sobota, 12 września 2015

Tak było 2011

Ścieżka 241 Do przodu
2011-12-27
Ale pogoda. Za oknem szaro, buro i ponuro. Zgnilizna taka że strach nawet patrzeć przez szybę. Aż dreszcze przechodzą na myśl jak zimno musi być choć termometr wskazuje dużo powyżej zera, podchodzi tak pod dziesięć stopni. Pierwszy śnieg który spadł w ostatnią środę już dawno znikł. Święta które wczoraj się skończyły nie były więc białe. Jednak nie przeszkadzało mi to. Nie mam w sobie sentymentu do tego by białe musiały być. Nawet lepiej że śniegu nie ma. I lepiej to i wygodniej. Na odśnieżaniu się zaoszczędzi. Tak jakoś ogólnie mi się te święta chyba przejadły. Podszedłem do tego jak do jakiegoś obowiązku który trzeba odbębnić.
W wigilijną sobotę nie wiem czemu, tzn wiem – głupia ambicja, zabrałem się za wyszorowanie lodówki, takie fest wyszorowanie. I jak zacząłem myć te półki i szuflady i jak zaczęło mi się to wszystko chlapać w zlewie, rozlewać. Gabaryty nie pasowne, to się coś przewróci, to nie ma czegoś gdzie odłożyć do wyschnięcia. Suma sumarum z każdą chwilą byłem coraz bardziej poirytowany. Aż się w końcu wściekłem. A że przekleństwa których użyłem nie pomagały wściekałem się coraz bardziej. To było jak samo napędzająca się machina. Na koniec wściekłem się na samego siebie że się wściekłem. No bo zawsze tak się mądrzę o tej sile spokoju, i tyle tych mądrych ksiąg czytam a tu taka porażka. Lekarzu ! ulecz się sam! I tak się tym faktem zmartwiłem że stwierdziłem że z udanych świąt dupa blada. Popsułem humor i sobie i wszystkim wokół mnie. A że się trochę na sobie znam i wiem że kac moralny nie da mi spokoju przez następnych dni kilka, wiedziałem że rozpamiętywał będę ta moralną porażkę i sam siebie zadręczał. Aż ta cholerna, nadmierna ambicja. I ta chęć to bycia doskonałym, nieskazitelnym. Aszz!!! Po cholerę mi to było tą lodówkę otwierać, po cholerę się denerwować. W takim dniu, gdzie ma miłość, spokój, radość i przebaczenie królować. No ale jakoś tą robotę skończyłem i jakoś nawet mi te nerwy przeszły. Nie powiem, lodowka lśni jak srebro. Potem była jazda w sznurze aut na wigilię. Ciemno! Ślisko! Niby pada a nie pada tak że wycieraczki więcej mażą na szybie niż zbierają. Do tego spod kół poprzednika syf wali. I ta prędkość. Jedziesz jak w jakimś cholernym koszmarze. Monotonia która usypia. Ale dojechałem. Spóźniony, ale dojechałem. I jak słucham dzisiaj statystyk poświątecznych to należy się cieszyć że się dojechało. Prawie pięćdziesięciu zabitych i parę setek rannych. Masakra.
W pierwszy dzień świąt wpadłem na godzinkę do Perły. Walnęliśmy oczywiście po kielichu, bo tam u nich to inaczej nie może być. I tak sobie myślę że to chyba sposób jest. Bo świąt tych, w ogóle żywota, na trzeźwo to przeżyć się nie da. Opowiedział mi jak to tam z Kurą było. Jak było tak było. Ja doszedłem do wniosku że niech Kurak spada. A tak! Niech spierdziela na szczaw. Czekam i czekam a tu nic. Ani się nie ukaże ani nic nie powie. Taki przyjaciel? Niech spada na szczaw. Dobre wychowanie nakazywałoby żeby przynajmniej skromne „to nara” wpadł powiedzieć. A tu nic. Tak więc niech spada na szczaw Kurak jeden.
Dzisiaj wziąłem urlop z pracy i siedzę w chacie. Miałem zamiar krew iść oddać jednak taki mnie katar dopadł że z oddawania krwi nici. Nie wiem czy to jakaś alergia czy przeziębienie. Z nosa mi płynie, oczy mi łzawią i kicham jak niezła artyleria. Przez ten zawalony nos spać nie mogę więc niezbyt wyspany jestem i nic mi się nie chce. Najchętniej to włączyłbym telewizor, wlazł pod koc i gapił się bez sensu. Tylko że w telewizorze tak kompletnie nic nie ma że nawet gapić się bez sensu nie ma na co. Internet też coś kiepsko bangla więc i poczytać i popisać nie ma jak. Ogólnie dupa blada. Idę oddam książki do biblioteki a potem się zobaczy.
Dziękuję wszystkim za życzenia. Nie zrewanżuję się tym samym bo raz że już po, a dwa że jak już wspomniałem internet mi kiepsko bangla.
I tak to dzisiaj niezbyt optymistycznie ale też nie tak źle. Jedynie co dobre to to że po świętach się góra słodyczy został więc trzeba tę górę pokonać.
Komentarzy: 8
Ścieżka 240 Do przodu
2011-12-20
Kochane życie. Uwielbiam je. Tak bardzo.
Tylko napisałem że nie wieje, a raczej że wiatr umiarkowany, a zaczęło wiać że mało łba nie urwie.
Wystarczyło że napisałem że nie pada, a już za chwilę padało aż miło.
Ha, napisałem że temperatura nawet, nawet a dzisiaj tj we wtorek 20.12 ( bez kropki to już prawie jak rok końca świata ) po raz pierwszy wychodząc rano do pracy, mój zewnętrzny termometr zanotował wartość ujemną.
Ba! I gdyby to tylko o pogodę chodziło. Niestety nie chodzi. Bo wystarczyło że napisałem że jest dobrze a już za parę godzin było NIE dobrze. Naprawdę, naprawdę nie wiem skąd się to bierze. To tak jakby jakieś coś, cholerne złośliwe coś nagle przekręciło wajchę i już. Jak za dotknięciem jakieś cholernej czarodziejskiej różdżki. I to jest kwestia chwili. Zmiana zachodzi nagle i niezapowiedzianie. Jeszcze chwilę wcześniej wszystko jest w jak najlepszym ładzie a już za moment nie jest. Takie cuś dziwne.
I aż się boję napisać że dobrze pomału wraca.
Jednak co się tu dziwić. Skoro na coś się czeka, czegoś jest się pewnym to co się dziwić że to się w końcu staje. Staje się to, tak, jak się spodziewam że się stanie.
Wię jakie to życie kochane przewidywalne jest. Wystarczy chwilę się nad nim zastanowić a staje się takie proste. Takie prościutkie. Jest tak proste, tak łatwe do odgadnięcia że aż żałosne. I nic już nie dziwi.
Humor mi zatem, jak pisałem wcześniej, wraca i pal to licho że już za niedługo się spieprzy. Pieprzyć to.
Choinka stoi i jest miło. Stoi od soboty. Prawdziwa z lasu. Nie mogę jakoś się do tych sztucznych przekonać. Choinka to ma być choinka. I żeby pachniało lasem i żeby igły się sypały i w ogóle wszystkie żeby. Karlo momentalnie się pod drzewkiem uwalił i udaje chyba ze jest : prezent. A może jego syberyjska dusza poczuła tchnienie tajgi? Wszak to jodła kaukaska. Małego mało to obeszło. Tak jakby jej nie było. No może tylko jedynie początkowo korciło go żeby ją przewrócić, a przynajmniej ściągnąć lampki, łańcuchy lub chociażby bombkę. Jedną nawet dorwał i nie powiem, kiwa się jak rasowy napastnik.
Prezenta też już kupione. Uwielbiam całe to kupowanie. I nawet, jak nigdy, nie przeszkadza mi cały ten przewalający się tłum. Tłum, który w tych dniach nawarstwia się i spiętrza. Ja latam po sklepach i nie zwracam uwagi. Liczy się tylko jedno – wynaleźć jak najlepszy prezent. To jest priorytet. Tłum mi w tym nie przeszkodzi. Nie zepsuje frajdy. Bo czy może być coś piękniejszego niż obserwowanie napięcia z jakim obdarowany rozpakowuje prezent i czy może być coś bardziej ekscytującego niż obserwowanie jego reakcji na widok tego co otrzymał. Niepewność. Napięcie rośnie, rośnie i wreszcie trach. Zaskoczenie i najlepiej jak jest to radosne zaskoczenie. Ja uwielbiam te chwile i uwielbiam ten czas kiedy chwile te planuję, przygotowuję i obmyślam.
I co ciekawe nie cierpię prezentów dostawać. To taki paradoks. Przecież skoro sam wiem jaka to przyjemność dawać prezenty to dlaczego nie potrafię poczuć przyjemności otrzymywania. Hmmm? Czy przypadkiem w ostatnim zdaniu nie powiedziałem za wiele? Pierwszy lepszy psychoanalityk będzie mógł powiedzieć na podstawie tego zdania więcej o mnie niż wiem ja sam. Ba, wystarczy zapewne opis takiego zachowanie wrzucić w google a wyskoczy pełna analiza i już wszyscy będą wiedzieli na temat era więcej niż wie on sam. Tak więc: Er jest nagi.
I na koniec już. Klnę. Klnę, przeklinam, złorzeczę ostatnio bardzo. Widać to zresztą w notkach. Ale to mi pomaga. Utwierdzam się w tym coraz bardziej. Wstyd ..... ale pomaga. I pomaga nie w tym że się w jakiś tam sposób naklnę i spada mi napięcie ale w tym że odmienia rzeczywistość. Wystarczy że poślę wiązankę, nawet w duchu jakiejś rzeczy, jakiejś sytuacji, komuś i już w następnej chwili ten ktoś, to coś, ta sytuacja zmienia nastawienie w stosunku do mnie. Tak jakby jakimś niewerbalnym przekazem odebrała sygnał że źle robi. Tak jakbym przywołał ją do porządku, tak jakbym zwrócił jej uwagę, ostrzegł, napomniał lub przestraszył.
Tak jak na ten przykład ( pierwszy lepszy z brzegu ). Jedna z żarówek zaczęła migać w tym jak to nazwać – oświetleniu podsufitowym. I tak jednego dnia migala drugiego nie. Pomigała a potem długo, długo nic i nagle znowu miga. To w końcu nie wytrzymałem, wziąłem wczoraj stołek, wspiąłem się pod sufit dokręciłem, poszturchałem i już nie migała. Ale jak tylko odstawiłem stołek na miejsce to zaczęła migać ta obok. Nie wypowiedziałem tego na głos wprawdzie, i to dobrze, bo zapewne uschły by do końca i tak już ledwo zipiące kwiatki doniczkowe w moim domku. Ale wiązka jaka przetoczyła się przez moje wnętrze była przepotworna. I co? Nic nie miga jak ta lala.
A KK lubię i to bardzo. Lubię bardzo za jej tak osobiste teksty i tak bardzo osobiste mi. Więc speszali for ejti ejt plis
Komentarzy: 11
Ścieżka 239 Do przodu
2011-12-15
Dzisiaj mniej bo czasu nie mam za dużo.
Napiszę więc że po pierwsze i najważniejsze – jest dobrze. Napiszę chociaż wiem że jak napiszę to się spierdoli ( uwaga będzie dzisiaj trochę przekleństw więc osoby wyczulone ostrzega się ). Wiadomo - jak napiszę to złośliwe COŚ zrobi TAK żeby dobrze nie było. Ale napiszę bo przecież o pisanie prawdy tu chodzi.
Napiszę również, chociaż raczej zapytam, dlaczego do jasnej cholery kobiety nigdy nie wiedzą która to lewa a która to prawa strona. Oooooooosz jak mnie to wkurza!!!! Jakie to cholernie wkurzające i jakie ......
słodkie.
Napiszę też że ekipa ostro w gałę tnie nadal w środę. Nawet bardziej niż w miesiącach uznawanych za ciepłe. Do tego stopnia że cieciu nas siłą musi z boiska wyganiać i gasi złośliwie światło – cham jeden.
Napiszę że pogoda dopisuje. Jest ciepło, wiatr umiarkowany, okresami słonecznie i bezdeszczowo.
Napiszę wracając do spraw piłkarskich że Wisła wczoraj fartownie awansowała. Naprawdę ta bramka w 93 minucie strzelona w Londynie przez Odense to niezła sprawa.
Napiszę też że orzełek ma wrócić na koszulkę i jeżeli to co niby pokazują będzie faktem to powiem że to najładniejsza koszulka może być jaką widziałem. Jak to niewiele dzieli piekło od nieba.
Napiszę także że drzwi wejściowe na klatce już od tygodnia skrzypią przy każdym otwarciu tak że mnie w łepetynie świdruje. Nie ma do kurwy nędzy się tym kto zająć? Gdzie ten cieć pieprzony ( to nie o tego od boiska chodzi ). Znowu skończy się tym że nie wytrzymam i pójdę to zrobię sam.
I na koniec napiszę że wkurwiam się ostatnio w środkach komunikacji miejskiej. Ale jak? Jestem tak nabuzowany że normalnie niech się tylko trafi mała iskierka a tak eksploduję że normalnie nie wiem. Do szału doprowadzają mnie tacy co siedzą na półtorej siedzeniu. Rozwali się taki jeden z drugim a ty się musisz sciubolić. Osz jak w końcu przypierdolę któremu z łokcia to kurna normalnie się skończy. I to faceci są najgorsi.
Ja nie wiem czy im jaja tak popuchły na zimę czy jak? I wcale nie zwracają uwagi na kogoś obok. Normalnie jak w końcu nie wytrzymam to będzie niezły dym do cholery.
Mi to się marzy żeby było jak w tej najlepszej z najlepszych i mojej najulubieńszej scenie co poniżej. Żeby takie sprawy można było załatwić honorowo. I jaka piękna burza.
A najbardziej to lubię to jak Jerzy Michał Wołodyjowski na pytanie "Gdzie staniemy?" odpowiada
TU
Komentarzy: 8
Ścieżka 238 Do przodu
2011-12-10
Zapewne niejeden z tych co poprzednie moje wymiociny przeczytał, i niejedna. Chociaż bardziej niejedna niż niejeden. A już tak po prawdzie, sądząc po nickach, to i wyłącznie niejedna zapewne z tych co poprzednie moje wymiociny przeczytała zadała pytanie. Ba! Ja sam zachodzę w głowę: „A czegóż ty erze się kurna spodziewałeś?”. Cudu jakiegoś? Zjawiska paranormalnego. Że co? Że niby jak? Że niby Kura miałby stanąć przed tobą w świetlistej postaci? Że niby miałby się ukazać i przybić „piątkę”. Że niby jego duch miałby cię nawiedzić? Nie no. Niedorzeczność jakaś. Dziwactwo. Pobożne życzenia. Mrzonki. Czy coś takiego jest w ogóle możliwe? W czasach elektronicznej cywilizacji? W czasach w których liczy się tylko to co racjonalne, policzalne i pomierzalne? Właśnie.
A właśnie!
Właśnie tego się kurna spodziewałem. Właśnie tego. I niech sobie myślą żem fantasta i marzyciel. Że nie rozumiem że to wszystko tylko wymysły bajkopisarzy i zabobony. Że to tylko nie poparte żadnymi dowodami szalone koncepcje. A ja. Ja się tego właśnie spodziewałem.
... Ale mi się ciężko pisze. Każde słowo przychodzi z trudem. Ciężko mi się skupić i skleić przynajmniej dwa zdania....
Cały tydzień od poprzedniej notki chodzę i o tym rozmyślam. I tak sobie wymyśliłem że może ja nie byłem dla Kury aż tak bardzo ważny by miał potrzebę do mnie zawitać? Być może nie był tak do mnie przywiązany? Może to tylko ja tak sobie tą naszą przyjaźń wyidealizowałem? Bo tak po prawdzie to miał on zawsze swoje drogi. I to chyba to ja sam ciągnąłem do niego i do tej naszej przyjaźni go przekonywałem. A on? On miał takich kolegów jak ja wielu. Być może?
... Naprawdę ciężko mi się pisze...
I tak sobie myślę. Niby nadal załatwiam te wszystkie WAŻNE! sprawy i niby nadal sobie żyję. Ale jakoś tak zwolniłem. Jakoś tak spoglądam sobie na to wszystko z perspektywy śmierci. Bo cóż to wszystko znaczy? To całe życie. Żyć trzeba, to fakt, jednak jaki jest tego wszystkiego sens?
...Ale mi się ciężko skupić na pisaniu...
Właśnie teraz, teraz kiedy piszę te słowa, jest jego pogrzeb. A mnie na nim nie ma. Kilka ostatnich dni, od momentu gdy się o tym dowiedziałem biłem się z myślami. Jechać czy nie jechać? Bo jechać powinienem. Bo tak wypada. Tak z szacunku dla zmarłego. Powinno się towarzyszyć zmarłemu w tej jego ostatniej drodze. Ale to wszystko płynęło, płynęło ... z rozumu. A serce? Serce jakoś nie paliło się do tego. Nie czuło potrzeby. Zapewne nie jedna pomyśli że to dziwne. Bo jakże to tak? Nie oddać przyjacielowi należnej mu czci. Nie odprowadzić na miejsce wiecznego spoczynku. Ano tak. Tak postanowiłem. Widać moje serce nie jest gotowe na widok trumny i mogiły. Widać w moim sercu ma trwać obraz Kury żywego. Kury który gdzieś tam, nie wiem gdzie, jest. I chociaż nie mam z nim kontaktu to wiem że on jest i żyje. Zachowam w sercu jego obraz. Obraz szczęśliwego i beztroskiego chłopaka z najlepszych, młodzieńczych lat.
Komentarzy: 5
Ścieżka 237 Do przodu
2011-12-05
Już wiem o czym zapomniałem ostatnio napisać. Otóż o tym że w środę całkiem przypadkiem trafiłem na „Kino Polska” na „Warszawskie gołębie”. To taki film który widziałem dawno dawno temu, może ze dwadzieścia lat temu, a może mniej, i od tamtej pory cały czas czekałem na jego kolejną emisję. I czekałem i szukałem po wszystkich kanałach i ciągle nic. I nie było i nie było. I dopiero teraz się doczekałem. Nie widziałem go teraz wprawdzie od początku ale i tak się ucieszyłem jak nie wiem co. Nie ma na razie nigdzie informacji o jego powtórnej emisji ale jak znam kanał „Kino Polska” za niedługo ponownie go pokażą.
A tak w ogóle to jestem po maratonie piłkarskim. Wczoraj w Węgrowie grało się świetnie. Wypadł nam ze składu jeden zawodnik niespodziewanie i pojechaliśmy tylko w pięciu. Zważywszy na fakt że grało się po pięciu wyzwanie było ogromne. Cztery spotkania po dziesięć minut to nie przelewki. Dał nam wprawdzie organizator jednego miejscowego małolata na „jakby co” jednak to nie była żadna pomoc czy wsparcie. Z tych czterech meczy dwa wygraliśmy i dwa przegraliśmy. No i zabrakło nam jednego punktu do wyjścia z grupy. Szkoda a może i dobrze bo do domu wróciłem po dziewiętnastej, a jakbyśmy wyszli z tej grupy to nie wiem o której mógłbym wrócić. Podsumowując dałem radę chociaż dla jasności dodać muszę że cały czas kontrolowałem kątem oka czas gry i kalkulowałem siły na ile i kiedy pozwolić sobie w trakcie gry mogę. Dzisiaj czuję się dobrze i nic mnie nie boli. Naprawdę jestem zaskoczony. Myślałem że dzisiaj nie wstanę i cały dzień będę odpoczywał. A jak to w dzień wolny to oczywiście obudziłem się o wpół do szóstej i do ósmej przewalałem się z boku na bok ( jutro oczywiście jak będę musiał wstać o szóstej to za chiny nie będę mógł się obudzić ). Deszcz na dodatek siąpił i niby to już liści na drzewach nie ma a tak jakoś szumiało czy plumkało że zasnąć nie mogłem. Udało się dopiero tak koło ósmej i wstałem ostatecznie o dziesiątej. Mówił mi ktoś kiedyś że praca to potrzebna jest. Potrzebna jest bo jak się do pracy nie chodzi to w sumie co robić? No ja nie wiem co ale jakoś nigdy się z tym zgodzić nie mogłem. Tak na ten przykład dzisiaj. Wstałem sobie o dziesiątej, potem na spokojnie zjadłem śniadanko, potem trochę popatrzyłem w necie, poczytałem, pokomentowałem. Jeszcze potem pogrzebałem przy kabelkach szer, polazłem do fryzjera, kupiłem pizzę na obiad i zrobiła się siedemnasta. A gdzie jeszcze zmywanie i sprzątanie? Dzień na w sumie na niczym przeleciał jak z bicza trzasnął. O i tak to. W sumie nic się nie dzieje. Deszcz pada od wczoraj. Podobno jest susza. Wisła jak przejeżdżałem mostem to wąska niewątpliwie więc pewnie z tą suszą to prawda. Fakt że od wakacji w ogóle nie padało. Ale co bym dzisiaj nie napisał to wszystko sprowadza się do jednego. Mianowicie:
hujztym
A dlaczego hujztym. Ano dlatego że dzisiaj tak koło jedenastej zadzwonił Perełka i oznajmił że
że
że
że Kura się znalazł. Znalazł się w rowie. A dokładniej w takiej malutkiej rzeczułce. Dwa miechy tam gnił. Nawet nie wyobrażam sobie jak musiało to znalezisko wyglądać. Policja pieprzona. Ale go szukali! I teraz to nie wiem sam co sobie i o sobie myśleć. Czy jestem smutny czy wściekły? Wydaje mi się że nie. Ale jeżeli żadne z tych to czy już taki zobojętniały czy nieczuły jestem? I jeszcze ten pogrzeb. Nie wiem kiedy będzie ale już się denerwuję. Nie lubię tego. Takie smutne twarze. Wszyscy tacy zasmuceni a w sumie mało kto za życia danego denata to tak szczerze się nim przejmował. Ja tam sobie życzę na swoim pogrzebie żeby było radośnie i wesoło. Ale o tym to kiedy indziej. Wracając do tematu to popatrzyłem sobie na księżyc. Kurcze no. Ten sam księżyc, ten sam, tak samo świecił i na mnie i na tego biednego Kurę. Ja sobie chodziłem, załatwiałem bardzo WAŻNE! sprawy, miliony spraw. No bo przecież to tyle WAŻNYCH! spraw a on sobie tam leżał. I tak samo świecił i na mnie i na niego, jak umierał. Dlatego wszystko co mi dzisiaj przychodzi do głowy to jedno: hujztym. Hujztym życiem. Co takiego zdecydowało że ja te WAŻNE! sprawy załatwiałem i załatwiam o on żył życiem zmarnowanym i umarł a raczej zdechł jak pies pod płotem. Czym sobie zasłużyłem na o tyle „lepsze” życie a może raczej czym on sobie zasłużył na taki los. hujztym.
