sieci. A jakoże że ostatnia notka była staromiastowo urodzinowa
zaczynam od blogierni. I tu o ździwko aż trzy wpisy. A więc
jeszcze jednak ktoś zagląda do starego era zgrzybiałego. Miło.
Skłamałbym gdy napisałbym bym żem na coś takiego nie liczyłbym.
Wprawdzie w pierwotnym zamyśle urodzinowa wzmianka być miała bez
możliwości komentarzowania, tak złośliwie, alem potem sem
pomyślał że to nie wypada. Po popatrzeniu co umienia zacząłem
grzebać ogólnie. Na głównej stronie w nowych komentarzach
zauważyłem wpis kogoś kogo mam tu →
Postanowiłem
sprawdzić co gdzie jak wypisuje tym bardziej że mnie życzeń nie
wypisuje. O ciekawości zgubna! Okazało się że wpis jest u kogoś
kogo kurna nie lubię. Raz kiedyś coś przeczytałem tego kogoś i
tak mną tąpnęło że się wkurwiłem. Jednak ktoś ten
prześladować mnie począł. Gdzie bym czego nie napisał on –ktoś
TEN- już tam był. Mało! Doszło do tego że gdzieś gdzie
zaglądałem tylko ja, też się wpychać począł -ktoś TEN.
Spieprzaj dziadu!! – zakrzyknąć chciałem raz nie jeden. Ale nie.
Wdech wydech wdech wydech. Nie będę się denerwował.
No i
tera, o ciekawości zgubna! com wyczytał? Ktoś TEN urodziny
świętuje! To nie dość że prześladuje mnie na blogierni to
jeszcze się mi w urodziny wpierdziela!!!! O zgrozo. Jedno życzenie
mam, a więc, chciałbym żebym drażnił TEN kogoś jak TEN ktoś
drażni mnie.
Zamknąłem
internata świat i rozejrzałem się po okolicy. W kuchni piętrzy
się naczyń góra z dni dwóch. Zakasuję rękawy i zaczynam. Idzie
gładko. CZYLI ZET gra miło. Na suszarce naczyń przybywa i robi się
coraz ciaśniej. I na prawie końcu samym taka miseczka drzewniana
czy może z tworzywa drzewnianopodobującego zaczyna się stawiać.
Ja ją na suszrkę ona zaś spowrotem. I przewraca się i spada i
fika. Myślę o sile spokoju i delikatnie ją poprawiam. Nic to.
Dalej nie chce się zmieścić. Pieprzyć siłę spokoju.
.#!#%*@¥¥£±ђŦ§©¡ﻺ♪╦
- leci
taka wiązka że jej nawet powtórzyć nie jestem w stanie. Tak na
marginesie to sztrasznie przeklęty się zrobiłem. Leci więc wiązka
.#!#%*@¥¥£±ђŦ§©¡ﻺ♪╦
. I co?
Czy niesforna miseczka się przestraszyła? Czy się uspokoiła? Czy
się zmieściła? Ależ tak!!! I ta kolejna i kolejna. Wszystkie się
zmieściły i stanęły równiutko w rządku jak honorowa gwardia.
Potwierdziła się kolejna moja dewiza że jak nie rzucisz mięsem,
jak nie przeklniesz, jak nie opierdolisz to się nie zrobi. I
pokrzepiony stwierdzeniem tym podążyłem tanecznym krokiem kręcąc
dupskiem jak egzotyczna tancereczka pogłośnić to to co wlaśnie w
radiu gra.
A skąd
tytuł ŻYCIE POSRANE? A stąd że jak się nie wkurwisz, jak nie
opierdolisz, jak nie zbluzgasz to się kurwa nie uspokoi.
Ścieżka
186 Do przodu
2011-03-06
1. O
wyjątkowości motóra świadczy najlepiej laska która przy nim
stoi. I gdybym tym prawidłem kierował się to dzisiejsza wizyta na
wystawie na Marsa to czas stracony. Poziom oceniłbym na średni
minus.
2. Na
mieście stan napięcia. O siedemnastej derby. Obelgi z obu słychać
już od tygodnia.
3. No
zapisałem się na bilety. Ciekawe czy wylosuję bo nowych kibiców
więcej i więcej i więcej. Skąd to nagle zainteresowanie w
narodzie?
4. I to
wszystko na co mnie dzisiaj stać.
Ścieżka
185 Do przodu
2011-03-03
Jeżeli
by przyjąć że to nie Śmierć decyduje jak, gdzie i kiedy kogo
zabrać to można by przyjąć że jest to najuczciwsza sprawa na tym
świecie. Czeka każdego, bez wyjątku.
Kiedyś,
kiedy byłem piękny i młody, no i zbuntowany, miałem samobójcze
myśli. Wielu znam, znałem raczej, rówieśników co nie zatrzymali
się tylko na rozmyślaniu. Potem mi przeszło. Gdy zaczęło mi
zależeć, gdy pojawił się cel zacząłem się jej bać. Oby nie
dziś!, Jeszcze nie! Jeszcze nie osiągnąłem tego co chciałem! A
co będzie jak mnie zabraknie! – takie i inne latały mi po głowie.
A dzisiaj? Dzisiaj mnie fascynuje. Nie nie palnę sobie w łep.
Ciekawi mnie jednak co po niej. Już się nie boję. Wiem że to
wszystko to – tutaj proszę wyciszyć odbiorniki – że to
wszystko to huj.
Jaki
dobry ojciec po drobnym nieposłuszeństwie skazuje swoje dzieci na
lata cierpień? Jak tak ma być to już lepiej nie żyć. I niech to
się już wreszcie skończy.
Może
przyjdzie czas gdy ludzie będą świętować, gdy ktoś ukończy
naukę w szkole zwanej życiem i nie będą robić tak absurdalnej
tragedii z umierania. Jeśli już, to ludzie powinni boleć nad tym,
kiedy ktoś się rodzi i musi rozpocząć całe to nonsensowne życie
raz jeszcze ( to nie moje, cytat ).
Mi to
już średnio na całym tym życiu zależy. Nie myślę wprawdzie o
śmierci, jednak wcale się jej nie boję. Pewnie z tego też wynika
zanikający odruch samozachowawczy w konfrontacji ze złem. Patrzę
mu prosto w oczy i uśmiecham się wyzywająco. Nawet wówczas gdy ma
200 kilo i dwa metry. „Co mi możesz zrobić” – myślę –
„Zabijesz mnie? No! Spróbuj.”
Jedna
sprawa mnie jedynie trapi. Niestety coraz bardziej zaczynam odczuwać
niepokój związany z przeczuciem że nie spełniłem swojego
zadania. Że nie przeżyłem tego co przeżyć powinienem był być.
I że jeżeli kiedyś jakieś zło podejmie rękawice i to zrobi to
niestety wrócić będę musiał tu ponownie by dokończyć to co
naznaczone.
Ścieżka
184 Do przodu
2011-02-27
I znowu
jak co tydzień przechodzę przez Plac Zamkowy.
Jeszcze
ciemny. Jeszcze zimny. Jeszcze cichy. Jeszcze pogrążony w zimowym
śnie.
I
chociaż każdy krok na zmrożonej, śliskiej, podstępnej kostce,
która tylko czyha by zrobić ze mnie łamagę, wymaga czujności i
uwagi, zamykam na moment oczy. Zamykam oczy by przejść te parę
metrów, mimo zagrożeń, po tym Placu który będzie tu już za
miesiąc, może półtora, z pewnością za dwa.
Tu oto,
po lewej, na samym rogu, przy wyjściu z ruchomych schodów stoją
motóry. Stoją pachnące drogą. Stoją spokojne i grzeczne. Jednak
przyczajone. Jak drapieżne koty. W każdej chwili gotowe ryknąć,
błysnąć pazurami i wzbudzając ogólny popłoch pomknąć w
poszukiwaniu dalszych przygód. Obok nich ich właściciele. Stoją
dziarskie dziewczęta i chłopcy i rozprawiają o wietrze we włosach.
Dalej po prawo, tuż pod kolumną, na parkiecie z tekturowych pudełek
młodzi tancerze wykręcają ciała dla uciechy licznych gapiów.
Może i któryś z nich rzuci im tam parę groszy. Jeszcze dalej,
przy zamku, oczekuje na klienta stara dorożka. Stoi leniwa i
zamyślona. Wspomnienia całych wieków wystukanych o bruk
uderzeniami kopyt złuszczają się pozieleniałą farbą. Starą
szkapą co chwila wstrząsa przeszywający całe ciało wstrząs. Koń
podnosi nogę i uderza kopytem o kamień. Słychać ten
charakterystyczny stuk na całym Placu. Jednak po chwili znika
zagłuszony przez uderzenia zamkowego zegara. A wokół pełno
przechodniów delektujących się ciepłem odbijanym od murów. Jest
gwarno. Jak w ulu. Ale to nie jest uciążliwy hałas. To jest ten
przyjemny szum, to przyjemne drżenie powietrza wzbudzane radosnym
śmiechem. Ktoś pyta. Ktoś kogoś woła. Ktoś kogoś nagle
spotkał. .A w tym tłumie gdzieniegdzie zastygłe w poważnym
skupieniu szkraby. Tak pełne energii, tak zazwyczaj rozbiegane i
nieuchwytne, teraz w skupieniu i z napięciem jakby od tego zależały
przyszłe losy całego świata, walczą z lodem który w swej
złośliwości dopływa już prawie do łokcia. Nie uronić ni
kropli. A obok, przy barbakanie rozstawiły się stragany. Miedzy
ławeczkami. Pełne różnego rodzaju błyskotek i świecidełek. Z
białym orłem na tiszertach i syrenką na kubkach made in czajna.
Siadam
miedzy nimi na jednej z wolnych ławek. Zwracam twarz ku słońcu.
Przez zmrużone powieki zerkam. Przechodzi właśnie ta hipnotyzerka
ze ścieżki 134. Przeszła ach. Zerkam dalej, za Wisłę. Tam góruje
Narodowy Mam wszystko czego mi do szczęścia trzeba.
Oooooooo.
Nagłe zachwianie równowagi otwiera mi oczy . Nadludzkim wysiłkiem
łapię ostatnią odrobinę przyczepności i wracam do pionu. Uff.
Było blisko.
Jestem z
powrotem. Zimno. Ciemno. Cicho. Ale już niedługo. Już niedługo.
Za miesiąc, może półtora, z pewnością za dwa…………
Aha i
jeszcze. Dokładnie tydzień po ferri ->
mogłem
napisać to samo. Tzn nie dokładnie bo nie co do minuty, ale siedem
dni już tak. Nie napisałem bo w przeciwieństwie do – nie czuję
się dziwnie.
Aha i
jeszcze. Po 22 minutach dzisiejszych zawodów przy Konwiktorskiej 6
miałem dosyć poziomu, a po następnych pięciu także zimna. I o
ile to drugie dałby się znieść to tego pierwszego już nie.
Komentarzy:
9
Ścieżka
183 Do przodu
2011-02-25
Z reguły
jest tak że jak coś wyczytam u kogoś z tych gdzie zaglądam to
zaraz coś podobnego znajduję u kogoś innego z tych co gdzie
zaglądam. Nie żebym podejrzewał ich o jakiś spisek. Nie. Nigdy w
życiu. To czysty przypadek a raczej prawo w które wierzę, czyli
prawo serii.
Ostatnio
prawo serii trochę zaczęło walić w facetów. Najpierw w ich
podgatunkowość a następnie w brak czysto sanacyjnych obyczajów. O
ile to pierwsze mogę jeszcze przemilczeć to do drugiego się
ustosunkuję a raczej zaprotestuję.
Nie wiem
jak reszta podgatunku ale ja osobiście z wielką przyjemnością
korzystałbym i stosował te staroświeckie zwyczaje. Ale czy Kobiety
same tego chcą? Czy same nie odstraszaja podgatunkowców z
staroświeckim podejściem. Kobiety nowoczesne.
Jak się
wita nowoczesna lady? Szufla jak facet z facetem! Jak ucałować tak
podaną dłoń nie wykręcając jej na siłę? Kiedyś lady wyciągała
dłoń a uniżony podgatunkowiec całował koniuszek z nabożną
czcią.
Albo jak
otworzyć drzwi powozu przed nowoczesną lady? Jak skoro jest
kierowcą? Kiedyś lady jak księżniczki były wożone. Tera same
wciskają gaz.
A jak
odsunąć krzesło by mogła usiąść? Jak w ogóle ustąpić
miejsca? Jak to zrobić bez spojrzenia pełnego podejrzenia?
Współczesne
panie są samodzielne i jako takie szczególnych względów nie
wymagają.
Więcej.
W swoim odkobieceniu stają się coraz bardziej męskie. Co to dla
nich wypić gorzałki? Co przekląć jak diabli? O stylu ubierania
nie wspomnę, bo o tęsknocie za sukienkami już wielokrotnie
wspominałem. W zapełnianiu więziennej celi też nie zgorzej się
starają.
I tylko
żal. Mi żal tych kobiet kobiecych i czasów gdy takimi drobiazgami
można było okazywać należny im szacunek.
Nie
będzie mężczyzn gdy kobiet brak. Nie mam co do tego złudzeń.
Podaż rodzi popyt ( czy jakoś może odwrotnie ). Więc nie ma co
marudzić. I to ja podobno marudzę! Więc nie ma co marudzić.
A lepiej
nie będzie. Popatrzeć wystarczy na dorastający narybek. Chłopaka
od dziewczyny nie odróżnisz. Amen.
A mnie
żal.
21.02.
Poniedziałek 07:45. Minus 16, słonecznie jak diabli, motorów* nie
zaobserwowano ale trzy panie w spódnicach** a i owszem.
22.02.
Wtorek 07:50. Minus 18, słoneczniej niż słonecznie jak diabli,
zero motórów*, zero pań w spódnicach**
23.02.
Środa 07:45, Minus 17, Mało słonecznie, prószy, motórów*
oczywiście zero ale cztery panie w spódnicach** a i owszem ( jedna
ta sama co w poniedziałek )
24.02.
Czwartek 07:40, Minus 16, też mało słonecznie, słonko zamglone,
motórów* zero, pań w spódnicach** – dwie.