Nie wiem nawet co pisać. Muszę chyba się z tym przespać. Następna notka nie wiem kiedy będzie ale może być tylko o jednym. Będzie wspomnieniem mojego jedynego i najlepszego przyjaciela.
Zostawiam miejsce na komentarze ale proszę tylko o powstrzymanie się z wyrazami współczucia czy jakiegoś tam pocieszania. Bo tak w ogóle to hujztym. Cieszyć się należy jedynie że Kura już ma to życie zasrane za sobą.
A już kończyć miałem i nagle jedna jeszcze myśl do głowy mi przyszła. Wiem co o tym myśleć. Wydaje mi się teraz że jestem zawiedziony. Jestem bardzo zawiedziony i rozczarowany. Jestem zawiedziony i rozczarowany że o tym wszystkim dowiaduję się przez wytwór cywilizacji zwany telefonem. A gdzie siły nadprzyrodzone? Tak bardzo w to wierzę, tak ufam a tu nic. Żeby choć fotografia ze ściany spadła, żeby coś mnie tknęło, nie wiem, nieważne co, ale żeby coś, jakiś znak. A tu nic. Kompletne nic. Czy zatem to wszystko w co chciałem wierzyć, to czego tak bardzo szukałem było zwykłym czczym gadaniem. A więc co? Czy zostaje tylko przyjąć że jesteśmy zwykłą kupą mięsa. Bez czegoś wyższego, czegoś nadprzyrodzonego, niematerialnego. Szkoda ale chyba tracę wiarę we wszystko. Jestem w stanie i przyjąć śmierć najlepszego kolegi ale braku wiary w to że jest on tam gdzieś, gdzieś w zaświatach, gdzieś szczęśliwy i wolny jakoś przyjąć nie mogę. I tego że uspokoić mnie i pożegnać się nie „przyszedł” zaakceptować nie jestem w stanie. Nie ma nic. Nic nie ma. Żył, był, zdechł, zjedzą go robale i to wszystko.
Hujztym
A dlaczego ścieżka do przodu. Po prostu : hujztym
Komentarzy: 5
Ścieżka 236 Do przodu
2011-12-03
Dzisiaj znowu zawrzało na naszym meczu. Było ostro. Mogło skończyć się nawet przerwaniem spotkania ale się nie skończyło. Tym razem nie występowałem w roli głównej. Wręcz przeciwnie, byłem wzorem cnót i opanowania. Taki już ten er nieodgadniony. A sam mecz po prostu kapitalny. Zagraliśmy chyba najlepsze spotkanie całej rundy. Niestety przegraliśmy 5:6. Na własne życzenie. Stuprocentowymi sytuacjami moglibyśmy obdzielić kilka meczy. Jednak skuteczność szwankowała. Ja sam trafiłem w słupek. Głupek. No trudno. Ale mecz kapitalny. Sezon zakończony.
Jutro z inną już ekipą jadę do Węgrowa. To już istny maraton piłkarski. Ale dam radę chociaż zapobiegawczo wziąłem na poniedziałek urlop jakby co. Dzisiaj jednak pojawiły się problemy logistyczne. Mianowicie okazało się że pojedziemy jednym samochodem. W sześciu! Wprawdzie to merc ale jednak-sześciu to sześciu. No cóż jeden będzie musiał jechać w bagażniku i na pewno nie będę to ja ( żeby nie było nieporozumień dodam że to kombi ).
I na koniec spraw piłkarskich moja opinia o wczorajszym losowaniu. Jednym słowem dziadostwo. Gorzej chyba być nie mogło. Ja osobiście jestem niezadowolony. Przeciwnicy mało atrakcyjni to raz. A w rankingach i tak wyżej notowani to dwa. Z takiej grupy nie wyjść to obciach jak siemasz to trzy. Mówią co poniektórzy że grupa marzeń i szczęśliwe losowanie. A ja pytam to co czy raczej kogo mają te mistrzostwa wyłonić. Mistrza czyli najlepszego czy największego szczęściarza. No tak, mamy najłatwiejszych. Niech jeszcze Grecy nie dojadą, Ruscy się schlają, Czesi coś tam coś tam i mamy trzy walkowery. Pierwsze miejsce w grupie. A potem to już z górki, zgaśnie światło, komuś się pomylą godziny, może jakimś szczęśliwym trafem, gdy już jakiś mecz rozegramy, strzelimy gola i zdobędziemy to upragnione mistrzostwo. Tylko co z tego? I będziemy tacy dumni. Tylko z czego? Bo mieliśmy szczęście? Ja tam to pierdzielę. To już takie czasy. Nie umieć, nie starać się, a jakoś się prześliznąć i osiągnąć sukces. Tak to jest „mistrzostwo” to jest sztuka. Ale nie dla mnie. Ja tam wolę przegrać, a przegrać, ale przegrać honorowo, a nie liczyć na szczęście. A gadają że Grecy w Portugalii też nie byli faworytami a mistrzostwo zdobyli. No fakt. Ale czy ktoś poza samymi Grekami pamięta ich jakiś porywający mecz gdy to mistrzostwo zdobywali? A czy ktoś poza jakimiś super statystykami pamięta jakiegoś piłkarza greckiego z tamtej złotej drużyny. A czy któryś z nich zrobił jakąś karierę po tych mistrzostwach? Ja tam swoje wiem. Ma być honorowo. A ta grupa to mi tego nie gwarantuje. I na dodatek wszystkich najlepszych kibiców wywaliło za wschodnią granicę. I angole, i niemiaszki, i holendrzy zagrają na Ukrainie. Nawet na jaką zadymę nie ma co liczyć. Dziadostwo. No może jeszcze tylko kacaby dostaną jakiś wpierdziel bo że gromkie gwizdy na narodowym to jestem pewny. Aaaa tam. Do dupy ta grupa. Co by tu nie gadać to Żaba podsumowała to najlepiej: „W naszej grupie są tylko trzy kolory. Biały, czerwony i niebieski.” Esz te baby. Ale suma sumarum nic dodać nic ująć.
Pogoda dopisuje. Temperatura cały czas powyżej zera. Nawet do ósemki dochodzi. Miniony tydzień pół na pół. Parę dni naprawdę słonecznych, parę zachmurzonych i mglistych. Ach i jeszcze jedno. Jestem zaszczycony. Jestem wzruszony. Jestem zadumiony. Kochane życie. Kochane siły natury. Kochane coś tam co życie tworzy. Wystarczyło że w ubiegły czwartek napisałem że nie pada i WIATRU nie ma a już w piątek popadało, w sobotę zaczęło podmuchiwać a z niedzieli na poniedziałek to zerwała się taka wichura że spać w nocy się nie dało. Nie wiało wprawdzie prosto w moje okna bo nie wiem czy by tę nawałnicę wytrzymały jednak i tak robiło tyle zamieszania w konarach drzew, na balkonach i ulicy że ze spokojnej nocy nic nie wyszło.
W kinie byłem na filmie „Wymyk”. Nawet nawet. Jak widzę zwiastun tego „Listu do M” to mnie rozwala. I tak bym pewnie nie poszedł ale jak widzę Karolaka jak śpiewa do słuchawki: „Przybieżeli coś tam coś tam pasterze” to wymiękam. Co jak co ale słowa tej kolędy to chyba zna każdy Polak, nie tylko katolik. I robić z tego taki tekst? Bardzo, bardzo śmieszne.
I tak na zakończenie to wolę lato bez dwóch zdań . Ciepło i widno. Jednak jak tak sobie teraz siedzę to sobie myślę że te takie wieczory też lubię. Dochodzi siedemnasta. Jest ciemno i cicho. Radio gra. Ja sobie piszę. Herbata stygnie. I nic się nie dzieje. Tylko się zawinąć w koc i siedzieć w tej ciemności.
I tak już na zakończenie bis to ogólnie nadal jest dobrze. Dobrze to znaczy nie jest źle. Ot tak, dobrze. Nie ma fontanny z pozytywką ale nie ma też załamki. Co nie zmienia faktu że dobrze wiem że wróg - szatan już tam się gdzieś czai i tylko czeka by zaatakować i pozbawić złudzeń.
No to na tyle. Czy jest coś jeszcze do napisania? Nic nie przychodzi na myśl więc ....
Aha i jeszcze jedno. Ja myślałem że po mojej ostatniej notce to posypią się na mnie gromy a tu nic. Wchodzę i nic. Ja myślałem że społeczeństwo oburzy się na słownictwo a tu nic. Ech. Świat schodzi na psy. No i ogólnie jakoś chyba jakość moich notek spadła.
Komentarzy: 3
Ścieżka 235 Do przodu
2011-11-26
Huj kurwa w dupę temu sędziemu!!!!!
Inaczej zacząć nie mogę. Bo choć już trzynasta i od zakończenia meczu minęły dwie godziny to jeszcze się z nerw trzęsę. Ale po kolei. Już jak się sędzia z jednym z drużyny przeciwnej przywitał przed meczem to mnie zastanowiło. No ale nic, pomyślałem że nie ma co oceniać przed końcem. Jednak kiedy już przy pierwszej akcji został ten gość sfaulowany przez jednego z naszych i gdy się podniósł z trawy z pytaniem w kierunku tegoż sędziego: „Który to ?” to nie wytrzymałem. Oż ty chamie, szukasz zaczepki? Momentalnie wypaliłem: „Mogę być ja”. Na to on: „Dobra, zapamiętam”. Na co ja: „Mam nadzieję”. I gdy w następnej akcji jeden od nich sfaulował naszego, od razu wypaliłem w kierunku tego gościa: „No co? Baranie, teraz nie pytasz który to?”. No i się zaczęło. A że ten skurwysyn sędzia sędziował dla nich to nakręciłem się jak cholera. Już nie pamiętam kiedy ostatnio aż tak mnie nosiło, a do aniołków nie należę. Tylko czekałem na jakiś punkt sporny / zapalny. Nie wyleciałem wprawdzie z boiska ale nie dużo brakowało. Nie omieszkałem też sędziemu „podziękować” za pracę co pewnie poskutkuje tym że mnie pewnie zapamięta na następne mecze. Wali mnie to, tym bardziej że do rozegrania została tylko jedna kolejka. Palant jeden.
Co by tu nie gadać to nerwus ze mnie straszny i raptus. Ale jak widzę jawną niesprawiedliwość to wytrzymać nie mogę. Co by tu nie gadać to sport, a piłka którą się pasjonuję w szczegolności, to nie zabawa dla panienek. Musi być walka, zacięta walka. I nie ma co się dziwić że nerwy puszczają i dochodzi do spięć. Każdą porażkę mogę przyjąć czy wybaczyć ale muszę widzieć że przyszła po tejże walce.
Hehe. Nigdy nie zapomnę jak ostatnio na meczu naszej reprezentacji z Meksykiem w Warszawie był czytany przez piłkarzy list-apel fair play. A potem już w trakcie meczu zaczęły się „awantury” a jedna z nich zakończyła się niezłą przepychanką po której Obraniak wyleciał z boiska. I nie dziwią mnie takie sytuacje, i nie piętnuję takich zawodników, i nie dziwią mnie awantury na trybunach bo sam z własnego doświadczenia wiem jak jest. I tak ma być! To jest futbol, gra kontaktowa, dla facetów a nie jakieś tam szachy.
Dobra. Już mi lepiej. Musiałem się gdzieś wywrzeszczeć i pożalić.
Walnę sobie chyba browara.
Wieczorem wyskoczę do kina na pewno.
I na koniec jak już będę się do snu układał to będę potulny jak baranek.
Komentarzy: 8
Ścieżka 234 Do przodu
2011-11-24
Wpadł do firmy zrazu prenio i z ni gruszki ni pietruszki palnął coś w stylu „Ja tu jestem prezesem tej firmy. Macie zaległe urlopy wykorzystać do końca roku. I co mi zrobicie?”. Coś chyba preniowi w dekielek wali albo jakieś problemy ma prywatnie bo się strasznie dziwnie zachowuje. Wczoraj na ten przykład stwierdził Ani sekretarce: „Że za te osiemset kalendarzy które zrobiła na 2012 to on płacił nie będzie bo zdjęcia są za ciemne.” To sobie może teraz Ania chatę miesiącami wytapetować. Burak i tyle .......... albo nieszczęśliwy.
A wracając do urlopów to z uwagi na fakt że Kołczu przesmrodził urlopu zaległego dni piętnaście to ostatnie sześć zapiepszałem za dwóch. A że na dodatek w zeszłym tygodniu się koleżance Doti pochorowało na dni trzy to te trzy zapiepszałem za trzech a raczej za troje. Podsumowałem to tylko jednym: „A WSZYSCY SE kurwa IDŹCIE, SAM TU BEDE ROBIŁ!”. No ale dałem radę i dzisiaj w ramach rewanżu urlopuję się zalegle ja. Jeden dzień wprawdzie bo przysmrodziłem raptem cztery zaległego ale jak najbardziej zasłużony i potrzebny. Potrzebny tym bardziej że środowego piłki kopania nie przerywamy i wczoraj kopaliśmy też. Rześko było, oj rześko. Tak rześko że ten co właśnie schodził na zmianę stojąc z boku wyglądał jakby się dymił, tak z niego parowało. Lataliśmy jak głupki przy tych minus trzech C. Suma sumarum mam teraz lekki katarek i coś pokasływać zaczynam.
Jakoś tak ze parę dni temu zadzwonił Suchy.. Suchy to kumpel stary i dobry z czasów i ekipy z Perełką i Kurą między innymi. Tak na marginesie to Kura się nadal nie znalazł ani mi się przyśnił, ale to tak na marginesie. Więc wracając to zadzwonił czy przyjeżdżamy do Węgrowa na turniej w grudniu, bo Suchy od lat kilkunastu mieszka tamże. Jeździliśmy tak kilka lat temu z pewną ekipą i chociaż on sam tam nigdy nie grał to wpadał na chwilę spotkać się i pogadać o starych dziejach. Ale od paru lat już tam nie jeździmy bo ekipa się rozpadła a i z gościem co te wyjazdy organizował kontakt mi się urwał. Na a teraz zadzwonił Suchy czy przyjadę bo turniej jak co roku jest i co najważniejsze on też grał będzie. „Kurcze – pomyślałem - fajnie by było pojechać. Tylko z kim?”. I tak z zamiarem mocnym zadzwonienia do Zidana ( to gość co zawsze te wyjazdy organizował ) z pytaniem czy może byśmy się nie wybrali tak ostatnio chodziłem. I tak chodziłem i chodziłem myśląc ciągle aż tu nagle, przedwczoraj, dzwoni Zidan z pytaniem czy nie chciałbym przyłączyć się do ekipy którą organizuje na turniej do tego właśnie Węgrowa. „Jak nie jak tak”. To jedziemy. Uwielbiam, ubóstwiam takie akcje. Zaraz sobie myślę że to jakaś magia, że jakieś fluidy czy też inna telepatia. Zaraz kombinuję o nadzwyczajnej zdolności umysłu, jakiejś dawno zapomnianej przez ludzkość umiejętności kontaktów. I zaraz znowu odzywają się widźmy, wróżki, czarodzieje, elfy. I wychodzą z zapomnianych kątów. Znów przebudza się fantazja i podpowiada niestworzone historie.
Ale to tylko na moment. Po jakimś czasie życie znowu wyprostuje to co naginam i naciągam i wszystko wróci do zasranej normy z jednym prostym podsumowaniem: „Erku przecież to kurna zwykły zbieg okoliczności”.
Tymczasem jednak trzymam się dobrze i humor mi dopisuje. Listopad nie taki piękny jak Wrzesień czy Październik ale też niczego sobie. Dzisiaj trochę poszarzało ale wczoraj to słoneczko świeciło aż miło. Poranny księżyc zaś jak kreska na niebie. Ogólnie ani wieje ani pada a to najważniejsze. Było parę dni słonecznych jednak głownie to jest mglisto. Temperatura oscyluje miedzy trojką nad ranem a około osiem w południe. W sumie to lubię nawet te listopadowe mgliste wieczory. Jak wracam z pracy na ten przykład. Na zachodzie ledwo ledwo widoczna pomarańczowa poświata. Robi się tak tajemniczo, rzekłbym że nawet strasznie. Tak że tylko patrzeć jak z pobliskich krzaczorów wylezie jakieś wilczysko lub z nieba sfrunie baba jaga na miotle.
Kończę już bo urlop urlopem a jednak parę spraw dzisiaj do załatwienia jest. Tym bardziej że Księżniczka rusza wieczorem za zachodnią granicę na kolejne zawody.
Pa, nara, sajonara i cześć.
P.S. Ten kto czyta dobrze rozumuje. Z erem dobrze jest chwilowo i ogólnie humor mu dopisuje. Ale spoko spoko, on sam wie że to przejściowe jest i niedługo mu wróci na życie zasrane spojrzenie. Er sam nie wie skąd i jak oraz dlaczego tak się dzieje ale er już się z tym zaczyna godzić i stwierdzać że tak po prostu już jest. Er myśli sobie że życie nie chce być tylko dobre. Życie chce być też niedobre i złośliwe. I nawet bardziej to drugie. Er o tym wie i już nawet nie za bardzo go to obchodzi. Zaklnie sobie tylko siarczyście w duchu, machnie ręka i popatrzy wzrokiem nieprzytomnym w okno.
No ale jak na razie jest dobrze czyli w Czwartek 24 Listopada 2011 godzina 09:35 czasu lokalnego.
Komentarzy: 7
Ścieżka 233 Do przodu
2011-11-19
No i kolejny dzień domowej zgnilizny.
Gniję.
Nie robię nic.
To znaczy robię. Mianowicie dochodzę do siebie.
No i oczywiście gniję. Bo gnicie to przecież też robienie czegoś.
A więc na tapczanie leży er i gnije kolejny sobotni dzień.
I o ile tydzień temu, czy dwa tygodnie temu to gnicie wywoływało u mnie przygnębienie to dzisiaj wręcz przeciwnie. Jest mi mianowicie nawet miło. I skłoniło mnie to do refleksji. Jaki mianowicie mam wpływ na swój nastrój. Raz się budzę zrezygnowany i załamany i co by się nie działo, czego bym nie robił, załamania tego i zrezygnowania przełamać nie daję rady. Innym razem znowu smutny i bezsilny. Smutny i bezsilny tak że tylko sobie w łeb palnąć. A znowu innym razem, tak jak dziś budzę się i nie wiadomo czemu ale wszystko mi pasuje. Nie przejmuję się troskami i kłopotami i do wszystkiego mam pozytywne nastawienie. No skąd się to bierze to nie wiem. To siedzi gdzieś głęboko, w miejscu do którego nie sięgam i na które wpływu nie mam. Mówią mądrale że liczy się pozytywne nastawienie. Pewnie że tak ale skąd to pozytywne nastawienie brać? Ja to coraz bardziej jestem wkurwiony tym że na nic wpływu nie mam. Pal licho że nie mam wpływy na sprawy które dzieją się poza mną. Ale co z tym co się dzieje we mnie! Chciałbym być oazą spokoju, źródłem radości a czym jestem. Często wstaję i jestem wulkanem nienawiści, jestem cierniem i łzą innego człowieka. I chociaż tego nie chcę to jednak tym jestem. No i skąd się to bierze? I choćbym się nogami zapierał, choćbym nie wiem jak nie chciał to jestem. Po prostu wstaję i jestem.
Ale nie dzisiaj. Dzisiaj po otwarciu oczek czułem to co czuć chcę każdego dnia po oczek otwarciu. I to gnicie nawet inaczej odbieram. No nie zrozumiem tego za tego życia chyba. Więc gniję sobie i jak już wspomniałem wcześniej dochodzę do siebie. Oj ciężkie jest to dochodzenie do siebie. Bardzo ciężkie. Ciężko jest organom wewnętrznym i umysłowi przestawić się ze stanu płynnego w stan stały. A bo tak, wstyd się przyznać ale się er wczoraj trochę upłynnił. Byliśmy mianowicie na firmowej kolacji i kręglach. A że za firmowe forse to se er nie żałował i go tera łepek pobolewa. Tak wogóle to z reguły se nie żałuje jak już złapie pierwszego łyka. W myśl zasady jak pić to pić. A więc dzisiaj mam kazca. Nawet rano na mecz nie pojechałem. Swoją drogą to granda jest żeby wyznaczać mecze na sobotę dziewiątą rano. To jakaś tortura. Ale chłopaki poradzili sobie beze mnie i zremisowali z silnym przeciwnikiem po dwa.
Gniję.
Walnę chyba browara by to przechodzenie ze stanu płynnego w stały trochę złagodzić. Tak, trzeba tak zrobić żeby taka zmiana raptowna nie wywołała w organizmie moim szoku jakiegoś. A tak wracając do myśli poprzedniej. W sumie dlaczego mam dobry nastrój? Patrząc wstecz to na kacu z reguły humor miałem wisielczy. To się nawet nazywa kac moralny. A dzisiaj jakoś nie mam. I kto nad tymi humorami moimi panuje? No kto? Dzisiaj nie mam moralniaka i tak prawdę mówiąc to mi to wszystko wisi kalafiorem.
Gniję w wyrze.
Za oknem zimno i pochmurno. Wylazłem tylko do fryzjera i po żarcie do chińczyka bo żeby coś do żeru zrobić samemu to serca dzisiaj nijak nie mam,
Są więc dni złe i dobre. Dla mnie ten dzisiejszy jest tym dobrym. Niczym szczególny nie rożni się od innych. Niczego pozytywnego nie oferuje. Ba, wręcz przeciwnie, jest ponury i chłodny a ja jestem zmęczony i niewyspany. A jednak dziwię się temu ale patrząc w lustro widzę uśmiech. Dziwne to wszystko. Bardzo dziwne.
Gniję.