*z
wyłączeniem skuterów tele pizza
** z
wyłączeniem spódnic dłuższych niż 20cm pod kolana, z
wyłączeniem spódnica + leginsy
07:58
Piątek 25.02. Minus 15 słonecznie
Ścieżka
182 Do przodu
2011-02-20
Miota
mną jak oceanem. Raz spokojny jestem i gładki jak lustro oceanu
wody. Innym zaś razem szaleję i się wyładowuje jak sztorm
największy.
Chwile
ciszy i błogości w nawałnicę zamieniam niewielkim podmuchem
rozpoczętą.
Uwielbiam
ten spokój. Jakże miło i przyjemnie wówczas jest. Błogość i
ironiczny nad światem uśmiech.
A te
bałwany spienione, ta piana z ust doprowadza mnie do rozpaczy.
Osłabia mnie i wycieńcza. Podłamuje pewność i wprowadza
zrezygnowanie.
Jestem
nieznośny. Jestem nieprzewidywalny. Jestem a raczej nie ma mnie. To
coś na me podobieństwo, to coś rozchwiane, to coś obłędne, coś
szalone. Straszne.
Obecnie
jest lepiej. A byłem już blisko, blisko, bardzo blisko ciemnej
strony mocy. Może to dzięki dniom dłuższym, słoneczku częstszemu
i temperaturze wyższej ( idzie ochłodzenie ). Chwil spokoju więcej
coraz. Czy to jednak nie cisza przed burzą? Och niech już tak
będzie, niech będzie cicho i spokojnie.
Dużo o
tym myślę. Siła jaka, moc jaka sprawia że dnia jednego jak
baranek potulny jestem a innego dnia baranka tego morduję i
zarzynam. Co wpływa na mnie? Bo że ( Boże!!? ) sam nad tym nie
panuję to już pewien jestem. Jak to się dzieje też że raz
wszystko układa się lekko i przyjemnie a ścieżka każda prosta i
radosna. Innym razem zaś czego ręka moja dotknąć nie zdąży,
myśl nie obejmie staje murem i przeciwności piętrzy. Świat, życie
raz mi pomaga, raz przeszkadza. A chęć dobra trwa we mnie wciąż,
każdego dnia pragnę szczęścia, radości, dla wszystkich. I jaki
wpływ mam sam ja na to że raz mi się to udaje a raz nie. Jaki
wpływ mam ja?
I
nurtuje mnie pytanie czy dzieje się to w co wierzę czy wierzę w to
co się dzieje???
.........tam
potem jest jeszcze jak Franz siedzi na brzegu i patrzy w ten ocean.
Piękna scena ale niestety tu urwana a nigdzie indziej nie znalazłem.
Ścieżka
181 Do przodu
2011-02-17
Urzekł
mnie ten wczorajszy mecz kanonierów z barsą. Można? Można! Można
kurna grać. W całym meczu Arsenal 16 fauli a Barca 13. I jakbym
miał powiedzieć szczerze to pamiętam może ze cztery. O czym to
świadczy? Ano o tym że sfaulowany zawodnik zaraz wstawał i gra
była wznawiana. Że nie było żadnych turlanek, żadnego leżenia z
potwornym grymasem bólu na buzi, żadnego ostentacyjnego ściągania
getr i oglądania sinego stłuczenia. Oni po prostu grali. GRALI W
PIŁKĘ!! Jak mężczyźni. Bez ceremonii, bez przeciągania, bez
ściemy. Super, Jak mężczyźni.
Fanem
ręcznej nigdy nie byłem. W podstawówce miałem takiego nauczyciela
od WF-u co strasznie chciał nas do tej ręcznej przekonać. Miał
ksywę: Dziura. Ksywa ta jego wzięła się stąd że Dziura jako
facet postawny facjatę dużą też miał. I jak Dziura rozdarł gębę
to to nam małym chłopcom zdawało się że właśnie otworzyła się
jakaś dziura w przestrzeni. Czarna dziura. Lepiej było tej dziury
unikać. Wzbudzała respekt. I Dziura tłumaczył ( często
wzbudzając respekt ) że szczypiorniak to gra dla chłopców z
jajami. I choć baliśmy się bardzo - ducha uwielbienia dla nożnej
nigdy w nas nie zgasił. My walczyliśmy pokryjomu kopiąc się po
piszczelach i kostkach. Nożna to był dla nas sport dla chłopców z
jajami.
A teraz
gdy oglądam relacje w TV widzę jednak że Dziura miał rację.
Ostatnie mistrzostwa naszym w Szwecji nie wyszły. Cóż. Ale taki
mecz w ręczną jest tak pełny walki, tak pełny zacięcia że
patrząc potem na nożną można normalnie usnąć. Każden jeden
futbolista po najmniejszym nawet szturchnięciu rodem z ręcznej
najpierw zrobiłby efektowną turlankę, potem po wyczekaniu na
zbliżeni kamery - oskarowy grymas bólu na twarzy a następnie
zszedł z boiska i nawet gdyby na nie jakimś cudem medyków wrócił
to do końca zawodów kuśtykał, trzymał się za żebra i pokazywał
jak to się poświęca cierpiąc.
I już
nawet straciłem chęć do śledzenia tych nożnych gwiazd –
aktorów. Nie wiem tylko jak mam się dalej zapatrywać w kontekście
tego co wczoraj pokazali z Londynu. Jedna jaskółka wiosny nie czyni
ale jednak można. Jednak da się. Da się grać i w nożną jak
faceci z jajami! Bravo Arsenal. Bravo Barcelona. Ciekawe czy
dzisiejszy mecz w Poznaniu sprowadzi mnie powrotem na ziemię?
Apropo
facetów z jajami. W poniedziałek 14.02. godz 07:46 temperatura
otoczenia minus 8, słonecznie - zaobserwowano jeden motór. Wtorek
godz 16:55 temperatura otoczenia minus 6, słonecznie - zaobserwowano
motór drugi. Środa godz 07:50 temperatura otoczenia minus 11,
bardzo słonecznie - zaobserwowano motór trzeci. Ja pierdzielę. W
takie zimno jeździć na motórze. To muszą być faceci z jajami.
Tylko czy albo raczej jak wyglądają te jaja po takiej jeździe?
I czy te
pierwsze jaskółki czynią wiosnę? Zaraz, zerknę za okno. Nie.
Niestety nie, pada, wieje, mrozi.
Ścieżka
180 Do przodu
2011-02-12
Lecę.
Lecę,
lecę i lecę. Lecę ale ……… w dół. Czyli spadam. Spadam i
spadam. Spadam w ciemność. Próbuje się bronić. Macham rękoma,
macham nogami, macham uszami by spadanie powstrzymać. Nic nie
pomaga. Zwijam się i naprężam by oporem powietrza spadanie
powstrzymać. Nic nie pomaga. Coraz ciemniej, coraz zimniej, coraz
straszniej, coraz gorzej. Zaczynam się czuć jak kupa która właśnie
opuściła otwór odbytu i ruchem jednostajnie przyśpieszonym zdąża
w ciemną czeluść szamba. Bliżej i bliżej, szybciej i szybciej.
Kolei losu gówna nic nie zmieni. Straszna siła przyciągania,
niewzruszona i niezmienna, dokona dzieła. Szambo czuję. Już nawet
nie walczę, nawet się nie bronię. Jedno wielki gówno. Ot co. I
właśnie w chwili, właśnie w momencie kiedy ja-gówno mam plasnąć
o ohydną skorupę szamba odczuwam świeżą miękkość trawy.
Trawa. Kwiatki. Jasność.
Zdziwienie.
A więc
nie trafiłem do szamba? Trafiłem na piękną łąkę. Wkoło
zielono i świeżo. Kolorowo. Pięknie. Ulga. Radość. Ja-gówno nie
jestem już zwykłym gównem a jakby to ująć-nawozem. Życiodajnym,
odżywczym nawozem. Ale co to? Przecież nie jestem gównem, nie
jestem nawozem - jestem pięknym kwiatkiem! Przecież nie jestem
gównem! Jestem kwiatkiem! Czuję się wyśmienicie. Słonko miło
grzeje. Nastawiam się na jego promienie. Ciepło. Kolorowo. Wokół
pełno pięknych kwiatów. Radosnych i kolorowych jak ja. Mrugamy do
siebie radośni. Szczęście. Jestem tak dumny. Czuję siłę. Czuję
moc i chęć by rosnąć, by się rozwijać. By widokiem i zapachem
cudownego kwiatu cieszyć całą łąkę. A więc do góry. Do góry!
Wyżej i wyżej. Ku słońcu. Jestem większy jestem piękniejszy.
Ach jak miło. Rosnę i rosnę. Cieplej i jaśniej. Ku niebu.
Ja-piękny kwiat! I właśnie w chwili gdy już, już mam dotknąć
nieba, już zanurzyć się w błękit jasność znika. Jakby ktoś
wyjął wtyczkę. Zaczyna coś cuchnąć. Zaczynam odczuwać obawę.
Ciemność. Ciemność i nieprzyjemny smród wzmaga strach. Strach
rośnie. Gdzie radość, gdzie spokój, gdzie szczęście, gdzie chęć
wzrostu, gdzie nadzieja?? No gdzie? Gdzie jestem? Zaczynają wracać
wspomnienia. Powoli ale systematycznie odtwarzam zapomniane obrazy.
Kiedyś chyba już tu byłem? Rozglądam się pełen złych przeczuć.
Nie! Nie, ja nie chcę! To nie możliwe! Przecież było już tak
fajnie, tak miło. Dlaczego znowu wróciła ciemność i strach.
Rozglądam się jeszcze raz dla potwierdzenia złych przeczuć.
Niestety. To jednak prawda.
Znowu
jestem w czarnej dupie.
Szach i
mat.
Pisało:
ŻYCIE
Ścieżka
179 Do przodu
2011-02-08
Pięknych
jest spraw na świecie mnogo. I chociaż nie widziałem na własne
oczy plaży z palmami na oceanicznej wysepce wierzę że jest śliczny
widok ów na ten przykład. Albo taki wodospad na rzece Corrao lub
karnawał w Rio. Na pewno są wspaniałe. Ale po co szukać tak
daleko. Czyż letni zachód słońca na mazurskich jeziorach nie jest
zachwycający? Spokojny wieczór nad szumiącym Bałtykiem?
Są. Dla
mnie są.
Jednak
dla mnie wszystkie te piękności tracą swą cudowność przy …..
Hmm i teraz. Napisać czy nie napisać? A jeżeli napisać to czy
można to/te/je ze sobą zestawiać/porównywać. Nie jest ze mną
jeszcze widzę tak źle że mimo tych wszystkich szalonych ostatnio
notek rozważam czy aby wypada. Nie jest też jednak i dobrze a więc
Wszystkie
te piękności tracą swą cudowność przy …. hmmm zestawieniu z
ciepłą, ach wilgotną cipką - no to pojechałem – a co tam raz
się żyje. No ale co mam powiedzieć. Tak czuję.
I martwi
mnie tylko tak wielki brak szacunku dla rzeczonej. Nie trzeba się
zagłębiać w najohydniejsze zakamarki Internetu by tego
doświadczyć. Nie potępiam bynajmniej pornografii jako takiej.
Ukazanie cipy w pięknych okolicznościach przyrody uważam za
słuszne i wskazane. Nie można wszak ukrywać takiego piękna.
Jednak w wielu przypadkach jest to aż niesmaczne.
Z tego
myślę bierze się taki brak szacunku dla kobiet ze strony wielu
facetów. Po prostu cipa nie jest dla nich czymś zachwycającym A
jak się czegoś nie podziwia nie można tego szanować. A jak się
nie podziwia cipy nie szanuje się całej kobiety. Nie może trwać
jedno bez drugiego. A i wiele samych kobiet straciło do niej
szacunek. Szastają cipą na lewo i prawo.
Ja
podziwiam i zachwycam się cipą.
Nie
mówię wcale jednak że kobieta to tylko cipa. Nie. Wszak wiadomo
wszem że pasjonuję się nogami. No piłką nożną – też, ale tu
konkretnie chodzi mi o nogi kobiece, kobiece nogi. Stopy, łydki,
kolana i uda. I wiem i podziwiam i dłonie i szyję i oczy i plecy i
usta i piersi i ręce iiiii. Ale. Ale wszystkie te uznać muszą
niekwestionowaną wyższość cipy.
Co to
jednak za słowo – cipa. Nie nazbyt obraźliwe? Z drugiej zaś
strony to jak inaczej? Narząd? Organ? Zdrobniale też mi nie pasuje.
Bo czyż powinno zdrabniać się tak ważne nazwy? Zdrobniale od
króla będzie królik, od prezydenta - prezydencik itp.. A to nawet
lekko zalatuje pogardą i śmiesznością. Zostaję więc przy cipie.
Nawet nie cipce a cipie.
Nie
mówię wcale jednak również że w każdej kobiecie cipa staje się
celem nadrzędnym. Nie.
Mówię
tylko że jest piękna.
A więc
mówiąc współcześnie cipa rulez, cipa rządzi. Ja tak mówię.
Cipa rządzi.
No!
Takie
rzeczy tylko w erze tzn u era.
A
napisać mogłem o niedzieli, o słoneczku, o Placu Zamkowym, o
pierwszych motórach na mieście. Napiszę, napiszę.
Ścieżka
178 Do przodu
2011-02-03
I tak
trwają razem chłód, śnieg i wiatr – te trzy. A wiatr boli
najbardziej.
Ejże
tam panowie meteorolodzy i klimatolodzy.
Hej hej
panowie naukowcy co siedzicie na wiecznej zmarźlinie Szpicbergenu.
Gdzież ach gdzież te wasze przepowiednie globalnego ocieplenia?
Gdzie? Czy wasze badania to li tylko brednie. Może zamiast badać
popijacie łyskacza dla rozgrzewki i zabicia nudy. A na koniec
miesiąca piszecie w raporcie tą pierwszą bzdurę jaką przywodzi
na myśl skacowany umysł. Ja tego ocieplenia nie widzę, a raczej
nie czuję. Wręcz przeciwnie. Czuję ochłodzenie. I poświęcić
gotów jestem całą warstwę ozonową by to odczucie zmienić.