Radio gra. No ale gra tak że ho. I to też dziwne. Bo raz włączam i leci taka muza że tylko wstać i wyjść a raz, tak jak teraz, każdy utwór jakby specjalnie dla mnie. Nawet te starsze melodje które lubiłem a dawno nie słyszałem. A słucham przecież cały czas jednej i tej samej stacji.
Gniję.
We wtorek znalazłem pięć złotych. Wcale nie chciałem a znalazłem. Dlaczego o tym wspominam? A to dlatego że, muszę kiedyś o tym napisać, ale kiedyś wyznaczyłem sobie taki cel by pięć złotych znaleźć i znalazłem. To we wtorek było drugim jednak takim nie szukanym.
Gniję.
Co by tu jeszcze napisać? Bo o ile ciężko mi się ostatnio do pisania zabrać to jak już zacznę to bym pisał i pisał. Nie mogę jednak tak pisać i pisać bo kto to później przeczyta. Może książkę napiszę? Ale kto to wyda?
Dobra wracam do gnicia.
Gniję
Komentarzy: 5
Ścieżka 232 Do przodu
2011-11-12
Nie myślałem wcześniej że przyjdzie kiedyś taka chwila. Taka chwila jak ta czyli chwila kiedy nie będzie mi się chciało pisać. Nie chce mi się pisać. I nawet nie wiem dlaczego. Tyle zawdzięczam temu tu pisaniu a teraz mi się nie chce. I tyle zawdzięczam tym którzy to pisanie moje czytali i w pisaniu tym, poprzez komentarze, uczestniczyli. Nie wiem nawet jak wdzięczność tą wyrazić. Nie mam słów by wyrazić ile pomogło mi i ile dało ulgi w dniach tych moich złych, w chwilach trudnych. A teraz mi się najzwyczajniej nie chce. Nie to żebym nie miał o czym. Mam o czym i to bardzo. Myśli w mojej głowie i przemyślenia kłębią się jak dawniej i spokoju nie dają. Jednak jakoś tak nie czuję chęci o nich pisania. Bo i po co? Po co pisać o swoim dziwactwie? Po co wyrażać, po co nawoływać, po co komentować? No po co? Czy to coś zmieni, czy coś poprawi? Nie zmieni, nie poprawi. A może tylko komuś pogodnemu nastrój spieprzyć. Więc nie chce mi się pisać.
Zresztą mało mi się chce ostatnio. Niby żyję ale coś jakby w bańce. Wlazło mi jakiś czas temu coś w plery i siedziało w lewym karku. Tak że ani głowy przekręcić ani ręki podnieść. Nie wiem czy coś sobie naciągnąłem czy to na tle nerwowym po przygodzie w autobusie. Teraz jest wprawdzie lepiej ale ostatnie dwa tygodnie nawet na łóżku wygodnie się ułożyć nie mogłem. I ciało i umysł mam rozbite. Tak jak dzisiaj na przykład. Siedzę bezproduktywnie w domu i jedyną rzeczą na jaką mam ochotę to gapienie się przez okno. Takie siedzenie i gapienie się na zmieniające się za szybą obrazy. A mógłbym przecież coś zrobić, coś naprawić, przy czymś podłubać. A tak tracę czas na nic. I tak przepływa mi czas między palcami. Było rano, a jest już noc i jak spojrzę na miniony dzień to widzę że nic nie widzę. Jestem człowiekiem który marnuje czas. Jestem człowiekiem który marnuje dane mu życie. Przyjechałem wczoraj do domu rodzinnego, czyli do mamy, i nic nie robię. Patrzę tylko w te okno. Widzę stare miejsca, widzę stare miejsca w nowej aranżacji i wiedzę nowe miejsca. Nie wiem czego tam szukam, co chcę zobaczyć. A czas płynie. Za oknem mglisto i zimno. Wczoraj było pogodnie. Bardzo pogodnie. I tak właśnie to się chyba skończy. Jak się nie ma o czym gadać to się gada o pogodzie. Mógłbym napisać jak to orzełka na dwa dni przed Świętem Niepodległości na koszulkach reprezentacji na szlaczek zamienili. Zgroza. Mógłbym napisać jak w Święto Niepodległości, czyli wczoraj, na nowym stadionie we Wrocławiu w koszulkach tych że nasi z makaroniażami dwa do jaja przegrali. Mógłbym napisać jak w to Święto Niepodległości wszyscy trąbią tylko o tym że banda idiotów zrobiła zadymę.
Ale.
W niedzielę zadzwonił do mnie Perełka. Kolega z dawnych, młodzieńczych lat. Z lat młodzieńczych – nie dziecięcych, bo Perełka jest ode mnie dużo młodszy i jak ja byłem dzieckiem to jego jeszcze na świecie nie było. Perełka to bardzo dobry, szczery człowiek. Ale tak może powiedzieć tylko ten kto go dobrze zna. Gdybym go dobrze nie znał a w jakimś miejscu, czasie nasze drogi by się skrzyżowały to niewątpliwie rzekłbym że to łobuz. Bo przyznać muszę że jest łobuzem. Perełka zawsze się wplątywał w awantury i kłopoty. A charakter zawzięty ma i porywczy. I pije. Zresztą kto z moich dawnych kolegów nie pije? I właśnie w sprawie jednego z takich kolegów Perełka zadzwonił. Jednego ale tego najlepszego. Tego z którym przełaziłem dzieciństwo i młodość. I Perełka o tym wie, wie że to mój kolega najlepszy. Zresztą wszyscy którzy nas znali o tym wiedzieli. Wszyscy wiedzieli że tam gdzie ja tam i on, tam gdzie on tam i ja. Ten kolega to Tomek, zwany potocznie Kura. Kura znikł. Osiemnastego października wyszedł ze szpitala i ślad po nim zaginął. I w prasie lokalnej i w telewizji ukazały się apele o pomoc w odnalezieniu i nic. Nie ma. Od niedzieli cały czas o nim myślę. Gdy kładę się wieczorem spać przywołuję go w myślach i apeluję: „Kura, daj znaka, co z tobą” z nadzieją że w jakiś cudowny, ponadzmysłowy sposób nawiąże kontakt. Ale jak na razie nic takiego nie nastąpiło. Chociaż jak teraz się zastanowiłem to przypomniało mi się że miałem sen. Miałem sen, ale to było na pewno przed niedzielą, dużo przed niedzielą, z pewnością jeszcze w październiku. Miałem sen że widzę Kurę jak stoi w oknie swojego domu, taki świeży i zwycięski. I czułem że osiągnął sukces większy niż ja. Że chociaż żył jak menel to jest ode mnie jakby lepszy, jakby więcej osiągnął. I chyba nawet mu zazdrościłem. Dziwne. Czy ten sen mógł być osiemnastego października? Czekam nadal na znaka, dzisiaj też przed zaśnięciem go przywołam i nadal będę wierzył że żyje.
P.S.I nie wiem dlaczego ale przyplątła mi się taka muza i łazi za mną ostatnio. I zupełnie nie na temat.
Komentarzy: 8
Ścieżka 231 Do przodu
2011-10-31
Jak to dobrze że dzisiaj czyli ostatniego dnia października mam wolne. Nie to żebym nie lubił swojej pracy bo nawet ją lubię. Jednak codzienność mnie dobija. Rozwala i rozstraja. Jak sobie pomyślę że znowu trzeba rano wstać, potem jeszcze gdy jeszcze ciemno, nie do końca jeszcze w pełni świadomym rzeczywistości wokół, jechać w tłumie, a potem jeszcze dostrajać, tą nie w pełni świadomą świadomość, do biura to mnie siły opuszczają. Nie to żebym nie lubił swojej pracy bo nawet ją lubię. Lubię pomagać tym bezimiennym i tym znanym tylko z imienia i nazwiska w ich sprawach. Niesamowicie wielką przyjemność mam gdy mogę pomóc i rozwiązać ich problem. I niesamowicie cieszy mnie że wiem to co ten ktoś chce wiedzieć. Nie jest to wiedza wprawdzie duża ale niekiedy wystarcza. I lubię tych z którymi pracuję. Mają swoje i minusy, jednak jakoś tam się dogadujemy i jest wesoło. Rozwala mnie natomiast to codzienne „Jaki obrót?”. I co byś nie zrobił, czego nie uczynił ta cyfra przeklęta zeruje wszystko. Bo „Nie ma zaplanowanego obrotu”. I ręce mi opadają, i znowu mi się nie chce. Wisi nad głową jak topór ta cyfra przeklęta. Ktoś, kiedyś cyfrę tą wpisał i teraz cyfra ta określa wszystko. Radość i smutek, dobro i zło, pogodę i niepogodę. Cyfra przeklęta. Cyfra nieosiągalna. Bo to chyba o to chodzi by nieosiągalna była. Bo jeżeli już, już się w jakiś niewiarygodny sposób do cyfry tej zbliżać zaczniesz to cyfra ta w roku następnym powiększa swoją objętość. I nadyma się i rozrasta, rośnie i rośnie. Ale nie pęknie, o nie, ona nie pęknie. Prędzej ja pęknę. A co jak pęknę. Mówią znawcy tematu: „Nasz los w naszych rękach”. Znawcy. Weź tak i weź. Może być że jestem za słaby, za mały, żem tchórz albo wiedzy nie mam. Nie mogę jednak losu swojego wziąć w te swoje ręce. Chciałbym i robić coś innego a jednak jakoś nie mogę. Mam tyle planów i pomysłów. Jak to zacząć i rozpocząć? Tak od zera. I czuję że nie dam rady. Nie dam rady oderwać się, wyrwać. Opleciony i przygnieciony trwam w tej codzienności, a ona mnie dobija, rozwala i rozstraja. I takie to kółko graniaste.
Więc powtórzę że to dobrze że dzisiaj czyli ostatniego dnia października mam wolne. Odebrałem Księżniczkę rano z pociągu. Teraz śpi. Ciężka i długa podróż za nią. I zawody na których wprawdzie świata nie zawojowała jednak pokazała się, zobaczyła jak, co i jak. Następnym razem będzie lepiej, będzie. Teraz śpi. Niech śpi, niech odpoczywa. Okryję ja kocem, włączę spokojną muzykę. Koty też śpią. Za oknem szaro. To chyba pierwszy taki dzień jesienny – szary. Wczoraj było wspaniale. Ciepło, bezwietrznie i słonecznie. Idealna pogoda na motór. I śmigało parę po mieście. Nawet jednego na zamkowym o dziewiętnastej widziałem jak za dobrych, letnich dni zaparkowanego. No ale mój już śpi. Śpi od soboty dwudziestego drugiego września kiedy to zaprowadziłem go na wieś gdzie na sen zimowy miejsce ma przyszykowane. Aż do wiosny.
I powtórzę jak to dobrze że dzisiaj czyli ostatniego dnia października mam wolne. Odpocząć mogę po niedzielnym meczu. Wygranym dwa : jeden. Ciężko coś znoszę te mecze ostatnio. Nie potrafię określić dlaczego tak szybko i tak ekstremalnie się męczę. Wszak wyniki badań mam znakomite. A jednak męczę się bardzo. No nie sprawia to piłki kopanie już takiej frajdy gdy myśli się tylko o tym by dotrwać, by przetrwać. Tylko House jest w stanie mnie uratować chyba bo luxmedowska wiedza nic niepokojącego nie stwierdziła. Ja się jednak męczę i to niemiłosiernie.
Dzisiaj nie zamierzam robić nic. Wszak:
w poniedziałek tydzień temu robiłem torbę szermierczą do dwudziestej czwartej trzydzieści, tak to już jest że jak nie stać cię na nową łatasz dziury w starej
we wtorek robiłem zakupy do późnego wieczoru
w środę grałem w piłkę, wszakże dla własnej przyjemności, ale też przytuliłem głowę do poduszki dopiero dobrze po dwudziestej trzeciej
w czwartek robiłem za to florety, i Księżniczkę na wieczorny pociąg odprowadzałem
no w piątek nic nie robiłem ale suma sumarum
utyrany i niedospany jestem.
Więc to dobrze że dzisiaj czyli ostatniego dnia października mam wolne. Posiedzę, popiszę, w okno popatrzę, pomyślę, pomarzę, pomarzę, pomarzę, pomarzę, pomarzę, pomarzę, pomarzę, posłucham muzyki, może pospaceruję i tak sobie ten ostatni dzień października spędzę. Pięknego października.
Księżniczka śpi, koty śpią, motór śpi. Ja też chyba śpię bo żebym miał powiedzieć że żyję to nie powiem.
Komentarzy: 8
Ścieżka 230 Do przodu
2011-10-19
Środa wieczór znaczy dochodzi dwudziesta. Normalnie o tej porze ...., normalnie o tej porze powinienem ganiać za piłką a przynajmniej w miejsce tego ganiania zdanżać. Ale nie dzisiaj. Dzisiaj boli mnie noga, a do wczoraj bolały i plecy choć jeszcze chwilami bolą dalej. To łykendowe pozostałości. Mam więc chwilę by piśmiennicze zaległości nadrobić. Czy nie chciało mi się ostatnio pisać czy nie miałem czasu, czy nie miałem ostatnio czasu czy nie chciało mi się pisać? Hmmm. I tego trochę i trochę tego. Niby słonko świeciło pięknie i niby wszystko było dobrze ale jakoś tak nie za dobrze i jakoś tak ciekawie a nieciekawie.
Co by tu napisać więc? Jak za Kalibrem :Zdradliwa wena,
raz jest
raz jej nie ma
Napiszę po prostu o tym co było i już.
A więc w sobotę byłem u fryzjera. Też mi nowina. I co z tego? Nic, po prostu byłem.
Idę ci ja se od tego fryzjera do stoszesnastki bo po bilet na mecz miałem jechać a tu ci na parkingu stoi przyczepa a na niej dwa piękne motorki. Śliczny fazerek i hornecik. No nie mogłem przejść obojętnie obok. Polukałem, pocmokałem, pochuchałem i poszedłem dalej. I gdy właśnie wyłaniałem się zza winkla w stronę przystanku autobusowego ujrzałem jak moja stoszesnastka kłapie drzwiami. No niby jeździ co piętnaście minut ale z drugiej strony sterczeć teraz te piętnaście minut gdy ten odjeżdża spod nosa? Gdybym nie zabarłożył przy motorkach to bym sobie teraz jechał. Szkoda. Ale jakaś siła, jakiś impuls pchnął mnie do biegu. I zacząłem biec w kierunku ruszającej stoszesnastki. I kurna się stoszesnastka zatrzymała, i otworzyła drzwi by mnie przyjąć. Kurcze no, jak mi się miło zrobiło. I wpadłem w te otwarte drzwi z impetem gdy nagle jakieś silne ramie chwyciło mnie za rękę. Stanąłem zaskoczony. „Proszę” – miły, uśmiechnięty starszy pan wskazał miejsce obok siebie. Mógłbym napisać jakieś pierdoły że zaroiło się wówczas od kolorowych motyli, że zakwitły przepiękne kwiaty czy ujrzałem tęczę. Ale nic takiego nie napiszę. Autobus był nadal tym żółtym autobusem a poręcze i fotele zachowały swój jednobarwny kolor i oschłą porowatość. Ale mogę napisać jedno : poczułem wówczas piękno, o ile piękno można czuć. Kurcze czy takie miłe gesty nie mogą nas spotykać zawsze. Niby nic a ile radości. O ile łatwiej i wspanialej by się żyło.
Kupiłem bilet na mecz. Na Konwiktorską przyjechali chłopcy z Zabrza. Uratowali remis ale cały stadion widział że ręka była. Cały stadion ale nie sędzia. Ja tam się cieszę bo chłopcy z Zabrza remis uratowali. Jednak niedosyt pozostał. Z drugiej strony co się jednak dziwić że w sporcie tak żywiołowym jak piłka nożna dochodzi do przekrętów skoro w tak żywiołowym współzawodnictwie jak scrable też dopuszczają się oszukaństwa, i to na zawodach rangi mistrzowskiej.
A potem były imieniny. Imieniny o których spokojnie mógłbym zapomnieć, żadnych atrakcji. I pewnie zapomniałbym dużo gdybym posiedział jeszce choć pół godzinki dłużej i wychylił jeszce ze dwa kieliszeczki więcej. Ostatecznie nie posiedziałem i nie wychyliłem i pamiętam. Suma sumarum miałem w niedzielę kaca jednakowoż. Cały ranek i przedpołudnie złaziłem na słonecznym Krakowskim i nie mniej słonecznym Zamkowym, tak dla wywietrzenia się. Nie wiem czy to coś dało czy nie, wiem że na meczu o piętnastej grałem jak ostatnia fajtłapa a że dodatkowo skład się posypał to dostaliśmy w tyłek cztery jeden od najgorszej drużyny ligi. Żenadaaaaaaa.
A że w przyrodzie musi być zachowana równowaga przekonałem się w poniedziałek rano. Nie może być za miło. A jako że miło się zaczęło – niemiło skończyć się musi. Więc miałem zupełnie przeciwną przygodę autobusową niż ta z soboty. W drodze rannej do pracy klapnął mi inny autobus niż stoszesnastka przed nosem. A że na znaki dawane ręką nie zareagował więc pierdzielnąłem mu z plaskacza w szybę. Ja to wiem, nieraz mnie to wkurza, ale jestem impulsywny i nerwus. Może nie powinienem był aż tak zareagować. Nieraz się też nad tym zastanawiam. Co kieruje moimi impulsownymi zachowaniami, takimi których potem żałuję i których wiem że robić nie powinienem. Nie wiem. Ale wracając do akcji. Pierdzielnąłem z plaskacza. Drzwi się otwarły i wszedłem do środka powitany oficjalnym „W łeb się pierdolnij”. Odpaliłem coś tam też i zasiadłem. Ale zrobiło mi się jakoś tak głupio. Ludziska się patrzą, niektórzy uśmiechają. Na cholerę mi to cale zamieszanie. Jestem w centrum zainteresowania jak jakaś atrakcja kosmiczna. Na dodatek po jakichś dziesięciu minutach jazdy, na jednym z przystanków ten co mnie tak przywitał „W łeb się pierdolnij” zatrzymał pojazd i coś mi tam zaczął pokazywać że niby ta szyba co jej z plaskacza przywaliłem pękła, czy się rusza, czy coś. Coś tam pierdzielił że zgłosił już na bazę i takie tam inne pierdoły. Zbyłem go najprostszym „przestań człowieku i że chyba jest chory”. W ogóle cała ta jazda była chora bo po tym przyczepił się jakiś pacjent i zaczął doradzać żebym sobie wysiadł bo on słyszał jak tamten nadawał na bazę i że zaraz mogę mnie zgarnąć. Niby dobrze radził ale jaka faza. Kurna – pomyślałem – co za koszmar, co ja tu kurwa robię.
Na razie jeżdżę ale jakby co to dla niepoznaki zmieniłem kurtkę. Cały czas też myślę o tej szybie. Zresztą co mi zrobią? Najwyżej zapłacę. W końcu ile taka szyba do ikarusa może kosztować. Stać mnie kurna, no nie!?
Jakiś czas temu przypomniał mi się taki stary dobry koleżka. I bardzo chcę go spotkać a nie mam do niego żadnego kontaktu. I zadałem takie zadanie losowi i teraz czekam na to czy los postawi mi go na drodze czy nie.
I jakby ktoś gdzieś kiedyś ( znaczy się teraz ) ujrzał w łorso faceta ze słuchawkami w uszach i zmienionej dla niepoznaki kurtce co co drugi krok kręci pirueta to to ja. Chodzi za mną ta muza. I poprzestanę na tym że to Crazy P.
A decyzję czy lepiej by er w środowe wieczory kopał piłkę czy pisał notki pozostawiam wam moi najdrożsi i niezastąpieni blogowicze. A teraz włączam tivi i patrzę na borisię ( z naszymi w składzie ) z greckimi nierobami.
Komentarzy: 6
Ścieżka 229 Do przodu
2011-10-09
Dzisiaj miało być zupełnie coś zupełnie innego zupełnie.
Niestety splot zdarzeń spowodował że musiałem zrewidować to co miało być.
Mianowicie.
Mianowicie humor mi się spieprzył na koniec tygodnia. Chociaż żebym miał powiedzieć że tydzień był w porządku to tak dzisiaj, z perspektywy, powiedzieć też nie mogę. A miało być tak pięknie.
W sobotę mieliśmy grać o czternastej. Wyruszyłem z godzinkę wcześniej tak by mieć czas wpaść jeszcze na bazarek pod Mirowską i zakupić trochę pestek. I już jak zdejmowałem plandekę z motóra to jakoś mi się zdawało że coś kropi. Chmury były wprawdzie od rana ale od rana nic nie kropiło. No więc dlaczego miałoby teraz zacząć. „Zdaje mi się” pomyślałem. Jednakowoż jak wdziewałem kask to jakoś zauważyłem że coś jakby krople wody mam na szybce wizjera. „A tam, pokropi i przestanie” pomyślałem i ruszyłem do przodu. No i co? No i oczywiście jak tylko odjechałem od domu rozpadało się na dobre. No pięknie, co robić, wracać czy jechać dalej? „A tam jadę” postanowiłem. „Er bądź twardy, nie pękaj, z cukru wszak nie jesteś”. No i pojechałem. Ale w głowie miałem cały czas myśl że jaka to ta natura złośliwa. Niestety. Okazało się że to nie było jeszcze ostatnie słowo.
Mecz jak mecz. Wygraliśmy po raz czwarty z rzędu. I to jedyny plus bo cała reszta to już minusy. Nie strzeliłem gola. Ale to też jeszcze nie jest to najgorsze. Dokonałem rzeczy o wiele bardziej spektakularnej niż ostatnie roz...pierdzielenie butów. Ooooowiele bardziej spektakularnej. Mianowicie roz...pierdzieliłem nos jednemu z naszej drużyny. No! Kurde zderzyliśmy się w walce o górną piłkę. Tylko że niestety trafiłem czołem w jego nos. Mam wprawdzie rozwalony łep ale to co z jego nosem to masakra. I to kurde gościowi którego kurde najbardziej kurde lubię. Fajny sympatyczny facet. A tu taki traf. No żesz. I co i z tego że to przypadek, że to nie specjalnie, że no cóż - stało się, że do wesela się zagoi. Nic. Wczoraj wieczorem jak z nim gadałem to był na ostrym dyżurze i czekał w niekończącej się kolejce. A już późnym wieczorem przysłał mi esemesa coś w podobie tej treści „Nos pęknięty, pozszywany, sączki w nosie, antybiotyk i pięć dni w chacie”. Czuję się winny. W sumie nie powinienem a jednak czuję się winny. Może to przez to że kiedyś, za małolata, na pewnych koloniach miałem podobne, traumatyczne doświadczenie. Było tak że graliśmy w paru koleżków w grę co się nazywa „jedno podanie” i jeden zaczął coś oszukiwać. Od słowa do słowa i doszło do sprzeczki. A że za małolata nie trzeba mi było dużo do bójki więc bójka się zaczęła. Zresztą za małolata większość sporów rozwiązywało się za pomocą tzw „solówy”. No więc doszło do bójki a że miałem już wówczas niemałą wprawę w dżudo więc hmajtnąlem go przez ramię tak że palną o glebę zdrowo. I niestety tak że złamał sobie rękę. Nie będę się rozpisywał jakie przerażenie u mnie to wywołało i jaki strach. I do tego jeszcze musiałem tą jego bezwładną rękę podtrzymywać w drodze powrotnej. O rany. Brrrrr to było straszne.