Połowa
czarnego nieba siwa. To E C Żerań. Szara plama rozpełza się po
tej ciemności. Dobry znak. Znaczy w domu będzie ciepełko. Ale
tylko w domku. Zanim tam dojdę zdążę jeszcze porządnie zmarznąć.
Spieprzaj
dziadu – jak rzekł swego czasu „wielki” – a raczej spieprzaj
dziadówo.
A dość
już tej zimy. Ja mam dość. Już aż mnie boli. Boli mnie fizycznie
i psychicznie. I najgorsze w tym jest to że ból fizyczny rywalizuje
nieustannie z bólem psychicznym o to który jest silniejszy.
Kto miał
się pochorować – pochorował się. Kto złamać rękę / nogę –
złamał. I co smutne – kto zamarznąć – to niestety zamarzł.
W ulice
i chodniki te dwadzieścia a może i więcej baniek poszło. I
starczy – bieda aż piszczy i bez tego.
A więc
pani zimo. Apel mój. Była pani – była. Odnotowane, odfajkowane,
lista podpisana można sobie śmiało pójść. Ja już dziękuję ,
mnie wystarczy. Mnie już wszystko boli.
Nie, nie
lubię zimy o nie. Nie, nie lubię zimy o nie. Nie lubię zimy. Zima
mnie boli
Ja już
chcę wyjść rano uśmiechając się do wschodzącego słoneczka i
wsłuchać w poranny ptaków śpiew. Obecnie ciemność widzę i
wyłącznie złowieszcze wron krakanie i srok skrzek słyszę.
Cudem są
dla mnie tylko te ostatnie, nieliczne niedobitki. Te prawdziwe i
zahartowane. Bohaterskie i wspaniałe. Te panie które mimo
trzaskającego mrozu zakładają spódnice. Podziwiam. Doceniam. I
dziękuję – to promyk ciepła. Nie są to wprawdzie spódnice
spodziewanej przez mnie długości, ale nie róbmy scen, dobre i to.
Może i wygodne, może i uniwersalne są spodnie. W takich
okolicznościach pogody nie widzę przeciwwskazań. Jednakowoż taka
myśl mi przychodzi : Po czym poznać prawdziwą kobietę, kobietę z
kobiecą duszą ?- po tym czy chodzi w spódnicy / sukience, nawet w
zimie.
P.S.
26.01.
16:30 CIEMNOŚĆ
27.01.
16:30 JASNO
Notki
Ścieżka
177 Do przodu
2011-01-29
.......i
nic więcej w temacie. lepiej ująć tego potrafiłbym nie.
Ale
dodam. Dodam coś bo do pisania skłoniło mnie pewne zdarzenie.
W
powszedni dzień do pracy wychodzę tak koło za 15 7-ma. Zimą to
jeszcze ciemno. Często mijam wracającą do domu moją sąsiadkę z
naprzeciwka po porannym spacerze z pieskiem. Bardzo, ale to bardzo
miła starsza pani, coś tak koło 70-ątki. Nieraz z gazetą, nieraz
z bułkami na śniadanie, nieraz tylko z pieskiem – różnie. I
kurna w czwartek jakaś menda wyrwała tej starszej kobiecie torebkę.
Nic wprawdzie wartościowego w torebce nie było ale nie o straty
materialne się rozchodzi. Większa szkoda powstała w psychice tej
pani. I następnego dnia, i dni dwa później opowiadała i pewnie
jeszcze nie raz pani ta do zdarzenia tego z drżącym głosem wróci.
I pytam
się, po co taka złodziej żyje?, po co żyje?, po co taki żyje? Że
też kurwa mać nie trafiłem, nie widziałem, nie napatoczyłem się.
Tyle razy mijałem tą panią ale kurna nie wtedy. Nie chcę
przeklinać, nie chcę ale inaczej się nie da,ale bym skurwysyna
zajebał. Napierdalał w ten zasrany łeb. Po co taki kurwa żyje? Po
co żyje?
Łapię
się ostatnio na tym że chyba szukam takich sytuacji. Chodzę,
rozglądam się i czekam. Czekam aż mi jakaś taka menda napatoczy.
Jak będzie krzywdzić kogoś słabszego, bezbronnego. Nie ważne czy
będzie menda sama czy w kilka mend i czy będzie większa czy
mniejsza niż er. Nieważne. Nie daruję. Nie odpuszczę. Ale albo
sam zginę albo zajebię mendę.
I łażą
takie mendy kurwa. Tych dwóch co zabili policjanta na przystanku rok
temu. Czekają na wyrok. Mniejsza z tym czy to policjant był czy
mógł być kolejarz lub jakiś geodeta. Był człowiek. Ojciec i
mąż. A takich dwóch skurwysynów spieprzyło życie wielu ludziom.
I po co tacy żyją? po co żyją?
Albo
przywożą dwuletnie dziecko na oddział. Siniak na siniaku. Nie
ważne matka, ojciec czy konkubent. Napirdalałbym w co się da i
patrzył czy równo puchnie.
I ci
niewyżyci. Zamiast zadowolić się ręcznie lub dogodzić kurwie to
nie. Łażą i szukają samotnych kobiet, a co gorsza i dziewczynek.
Jak bym takiemu wsadził jaja w drzwi, jakbym przypierdolił parę
razy drzwiami. A potem łep miedzy futrynę i też niech się męczy,
niech czuje, niech go boli. Bo tak zajebać bez doświadczenia co to
ból to za łatwo. Nich się męczy zanim zdechnie, łajza. I dźgał
swoim szwajcarskim wieloostrzowym nożem. Dźgał mendę ostrzem
najmniejszym, najmniejszym niech dłużej męczy, niech cierpi, niech
jęczy niech zdycha w bólu. Może zanim zdechnie coś wreszcie do
niego dotrze. Że niszczył, że niszczył spokoj i radość, że
odbierał nadzieję. Niech zdycha.
Mówią
teolodzy nie ty życie dałeś, nie ty odbieraj. Ale po co taki żyje?
po co żyje? No kurwa po co?
Czytam
co napisałem. Boję się. Zaczynam bać się siebie i o siebie.
Szalony jestem bardziej i bardziej. To jakiś obłęd chyba.
Ścieżka
176 W miejscu
2011-01-25
- Cześć.
- Cześć.
- Co tu
robisz?
-
Chodzę. A ty?
- Stoję.
- Aha.
To na razie.
- No.
Cześć.
W taki
oto sposób spotkałem ostatnio w Arkadii taką dawną znajomą. No
może znajomą to za dużo. Po prostu mieliśmy kiedyś wspólnych
znajomych i byliśmy z raz w Parku. I to wszystko – znamy się. A
że zbytnio nie podchodził mi jej styl bycia więc sympatią
szczególna nigdy jej nie obdarzałem. A po co więc wspominam to
spotkanie. Nie widziałem osoby z piętnaście lat ( cud zresztą że
się poznaliśmy ) ale tak z pół roku temu opowiadała mi taka inna
moja bliższa znajoma która z tą oto spotkaną ma częstszy kontakt
pewną że tak powiem „ciekawostkę?”.
Ta
spotkana związała się z takim gościem. Poznałem gościa swego
czasu też. Grubas ( raczej bycior ) i rozwodnik z dwiema córkami.
Ale osobiście do niego żadnych zastrzeżeń. Raz zrobiła ( ta co
ją spotkałem w Arkadii ) spotkanie koleżanek. Śmiechy, chichy jak
to baby. Do czasu aż ten gość odciągnął jedną z nich na boczek
i zażądał by mu obciągnęła. Koleżanka zrobiła o co ją
poproszono lecz sprawa się niestety rypła. Było trochę nerwów
jednakowoż na koniec opowieści dowiedziałem się że ta spotkana i
tak chce mieć z nim dziecko.
No i
stała właśnie przede mną a brzuszek zaokrąglony widoczny
wyraźnie.
Żeby to
jeszcze jakiś element był ale nie, ludzie wykształceni, średnia
krajowa z dużym plusem. W głowie mi się to mieści i dziwię się.
To wszystko jest posrane.
Śmierdzę.
Mój umysł wali szambem. Kogo ja chcę potępiać, wyśmiewać czy
umoralniać? Wymyśliłem sobie świat i pragnę by cała reszta żyła
tak jak ja to widzę. Nie. Nie podoba mi się to ale przecież to
tylko mój osąd. Śmierdzę padliną bo cała ta sytuacja nie daje
mi spokoju, a przecież to nie moja sprawa.
Pytam
siebie który z bohaterów „historyjki?” jest najbardziej
odrażający. Osądzam ich a przecież to jest ich życie. Śmierdzę.
Świat mi śmierdzi.
Rzygać
mi się chce. Rzygać mi się chce tylko nie wiem czy na to co
opisałem czy na tą moją moralność.
Ścieżka
175 W miejscu
2011-01-20
Zapewne
niektórzy co tu zaglądali i zaglądają (mimo wszystko) mogą
odnieść wrażenie że er ma doła. Zapewne tak. Ale jest dużo
gorzej jeżeli chodzi o to co o tym wszystkim sądzi sam er. Er
utwierdza się coraz bardziej w przekonaniu że zwariował, oszalał
a co najmniej jest dziwakiem. O tak, er jest dziwakiem.
Zanurzam
się jak co wieczór w wannie. Uwielbiam leżeć w ciepłej wodzie i
czytać. Jednak jak ta moja kąpiel ma się do takie np: Sudanu. Tam
ta ilość wody wystarczyłaby na przeżycie nie wiem ilu i nie wiem
ilu dni i ludzi. Pewnie wielu. I co? Mam o tym nie myśleć? Byłoby
łatwiej. Ja niestety myślę. Myślę o bezsensie takiego układu. I
nie uważam bynajmniej by ta moja przyjemność w wannie miała jakiś
zły charakter. Złe jest to co spotyka ludzi tam.
Czy
bogactwo i bieda muszą trwać razem? Nie uważam bogactwa za coś
złego. Wręcz przeciwnie. Jest wskazane i potrzebne by korzystać ze
wszystkich dobrych rzeczy. Po cóż ten stwórca, Bóg, Siła
Wszechświata, czy jacyś tam kosmici jak uważa von Daniken
stworzyli tyle tak pięknych miejsc. Po cóż dali miłość i sex,
pokój i radość? Po co skoro tak wielu ludzi nie może z tego
korzystać. To czysty sadyzm. Czego ma to uczyć? Kiedyś uważałem
że wszystko ma swój cel. Bądź dobry, trwaj w wierze a otrzymasz w
nagrodę najwyższe szczęście. Jak w sporcie. Walcz i trenuj,
wylewaj litry potu, zaciskaj zęby a osiągniesz sukces. Jednak co z
ludźmi którzy już na starcie nie mają szansy na sukces?
Nowonarodzone kalekie maleństwa, co z tymi co giną z głodu i
przemocy, co z upośledzonymi? No kurwa co?
I ja w
tym wszystkim mam tak o sobie żyć? Kupować telewizory, dywany i
meble? Nie myśleć?
Nie mogę
tego pojąć. A im bardziej chcę pojąć tym większe szaleństwo we
mnie.
Czy ból
narodzin to zapowiedź życia?
Oooo
cudowna niewiedzo. Oooo zbawienne zapomnienie. Ooooo błogie
niemyślenie.
Ścieżka
174 W miejscu
2011-01-16
Śnieg
znikł. Wczoraj cały dzień padał deszcz. Mżył czy siąpił cuś
w tym guście. Dzisiaj nie pada. Temperatura 4. Odczuwalna nie wiem
jaka bo jeszcze nie wychodziłem. Odczuwalny za to permanentny brak
słońca. Wciąż niskie ciężkie chmury. Ze mną nadal nie dobrze
tym bardziej że ostatnio :
Jak co
rano dnia powszedniego gdy na zegarze wybija osma odpalam ścierke –
moje narzędzie pracy i zaczynam ściągać pocztę. Znowu dziesiątki
emajlów i znowu dziesiątki do roboty. Czytam ze znudzeniem do czasu
kiedy trafiam na wiadomość treści, treści zgoła odmiennej:
Z
niewyobrażalnym bólem serca powiadamiam, że nasz kolega Marcin
xxxxxx zmarł dzisiaj w nocy. Powodem był udar mózgu. Miał 36 lat.
Był pracowitym uprzejmym kolegą. Nie mam słów by opisać ten ból.
Zostawił żonę w 6 miesiącu ciąży.
Pozdrawiam
Jarosław
xxxxxxxxxxx
Staram
się skojarzyć człowieka. Niestety nic z tego. Przeszukuję więc
skrzynkę. Wywala mi 3 ( słownie trzy emaile ). A więc zrobiliśmy
jakiś dil. Nie pamiętam jednak szczegółów. Najprawdopodobniej
rozmawiałem pewnie też z człowiekiem i telefonicznie. Na chwilę
zapominam o całej reszcie emajlów. Myślę. Ja tu siedzę i stękam
że robić trza. A ten oto młody człowiek już zimny. Pewnie by z
chęcią się zamienił ze mną na miejsca. Zostawił żonę w 6
miesiącu.
Boże,
myślę, jaki to cel przyświecał takiej a nie innej twojej decyzji.
To nie byłby lepiej zabrać mnie tam? Ten młody człowiek pewnie
pełen oczekiwania, pełen entuzjazmu a ja. Ja znudzony i zmarudzony.
Czy Boże
zwany Dobrym Ojcem możesz zabrać ojca temu nienarodzonemu? Zabrać
męża tej młodej matce? Zostawić ją z bólem w takim momencie? I
Ty - Dobry Ojcze patrzysz na to z góry?
Może
uśmiechasz się złośliwie?
A może
chcesz doświadczyć moją wiarę? A więc już nie musisz. Moja
wiara umiera. Umarła. Jakbym nie patrzył, jakbym nie chciał ufać
w boski plan czegoś takiego zrozumieć nie potrafię.
I padł
mi komp ostatnio. Mam takiego znajomego co już nie raz mi go
naprawiał. Naprawdę świetny, miły, uczynny, sympatyczny gość.
Dzwonię więc w potrzebie. Dzwonię dzień – zgłasza się poczta.
Dzwonię drugi – to samo. Dzwonię trzeci – nadal cisza. Dzwonię
czwarty – bez zmian więc wykręcam numer do innego gościa,
naszego wspólnego kolegi który ma z tamtym lepszy kontakt.