No. I teraz tu takie coś. Tak mi go szkoda że nie wiem. Jak dzisiaj z nim gadałem to leży w domu. W nosie ma napchane aż pod sam mózg pełno wacików. Oddycha tylko ustami. W nocy spać nie może. Cały czas ma sucho w ustach. Nawet plecy już go bolą od tego leżenia. Ech kurede się porobiło.
A dzisiaj na dodatek przegraliśmy ( bo w ten łykend graliśmy awansem dwie kolejki by zdążyć przed grudniem). Więc humor mam jednym słowem spieprzony. I na wybory nie idę i w ogóle jest do dupy. Na motórze zmarzłem bo niby nie pada i niby momentami słonko świeci ale jest raptem dziesięć stopni. I Księżniczka już drugi tydzień choruje. Ech.
Komentarzy: 8
Ścieżka 228 Do przodu
2011-10-03
Idzie jesień, koszyk darów niesie.
Co by nie powiedzieć zachwycał mnie ten wrzesień. Piękny, słoneczny.
Kiedyś uważałem wiosnę za tą najpiękniejszą. Obecnie ciężko mi rozsądzić która z pór roku, wiosna czy jesień, urzeka mnie bardziej. Czy to z racji wieku? Wszak sam już osiągam jesień swojego życia.
Tak czy inaczej stwierdzam że jesień również urok swój ma. Fakt, nie jest już łatwo wytrzymać na ławeczce zbyt długo bez intensywnego nasłonecznienia. Powietrze, smagane chłodniejszym już wiaterkiem, nie daje termicznego komfortu. Dnie coraz krótsze. Pająki pchają się do izby drzwiami i oknami – już trzy ubiłem w tym dwie niezłe „tarantule”. Wiem – nie powinienem. Niby to też stworzenie boże ale nie lubię, nie to że się boję, po prostu nie toreluję, czuję wstręt. Ptactwo śpiewające odleciało. Jedynie wrony kraczące i sroki skrzeczące zostały. Przyroda szykuje się do zimowego snu.
A jednak mimo tych wszystkich minusów podoba mi się jesień. Podoba zwłaszcza taka jak ta – wrześniowa. Piękna i słoneczna. Bo chodzi przecież o to by te minusy nie przesłoniły nam plusów. A i październik przywitał się pięknie. Tak pięknie że aż postanowiłem zrobić sobie urlop z pracą i połazić w taki zwykły dzień jak dzisiejszy za tą jesienią. Złaziłem całe miasto. Byłem i na Starówce, i na Saskiej Kępie i na Grochowie i na jednej Pradze i na drugiej Pradze i na Woli i w Centrum i w ogóle nie wiem nawet gdzie mnie nie było. Nie łaziłem bez celu a jaki to był cel to napiszę w notce zanastępnej. Podsumowując poniedziałek był udany. Pogoda dopisała wyśmienicie. A pod wieczór gdy już kroki swe skierowałem w kierunku domu i miasto i jesień pożegnały mnie deszczowymi łzami.
Co by nie powiedzieć zachwycił mnie ten października trzeci dzień.
W października drugi dzień z samego rańca, tzn rańca tak około dziesiątej wsiadłem na motóra i ruszyłem na wieś. Odwiedziłem dziadka Władka. I co cieszy najbardziej dziadkowi wróciła chęć do życia. To chyba tak jak mi? Wykręciłem 223 km i wróciłem o osiemnastej do Wawy. A już o dziewiętnastej oglądałem jak składa się dach na nowym stadionie, naszym narodowym. Potem odwiedziłem starówkę i tak koło dwudziestej drugiej z minutami byłem w chacie. Co by nie powiedzieć zachwycił mnie ten października drugi dzień.
W października dzień pierwszy pochłonęły mnie sprawy czysto piłkarskie. Trzeci mecz i trzecie zwycięstwo. Niestety nie byłem konsekwentny i w trzecim meczu nie strzeliłem trzech bramek. Nie strzeliłem żadnej. Buuu. Ale dokonałem rzeczy spektakularniejszej. Mianowicie rozwaliłem swoje piłkarskie obuwie. Rozpier....niczyłem doszczętnie. I to oba na raz. Chyba się te butki umówiły że już ich czas nadszedł. I tak długo wytrzymały. W deszczu i skwarze, w śniegu i na mrozie. Katowane były bez litości. Długo wytrzymały. Jak patrzę teraz po notkach to o ich kupnie pisałem w październiku roku zaubiegłego. Na razie ich nie wyrzucam bo to tak jakbym przyjaciela miał wyrzucić. Nie wyrzucam choć nowe, bialutkie stoją już gotowe do startu. Bo października dnia pierwszego wieczór spędziłem na ich poszukiwaniu. I co by nie powiedzieć zachwycił mnie ten października dzień pierwszy.
P.S W jaskini dzieją się rzeczy niesłychane a mi tam notki zżera.
Komentarzy: 9
Ścieżka 227 Do przodu
2011-09-30
Miałem niby napisać o tym co niby miałem napisać czyli o tym co zapowiadałem w przed przedpoprzedniej notce że napiszę w następnej notce czyli w tej co była przed tą co była przed tą co ją piszę teraz.
W tak pięknych okolicznościach pogody, i tego, niepowtarzalnej wspomnę sobie jednak sobotę, ubiegłą, przed tą sobotą co ma być jutro bo piękna zapowiada się nie mniej.
Po zmyciu z siebie trudów meczu przystąpiłem do przygotowania czegoś do zjedzenia. Jako że nie za bardzo miałem i chęci i siły by się na coś silić poszedłem na tzw łatwiznę i przygotowałem sobie frytki i grillowaną kiełbaskę. I zajadając tak ten zestaw zadałem sobie pytanie: „Czy wieczór dzisiejszy spędzę z motórem czy bez motóra?” Hmmm. Ciężko się zdecydować bo wieczór zapowiada się wspaniały. Po chwili zastanowienia przyszła odpowiedź. Pssssstryk i butelka piwa do obiadu otwarta. Pojadłem, popiłem i ruszyłem na miasto tzn Stare Miasto. A gdzież by indziej. I ruszyłem sobie od palemki, ze słuchawkami na uszach. Tak sobie niespiesznie. Nie słysząc rozmów i gwaru – słysząc muzykę. Ludzie mijali mnie i wymijali. Obserwowałem ich. Uśmiechnięci i zadowoleni. Zrelaksowani. Miło było tak popatrzeć. Tylko popatrzeć. Bez słuchania. Bez słuchania o czym i na jaki temat rozmawiają. Zacząłem wyobrażać sobie że rozmawiają tylko i wyłącznie o miłości, przyjaźni, szacunku, zrozumieniu, radości, szczęściu.
Minąłem Kopernika z refleksją a raczej bez refleksji, a jedynie z politowaniem dla tych co „zwinęli” mu sferę. Chęć zaistnienia, wygłupienia sięgnęła u niektórych granic.
Poszedłem dalej. A ludzie nadal mijali mnie i wymijali. Pary, większe grupki zdążały gdzieś z uśmiechem na twarzach. Bardzo mało było wśród tych spacerowiczów takich samotnych wędrowców jak ja. Praktycznie wcale. „By być takim samotnym wędrowcem trzeba być dziwakiem niewątpliwie” – pomyślałem. Nie dziwię się więc sobie że gdy w pewnym momencie ujrzałem zdążającą z naprzeciwka zamyśloną niewiastę przyszło mi na myśl zadać pytanie:
- Dorota?
Nie zadałem. Niewiasta rozpłynęła się w tłumie za mną a ja dotarłem do rozhulanego Placu Zamkowego. Nie był przyjemny. Ktoś walił w garnki i wiadra, ktoś coś śpiewał, z dziwacznego pojazdu z piwem dobiegała hałaśliwie nowoczesna muzyka. Przysiadłem na ławeczce. Kolejna chwila zadumy. Czegoś mi tu brakuje. Rozejrzałem się dokoła. Chyba niczego? Spojrzałem w górę na gwiazdy. Gdy wzrok mój padł na kolumnę zrozumiałe czego. Jeszcze niedawno była tam, obok kolumny piękna „lampa”. Czyżby jeden z braci w tym gorącym okresie kampanii wyborczej w swej zapalczywości zapędził się tak bardzo iż jak za dawnych, dziecięcych lat, ukradł księżyc? Siedziałem i patrzyłem na ten brak księżyca gdy ni z tąd ni zowąd przypomiał mi się dzisiejszy wydruk z karty kredytowej. A za co była ta płatność 220? Kurde za co? Wprawdzie kartę spłaciłem ostatnio więc musiałem wiedzieć co spłacam a jednak myśl ta nie dawała mi spokoju. Za co była ta płatność? I nic nie dały próby skierowania umysłu na inne tematy. Za co? Muszę sobie przypomnieć. Rad nie rad. Przytłumiony hałasem zamkowego i tą natrętną myślą, odczuwszy lekki dyskomfort zaistniałych okoliczności, postanowiłem wstać i wrócić do domu. Tym bardziej że zrobiło się już dosyć późno. Ale co to za płatność? To pytanie nadal nie dawało mi spokoju. Szedłem i próbowałem odnaleźć w pamięci wspomnienie tej płatności. Tak idąc doszedłem do Kapitulnej. Lubię tą uliczkę. Krótka, wąska, z wysokimi kamienicami przy samym krawężniku. Jak jakiś tunel z migającymi światełkami u wylotu. To coś jakby ta myśl :”Za co ta płatność” która czeka gdzieś tam na końcu tunelu ciemności w mojej w głowie. I wówczas mnie olśniło. Przypomniałem sobie. No przecież. I tak już uspokojony wsiadłem do autobusu w kierunku domu.
Jedna tylko refleksja mi została. Cóż to za siła dziwaczna, alboż co za licho tak nagle i bez powodu myśl tę w głowie mojej zasiało. Któż to wie gdzie i jak myśli moje krążą. Jakie ścieżki obierają. Kiedy i dlaczego się objawiają. Czy to ja czy ktoś we mnie. A jeżeli nie ja.....
P.S. Nasze przegrały ale i tak są ładniejsze od tych Serbek.
Drugie P.S. Polaku pamiętaj - NIE GŁOSUJ! Kampania na rzecz nie głosowania pod patronatem ertrzydwatrzy
Komentarzy: 7
Ścieżka 226 Do przodu
2011-09-26
Miałem niby napisać o tym co niby miałem napisać czyli o tym co zapowiadałem w przedpoprzedniej notce że napiszę w następnej notce czyli w tej co była przed tą co ją piszę.
Miałem.
Abędzie a atrochę aliczb.
A więc awyliczyłem asobie aże ajak ajutro azgarnę te apięćdziesiąt abaniek ato asamego apodatku azapłacę apięć abaniek.
Nie będę się tu rozwodził że to granda jest by od takich wygranych jeszcze ten zasrany podatek płacić. Złodziejskie państwo. PIĘĆ BANIEK podatku. Nie dość że kupując los już i tak zasrane państwo vat dolicza. NIE BĘDĘ GŁOSOWAŁ !!!! NIE BĘDĘ!!!
Ale wracając do tematu.
A więc awyliczyłem asobie aże ajak ajutro azgarnę te apięćdziesiąt abaniek ato asamego apodatku azapłacę apięć abaniek. Czyli gdybym zarabiał nadal tyle co zarabiam netto to musiałbym przeznaczyć na to cirka niecałe tysiąc osiemset moich miesięcznych wynagrodzeń. A więc samego podatku zapłacę tysiąc osiemset moich miesięcznych wynagrodzeń.
Te niecałe tysiąc osiemset miesięcznych moich wynagrodzeń to nie mniej nie więcej ale niecałe sto pięćdziesiąt lat. Czyli musiałbym pracować sto pięćdziesiąt lat by zarobić na sam podatek jaki jutro będę musiał zasranemu państwu oddać. Ale pal to licho.
Policzyłem sobie że jak jutro te pięćdziesiąt baniek zgarnę to będzie to równowartość moich niecałych osiemnastu tysięcy miesięcznych wynagrodzeń. A te moje niecałe osiemnaście tysięcy miesięcznych wynagrodzeń to niecałe tysiąc pięćset lat. Tak. TYSIĄC PIEĆSET LAT – niecałe. Zważywszy że nasza era ma już dwa tysiące jedenaście lat to powinienem bym był zacząć niecałe 440 lat przed chrztem Polski. Gdybym wtedy zaczął nie musiałbym płacić tych PIĘCIU BANIEK podatku TERAZ. Ale pal to licho.
Zapisałem liczby słownie bo nie wiem jak innym ale mi cholerną trudność sprawia czytanie cyfr a w szczególności dat. Szlag mnie trafia jak czytam dajmy na to jakąś książkę i dajmy na to muszę przeczytać coś z typu 1856 albo 1549. To jest bardzo czasochłonne. No tępy jestem. Ale te wszystkie „ć” „ś” „dzie” itp. Oszzz. No tępy jestem, ale tępy z pięĆDZIEsięCIoma bańkami wydaje się trochę mniej tępy chyba.
Komentarzy: 8
Ścieżka 225 Do przodu
2011-09-24
Miałem niby napisać o tym co niby miałem napisać czyli o tym co zapowiadałem w poprzedniej notce że napiszę w następnej notce czyli w tej.
Miałem.
Ale usłyszałem w radio że pan prezydent zaapelował do narodu by w wyborach wziął udział.
I mną tąpnęło.Znowu kur..na te wybory. Ile kasy to kosztuje. Ile kasy wywalone. Tyle kasy.
Panie prezydencie ja zapowiadam że nie będę głosował. Nie będę głosował jak zawsze. Ani sensu w tym nie widzę a ni potrzeby nie odczuwam. A niby dlaczego mam głosować?
Wkur…..za mnie to państwo. Nie Polska jako kraj czy naród ale jako państwo.
Zapier…niczam dzień w dzień do roboty tam i powrotem by na życie zarobić a państwu oddać z tego muszę znaczną część tego co zarobię. Na ki, że już nie wytrzymam, huj? Ani się to państwo mną interesuje ani mi pomaga. Kupisz coś czy sprzedasz płać podatek. Kurwa dlaczego? Dlatego że na coś zarobiłem pracą? Płać, płać i płać. Czy mam coś z tego tytułu? Nic nie mam. Jeszcze tylko straszą w kółko i wciąż że mi na emeryturę nie starczy. Ani mi to państwo dachu nad głową nie zagwarantuje, ani strawy, ani opieki lekarskiej, ani nawet pogrzebu godnego. I ja mam brać udział w wyborach? Płacę wszędzie i wciąż więc niech się ode mnie odpie….przy. I ciągle narzekanie że w budżecie mało.
U lekarza państwowego nie byłem już że hoho z 10 lat. A i pewnie jakbym już i miał / musiał być to pewnie zanim bym się dostał to pewnie bym już wyzdrowiał albo zdechł. A jeżeli już bym się jakimś cudem dostał zanim bym miał wyzdrowieć lub zdechnąć to cała ta wizyta przyniosłaby mi tyle pożytku co kadzidło. Mógłbym się na te konto nachlać. I pewnie to uczynię, płacąc państwu akcyzę przy okazji.
A gdybym jednak się nie napił i chciał odreagować mógłbym wsiąść na motóra i pojechać gdzie oczy poniosą. „Nowymi i pięknymi” drogami. Lej benzynę do baku. Lej i jedź. Lej i jedź tym bardziej że na drogi te łożysz benzynę tę lejąc.
Ale czy to po spożyciu czy to przy użyciu motóra uważaj bo możesz natknąć się na prawa stróżów którzy, jako służba państwowa, zupełnie za darmo, pomogą ci wlepiając stosowny mandat.
Bo czego jak czego ale zakazów i nakazów państwo ma dla mnie ile zapragnę. I służb które baczą bym je przestrzegał. A jakiż to pożytek mam z tego państwa. Myślę myślę i wymyśleć nie mogę.
Ciągnie państwo harcz z ludu w postaci vatu i jeszcze mu mało. Tabor komunikacji się sypie, to co? Trzeba kupić nowy. A za co? Podnosimy bilety. Mało im z podatku? Mało z akcyzy? Państwo decyduje. Państwo mi powie co dobre dla mnie co złe. Państwo pozwoli gorzałą i fajkami handlować ale tylko gorzałą i fajkami. Inne używki są be. Państwo to wie.
I ja mam głosować? Ni doczekanie do cholery.
Tu pragnę przeprosić za wulgaryzm który się wdarł. No niestety. Ja wiem że to nie potrzebne i niczego nie dodaje. Jednak jak się zdenerwuję to inaczej nie potrafię. Już takim jest. A był czas, tak gdzieś do 7 klasy podstawówki, że przekleństwo z ust moich nie wyszło. Potem się dopiero naumiałem. Razi mnie to u innych i na ulicy a jednak oczywiście samemu przychodzi dosyć gładko.
A wracając do tematu. Nie będę głosował bo jak potem widzę co te pajace wyprawiają to mi się niedobrze robi. I czy ponoszą za to karę? Nie. Immunitet. I ja mam głosować? Cała ta maskarada z głosowaniem i tą tzw demokracją. Demokracja – śmiechu warte. Niech się znajdzie chociaż jeden co by więcej chciał dać od siebie niż wziąć to pomyślę. Na razie jednak nie widzę takiego. A i gdyby takowy się wziął nawet i znalazł, gdyby się znalazł to i tak po dostaniu się między wrony ....
A njabardziej ze wszystkiego, najbardziej to wkurza mnie podatek od wygranych. Wygra człowiek coś gdzieś i musi podatek zapłacić. No żesz kur....na. Dar od losu a państwo od tego 10% sobie winszuje. No nie. Tego to już za wiele. I jak sobie pomyślę że jak dzisiaj te 35 baniek zgarnę i że będę musiał od tego. Zaraz ile to wogole jest? 10% od 35 000 000 to będzie? TRZY I PÓŁ MILIONA???? Czy ja dobrze liczę?Ooooooo kurwa. TRZY I PÓŁ MILIONA państwu mam oddać na tych zasrańców w sejmnie. Ooooo nie.
Pieprze te wybory.
Aa tam jadę na mecz. O 13 gramy. Może się wybrykam to mi przejdzie.
TRZY I PÓŁ MILIONA podatku!!! TRZY I PÓŁ MILIONA.
........ z ostatniej chwili
wygraliśmy 11:3, strzeliłem dwie bramki i jeżeli miałbym być konsekwentny to nie wiem co będzie dalej zważywszy że kolejek będzie 13
Komentarzy: 4
Ścieżka 224 Do przodu
2011-09-19
Zacznę od tego że jakoś tak ze dwa tygodnie temu na zad wyryli mi dół obok bloku. I ryli sobie ten dół w głąb systematycznie, po cichutku, przy użyciu jakiejś takiej półautomatycznej maszyny. I gdyby nie fakt że ten dół, do którego nie ukrywam – strasznie mnie ciągnie zajrzeć, jest, to nic więcej z nim związanego by mi nie przeszkadzało. Ale do czasu. Tzn do soboty kiedy to panowie zjawili się z samego rana i o godzinie za piętnaście siódma odpalili jakąś cholerną aparaturę która narobiła takiego cholernego hałasu że spać się nie dało. W sobotę do cholery. W dzień, w którym chciałem się wreszcie wyspać do cholery. Jednak, w co trudno uwierzyć, zacisnąłem zęby i jakoś to zniosłem, i nie posłałem im wiązanki z balkonu. Wykazałem się daleko idącym zrozumieniem dla ludu pracującego. Tylko do czasu. Do czasu kiedy to stwierdziłem że o godzinie 11 z ludu pracującego nie został już nikt i praca NIE wre. A dzisiaj? A dzisiaj gdy wychodziłem za piętnaście siódma do pracy na placu budowy wałęsał się 1, słownie: jeden, absolutnie nie zainteresowany pracą ktoś.
A wracając do soboty. Chcąc nie chcąc wstałem, zjadłem śniadanko, wyprawiłem Księżniczkę na igrzyska do Wrocławia, ostrzygłem kudły i odwiedziłem motocyklowy „bajzel” na Służewcu. A tam? Tam cudowności mnogie tylko niestety by je posiąść worek pieniędzy musiałbym zabrać ze sobą. A że worka pieniędzy nie posiadam, zakupiłem sobie jedynie błękitną chustę Yamacha za całe 15 zł, stargowawszy wcześniej cenę o złotówkę. Wieczorem, w kinie, obejrzałem kowboi co pokonali, przy pomocy indian, obcych i tak koło 1 w nocy wylądowałem, totalnie zmęczony w łóżeczku z myślą tą że: „Co jak co ale jutro, a raczej to już dzisiaj, na mecz co ma być o 10 nie wstanę”. No bo nie wspominałem wcześniej ale liga podwórkowa ruszyła. Niby to mieliśmy już nie grać, zrobić sobie przerwę. Niby mi się też już nie za bardzo chce poświęcać łykendy na to latanie a jednak jak przyszło co do czego to znowu gramy i ja też. I właśnie w tą niedzielę o 10 miał być mecz inauguracyjny. I co, nie wstałem? Wstałem, a jakże. I w sumie dobrze, bo po zmianie ligi na niższą wygraliśmy 4:2 i nie chwaląc się, po indywidualnej akcji, zakładając tzw kanał, siatkę, dziurę bramkarzowi, strzeliłem pierwszą bramkę na 1:1. I tak się tym wszystkim rozochociłem że wracając po wszystkim do domu motórem zbyt entuzjastycznie zacząłem odkręcać manetkę gazu, co skończyło się tym że przy jednym z hamowań na światłach ujrzałem swoje tylne koło najpierw z prawej strony, potem z lewej, a potem prawie że nie przed sobą. Ale dojechałem szczęśliwie. A po południu ruszyłem w trasę. I powiem, że tak o, normalnie, to człowiek podchodzi do tego że ot – wieje. Dopiero po zasiędnięciu na motóra i rozpędzeniu się tak do setki zaczyna doceniać destrukcyjną siłę wiatru. I powiem że na kawałku autostrady koło Radzymina poczułem ten wiatr aż nadto. To nieprawda że jazda na motórze polega na utrzymywaniu pionu. W taki wiatr trzeba niekiedy jechać w przechyle. Parokrotnie to poczułem normalnie jakby mnie ten wiatr chciał przestawić na inny tor jazdy. I podczas tej walki z wiatrem poczułem strach. Zwolniłem. I jadąc sobie wolniej rozważać począłem że jednak jestem cykorem. Jestem cykorem zważywszy na fakt że obok co róż śmigały pędzące inne motóry. Jestem cykorem, strach mnie obleciał. A może to nie strach, może to rozwaga? Rozwaga? Nie. To jest strach. Więc jadąc już wolniej zwiedziłem okolice Liwca, nawinąłem ze 160 km na licznik i wieczorem byłem już tak zmęczony i tak mi się chciało spać że myślałem że padnę. A jeszcze o 1 w nocy Księżniczkę miałem odebrać. Nie powiem. Walczyłem z powiekami dzielnie. Niestety tak po 23 nie wytrzymałem i poniosłem porażkę. „A zdrzemnę się chwilę” – pomyślałem. Z błogiego snu wyrwał mnie dźwięk telefonu. „A więc już czas”. I tu rodzi się temat na notkę następną. Po zbudzeniu kompletnie nie mogłem się odnaleźć. Jak we mgle. Bez smaku, bez słuchu, bez wzroku, bez orientacji, bez czucia. Trwało to dobre 15 minut zanim doszedłem do siebie. Za oknem ciemność, wiatr szumiał złowieszczo w jesiennych drzewach. Czy pada? Wyszedłem zaopatrzony w ciepłą kurtkę. A tu niespodzianka. Cieplej niż za dnia. Księżyc w połowie, cały jeszcze w środę kiedy to podziwiałem go jadąc na wieczorne granie, świeci jasno i radośnie. Świeże powietrze dobudza mnie do reszty. I tak sobie idąc w tę noc księżycową zacząłem rozmyślać jak to ciężko jest się z tego świata snu wyrwać. Ile czasu musi minąć by „system” został załadowany. Jak odpalenie łindołsa….
Ale się znowu rozpisałem. Tutaj notkę utnę i dokończę za dnia parę.
P.S. Naszym gratuluję brązu oczywiście jednak niesmak mam po daniu dupy czyli podłożeniu się ze Słowakami. No cóż, jakie czasy taki sport. Kalkulacje, spekulacje, kombinacje. Ech.
Komentarzy: 8
Ścieżka 223 Do przodu
2011-09-13
No i jak powiedziałem tak się też stało.
Niedziela była pogodna i w co ciężko uwierzyć cudna. Ale po kolei.
Po przebudzeniu i zjedzeniu pożywnego śniadanka przystąpiłem do studiowania mapy gdzie by tu się udać. A jako że do skowronków nie należę nie mogła być to trasa zbyt długa, bym był wstanie jeszcze wrócić przed nocą. Wybór padł na rzekę Bug i, by sobie utrudnić nieco, miejscowość Barcice leżącą na przeciwległym brzegu. Z chaty wyruszyłem po wysłuchaniu hejnału z wieży mariackiej i niewiele brakowało bym tam nie dojechał. A to za sprawą jakiegoś tam motocyklowego szoł w Markach przy M1. Honda zorganizowała ubaw. Motorów najechało się co nie miara i wszystko przemawiało za tym by wycieczkowe plany odłożyć na inny termin. Tym bardziej że pokazy były wyjątkowo widowiskowe. To co goście robią na motorach to naprawdę miszczostwo i widać ile to człowiekowi umiejętności brakuje. A już jakiś tam miszcz czy tam wicemiszcz rodem z kraju kwitnącej wiśni w trialu dał taki popis opanowania motóra że trudno było uwierzyć. No ale zostawiłem to i pojechałem dalej mocno jednak już opóźniony. No i tu okazało się że spontaniczna jazda dużo mniej wygodna jest od jazy zaplanowanej. Niestety mapa okazała się mało dokładna a oznaczenia dróg w ogóle nie pomocne w efekcie czego trochę sobie pobłądziłem. Inna sprawa że dzięki temu zwiedziłem przy okazji kilka ładnych miejsc do których inaczej nigdy bym nie trafił. Ostatecznie odnalazłem dobrą drogę a mijając Zalew Zegrzyński widziałem łódek tyle że o mamo. Ruch, tłok jak w centrum w godzinach szczytu. Że też oni się tam nie pozderzają to cud. Swoją drogą piękny to widok był, tyle białych żagli. W pewnym momencie to już chciałem się nawet zatrzymać i zostać nad tym widokiem. No ale ponownie wziąłem się w garść, przemogłem tę chuć i ruszyłem dziarsko do celu. I dojechałem. Bug jak to Bug. Specyficzna rzeka. Pełno rozlewisk, starorzecz, wysepek. Co mi się rzuciło na oczy i niewątpliwie zadziwiło to pełno właśnie na tych wysepkach i brzegach wałęsających się krów. Łaziły luzem to tu to tam, po wodzie po lądzie, skubiąc trawę i zupełnie się niczym nie przejmując. W pewnym momencie skierowały niestety swoje kroki w moją stronę co poskutkowało tym że wziąłem nogi za pas. Tym bardziej że wydawało mi się że zaobserwowałem w tym stadzie jedną taką czarną która jak mi się wydaje nie miała tych, no, wymion. Daleko nie uciekałem jednak. Po drodze trafiłem na prześliczny, wysoki las sosnowy i tam też zorganizowałem sobie postój. I siedząc tak na motórze, i skubiąc solone paluszki, i obserwując ten las wzrok mój padł na zielony mech. Ach jakaż to była soczystość w tej zieleni tego mchu. „Chodż do mnie” zdawał się mówić. No i nie wytrzymałem. Ależ ja się chciałem do niego przytulić. I to było to. Od dawna na to chorowałem. Walnąć się na wznak i patrzeć w niebo. Jakiż on był miękki, jaki puszysty. I leżałem sobie tak w tym lesie, na mchu i spoglądałem w korony drzew i niebo. Pachniało szyszkami i igliwiem, wiatr co chwila poruszał sosnami, niskie o tej porze słońce przebłyskiwało pomiędzy gałęziami a z daleka dobiegał głos leśnego ptactwa. W górze na niebieskim bezchmurnym niebie jeden samolot ścigał, zostawiając za sobą białą wstęgę, inny samolot. A leciały tak blisko siebie że wyglądało to tak jakby jechały dwupasmową jezdnią. W moim „świecie” to były centymetry, w ich - dziesiątki kilometrów. Że ja w tym swoim „świecie” nie usnąłem? W tym błogim stanie. To się dziwię. Jedynym wytłumaczeniem może być fakt że dwa metry obok znajdowała się ulica i co chwila przemykały po niej różne pojazdy. Swoja drogą ciekaw jestem co też znajdujący się w nich podróżni myśleli widząc zaparkowany na poboczu motór i leniwie rozciągniętego na mchu dwa metry obok faceta? Niestety czas płynął nieubłaganie. Przeklęty czas. Wszystko co dobre szybko się kończy i niestety, by zdążyć wrócić przed nocą trzeba było się zbierać. Zważywszy że dnie już coraz krótsze i że postanowiłem jeszcze w drodze powrotnej zatrzymać się na „chwiluteńkę” nad zalewem i popatrzeć na te łódki. Więc wyrwałem się z tego błogiego stanu i zanim wstałem spostrzegłem że stałem się nowym nie odkrytym lądem który właśnie odkrywać zaczęły trzy mrówki, pająk i żuczek. Dość stanowczo wybiłem im to z głowy i ruszyłem na tą „chwiluteńkę” nad zalew. I powiem że był to pomysł doskonały zwłaszcza że trafiłem w miejsce takie, dość ustronne, iż motórem wjechać można było prawie do samej wody. Zdążyłem na szczęście wyhamować i zasiadłem na brzegu. Było naprawdę cudownie. I siedząc na tym brzegu i przyglądając się tej niezliczonej ilości przesuwających się różnorodnych pojazdów wodnych usłyszałem coś co już wcześniej, gdzieś słyszałem. „Chodż do mnie” zdawała się mówić toń wody. No czy taka ryba jak ja mogła długo pozostać nieczuła na takie zawołanie? Czy mogła zwłaszcza że jakoś tak się złożyło iż tego lata jeszcze nie było okazji popływać na otwartym akwenie. To pierwsza i pewnie ostatnia okazja. Postanowione. Zdejmuję koszulę i wskakuję. I tu niestety i nagle wyszło na jaw że całe to wspaniałe miejsce gdzie rzekł byś można wjechać prosto do wody to nie przypadek. To miejsce okazało się być przystanią, a raczej pochylnią dla kilku z tej niezliczonej ilości wodnych pojazdów. Zaczęły spływać z różnych zakątków akwenu i gramolić się na brzeg. A więc skończył się spokój i okazja do kąpieli. Chociaż z drugiej strony to nawet ciekawe było popatrzeć jakich to technik nie stosują załogi tych wodnych pojazdów by przetransportować je ze środowiska płynnego w środowisko stałe. No cóż z kąpieli nici. No ale przecież mogę posiedzieć. To popatrzeć na te gramolenia, to w dal, na żaglówki. Aaa i jeszcze na dokładkę sfrunęły z nieba gołębie. Doprawdy nie wiem co je tam przygnało. Na ten skrawek ziemi wielkości może tak 6 m², między drzewa gdzie co chwila ktoś się przetaczał, coś przetaczał i ogólnie cały czas coś się działo. Zaiste zadziwiło mnie to bardzo bo co jak co ale na gołębiach trochę się znam i wiem jak płochliwe to stworzenia. Może były przyzwyczajone do takich sytuacji tym bardziej że wyglądały tak jakby miały swojego właściciela. To nie były takie zwykłe „brudasy” z ulic, skwerów i parapetów. Te były rasowe. Tzn nie „czystej krwi” ale wytrawne oko znawcy potrafiło odnaleźć w nich ślady rasy: Mewek i Winer. Podzieliłem się z nimi resztką paluszków i poleciały dalej. I właśnie po ich odlocie spostrzegłem że wokół zrobiło się pusto. Zupełnie pusto. Więc co? Do wody? Iść nie iść? Ta „chwileczka” przeciągnęła się już do godziny i zrobiło się naprawdę późno. Nie no, muszę jechać. Ale z drugiej strony to pal licho, a co tam i tak już nie zdążę przed nocą. Jeszcze tylko ostatnie spojrzenie czy jakiś pojazd wodny nie nadciąga i dalej. Bluza raz, buty dwa, spodnie trzy iiiiiiii. Hola hola. Przecież nie mam kąpielówek ani gatek na zmianę. A jazda motórem w mokrych może się skończyć bólem krzyża i niezłym ubawem gdy będę zsiadał. Kurna no. Ostatnia myśl – na waleta. Nie, odpada. Jeszcze zbyt widno, choć słońce już dobrze chyliło się za horyzont, i ruch jednak jeszcze zbyt tu duży. Więc wskoczyłem w gatkach. Była 18:30. Aaaaaaa. Ale zimna. Ale jakaż też przyjemna, jaka radocha. To był jednak dobry pomysł. A po pływaniu spodnie wciągnąłem na goły tyłek, zebrałem manele i zabrałem ten tyłek już naprawdę do powrotu. A był to czas najwyższy, kurna a miała być „chwiluteńka”. Tym bardziej że z różnych miejsc zaczęły spływać ponownie różne pojazdy wodne. Z tą moja kąpielą wstrzeliłem się więc idealnie. I ruszyłem. Iiiii. I przejeżdżając przez wiadukt nad kanałem ujrzałem widok taki że dech mi w piersiach zaparło. O mało że nie spadłem z motóra. Po prawej mojej stronie nad spokojną taflą wody zachodziło piękne czerwone słońce. Powie ktoś ot zwykły zachód słońca. Tylko czy zachód słońca może być zwykły? Ale do tego zachodu dołączył księżyc. Po lewej mej stronie. Nad płaskim jak stół lustrem wody zawisł wielki okrągły jak bochen chleba. Nie było ciemno, nie było jasno. Sam nie wiem jak było. Było magicznie. Baśniowo. Jak w bajce w której zawsze chciałem się znaleźć. Niestety zatrzymywanie na wiaduktach jest zabronione więc długo się tym widokiem cieszyć nie było mi dane. Wystarczyło jednak na tyle bym dobrze się napatrzył i zapamiętał. Był to widok cudowny. I chwilę potem zapadła ciemność. I w tej ciemności przyszło mi wracać do łorsoł. Korek był ogromny i ciszyć się tylko mogłem że nie jadę autem, bo zważywszy na to że korków nie cierpię najbardziej na świecie cudowny ten dzień mógł się zakończyć tragicznie. A tak, motorkiem, delikatnie środeczkiem jechało się sprawnie, tym bardziej że nowa tradycja w narodzie się przyjmuje i wielu kierowców uprzejmie usuwa się na bok robiąc miejsce. Za co w tym miejscu chciałbym im serdecznie podziękować. Do łorsoł a dokładniej na Plac Zamkowy zjechałem o 20:10. I tu o zgrozo po zejściu z motóra pękł mi pasek. To szajs cholerny! Pękł taki siuwaks trzymający sprzączkę. No i teraz. Brzucha piwnego ani pobocznych fałd tłuszczowych jako czynny sportowiec na których spodnie te zaczepić mógłbym nie mam. Gacie po pływaniu mokre w plecaku siedzą więc też nie mogę na nie liczyć. A że zgodnie z prawami fizyki wyziębione ciało zmniejszyło swoją objętość więc rzeczone spodnie uparcie dążyły zgodnie z prawe przyciągania w dół. No nie dało się chodzić. Chyba tylko z łapami niby to w kieszeniach a tak naprawdę robiących za szelki. Posiedziałem więc na schodach popatrując to na księżyc to na rozświetlony na biało czerwono narodowy. Poszedłem na 21 do kościoła i tak 22:20 byłem w chacie punkt. I to tyle. Mało? Chyba starczy. A wszystkich co doczytali aż dotąd pragnę uspokoić. Tak, to naprawdę ja pisałem. Fakt że ilość ochów i achów, zachwytów, oczarowań i sformułowań typu cudowne, cudownie wskazuje na coś zupełnie innego to powtarzam – to ja. To był zaprawdę cudowny dzień.
Ale proszę się nie martwić. Wróci jeszcze prawdziwy er maruda.
P.S. To co tamten pobił naszego?
Komentarzy: 6
Ścieżka 222 Do przodu
2011-09-10
Ciiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii
Ciiiiiiisowianka?
Niiiiiiiiiiiiiiiiiiie.
Ciiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii
I nastała ciiiiiiichość
tEGO że fziałaczy co chcą coś dla tobra piłki zrobić NASZJ nie mamy wie to każdy co w kraju tym szyje
wszak
pezeet peen pezet peen jebać jebać pezet peen
zna i zaszpiewać podtrafi każden nawet ten co się dyscypliną tą nie pasjonuje
tEGO że fiłkarzy co chcą z orzełkiem na piersi wygrać nie mamy dowiedziałem się po latach całych wiary i nadziei
ale tEGO że kibiców już nie mamy nie fiedziałem
aż do chwili gdy nastała cichość
Miałem nie pisać wprawdzie już w miesiącu tym o piłce notek jednak zdanie napiszę. Napiszę by pamiętać dzień w którym to kibicowanie reprezentacji Polski w piłce nożnej definitywnie umarło. A dzień to dla mnie szczególny bo żyłem tym od małego. Tak wielu jest takich co barwy klubowe przedkładają nad życie ja jednak ponad wszystkie przedkładam narodowe biało czerwone. Każdy mecz reprezentacji był jak święto, jak wydarzenie na które czeka się i czeka i po którym zostają wspaniałe wspomnienia. Bez znaczenia zresztą czy nasi wygrali, zremisowali czy przegrali. Ważne było spotkanie z innymi takimi jak ja wariatami. Co to nierzadko jadąc wiele godzin, wydając ostatnie oszczędności, odmawiając sobie innych przyjemności jechali po to by barwy te narodowe wznieść i Mazurka Dąbrowskiego odśpiewać.
Nie wiem czy to to bogactwo Baltic Areny na zgromadzonych tam tak wpłynęło. Polski kibic do warunków takich nie zwyczajny. Zobaczył marmury i bursztyny. Poczuł porządek i czystość i zgłupiał.
Są też tacy co zwą stadiony świątyniami futbolu. Może więc Polak zbytnio uwierzył słowom tym i jak w kościele zaczął się zachowywać.
A może, choć jako że swoją cegiełkę do powstania cudu tego architektonicznego dołożyłem powinienem wiedzieć, zamontowano tam takie wyciszenie że hałas żaden poza ściany się wydobyć nie ma szans.
Jedno wiem. Z niemiaszkami na Baltic Arenie cicho było jak w kościole. A cisza ta była dla mnie końcem czegoś ważnego. To Euro całe to miał być pokaz jak się polski kibic bawić potrafi. Jak na meczach siatkówki. Na nowych pięknych stadionach piękny i wspaniały doping. Jednak teraz to może być klapa na całej linii. I sportowo i widowiskowo.
A może nadszyszkownik cicho tam był.
Ciiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii.
I cicho już o tem choć ciszę tą słyszę wciąż.
W środę po tym wszystkim zjadłem pięć pączków i poczułem się lepiej.
A ogólnie poza tym żyję. Deszczyk sobie popaduje. Zrobiło się chłodniej i motórem nie śmigam.
Jarek się na motórze w międzyczasie rozwalił i teraz go sklejają do kupy. Nie ten Jarek wprawdzie co powinien ale Jarek to Jarek. Ciekaw jestem czy Leszek to pluje sobie w brodę że synowi dał na chrzcie Jarek. Widać nie wszystkie Jarki to fajne chłopaki. Swoją drogą ciekaw jestem też czy jak gdybym ja się tak na motórze wysypał to czy też by mnie tak do kupy sklejali. Wątpię. Jednak przekonywać o tym się nie chcę. I myślę sobie też że fajna to chyba robota gdy można sobie motórem tak do roboty w Warszawie z Gdańska śmigać.
Paznokieć z palca Księżniczce też w międzyczasie zerwali ( ojciec Bóg wie gdzie martenowski stawiał piec ).
Co by tu jeszcze napisać?
Dzisiaj cały dzień siedziałem w domu. Takie tam domowe pierdoły sobie dłubałem.
Pogoda się klaruje więc może jutro sobie to odbiję. Tym bardziej że gali z Wrocławia oglądać nie zamierzam i odsypiać musiał nie będę. Inna rzecz że co to wszystko ma wspólnego z galą. Walą się po ryju, po wszystkim wyglądają jak frankensztajny, publika szaleje a to wszystko nazywają GALĄ. Gala. Nie zamierzam tego oglądać bo boksem jakoś tak się nie pasjonuję jak piłką a od kiedy Endrju się wycofał to całkiem zapał straciłem. Z Endrju nie było może lepiej ale na pewno było śmieszniej.
A wracając do piłki to jak było i jak być powinno widać poniżej. I ja też tam byłem. Wódkę i piwo piłem i gardła nie szczędziłem. Piękne to wszak uczucie gdy Polacy z kraju niezgodnego, gdzie jeden drugiemu wilkiem, gdzie każdy najmądrzejszy i najważniejszy, gdzie się kłocą i spierają, śpiewają jedno i jednym glosem.
... i to już naprawdę koniec pisaniny o piłce. Naprawdę. To tak dla wszystkich miłych zaglądających tu Pań.
Komentarzy: 8
Ścieżka 221 Do przodu
2011-09-06
Wcale nie miałem zamiaru pisać ani teraz ani też o tym. Jednakowoż napiszę żeby potem nie było. Napiszę bo naszło mnie i napisać muszę. Muszę i już. Muszę żeby była jasność między nami, to znaczy między mną a prawdę mówiąc nie wiem kim czy czym. Może chodzi o to żeby była jasność między mną a mną? I żeby potem nie było że piszę bo coś się wydarzyło i że teraz to wszyscy tak. Ja piszę to teraz i piszę by była jasność, bym potem zdania zmienić nie mógł i pisać inaczej. I obiecuję to moja pierwsza i ostatnia paplanina o kopanej. I paplananina totalna bo pisana w szybkości by przed zaczęciem się spotkania zdążyć.
No więc więc no napinają się wszem wszyscy bo to dzisiaj międzynarodowy pierwszy na gdańskiej arenie i to z niemiaszkami. Kiedyś. Kiedyś to bym był pierwszy tam. Okazji takiej przepuścić bym nie mógł. Dzisiaj. Dzisiaj nie jestem i okazję taką przepuściłem. I co? Żałuję jak cholera. Żałuję bo być tam chciałbym bardzo bardzo. Nie jestem jednak tam a tu. Przyczyna prosta. Zdziadzienie. Do tego a to praca, a to ciężko, a to daleko, a to drogo i takie tam duperele. Codzienność mnie stłamsiła. Wygodnictwo. Pogapić się na to w telewizorni leżąc na kanapie, popijając piwko, w cieple a po wszystkim walnąć się w wyro i spać. Zdziadziałem.
A czy życzę naszym wygranej? Nie. Nie życzę i wcale mi nie jest z tym źle. Jakoś wcale się z tą reprezentacją nie identyfikuję. Pierwszy raz aż tak bardzo mi wisi. I kto by pomyślał że właśnie pod wodzą Franka to się stanie. Tego Franka co cuda czynił i czynić miał. Ale nie o takie cuda miało chodzić. Ciągłe szukanie za granicą. Ciągłe przyznawanie paszportów. I niech se tam inne kraje opierają reprezentację narodową na wszystkich narodach. Dla mnie Polska ma być Polska i już. Ma hymn śpiewać całą gębą i całym sercem. Ot co. I te dziwne tematy ciągle. Miało być jasno i czysto a jest jak zawsze. Trener zdanie zmienia co i rusz. Pieprzy trzy po trzy tak że już nadążać ciężko. Grajki piją, nie piją, panienki były, panienek nie było itp. itd. Już mam tych zasranych grajków dosyć. Działacze piją na pewno i nic sobie z tego nie robią.
No i właśnie dlatego piszę. Bo jak by coś się stało i te nasze patafiany dobry wynik osiągnęły to moje zdanie jest takie jak powyżej. Dla mnie to to nie to. Mi się nie podoba
A na mecz to chciałbym pojechać tylko dlatego by tę atmosferę poczuć, wywrzeszczeć się trochę i już. Zresztą tak jak ostatnio w piątek przy okazji meczu z Mexico. Jednak to nie było to. Arena raptem wypełniona w 2/3 z czego połowa to ludzie z przypadku. Pomylili z teatrem czy jak?
A tu mnie nawet dobrze widać.
A Dzisiaj, już za 30 minut myślę będzie inaczej. I tego najbardziej żałuję i tego najbardziej mi żal będzie gdy telewizor włączę. A wynik? Sprawa drugorzędna. Nie ważny. Nie z tymi piłkarzami, nie z tym już nawet trenerem i nie z tymi przede wszystkim działaczami.
I o czym to ja napisać miałem? Aaaa. O tym że jak przegrają to wcale nie przyłączam się do tych wszystkich co to będą mówili – a nie mówiliśmy. A jak wygrają to wcale nie przyłączam się do tych wszystkich co to będą mówili – a nie mówiliśmy.
Komentarzy: 7
Ścieżka 220 Do przodu
2011-08-29
No i muszę po raz kolejny odszczekać.
I dobrze że tych naszych kiboli do matuszki rasiji nie wpuścili. Przecie jakby ich wpuścili to ci bankowo jaką rozpierduchę by rozkręcili. Tego to ja jestem pewien. Co jak co ale to to kibole Legii robić lubią i potrafią doskonale.
Odszczekać muszę bo po tym co piłkarze pokazali na Łużnikach to serce rośnie. Ja to fanem Legii wielkim nie jestem jednak przyznać muszę że ręce same się do oklasków składają. Brawo, brawo, brawo. Gratuluję i powodzenia życzę,
I kurna można? Można! I trzeba do tego zaciągu z całego świata? Nie! No chociaż to w sumie Ljuboja jako zagraniczniak zarabia w naszej lidze kopanej najwięcej. Ale reszta to nasi rodzimi, na własnej krwi wyhodowani. Też potrafią. A w Moskwie właśnie Polacy robili TĄ różnicę.
I trener też polski. A już tyle się słyszało po ostatnim sezonie że Skorżę wywalić trzeba. Że oczekiwań nie spełnił. A tu proszę. Zostawili, zaufali, dali czas i teraz cieszyć się mogą i kasę z uefy ciągnąć.
Jeszcze raz brawo, brawo, brawo.
I to by było na tyle tego optymizmu. Bo jakie to życie zasrane. Ta wygrana Legii to kolejny dowód. Jak już całkiem na te nasze drużyny w Europie machnąłem to się musiało odmienić. I tak ze wszystkim. Jak człowiek uwierzy że jest git to nagle bach i dupa. A jak siedzi w ciemnej dupie i wszystko tam też ma to zaraz się odmienia i nadzieję daje i radość i szczęście. Tak kurna na złość czy jak?
A w środę to pojechałem pokopać w piłeczkę tramwajem. I jak sobie widok przypomnę na Wisłę z mostu Poniatowskiego to nadal dech zapiera. Krajobraz po burzy, potężne chmury na obrzeżach, czerwień słońca miedzy nimi i to wszystko odbite w granatowym nurcie rzeki. Cudne.
A Praga to jednak Praga. Po przesiadce do autobusu i zajęciu miejsca na przeciwko niezłej brunetki osłupiałem. Waliła żubrówkę z gwinta i zapijała kolą. Młoda dziewczyna, niebrzydka nawet, zadbana. Ja to się do tego zasranego świata to już nie nadaję na bank. No ale przecież to Praga tylko.
A w czwartek pojechałem do roboty rano na gapę. Dziecinne to może ale miałem pietra a potem wyrzuty sumienia. Hmmmm. A wróciłem motórem i chociaż już pod samym domem, to jednak deko mnie zmoczyło.
A w piątek też motórem byliśmy i na placu zamkowym i nad Wisłą. Z tym że na zamkowy zjechała masa rowerowa i zrobiło się takie zamieszanie że aż nie do wytrzymania a nad Wisłą znowóż wszędzie tak grało, i wlazło w krzaki tyle rozwrzeszczanych ludzi że zrobiło się równie mało komfortowo. Strasznie głośne te miasto nasze i widzę że nie tylko już w trakcie dnia ale i weekendowymi wieczorami.
W sobotni wieczór zaś, również motórem – nie kupuję kwartalnego nadal, nie kupuję, z wiślanego brzegu obserwowałem narodowego iluminację i przyznać muszę że no hohoho, bardzo, bardzo ładnie to wszystko wyglądało. Ale z domu ruszyłem dopiero tak ok. 21. Wcześniej sensu za drzwi nosa wystawiać nie było gdyż gorąc nastał taki iż tylko w cieniu siedzieć. A i w cieniu dochodziło do 32 C. Przyznać jednak muszę że gdybym miał wybierać to wolę takie lato niż to co było do tej pory. Lato upalne wróciło a raczej pokazało się na jeden dzień i sobie poszło. W niedzielę już tak upalnie nie było. A w niedzielę zatopiłem się w etnicznej mieszance na krakowskim. Była i Brazylia i Chiny i Tybet i Afryka jednak z tego wszystkiego najbardziej ciągnęło mnie do Indii. Chociaż pokaz rytmów samby i sama samba w wykonaniu ponętnych tancerek ciąg mój do Indii tych, mocno osłabiły.
I siedząc tak sobie wieczorkiem na stronie, na stopniach kamienicy, tak by nie rzucać się w oczy, i słuchając tak tych różnorodnych rytmów pomyślałem że chcę tu zostać na zawsze. Że nie chcę wracać do domu. Bo przecież powrót do domu to definitywny koniec weekendu i myśl o dniu następnym a tam praca, praca, praca. Siedziałem więc tak przedłużając i przedłużając w nieskończoność i obserwowałem i słuchałem.
O i taki to ten tydzień był drogi mój pamiętniku. Pamiętniku - bo wszak piszę sobie sam sobie. Co się dziwić jednak ludziom że już nie zaglądają na ścieżki gdy tyle na nich brudu ostatnio. Czas tu chyba najwyższy posprzątać nieco. A póki co to siedzę sobie i piszę, myślę, znowu piszę i tak sobie siedzę.
Pojeździłem więc sobie wieczorkiem ostatnio trochę. Tak to już jest normalnie o tej porze.
A życie zasrane jest i płynie dalej.
Aara i bym zapomniał. W piątek na stadion idę, wszagdzie nie ten nowo oświetlony a inny warszawski ale zawsze coś. Choć to przecież nie stadion już a aaaaaaarena.
Komentarzy: 5
Ścieżka 219 Do przodu
2011-08-24
Powiem tak - teraz to cała nadzieja w naszych kibicach a raczej kibolach. Cała w nich nadzieja. Cała nadzieja w tym że zrobią jaką rozpierduchę, taką totalną, demolkę jaką i w konsekwencji wykluczą te nasze kluby z europejskich rozgrywek. Inaczej być nie może. Bo już patrzeć na to dziadostwo nie mam siły. A przecież sami nie zrezygnują. Niech ich wywalą, niech zakażą na jakieś pięć lat i nich nie robią obciachu. Aż tak stary to nie jestem chyba ale pamiętam przecież czasy kiedy to taki Cypr to było totalne nic. A teraz spuszczają wpierdol ( inaczej tego nazwać nie mogę ) MISTRZOWI POLSKI. A może jestem? Może jestem? Może zakonserwowałem się w minionej epoce i nie dostrzegłem że już słabeuszy to już nie ma?
Są!
To my.
I nie dawaliśmy wcześniej rady grając polakami, i rady nie dajemy grając obcokrajowcami. I jedni i drudzy biorą kasę i dalej nic. Szkoda kasy i czasu szkoda. I co to będzie w tym 2012?
Grajmy my sobie sami ze sobą, pasjonujmy się własną tą ligą-bagienkiem i nie zaniżajmy poziomu w europie.
Więc kibole, apeluję do was. Zróbcie zadymę.
A tak po za tym to nic się nie dzieje. Pisać mi się nie chce. Chociaż? A napiszę.
Bo i niby to pierdoły ale wkurwiające mnie. I zapewne mógłbym przejść nad tym bez zbytniego roztrząsanie. Jednak nie lubię tego i przejść nie mogę.
Bo! Jak w poniedziałek i wtorek świeciło słonko to motórem do roboty nie pojechałem. Aż żal było. No to postanowione – jadę w środę. Cały wtorkowy wieczór śledziłem prognozy i wszędzie zapewnienia że pogoda będzie jak się patrzy. A więc postanowione.
I tak. Bo jak w poniedziałek i wtorek musiałem wstać wcześniej bo jazda komunikacją zajmuje więcej czasu – to spałem jak zabity. Ale już dzisiaj jak mógłbym pospać te pół godziny dłużej to nie. Natura przebrzydła obudziła mnie jeszcze pół godziny wcześniej niż w pon i wt. Czyli nie spałem już godzinę przed tym jak mógłbym wstać. Wstałem więc zły. Potem jak przyszło do wyboru stroju to wybralem bluzę by nie musieć wracać w skórze w popołudniowym skwarze. I to też mnie wkurzyło bo ranek okazał się chłodny i kurtka byłaby lepsza, o czym przekonałem się dobitnie w czasie rannej jazdy. Potem jeszcze całe przedpołudnie pieprzyli w radiu że wszędzie burze tylko nie w Warszawie. I co? Oczywiście na pół godziny przed wyjściem z pracy lunęło tak że musiałem zostawić motóra w robocie. I teraz tak. Na piłkę wieczorną nie pojadę bo nie mam czym. Bilet kwartalny ważny tylko do dzisiaj 0:00 więc jutro rano będę musiał doładować. A kurna wystarczyło bym pojechał rano nie motórem. To teraz i na piłkę bym i miał czym, i jutro rano mógłbym motórem śmignąć bez konieczności kupowania biletu, tym bardziej że i w piątek też obejdę się bez MZK, i ten deszcz by mi popołudniowy nie przeszkadzał, i bezsennej porannej godziny nie byłoby mi szkoda i w ogóle ogólnie wszystko byłoby lepiej tzn po mojej myśli. Może to sprawy mało ważne jednak mnie wkurzają strasznie. Drażnią, drażnią i drażnią. Tak nie lubię jak się nie układa tak jak by miało być że szok.
Ooooo i to tyle.
Pisał.
Erzdrażniony
Ach i jeszcze jedno. I pomyśleć że wczoraj Wiśle zabrakło tylko 5 minut. A mogło być tak:
.... wracajcie Polacy, wracajcie Polacy.....
....WYBIJ !!!!!....
....kończ pan panie Ahmed...
....wybił w trybuny – bohater...
....Turku kończ ten mecz...
Komentarzy: 5
Ścieżka 218 Do przodu
2011-08-21
I cóż takiego uczynił żech po napisaniu ostatniej tej notki poprzedniej. Ano wstał, spojrzał w okno, zachwycił się pięknym, ciepłym wieczorem, wdział kurtałkę i hełm i ruszył.
I posiedziałem na tej swojej ławeczce ulubionej. I popatrzyłem. A co przeżyłem, i co widziałem niech że fotka ta opowie.
I pojechałem później też na Łazienkowską. Pojechałem bo zew krwi, zwłaszcza w tę, tak księżycową noc, silniejszy był. Fotki nie ma, więc nie opowie co żech przeżył i co widział, ale pepsi arena wyglądała nie zgorzej niż Zygmunta kolumna ( swoja drogą to do czego to doszło by stadiony nosiły nazwy takie a nie osób, wydarzeń ważnych historycznie – chociaż z drugiej strony to to już przecież nie stadiony aaa ARENY ! ). Jedynie wynik smutkiem serce moje napełnił. I chociaż spodziewałem się tego, spodziewałem, to stojącego tak i nasłuchującego pod stadionem, każda eksplozja radości przeszywała bólem na wskroś.
I nie omieszkali również panowie stróżowie pozwolenia mego do lejc motóra trzymania sprawdzić, i świeżości wydychanego powietrza sprawdzić, nie omieszkali. Ot tak, chłop żywemu nie przepuści a drogówka motocykliście.
A potem była sobota i w rocznicę wybuchu czołgu podczas powstania święto starówki. No nie uczestniczyłem. Zabrali mnie na wieś do roboty. Narobiłem się. A wieczorem siedziałem do późna w nocy chociaż ciężko nazwać to nocą, bo księżyc świecił tak mocno że było widno jak w dzień. Wróciłem w niedzielę i pojechałem nad Wisłę. Na praski brzeg. I przelazłem od mostu Poniatowskiego aż do promowej przeprawy. I jak by mi ktoś powiedział, a ja bym nie wiedział, że idąc tą ścieżką brzegiem, w tym gąszczu leśnym, że te kilka metrów dalej jest miasto, ulice z pędzącymi samochodami to bym nie uwierzył.
Potem był poniedziałek. Poniedziałek świąteczny więc do roboty iść nie trza było. I pogoda dopisała to żeśmy, raz pierwszy, z „plecaczkiem” motórem pojeździli. Tu warto by wspomnieć o zmianie pewnej pozytywnej dotyczącej „plecaczka” ale to chyba temat na zupełnie inny temat. A może lepiej nie zapeszać? Fakt faktem pojeździliśmy trochę, to tu, to tam, na działkę, do Łazienek, na starówkę. Przez to wszystko świeczki zapomniałem zapalić w, rocznicę, pod tablicą gdzie się samolot rozbił co pomoc powstańcom transportował w czterdziestym czwartym. Skleroza nie boli.
A potem, już w środę, pobiegałem za piłeczką raz pierwszy po trzytygodniowej przerwie i stwierdzam z zadowoleniem że żyję. Ból wprawdzie i jest ale w sumie największy z powodu śladów komarowej napastliwości. Suma sumarum to wykończy mnie ta piłka w ostateczności kiedyś. Po powrocie o 23 rozpoczynał się superpuchar hiszpański i grzech było nie oglądnąć. Aż do pierwszej w nocy. Znowu w czwartek nasze patałachy grały i też od 18 do 22 gapiłem się w te szklane okno klnąc na czym świat stoi.
A teraz jestem ponownie na wsi. Narwałem śliwek robaczywek i siedzę. Noc gwiaździsta nade mną. W takie noce to mógłbym siedzieć i patrzeć się w te rozgwieżdżone niebo aż do ..... nocy. Piękne niebo. I ujrzałem też coś. Pewnie to był sputnik / satelita ale świecił tak jasno jak lampa jakaś. I odchodziły od niego coś jakby smugi tak że wyglądał jak wielki, rozświetlony, latający pająk. I leciał zdawało mi się coś tak jakoś nisko, i w kierunku w którym inne nie latają. I gdy postanowiłem zmienić pozycję na ławeczce z siedzącej na leżącą i gdy na tę drobną chwilę oderwałem od niego wzrok, nagle znikł. Aż się na równo nogi zerwałem by zobaczyć gdzie się podział, jednak nic to nie dało. Znikł, zgasł, przepadł. I sputników tych obserwuję często na niebie wiele, i są to zawsze ledwo widoczne, drobne jak ziarenka piasku punkciki. Tak dużego i tak jasnego nie widziałem jeszcze nigdy. I wszystko byłby w porządku gdyby tylko tak nagle nie znikł. To był satelita, tak to był satelita, tłumaczę sobie, choć podstępna fantazja podpowiada kilka innych teorii.
I to chyba na tyle z tego tygodnia.
Notkę tą wymyśliłem w sobotę 20 sierpnia 2011 o godz 23:30.
Notkę tą na papier przelałem i tutaj wrzuciłem w niedzielę 21 sierpnia 2011 o godz 11.
Jeszcze zdjęcie tylko dodać tylko muszę bo obecnie to brak mi kabelka i się nie da.
Fotka dodana w niedzielę 21 sierpnia 2011 o godz 17:17
Komentarzy: 2
Ścieżka 217 Do przodu
2011-08-12
Frank, z frankiem, o franku i na franku. Wszędzie tylko o tym. Wkur…..ża mnie to niemiłosiernie. Niech do kur….y nędzy zrobią zrobią kurs, jak ktoś bystry i dowcipny gdzieś napisał, na poziom 8 zeta i wtedy przynajmniej będą obniżać mogli. I to będą przynajmniej dobre wiadomości. A nie tylko tak pierdolą i pierdolą wkółko i psują ludziom ( mi przynajmniej ) nerwy. Taka to już uroda tych dzisiejszych newsów. Im bardziej kijowo tym lepiej. Mam tego już serdecznie dosyć. Dobrze wiem ile ten zasrany frank kosztuje bo, czort mnie podkusił swego czasu z tym frankiem – zapragnąłem być posiadaczem ziemskim i teraz muszę płacić. I nie musi mi na każdym kroku przypominać kochane medio ile to teraz płacić muszę. Już ja dobrze wiem ile, więc niech mnie oni nie wkurwiają na każdym kroku i niech mi nie przypominają. Nich mi nie przypominają. Zasrańcy.
I jeszcze już zaczynają o benzynie. Na razie delikatnie, bo przcież jest temat – frank, ale już coś tam przebąkują zasrańcy. Ile to niby ma ona kosztować ta benzyna za niedługo. Niech pierdzielną tą ceną na 10 zeta i niech już nie kraczą. Po chuj to, to nie wiem? Tak jak mówię, niech zrobią na 10 zeta i wtedy niech ewentualnie spuszczają w dół.
Kryzys zasrany. Wkurz mnie ten kryzys. Wkurzają greeecy lenie śmierdzące. Wkurzają włosi i hiszpanie też lenie śmierdzący. Wkurzają amerykanie z tym swoim aaa czy aaa+. Jedno wielkie qwno.
Jak sobie pomyślę że jeszcze tydzień temu o te porezamiast słuchać tych pierdoł, jeździłem sobie motorkiem i jadłem bułeczkę z kefirem nad Wisłą to chce mi się ryczeć. A tera siedzę i zawijam te sreberka. Normalnie.
Apropo zawijania sreberek. Podesyła tu mi do firmy kolega z pracy klienta. Miły pan wchodzi i mówi co chce. Pytam się go czy wie że będzie musiał zapłacić gotówką bo nie ma żadnych warunków handlowych. Taki trochę zaskoczony ale pyta grzecznie „Ile?’. Liczę, liczę i wyliczam. „Tak ze 3400 plenów” – odpalam. „Aaaa, to zaraz przyniosę z samochodu” ( tak na marginesie jakieś Audi Q5 czy Q7 ) – odpowiada i wychodzi. Kuuuuurwa. Żeby choć powiedział że dużo, że zaraz przywiezie, ze musi podjechać do banku czy coś w ten deseń. Nie. On se zaraz przyniesie z samochodu ( tak na marginesie jakieś Audi Q5 czy Q7 ). Ot tak. Szkoda że nie zapytał się: „Z lewej czy z prawej kieszeni pan chce?”. Ja na drobne wydatki to se tak noszę z 5-10 zeta, a ten, tak, 34000.
A wczoraj pochowali Endrju. Żeby nie frank to zrobili by z tego pewnie cyrk nie lada. A tak to tylko tylko. Żdziwko tylko czy się sam powiesił czy go ktoś? A co w tym dziwnego. Nie on pierwszy nie ostatni. Tylu się wiesza. No ale nie każdy był kiedyś „kimś”.
A tak kończąc z tymi pierołami to tak do wtorku, wtorku wieczór, to jeszcze jakoś to i nieźle było, nieźle tak czując jeszcze urlopową wolność. Ale tak już w ten wtorkowy wieczór kładąc się do snu, tak poczułem powrót tego znajomego uczucia. Zmęczenie z natarczywą myslą „ I jutro znowu zrywka z rana i do tej pierdzielonej roboty”. Jak jakieś nakręcane coś. Dzień w dzień. Nie powiem. I lubię tę swoja robotę. A i ciężka też nie jest, szczególnie teraz, ale czy to tak ma wyglądać to życie zasrane. Z całego roku tylko tych 26 dni plus soboty, niedziele i świeta jakieś inne a reszta wciąż i wciąż, tam i z powrotem, cyferki, literki, papierki. I tak w pizdu do usranej śmierci!!! Wydaje mi się że leniem nie jestem. A może jestem? Robić mi się jednym słowem nie chce. Już mnie ta codzienna monotonność praca, praca, praca, dom, sen zaczyna męczyć. I to za jakie pieniądze? Ech. A ten se mówi ot tak: Aaaa, to zaraz przyniosę z samochodu” ( tak na marginesie jakieś Audi Q5 czy Q7 ).
Jak to mówił Ferdek: „Dupa, dupa, dupa, panie paździochu”.
P.S. Zabrski dziś zajechał na Łazienkowską a ja nie idę. Nie idę. Co to się porobiło????
Komentarzy: 3
Ścieżka 216 Do przodu
2011-08-07
Nie było mnie raptem parę dni a czuję się jakby minęła cała wieczność. Dwa światy.
I nie wiem dlaczego ale jakoś tak spodziewałem się wrócić do zupełnie innej rzeczywistości. Przecież nie było mnie „tyle” czasu. Ale to tylko czas co minął w mojej głowie.
Ależ się oderwałem. Ale po kolei.
Więc ruszyłem z punktu zero we wtorek 02.08. o godzinie 14:25. Słońce. Pierwszy postój na 66 kilometrze godz 15:30 w pobliżu Wilgi. Piękne tereny. Tempo niezbyt imponując. I to jest jedyny minus całej tej wycieczki. Bo co jak co ale drogi mamy fatalne. Nie powiem, były i odcinki nadające się do jazdy, jednak reszta była tak fatalna że dupsko obijane było solidnie. To tak jakby jechać po poziomych schodach lub po układanych co kilka cm podkładach kolejowych. Bardzo męczące i spowalniające. No ale z drugiej strony to gdzież miałem się śpieszyć? Suma sumarum na miejsce dotarłem o 17:30. 155 km podróży Kazimierz Dolny punkt. Pole namiotowe nad samym brzegiem Wisły, w swego rodzaju marinie.
Po rozbiciu obozowiska ruszyłem na miasto. A że głód dał o sobie znać postanowiłem zjeść mało co nieco. I czekając tak na rybę co się smażyła mogłem poobserwować spacerujących po wiślanym bulwarze turystów. Słońce chyliło się już ku zachodowi, ludzie spacerowali, ryba się smażyła, ja sobie siedziałem i nagle poczułem że tak właśnie być powinno. Gdzieś tam trwa codzienna walka, gdzieś ktoś się o coś martwi, czegoś obawia. Miliony spraw i obowiązków. A tutaj co? Ktoś sobie siedzi, ktoś sobie spaceruje, ktoś się zaśmiewa, ktoś robi zdjęcia. Kurde czy tak nie może być zawsze? Czy takie życie nie należy się wszystkim bez wyjątku? I tak sobie pomyślałem że właśnie tak wyglądać powinien świat. Bez miliona spraw i obowiązków.
Zjadłem co miałem zjeść, posiedziałem na rynku, w ramach festiwalu „Dwa brzegi” obejrzałem film „Krzyż i Młyn” czy „Młyn i Krzyż” i poszedłem spać. Spanie jednak dane mi nie było. Najpierw ci co przyjechali o 23 narobili kupę harmidru przy rozstawianiu namiotów, a potem para co się zerwała o 5 rano tak się rechotała po przebudzeniu że zarechotała wszystkie poranne ptaków śpiewy. No cóż przed wieśniactwem i brakiem kultury nawet w tak kulturalnym mieście jak Kazimierz uciec się nie da. Co ciekawe zanim wylazłem na powietrze co nastąpiło ok. 9, część z tej grupy co się w nocy „zakwaterowywała” zdążyła się przebudzić na kacu i rozważać na cały głos jaka to ta nasza Wisła syfiasta. Fakt pomyślałem patrząc w wodę. Kolor jak kolor, lepszy nie będzie, jednak wszelkiego rodzaju butelek, puszek i innych cywilizacyjnych odpadów mogłoby być miej. Mają rację: „Jednak ludzie to syfiarze” przyznałem im w duchu rację i poszedłem zjeść coś na śniadanie. Zjadłem oczywiście to co lubię najbardziej więc bułę ( 4 szt ) z kefirem. Jak u nas na starówce. Było cudnie siedzieć na rynku opromienionym porannym słońcem i nieśpiesznie napychać się świeżutką bułeczką. Cudność cała prysła jednak po powrocie do obozowiska. No bo cóż to po sobie zostawiła grupa rozprawiająca o syfie Wisły zanim ruszyła w miasto? No cóż? Zostawiła stertę puszek, butelek i opakowań po czipsach. A kosz stał 10 metrów obok. Nie wiedziałem śmiać się czy płakać?
Poopalałem się trochę na słoneczku i tak koło 15:30 ruszyłem w dalszą drogę. A cel osiągnąłem bardzo szybko bo już na 187 kilometrze. Były to Łaziska. Zabawiłem tam dwie noce kręcąc się po okolicy. Odwiedziłem Opole Lubelskie z tamtejszym cmentarzem i Kępę Gostecką gdzie posiedziałem przy zamkniętej przeprawie promowej.
Miałem jeszcze jechać na jeden dzień dalej, planowałem Golejów, jednak mając na względzie załamanie pogody postanowiłem wracać. I jako że dupsko obolałe było pomyślałem że wrócę trasą główną przez Lublin. Jak pomyślałem tak zrobiłem I to był mój błąd. Bo zanim jeszcze dojechałem do Lublina to tak mnie wytrzęsło że nerwy mnie wzięły. A trasa Lublin-W-wa nie lepsza. Kolein pełno, ruch jak cholera, ciężarówki co gnają jak szalone, a wkoło pola, pola, pola. Jak na lekarstwo lasów z cieniem i możliwością postoju. Co gorsza droga okrężna więc kilometrów nadłożyłem i wracałem całe 4 godziny. W domu byłem o 18:15 zamykając licznik wynikiem 484 km.
I podsumowując czuję się jakby nie było mnie całą wieczność. A tu co? Życie płynie sobie niezależnie i żadnych wielkich zmian. Ot tak.
Komentarzy: 5
Ścieżka 215 Do przodu
2011-08-02
Sam kiedyś byłem niewarszawiakiem i jak warszawiaków nie lubić dobrze wiem. Och jak ja ich nie lubiłem, i tego ich CWKS-u. Teraz jednak warszawiakiem jestem i jak ich lubić wiem, chociaż wstręt do byłego CWKS-u pozostał nadal. I wierzcie mi, niewarszawiacy, lub nie, że to piękne i wdzięczne miasto jest. Fakt, że cała ta polityka robi wokół niego kupę smrodu ale przecież to nie tego miasta wina że i premier i prezydent i cała ta reszta politycznej hołoty za siedzibę sobie je obrała. Fakt również że te nasze gwiazdy najdroższe robią wokół niego wiochy kupę też. I co by tu nie powiedzieć to jednak nie masz cwaniaka nad warszawiaka. Trzeba jednak oddać miastu temu że w ostatniej wojnie wycierpiało najwięcej ze wszystkich miast. Że ludzi dzielnych i ojczyznę kochających potraciło. Długo być może z upadku swojego powstawać musiało. Teraz jednak blask swój odzyskuje i do świetności wraca. Lubię więc tę Warszawę, podziwiam za męstwo i odwagę, i do szacunku nawołuję. Odwiedzajcie naszą stolicę, poznawajcie historie krwią i chwałą znaczone. A jest miejsc tych wiele. I nie zważajcie na te warszawskie cwaniactwo bo jak to mawiają kto jest bez winy niech pierwszy kamień rzuci, niech rzuci.
Dlatego też u mnie flaga biało czerwona powiewa od wczoraj i powiewać cały sierpień będzie.
A dziś miasto to opuszczam. Plan był taki że opuścić miałem w środę, tą tydzień temu, hę. Jednak los złośliwy, a pogoda dokładniej, plan ten pokrzyżowała. W poniedziałek zeszły, dzień spędziłem na szykowaniu niespodzianki pewnej, imieninowej. We wtorek ubiegły zakupiłem namiot świeży i już, już miałem ruszać, jak lunęło. I padało w środę, w środę tak że nawet o środowej piłce nie było mowy, i w czwartek i prognozy nie były optymistyczne. W piątek wprawdzie się rozpogodziło ale tylko na ten dzień jedyny. Wykorzystałem dzień ten na udanie się do babci Heni w celu pocięcia desek które to wyłazić zaczęły z różnych katów i tworzyć stertę dość pokaźną. No trzeba było to pociąć do spalenia zimą. I pociąłem. A tak na sam koniec cięcia, już sam konioąciuczek, wlazłem niestety na taki gwóźdź cholerny co z jednej dechy wystawał. Teraz jestem więc, jakby to rzec, częściowym stygmatykiem. Nic to jednak. W kierowaniu motórem zbytnio to nie przeszkadza. Jadę dziś.
I wrócić zamiar mam.
Gdybym jednak nie wrócił, odpukać, bo to przecież życie zasrane i różne cholerstwo przytrafić się może, to nie płakujcie. Cieszcie się i radujcie.
Właśnie.
Nie ma to być żadne pożegnanie czy testament jakiś ale tak mi do głowy przyszło że chciałbym by na „ostatniej drodze” mojej ludziska radośni i uśmiechnięci byli. Bo czegóż tu płakać? Radować się należy że to oto dusza kolejna powinności ziemskie dopełniła i tam gdzie miejsce jej wraca. Więc jako że najbliższym takich rzeczy powierzać jeszcze sensu nie widzę to tutaj ślad zostawiam. Gdyby ktoś, kiedyś, gdzieś wieść posłyszał że er oto żywota dokonał niech się raduje i do radości nawołuje. Pijcie i tańczcie. Er już szczęśliwy jest. Śpiewajcie Alleluja.
A więc pora na mnie już.
Nie będzie to podróż daleka zbyt, bo ot tu za miedzę raptem. Nie będzie długa też bo przecież już w sobotę powrócą opady.
Acha i jeszcze.
I jak ta kopana nasza by nie była to już tęsknić zacząłem. Po pucharowych mizeriach jest. I będziem znów mecze oglądać. I narzekać i narzekać i narzekać ..... Na jedno tylko nie narzekam. Mamy kurna angoli. Mamy ich. I czas wreszcie dokopać angolom. Oj czas najwyższy.
Dobra. Jadę. Do zobaczenia na trasie.
Komentarzy: 1
Ścieżka 214 Do przodu
2011-07-25
Mówisz że to minie??? Minie??? A i owszem minie. Już minęło.
Tylko co z tego.
Jestem więc znów, jak mogli by rzec ludzie z mego otoczenia, fajnym erem. Założyłem maskę ponownie i żyję sobie.
Jednak gdzieś tam, głęboko, w najodleglejszych zakamarkach duszy siedzi usunięta w zapomnienie ścieżka 212. Ona jest. I bardzo dobrze że ją napisałem. Robią sobie i niektórzy z niej jaja. No cóż. Ich prawo. Może i słabość charakteru w ścieżce tej pokazałem. A i może.
Ale ścieżka 212 jest i nic na to nie poradzę.
Czy jestem smutny? Chyba nie? Chociaż nie powiem też bym był jakoś wesoły.
Czy jestem zdenerwowany? Chyba też raczej nie? Chociaż są chwile gdy tylko czekam na prowokację by skoczyć do gardła.
Czy jestem zawiedziony? To to tak. Chociaż bardziej pasuje mi tu – rozczarowany.
Wymarzyłem sobie kiedyś piękny świat. Król, Królowa, Królewicz i Królewna żyją sobie szczęśliwi w królestwie miodem i mlekiem płynącym. Zdrowi i piękni. Kochają się i rozumieją. Zwierzęta naziemne nie czują w ich obecności strachu a ogród pełen kwiatów kolorowych i pachnących. Wszystko żyje w harmonii i poszanowaniu wzajemnym. Itd. itd. itd. itd.
I już widzę, czy raczej słyszę głosy: „Er! Życie to nie bajka!”
A ja się pytam : „Dlaczego kurwa nie? Dlaczego kurwa nie do huja?”
Stworzył ktoś lub coś ten świat zasrany by ludzie musieli walczyć, cierpieć? Jeżeli jesteśmy dziećmi Boga i jeżeli to ojciec nasz niebieski a my jego dzieci ukochane to cóż to za ojciec? Pokażcie mi ojca co potomstwo swoje skazuje na biedę, choroby i śmierć a powiem od razu iż to tyran. Ojciec jeśli kocha swoje dzieci tak nie czyni. To nie powinno tak być. A Zeus złośliwy i zazdrosny się cieszy.
Zwracam być może zbyt wiele uwagi na nieszczęścia. A przecież i dobra na tym świecie mnóstwo. Nie przeczę. Ale cóż z tego. Cóż z tego że dobra tyle? Bo jeżeli gdzieś, chociażby świat stał się już tak wspaniały że prawie idealny, jeżeli gdzieś spada na ziemię choćby jedna ludzka łza to ja mówię że jest zasrany. I całe to dobro gówno warte jest jeżeli gdzieś spada na ziemię choćby jedna ludzka łza.
I zapewne mógłbym czerpać radość z życia tego. Zapomnieć o całym tym nieszczęściu i po prostu żyć. Wielu wszak żyje tak. Bo jest pięknie. Cieszyć się małymi sprawami, czerpać radość nawet z tych codziennych zakupów. Brać z życia to co dobre. Bo przecież tak po prawdzie nie jest źle. Mam pracę, pracę którą wykonuję sumiennie i z zapałem. Bo tak mnie nauczyli: „Wszystko co robisz rób uczciwie”. I robię uczciwie dla własnej satysfakcji mimo ciągłych narzekań prezesa że obrót mały, mały, mały i szans na podwyżki to nie ma, oj nie ma. Mam też, jak myślę, kochającą rodzinę. Gotową nieba przychylić mamę. Mam z kim w piłkę pokopać i wychylić przysłowiową „lampkę”. I jakby tak się nad tym wszystkim tak szczerze zastanowić to mam bardzo dużo z tego o czym jeszcze tak ze dwadzieścia lat temu na zad tylko marzyłem. A więc mógłbym szczęśliwym być!
Ale co z tego? Skoro widzę wkoło tyle zła. A marzenia w wyniku dewaluacji stały się tylko wystarczającym na przezycie minimum.
A to się dziwią się wszyscy że taki sportowiec, taki twardy, a jeszcze niedawno jeden z drugim widzieli go roześmianym, taki sportowiec. A teraz w śpiączce. I dziwią się. I tacy zaszokowani. Mnie to nie dziwi.
Znowu inni zasmuceni bo taka młoda, taka zdolna. Kariera sukcesów pełna a teraz leży na stole a biegli kroją jej piękne ciał. Tacy zasmuceni. Mnie to nie smuci ( bez względu jak to tu zabrzmi ).
A jeszcze inni oburzeni liczbą ofiar. Kraj spokojny i bogaty a teraz tragedia największa od czasów drugiej wojny światowej. Tacy oburzeni. Mnie to nie oburza ( bez względu jak to tu zabrzmi ).
Bo nieszczęścia jest na tym świecie tyle że dziwić, smucić i oburzać się teraz nie mam co. Wystarczy tylko wyjść na ulicę i się rozejrzeć. Każdego wieczoru osiemset milionów ludzi zasypia o głodzie. A dzieciaki biegają z karabinami ( bynajmniej nie zabawkowymi ).Świat jest do dupy.
No więc zakładam maskę. Ścieżkę 212 usuwam jeszcze głębiej i żyję.
Żyję tym bardziej że z dniem dzisiejszym stałem się pełnoprawnym urlopowiczem. Dwa tygodnie laby. Miałem sobie zrobić wczasy w siodle czyli wziąć namiot i na kocie ruszyć w Polskę. Jednak lipiec jak listopad. Temperatury nie powalają a słońce i deszcz przeplatają się wzajemnie, z przewagą tego drugiego. Pogoda jak na taki wypad jest gorzej niż zła. A tak chciałbym pojechać. Tak chciałbym jechać.
P.S. No przetoczyłem się wczoraj z tym tłumem przez narodowy. Piękny. I na stewarda się zapisałem też, chociaż zupełnie nie wiem co to jest.
I dziękuję wszystkim za dobre słowo. Naprawdę dziękuję.
Poniedziałek. 25 lipca/listopada 2011 08:45 tego zasranego życia
Komentarzy: 4
Ścieżka 213 Do przodu
2011-07-20
.... bo zaczytałem się
"Trzy razy zawędrowałem w to miejsce, dla opisania którego nie potrafię znaleźć odpowiednich słów. Wizja owego miejsca, jej interpretacja, ponownie przywodzi na myśl przekaz, tak często słyszany na przestrzeni całych dziejów człowieka. Jestem pewien iż mogła to być część nieba, jak określają to nasze religie. Musi to być także nirwana, samadhi, najwyższe doświadczenie, przekazywane nam przez mistyków wszystkich wieków. To rzeczywiście stan istnienia, bardzo podobnie interpretowany, choć na wiele różnych sposobów.
Dla mnie było to miejsce lub stan czystego spokoju, gdzie występują cudowne, subtelne emocje. Jest to tak, jakbyś unosił się w miękkich i ciepłych chmurach, gdzie nie ma góry, ani dołu, gdzie nic nie istnieje jako oddzielna cząstka materii. Ciepło jest nie tylko dokoła ciebie-przenika cię i jest tobą. Jesteś oszołomiony i do głębi przejęty Idealnym Środowiskiem, w jakim się znalazłeś.
Chmura w której się unosisz, opromieniona jest światłem, a jego kształty i barwy ustawicznie się zmieniają. Jesteś w nich skąpany a one przenikają poprzez ciebie. Rubinowo-czerwone promienie światła, lub czegoś co znamy jako światło, gdyż nigdy światło nie nosiło w sobie takich znaczeń. Wszystkie kolory widma świetlnego stale się zmieniają nie mieszając się ze sobą, a każda barwa niesie inne odmiany szczęścia i spokoju. To tak, jakbyś był w chmurze i równocześnie stanowił jej część, skąpany w blasku wiecznego zachodu słońca, gdzie wraz ze zmianą kolorów zmieniasz się i ty. Odczuwasz i wchłaniasz w siebie wieczność błękitów, żółci, zieleni, czerwieni i wszelkie odcienie pośrednie. Wszystkie są ci znajome i swojskie. Oto miejsce, do którego należysz. Oto Dom.
Kiedy poruszasz się powoli i bez wysiłku przez chmurę, dokoła rozbrzmiewa muzyka. Nie jest to coś, co spostrzegłeś nagle. Ona jest tam cały czas, a ty wibrujesz razem z nią w harmonii. I znów jest to czymś więcej, niż muzyką, jaką znasz. Są to harmonie, delikatne i dynamiczne pasaże, wielogłosowe kontrapunkty, wzruszające głęboko tony-wszystko to wywołuje w tobie gwałtowny przypływ najprzeróżniejszych emocji. To co doczesne, jest tutaj nieobecne. Chóry ludzko brzmiących głosów odpowiadają pieśnią bez słów. Wszechobecne dźwięki strun we wszystkich odcieniach subtelnej harmonii przeplatają się w cyklicznych lecz rozwijających się bez przerwy tematach, a ty dźwięczysz razem z nimi. Jest to Muzyka bez źródeł. Ona po prostu istnieje, jest wszędzie dokoła ciebie, jesteś jej częścią a ona jest tobą.
To nieskażona prawda, która wcześniej objawiła ci się jedynie przelotnie. Smakowałeś zaledwie okruchy, dające nadzieję na istnienie Całości. Nienazwane emocje, tęsknoty, nostalgie, uczucie przeznaczenia, jakie były twoim udziałem kiedy oglądałeś spowity obłokami zachód słońca na Hawajach, kiedy stałeś bez ruchu pomiędzy wysokimi rozkołysanymi drzewami w cichym lesie, kiedy utwór muzyczny i pasaż czy piosenka przywodziły wspomnienia z przeszłości lub budziły tęsknotę za czymś nieokreślonym, kiedy tęskniłeś za miejscem do którego mógłbyś należeć- krajem, miastem, narodem czy rodziną-to wszystko zostaje teraz spełnione. Jesteś w Domu. Jesteś w miejscu, do którego należysz. Tam, gdzie powinieneś być zawsze.
Najważniejsze jest to, że nie jesteś sam. Z tobą, obok ciebie i połączeni z tobą, są inni. Nie mają imion, nie odróżniasz ich kształtów, ale znasz ich i łączy cię z nimi jedna wielka wiedza. Są dokładnie tacy jak ty, są tobą i tak jak ty są w Domu. Czujesz razem z nimi, czujesz jak pomiędzy wami przepływają łagodne fale wibracji stanowiące pełnię miłości. Jedynie tutaj emocje występują bez potrzeby wyrażania ich czy jakiegokolwiek uzewnętrzniania. Dajesz i otrzymujesz samoistnie, bez żadnych świadomych wysiłków, bez odczuwania potrzeby i bez jej odbierania. „Sięganie” po coś, nie istnieje. Wszelka wymiana zachodzi calkowicie naturalnie. Nie uświadamiasz sobie różnicy płci, ponieważ ty sam jako część całości jesteś równocześnie kobietą i mężczyzną, pozytywem i negatywem, elektronem i protonem. Miłość kobiety i mężczyzny płynie do ciebie i od ciebie, uczucia pomiędzy rodzicami a dziećmi, rodzeństwem-wszystko współgra miękkimi falami w tobie, wokół ciebie i poprzez ciebie. Jesteś w doskonałej równowadze, gdyż jesteś tam, gdzie być powinieneś. Jesteś w Domu."
Robert Monroe "Podroże poza ciałem"
Ścieżka 212 Do tyłu
2011-07-04
Piękną jesień mamy tego lata czyli LIstopad w LIpcu. Ale żebym maił z tego jakoś szczególnie robić temat to nie powiem. Nawet się mi nawet podoba. A to dziwne pewnie pomyślą co poniektórzy którzy co mnie znają. Cały kraj stęka i zawodzi a pierwsza maruda Rzeczypospolitej – nie.A jakoś tak. Jakoś tak mi to nie przeszkadza nie. Nie wiem czym to wytłumaczyć ale mi się podoba mi się. Niech sobie pada niech. Może dlatego że w sumie to lubię jesień i jej klimat lubię. Może też dlatego że dzisiaj musiałem, po przedłużonym długim łykendzie, zerwać się skoro świt o szóstej i zapidalać do roboty zapidalać. Mótóra szkoda jedynie no i urlopowiczów też żal też. Ale cóż wszystkim nie dogodzisz, dogodzisz nie. I mimo że mżyrzyło od piątku południa do niedzieli też południa to spacerów wieczornych na staromiastowe miasto nie zaniechałem. I nawet to że w sobotę wygrzebałem się z siana dopiero koło trzynastej to argument za pogodą taką jaka jest za. Po prostu nie było żal. Żal nie było gnić tak długo. Gdyby na ten przykład słonko przepięknie świeciło to zaraz trzeba by było gdzieś pędzić, gdzieś gnać, korzystać z pogody bo szkoda dnia szkoda. A tak wstałem. Zjadłem. Pozmywałem graty z dni dwóch. Poprasowałem. Powiesiłem zerwane przez niegrzeczne kociarstwo półki. To cholery. Zrobiłem im specjalną półkę pod sufitem do siedzenia, ze specjalnym systemem wspinaczkowym, to nie. Lezą gdzie nie powinny a tam gdzie mogą coś ich nie ciągnie. A więc przymocowałem półki na większe kołki, poodkurzałem po wszystkim na kwadracie, zjadłem obiado - kolację i polazłem. I zaprawdę powiadam dziwny był to spacer. Nicość mną owładnęła. Zacząłem, jak to często czynię, od Zakroczymskiej z zamiarem dotarcia aż na Nowy Świat. Początkowo wszystko szło zgodnie z planem. Na Zamkowym pogapiłem się na sztukę ulicy, potem minąłem ten dywan – logo z kwiatów ( porażka ) i idąc dalej coś mnie pociągnęło w lewo, w stronę Placu Piłsudskiego. Trafiłem pod restaurację tej pani co to w tiwi radzi jak to robić dobrze restaurację. Popatrzyłem przez obszerne okna jak to ludzie się bawią. Wytworne kreacje, szerokie uśmiechy, smakowite dania. Pieniądz aż się przez te okna przeciskał na ulicę. Tacy to pożyją, ale skoro stać ich to stać. Może też by było miło tak sobie posiedzieć? Ale tak naprawdę ilu ludzi na świecie głoduje? Gdzie w tym wszystkim sens? Nicość. Jedni jedzą ponad miarę, inni wcale. Pod tą restauracją wśród eleganckich taksówek dostrzegłem starego, dawno niewidzianego koleżkę. Bardzo fajny gość i wśród warszawskich taksiarzy znany. Wiele ciekawych się historii z ust jego słyszało. Aż wierzyć starch czego to ludzie nie zrobią. Ale nie podszedłem. Jakoś tak. Nicość. Wolałem nie zawracać przysłowiowej dupy a w obecnym nastroju nicości i gadać nie byłoby o czym. Poszedłem dalej i mijając Victorię jeszcze raz spojrzałem na wielki świat. Ach jakiż on piękny, jaki kuszący. Poszedłem dalej. Gdzie ten sens? Gdzie ten sens życia? Myślałem i myślałem i szedłem aż doszedłem do śmietnika w którym jakiś bezdomny czegoś szukał. Czego? Nie wiem. A mnie jeszcze bardziej zaczęło dręczyć gdzie sens życia że tam tak a tu tak. Gdzie sens? Czy życie jest warte tego? Może gdyby wszyscy byli najedzeni byłoby nudno? Mądry stworzyciel, wszak nuda zabija. Oj mądry. Ale na cóż mordercy, gwałciciele i inne złe natury? Nie rozumiem? Aż mi się o tym myśleć nie chce, patrzeć nie chce, aż mi się w tym żyć nie chce. I tak doszedłem do Placu Grzybowskiego. I choć w tym deszczu całego jego uroku dojrzeć nie mogłem, to prezentował się okazale. Już dawno miałem odwiedzić to odnowione miejsce jednak ta starówka, ten Zamkowy, czasu nie starczało. Jak się lato nawróci pojadę tam na pewno ponownie. I trafiłem do „city”. Aż tu doszedłem? Jak i po co? I tak stanąłem. Który drapacz większy? A może Pałac większy? To miejsce też lubię oglądać nocą. Pnące się w ciemność szkło i beton z rozświetlonym gdzieniegdzie punkcikiem. Ale który najwyższy? Z którego leciałyby najdłużej moje chore myśli? Z którego? Do słodkiego spotkania z ciemnością ( a może jasnością ? ) ? To pomyślałem stojąc i gapiąc się wzwyż. Nie chce mi się żyć. To życie sensu nie ma, nie ma. Nie to żebym się załamał, nie to żebym rozpaczał. Ot po prostu. Tak i już.
NIE CHCE MI SIĘ ŻYĆ
TAK NAJZWYCZAJNIEJ W ŚWIECIE NIE CHCE MI SIĘ JUŻ ŻYĆ.
Komentarzy: 7
Ścieżka 211 Do przodu
2011-07-01
Tak jakoś w zimy połowie pojawiły się u NASZ w STOLYCY bilbordy pod hasłem TO MAZURY. Bardzo ciekawa koncepcja. Polegało to na tym że fotka przedstawiała obraz przepięknej natury kojarzącej się z pewnym charakterystycznym miejscem na świecie. Miejscem do którego większość z nas chciałaby kiedyś, pewnie, dotrzeć. A podsumowaniem fotki było konkretne hasło: TO MAZURY- NIE ..... i tu padała nazwa tego miejsca. Bardzo mi się ta kampania podobała i bardzo w tamte chłodne dnia napełniała ciepłem. I patrząc na te „dalekie kraje” zapragnąłem wziąć śpiwór, namiot, wsiąść na motóra i udać się w te piękne miejsca, znaczy się na Mazury. I teraz, gdy te zimne dni już przeminęły, gdy nastały ciepłe, cel ten urzeczywistnić chcę nadal. Ale to później. Teraz w ramach rozgrzewki, przedłużając długi weekend zostawiłem wiadomość na emailu że nie ma mnie w pracy do 01.07 włącznie i zaplanowałem wypad w dawno nie odwiedzane miejsca. To miejsca dzieciństwa i młodości mojego taty. Miejsca gdzie, jak to zapewniają inne bilbordy „Życie smakuje”. Pomyślałem że pokręcę się po historycznych budowlach, odwiedzę miejsca pochówku przodków a być może i wpadnę do kilku kancelarii odnaleźć ich ślady. Jednak te dni ciepłe .... Te dni ciepłe okazały się nie do końca takie ciepłe. Niestety, zamiast skoncentrować się na przeważających momentach słonecznych, skoncentrowałem się na nielicznych momentach deszczowych i speńkałem. Zamiast siąść na motóra nie dbając o bilet i patrzeć jak wszystko zostaje w tyle ja zacząłem kalkulować. I z rozważań tych wyszło zero czyli nic. Wprawdzie dzisiaj cały dzień pada i chłodniej coraz i chyba dobrze że w łorso zostałem to jednak z drugiej strony tej przygody nie przeżyłem. Może powinienem jednak był, tak jak tydzień temu, gdy to w czwartek, zwany Bożym Ciałem, zrobiłem sobie, w ramach rozgrzewki, mały wypad do Żelazowej Woli. Wyszedłem przed blok, spojrzałem na motóra, wsiadłem i pojechałem. Wprawdzie to raptem tylko 1/6 tej trasy i wyzwanie zupełnie inne ale podejście odpowiednie.
Sama Żelazowa Wola nie zachwycająca. Wprawdzie park ładny i zadbany ale żeby czardżować za wjazd siedem zeta! Ja rozumiem, muzeum, może być płatne. Ale park?! Toć to samo, a może i więcej mamy u NASZ w STOLYCY w Królewskich Łazienkach. Totalnie za fri. I pomnik Chopina o wiele ładniejszy. I parkowanie też fri. A tam? Wkoło zapraszają płatne parkingi. Sam park otoczony murem jak getto. Wewnątrz porobione jakieś takie kwadratowe budynki, jak jakieś miejsca kaźni, i wszędzie zakazy wejścia, przejścia i zejścia. Ogólnie ładnie ale jakoś tak zbytnio po amerykańsku.
A tak w życiu to w środę wróciłem z wioski. Było miejsce i czas to trochę motóra połatałem i kierunki przede wszystkim już nie dyndają bezwładnie. Wczoraj na mieście jadąc autem, zjebałem wściekle gościa co mi po chamsku drogę zajechał. A dzisiaj zdałem kolejne 450 ml i mam kolejne czekolady. I tak teraz, po niedzielnym załamaniu, po wściekłości z połowy tygodnia i dzisiejszym spełnieniu dobrego uczynku dla ludzkości zaczynam odczuwać spokój. Patrzę sobie przed siebie i już.
P.S. Coś chyba jest w powietrzu bo szaleniec Maly też cały dzień śpi na podłodze i ani mu w głowie codzienne warjacje.
Komentarzy: 5
Ścieżka 210 W miejscu
2011-06-26
Niedziela, 26 czerwca 2011. Minęła 21:30 a za oknem jeszcze widno. Ciekawe uczucie gdy tak patrzę za okno.
Miała być notka o czymś kompletnie innym jednak koncepcja się zmieniła. Niedziela 26 czerwca 2011 była dniem kompletnie dziwnym. Nie wiem czy to za sprawą przechodzącego frontu atmosferycznego czy raczej za sprawą tego że w noc ją poprzedzającą obudziłem się, jak nigdy, o drugiej i nie mogłem zasnąć do rana. I tak łaziłem cały ten boży dzień jakby mi ktoś dodał jakieś trutki do porannej herbaty. A że spędzam ten długi weekend na wsi to w pewnym momencie zabrałem się i poszedłem w pole. I lazłem tak tą polną drogą między łanami zbóż i tak sam ze sobą gadałem. Potem doszedłem do pagórka na którym rozłożyłem bluzę i walnąłem się poleżeć, popatrzeć w niebo na przetaczające się pierzaste chmury. I dalej gadałem ze sobą, a raczej ze swoim życiem. I raczej nie gadałem a robiłem mu wyrzuty. Straszne myśli mnie dopadły. Wiatr w drzewach szumiał, skowronek w górze śpiewał a ja nie przebierając w słowach psioczyłem na wszystko co mnie dotąd spotkało. Aż mi się żyć odechciało. Kompletny brak chęci.
Teraz jest lekko lepiej. Czyżby front atmosferyczny przeszedł?
Babcia też mi humor wieczorem poprawiła bo się od sąsiadki dowiedziała że w parafi proboszcz się zmienił. Dotychczasowego krwiopijcę zmienił taki, że jego poprzedni parafainie aż tutaj za nim przyjechali żegnać go ze łzami w oczach. Mało mnie to obchodzi jednak słuchając podekscytowanych babcinych relacji i patrząc jak ta starowinka co ledwo ledwo chodzi, podskakuje na stołku, biega po kuchni i że prawie nie tańczy, otucha mnie ogarnęła i jakoś raźniej mi się zrobiło. A teraz, chociaż zwykle o dziewiątej już śpi, zerka w telewizor a przecież dochodzi dziesiąta. Kochana babcia.
I jeszcze kilka drobiazgów pod wieczór się takich przydarzyło które poprawiły mi nastrój, a o których nie będę tu wspominał. Więc jest lepiej. Lepiej to nie znaczy dobrze. Rozczarowanie życiem i sobą nadal pozostaje, delikatnie odsunięte w dalsze rejony głowy.
I tak przełaziłem tą niedzielę. Straconą niedzielę. I tak gadałem sam ze sobą. I tak roztrząsałem zagadnienia przeznaczenia i przemijania do niczego nie dochodząc.
Myślę sobie że albo jestem jakimś mędrcem albo jakimś głupkiem, psychicznie chorym. Czy znajdzie się chociaż jeszcze jeden człowiek który łazi po polach i gada sam ze sobą? Wątpię. A jeżeli tak to wychodzi na to że jestem głupkiem, psychicznie chorym.
Komentarzy: 7
Ścieżka 209 Do przodu
2011-06-24
Zapewne część z tych co widzieli przedostatnią mą notkę zachodziła w głowę na cholerę ten er ten dół kopał. Aaaaaa tam. Część. Aaaaaa tam. Ten paluch co te klawiszki wystukuje dam se uciąć, ten paluch wskazujący, że wszyscy co widzieli tą przedostatnią notkę w głowę zachodzili na cholerę ten er ten dół kopał. Powodów jest wiele jak zwykle. A jednym z nich który teraz podam, tak dla równowagi w odniesieniu do słodkiej mej notki ostatniej, jest cholerne wkur….ienie. No nie mogłem, nie mogłem zostać tamtego łykendu w łorsoł, no nie mogłem. Nie mogłem ponieważ gdybym został, gdybym został z pewnością zostałbym zatrzymany przez naszych kochanych stróżów prawa za zakłócanie porządku i kierowanie obraźliwych haseł a i zgniłych pomidorów kierunku tej parady czy też marszu równości. A więc - nie zaczyna się zdania od a więc. A więc musiałem zapobiegawczo wyjechać i musiałem gdzieś tą złość wyładować. A przewalenie trzech metrów sześciennych wydawało się odpowiednim zajęciem. Podobnież przewalenie trzech metrów sześciennych, tyle że węgla, ale mniejsza o szczegóły, to wysiłek równy energii potrzebnej do zaistnienia aktu płciowego. Dla mnie bardziej właściwe wydawały się jednak wówczas, zważywszy na okoliczności, te trzy metry sześcienne. No więc wyjechałem i wykopałem. Wykopałem bo, powtarzam, gdybym nie wyjechał kolegium gwarantowane. Być może jestem skostniałym, zwapniałym, niereformowalnym, zdziadziałym pierdzielem. Być może. Pewnie są tacy co nazwą mnie i faszystą. Trudno. Niech będzie faszysta ale nie mogę zachowć spokoju gdy te środowiska homoseksualne ciskają się coraz i coraz bardziej domagając praw do wszystkiego. I ciągle takie umęczone w tej swojej odmienności i takie cierpiące. Chcą równości. Jakiej kurwa równości?! Nie ma równości miedzy mną a gościem co kocha innego gościa. A i niech się tam kochają, i niech se żyją i spółkują ale niech do kurwy nędzy nie domagają się równości. A to przede wszystkim z powodu tego że oni jako oni nie zapewnią przetrwania rodzajowi ludzkiemu. To po pierwsze i najważniejsze. I powodów innych mi nie trzeba. Jeżeli ludzkość ma przetrwać ma być mężczyzna z kobietą wartością nadrzędną i wara do nich równać. Jest Matka Natura i jej prawa niezmienne od tysiącleci dające gwarancje życia. Czy w świecie jest, poza rodzajem ludzkim, inny gatunek tworzący związki jednopłciowe? Są wprawdzie przypadki że pies pasa „wystuka” czy małpa małpę ale to tylko te jedne i to tylko w skrajnych przypadkach. Są to przypadki marginalne i niech dla marginesu będą zarezerwowane. W normalnym świecie przyrody ani samiec słonia nie żyje z innym samcem słonia, ani lew z lwem, ani bocian z bocianem, ani komar z komarem. I niech tak zostanie.
Chyba że zaczną klonować albo urzeczywistnią tą tę jak jej tam - partenogenezę. I jeżeli już ma się ten homoseksualizm przyjąć to niech to wszystko pierdolnie, niech zabrzmią te trąby, niech nastanie ten dzień sądu bo mi to już się z tym wszystkim żyć nie chce. A jeżeli trąby nie zabrzmią i nie pora na dzień sądu to niech przynajmniej mnie już kostucha zabierze bo czas mój, zacofańca, widać przeminął i pora do wora.
A póki zyję to zgody na równość nie daje. Nich se i tam będą, niech sobie będą ale niech mnie nie przyrównują do siebie, niech nie przyrównują. Co miałem powiedzieć – napisałem, rząd zrobi co będzie chciał.
JA ER FASZYSTA
I jeszcze się na dodatek właśnie dowiedziałem że do dzisiaj zapierdalałem nie na siebie a na kraj. Oooooooszz kurwa.
22 Nie będziesz obcował z mężczyzną, tak jak się obcuje z kobietą. To jest obrzydliwość!
23 Nie będziesz obcował cieleśnie z żadnym zwierzęciem; przez to stałbyś się nieczystym. Także i kobieta nie będzie stawać przed zwierzęciem aby się z nim złączyć. To jest sromota!
24 Tymi wszystkimi rzeczami nie plugawcie się, bo tymi wszystkimi rzeczami plugawiły się narody, które wypędzam przed wami.
( Księga Kapłańska rozdz. 18 )
...... chociaż z drugiej strony .......
Ścieżka 208 Do przodu
2011-06-18
Dobrze mieć zaufanego fryzjera. Wchodzisz, siadasz, nie musisz mówić co i jak. On se tam gada i gada, ty se siedzisz, co i róż przytakujesz nie zagłębiając się w szczegóły. Tak w ogóle to miła chwila oderwania od rzeczywistości. Maszynka brzęczy, suszarka szumi, myślenie nie przeszkadza. I tak ktoś tak cię muska, tu docina, tam poprawia. Generalnie czujesz się jak jaka gwiazda. A po wszystkim wychodzisz zadowolony, miło połechtany komplementami i czujący się och o ileż piękniejszy.
No i wyszedłem. Zakładając kask wzrokiem zahaczam o wieczorne niebo pięknie podświetlone na czerwono przez zachodzące słońce. No przecież aż żal wracać na kwadrat. Wybór nie jest trudny - oczywiście jadę na starówkę klapnąć dupskiem na ławeczce. Podróż nie trwa długo. Wiadomo motór + puste wieczorne ulice.
Na zamkowym ruchu nie zadużo, ale to lepiej. Idę na swą ławeczkę. Przechodząc koło murku spoglądam na dziewczę na nim siedzące. Na chwilę nasze oczęte zastygają w spotkaniu.
Macie takie coś że spotykacie się nieraz ze wzrokiem przypadkowych ludzi? Ja tak mam. Nawet będąc w ruch jest, nieraz że spojrzę, nawet całkiem przypadkiem w danym kieruku, i tam spotykam podobne spojrzenie. I na ten ułamek sekundy czuję jakby czas się zatrzymał. Wprawdzie wszystko mknie wokół dalej niezmiennie, niby ja i ten ktoś też przesuwamy się względem słońca jednak czuje się ten bezruch oczu. Mnie takie spotkania spojrzeń fascynują ogromnie. Magicze?
Wracając na zamkowy to przeszedłem, obejrzałem się jeszcze za tym dziewczęciem a i ono zerknęło przez ramię, i zasiadłem. Roje meszek i pełno jaskółek. Ależ ja uwielbiam ten jazgot letnich jaskółek uganiających się po bezchmurnym niebie. Symbol pięknej pogody i wspomnienie dziecięcych, wiejskich wakacji. Siedzę se tak i leniwym wzrokiem rozglądam wokoło. Co i raz kontrolując dziewczę na murku. A to siedzi prosto, a to podpiera się rękoma wyciągniętymi za plecy. A to luźna bluzeczka zsuwa się za ramię odkrywając lewą cześć pleców a to już nie. A jaskółki jazgoczą. Jest cudnie. Zza zakrętu wyłania się kolejna para. Idą nieśpiesznie rozkoszując się swoją obecnością. Jeszcze nie wiedzą ale ja to wiem, widzę, że śpiesznym krokiem podąża za nimi wieczorny, mobilny sprzedawca róż. Dogonił ich obok mnie ale para uprzejmie dziękuje. Mobilny sprzedawca ze skwaszoną miną robi zwrot w tył i pędzi dalej. Sprzedawać, sprzedawać, sprzedawać ....... Zniknął za zakrętem a mnie ogarnia przemożna chęć by zakupić takową różę temu dziewczęciu. Tak ot incognito. Poprosić mobilnego sprzedawcę by ją jej dostarczył nie mówiąc co, jak, dlaczego i od kogo. Ach mobilny sprzedawco róż gdzieżeś ty gdzie? Wróć. Nie wraca. Eeee tam głupi to pomysł był. Zasiedziałem się i chyba do domu czas wracać. Jeszcze ostatni kontrolny rzut oka czy dziewczę siedzi. Siedzi. No to sobie luknę na nie ponownie. Wstaję, zbieram manele i idę. Idę. Ale cóż to! Nie ma dziewczęcia! Naprawdę zaskoczyło mnie to strasznie. Ile? Raptem pół minuty i znikła? Staję jak wryty i rozglądam się uważnie na około. No przecież nie mogła ot tak zniknąć. Przecież muszę zobaczyć gdzie odeszła. Niczym terminator lustruję uważnie każdy milimetr w promieniu stu metrów. No kurna nie ma. Znikła.
To było na początku pracowitego tygodnia.
A wczoraj, na koniec pracowitego tygodnia, postanowiłem jak za dobrych starych czasów posiedzieć nad Wisełką. Nie dało się. Ostatecznie ponownie wylądowałem na zamkowym. Ale to już temat na zupełnie inną opowieść.
P.S.Truskawki po sześć zeta.
Komentarzy: 10
Ścieżka 207 Do przodu
2011-06-14
Wystarczyło tylko że napisałem że pogoda jak drut a spadł deszcz i się ochłodziło. W czwartek podczas meczu to było nawet zimno. I nie wiem sam co sądzić o tym meczu. Wprawdzie mądre głowy co to ich pokazują w tivi i cytują w prasie mówią że nie było tak źle z grą a atmosfera na trybunach rewelacyjna, to ja jakoś, oglądając to wszystko na żywo, nie odbieram tego tak pozytywnie. Jedynym wyróżniającym się piłkarzem, zresztą podobnie jak z Argentyną, któremu widać się chciało, był Adrian. A co do atmosfery, to mając cały czas w pamięci wizytę sprzed pięciu lat w Gelsenkirchen, i porównując oba, nie mogę też popadać w zachwyt. Ale znajomi których była kupa mówią jednym głosem iż się im podobało się.
Ja to lubię jak trybuny żyją też i tworzą swoją zabawę. I na ten przykład gdy jeden Francuz skosił, w przeciwległym końcu boiska, naszego, i gdy zaczął się jeszcze sadzić się to wiadomo jak został podsumowany. WYPIREDALAJ, WYPIERDALAJ zakrzyknęła przeciwległa trybuna a hasło podjęła większość stadionu. No niestety, tak to już jest, i świadczą o tym małe dzieci, że nauka i przyswajanie wulgaryzmów przychodzi bardzo gładko. No więc gdy tak padło kilka razy rzeczone hasło, się włączył się w to wszystko spiker apelując o kulturalny doping. Zapadła chwilowa cisza którą momentalnie zapełniliśmy z kolegą M wrzeszcząc na całe gardło IDŹ SOBIE, IDŹ SOBIE. I nie powiem że cały stadion. Nie powiem też że cała nasza trybuna ale kilka rzędów podjęło to hasło i zakrzyknęło w stronę winnego Francuza IDŹ SOBIE! IDŹ SOBIE! I jest śmiechu i od razu jakaś taka więź między obcymi sobie ludźmi się tworzy się. I potem to ten coś krzyknie, to inny coś skomentuje i jest zabawa. I gdybym tym miał oceniać czwartkowe spotkanie to bawiłem się świetnie.
A w sobotę ruszyłem na wieś i wykopałem dół. Nie wiem czy wielki, średni czy mały, wiem że się narobiłem jak nie wiem co. Może jak górnik, chociaż nie wiem jak narobiony jest górnik bo w kopalni nigdy nie byłem. Dół miał 2,14m długości, 1,40m szerokości i 1,14m głębokości. Czyli o ile dobrze pamiętam i stosuję wzór na objętość wychodzi prawie trzy i poł metra sześciennego ziemi. I to wszystko rozparcelowałem po okolicy. A po co? No po co? Może żeby się narobić? I niestety, nie trafiłem na żaden garniec pełen złotych monet, ba, nawet jednego złamanego grosika. Tylko ze dwieście kamieni, parę korzeni i dwie dżdżownice. Ale zimny browar, a nawet dwa smakują wspaniale w czasie takiej roboty, ach. I wziąłem ze sobą na wieś nawet Interneta by coś tam napisać jednak jak tak po wszystkim zasiadłem z herbatką wieczorkiem na huśtaweczce i jak się wsłuchałem się w rechoczące żaby i