- Ty,
ale on już od pół roku nie żyje – uzyskuję odpowiedź.
Szok. A
dam se łapę obciachać przy ramieniu że jak dzwoniłem i
pierwszego i drugiego i tego trzeciego dnia to nie mogąc się
dodzwonić kląłem w duchu a i pewnie i na głos złorzecząc na
niego i na cały świat.
Powiedz
Boże więc dlaczegóż zabrałeś i tego? Czy też Ci komp padł?
Pewnie tak bo całkiem Ci się system posypał.
Ścieżka
173 Do przodu
2011-01-13
Przysypiam
w metrze. Nie rano. Po południu. Po południu. Nie to żebym był
jakoś wyjątkowo zmęczony. Ale sobie przysypiam. Może to po
nieprzespanej niedzieli? Pobudka była zero pięć : trzydzieści (
przecież było zero trzy : trzydzieści, nie wiem skąd się to pięć
wzięło - dopisane 15.01 ). Potem jazda w tych ciemnościach. Ech
żeby to już było lato. Latem o tej porze to już widno. A teraz?
Teraz ciemno. I ta mgła. Jazda była niezła. Ciemno. Mgła jak
cholera. I gołoledź. Ależ ślisko było. Nie pamiętam kiedy
ostatni raz miałem takie warunki w podróży. Max prędkość
sześćdziesiąt. Szybciej się nie dało. Tzn dało się ale daleko
by się nie zajechało. I tak, jadąc tak wolniutko, zliczyłem zaspę
w Toruniu. Szczęściem ruch był mały i się nic nikomu nie stało.
Gdy się rozwidniło, na wspomnienie tej koszmarnej jazdy, poczułem
jakbym przeskoczył z jakiejś innej, potwornej rzeczywistości. A
wracając do tematu to przysypiam w metrze. Jest to bardzo miłe.
Trzeba tylko zająć miejscówkę na początku lub końcu wagonu tak
by mieć oparcie w ściance. Potem trzeba się lekko skulić
zagłębiając brodę w kołnierzu kurtki i po chwili można już
zamykać oczy. Wiatr szumi w tunelu, koła toczą się po szynach
miarowo a z okoła dociera stłumiony ludziki gwar. A ja nie myślę.
Jestem nieobecny. Uwielbiam ten stukot kół, ten szelest pociągu.
Uwielbiam pociągi i podróże nimi. Zwłaszcza nocą. A to metro to
taka mała namiastka podróży pociągiem w ciemność. I chwilami
łapię się na całkiem głębokim śnie. Wybudzam się oczywiście
od razu czujnie, ale fakt faktem, chwilami łapię całkiem głęboki
sen. Parokrotnie to nawet po ocknięciu miałem wrażenie że mi się
coś śniło. Fajnie. Staram sobie wówczas przypomnieć jak
najszybciej co to było. Dziwne są to nierzadko sprawy i nie wiadomo
skąd i dlaczego zagościły w mojej głowie. Zresztą. Podobno
człowiek, a raczej jego mózg, śni cały czas i tylko podczas dnia
jest tyle spraw na głowie że świadomość tego nie postrzega. A
tak podczas właściwego snu to sny mam delikatnie mówiąc pojebane.
Staram się i staram coś z tych snów zrozumieć, pojąć ich
pochodzenie i przyczynę, jednak albo ja tepy jestem albo świat
moich snów, moja podświadomość wyjątkowo chora jest
A
wracając do niedzieli i Torunia to znawcą szermierki, a w
szczególności floretu nie jestem. To już szachy są łatwiejsze w
pojęciu. Chociaż może to kwestia podejścia bo są podobno tacy,
ja w to uwierzyć nie mogę, co nie rozumieją co to spalony w
kopanej. No ale apropo floretu to warto zapamiętać nazwisko
Konieczny. Tomasz Konieczny. Rocznik dziewięć sześć. Już za parę
lat powinno to być nazwisko które namiesza na mistrzowskich
imprezach a być może i olimpiadzie. Ma ten chłopak charakter do
sportu, oj ma. Bardzo ale to bardzo podoba mi się jego podejście. I
w życiu poza sportem też chyba nie głupi z niego dzieciak. Chociaż
jak podsłuchałem rozmowę jego rówieśniczek :”Ten Kulka ( to
jego ksywka ) to jest taki idealny, taki grzeczny, tak się stara,
nawet w szkole ma najlepsze stopnie i nie rozrabia że aż jest
śmieszny. Śmieszny i dziwny.” Tyle opinii małolat. No cóż
widać z tego że baby i przed szkodą i po szkodzie głupie.
A teraz
zamykam już drzwi i wychodzę z wewnętrza gdzie napięcie seksualne
nawarstwia się i spiętrza, nawarstwia się i spiętrza, nawarstwia
się i spiętrza, nawarstwia się, nawarstwia, nawarstwia, nawarst,
naw ..............
Ścieżka
172 Do przodu
2011-01-10
Na
wstępie chciałbym zaapelować do wszelkiej maści młodzieży co to
jeszcze osiemnastu nie przeżyła a która nieszczęśliwym
zrządzeniem losu tu trafiła by notki tej nie czytała i stronę tę
opuściła. Chociaż co to za mądrala ustaliła że magiczny wiek
osiemnastu jest tą granicą między dorosłością a dziecinnością.
Wszak każdy dojrzewa indywidualnie. Ja na ten przykład mając
osiemnaście lat potrafiłem zagrać jeszcze w kapsle podczas gdy
inni w tym wieku pili, palili, ciupciali a nawet ćpali. A teraz to
tym bardziej wszystko się przesunęło i już nawet w przedszkolu
dzieci wiedzą. Tak czy inaczej by być w zgodzie z literą prawa
apeluję do wszystkich co jeszcze tych magicznych osiemnastu nie
zaliczyli aby sobie tą notkę odpuścili. Zresztą. Apeluję w ogóle
do wszystkich, bez wyjątku, by sobie tą notkę odpuścili. Nie jest
bowiem zamysłem autora ani o coś apelować, ani przedstawiać
publicznie swojego zdania ani ani ani.
Ja chcę
sobie po prostu tylko normalnie krzyknąć. A że w mieszkaniu nie
mogę bo by zaraz sąsiadów miłych kupa po policję miała okazję
zadzwonić, natomiast na ulicy też nie mogę bo policja zjawiła by
się sama i musiałbym uiścić stosowna opłatę ( tak, na takie
interwencje to oni zawsze są ), w lesie zaś nie chciałbym straszyć
bogu ducha winnych zwierzątek.
A więc.
Kurwa jak oni mnie wkurwiają. Te pizdesmeny i pizdesmenki. I wyłazi
taki zasrany jakiś analityk czy doradca finansowy i tłumaczy że w
kraju naszym to za dużo świąt i wolnego. I nie chodzi mi o obronę
tego nowego święta bo jak pisałem w poprzedniej notce, cytuję :
Potrzebne mi to święto jak ten czyrak na dupie . Noooo, gdyby to
nowe święto wypadało dajmy na to w maju czy czerwcu to broniłbym
go nogami i rękami. Ale teraz, zimą, pies go srał, mogę siedzieć
w robocie. Ale do kurwy nędzy niech mi nie pieprzą że Polski nie
stać na taką ilość świąt. I te narzekania na długie łykendy.
I pierdolenie że u nas to więcej świąt niż w bogatej zachodniej
części. Tak! Zapierdalać Polacy, zapierdalać. Murzyni się
skończyli mamy was. Kurwa a że tam zarabiają parę razy więcej
niż u nas to nikt nie pamięta? I to za co? Sam robię w polskim
oddziale takiej zachodniej firemki, końkretnie szwajcarskiej, to
wiem. U nich - to co u nas jeden – robi co najmniej trzech. Mało
tego. Nasz robi to w dzień – u nich cały ten zespół pierdoli
się tydzień. Więc kurwa nie pierdolcie mi że nas nie stać. Na
odpoczynek nas nie stać?! Ten cały bogaty zachód sprzedał nas na
pięćdziesiąt lat komunistom dla świętego spokoju.
Więc
mam se prawo krzyknąć. Kurrrwa. Jak oni mnie wkurwiają. Te
pizdesmeny i pizdesmenki. I ci zasrani doradcy i zasrani analitycy. A
na dodatek co poniektórzy zwykli ( chyba ) obywatele jeszcze
powtarzają te zasrane opinie. Szlag mnie trafia. Szlag. Polski nie
stać na taką ilość świąt!!!!!
Kurwa na
nic nas nie stać.
Kurwa
nie wkurwiajcie mnie pizdesmeny zasrane bo jak któremuś pizne to
nie wiem.
Ścieżka
171 Do przodu / W miejscu
2011-01-06
No i
zawiesili igłę. Radio podało i w telewizorze pokazali. I sam
prenio RP był. I podobnież wisi nadal, nawet po jego wyjeździe.
Podobnież bo osobiście jeszcze tego nie sprawdziłem. Jakoś tak
się poukładało że wszystkie boiska na jakich w sezonie w piłkę
kopałem położone były po praskiej stronie. No i dzięki temu
miałem okazję przynajmniej dwa razy w tygodniu naocznie nadzorować
postęp prac. Jednak od kiedy zasypane całe śniegiem, zasypane,
narodowy doglądam i wyłącznie z perspektywy Placu Zamkowego.
Daleko to i mało widać niestety. A póki zasypane całe śniegiem,
zasypane, kroku za Wisłę jakoś zrobić nie mam chęci. Siedzę na
kwadracie i wolny czas spędzam na kanapie pstrykając pilotem.
Pstrykam i pstrykam a wszędzie nuda. Tylko polityka i reklamy. Na
przyrodniczych się tylko na dłużej zatrzymuję. Śliczne te
dokumenty. A że mój nowy wielki Quatron ma dodatkowo żółtko więc
zdjęcia krajobrazów zachwycają jeszcze bardziej. Niestety im
dłużej się na tych przyrodniczych zatrzymuję tym bardziej zaczyna
docierać do mnie okrucieństwo i bezsens przyrody. Na ten przykład
jakaś tam osa czy pszczoła piaskowa całe swoje krótkie życie
spędza na kopaniu jamy w której składa jaja. Jest tak zajęta tą
pracą że nawet nie zauważa momentu kiedy zostaje zapłodniona
przez samca który na dodatek zaraz po zapłodnieniu zdycha. Sama
zresztą też zdycha po złożeniu tych że jaj. Albo takie antylopy
gnu. Aż pięć z sześciu nowo narodzonych nie przeżywa pierwszego
okresu życia. Albo takie orły. Symbol dumy i królewskiego
majestatu który w czasie zimy staje się padlinożernym sępem. A
wystarczy że jeden z młodych orłów zostanie, nawet w czasie
zabawy, poważnie zraniony ostrym jak sztylet pazurem, stać się
może pokarmem dla reszty. Albo też tygrysy. Młoda tygrysica po
osiągnięciu dojrzałości przejmuje władzę na terytorium i
przepędza gdzie pieprz rośnie swoją matkę. Takie życie? Takie są
odwieczna prawa natury? Eruś fatalista? Ja pieprzę to życie i te
prawa natury. A kto za tym wszystkim stoi? Stwórca? Też kur....
wymyślił. Siedem dni podobno to robił, chociaż nie – sześć –
siódmego wypoczywał. Też kur... miał po czym. Stworzył świat w
którym tylko silni wygrywają. Słabi stają się padliną. Nasz
dobry stwórca! Kochany jest. Na kolana padlino przed silnymi, przed
stwórcą. Bluźnię? A proszę. Wwalcie mnie do tego piekła,
wwalcie. Sam już nie wiem czy może być większe piekło niż moja
własna głowa.
P.S.
Chyba widziałem słoneczko. Tak. Widziałem słoneczko. Ja chcę
więcej słoneczka i więcej ciepełka.
A na TVN
Warszawa na pasku wiadomości przetacza się wiadomość że galerie
handlowe dzisiaj zamknięte som. Potrzebne mi to święto jak ten
czyrak na dupie.
Ścieżka
170 Do przodu
2011-01-02
Pamiętasz
li erze ten poniedziałek? Pamiętasz okno na świat w Saturnie?
Pamiętasz przekleństwa, okrucieństwa? Pamiętasz żal, smutek,
zawód? I chwilę radosną przemienioną w dramat.
Pamiętasz
li erze i wtorek? Normalny początek z nienormalnym zakończeniem.
Złość. Złość i wyrzuty do Boga. I cóżeś wówczas myślał?
Co chciał napisać? Pamiętasz li? Chciałeś napisać że Boga nie
ma. I cały czas nuciłeś :” Wiesz mamo wyobraziłem sobie że, że
nie ma Boga, nie”. Tyle pretensji wypowiedzianych ze wzrokiem
utkwionym w czarnym niebie. Zawiodłeś Boże! Zawiodłeś! Czy tak
postępuje dobry ojciec? Nie! Nie widzę nic wielkiego czy sensownego
w cierpieniu. Nie moim. Cierpieniu świata. Tyle cierpienia wokół.
A ty się na to tylko przyglądasz? Nie, nie wierzę już w twą
ojcowską dobroć. Wierzę za to w twój szelmowski uśmiech.
A czy
pamiętasz li erze środę? Gdy jak co rano obudziłeś się do
pracy. I czy pamiętasz to zdziwienie jakie ci towarzyszyło?
Zaprawdę, zaprawdę nie byłeś tak wypoczęty, tak wyspany od
niepamiętnych czasów. Noc jak każda jednak ranek jak nigdy.
Pamiętasz jak bardzo chciałeś poznać cudu tego sprawcę.
Pamiętasz
li erze czwartek? Nie pamiętasz. Był szary i zwykły. Taki co to
pamiętać go nie możesz.
I czy
pamiętasz li erze piątek? Pamiętasz bo to ostatni roku dzień był.
I taki
to erze był ostatni tydzień roku. Miał być wyjątkowy ten rok.
Czy był? Nie był, niestety nie był. Nie był zły ale ty erze
wiesz że spodziewałeś się czegoś więcej. Coś cię erze od
środka rozsadza. Jakaś myśl nie poznana, jakaś chęć niepokorna.
Jakaś siła cały czas ciągnąca na niepokorne ścieżki. Co
będzie? Jaki będzie ten nadchodzący rok? Rok bez Boga.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz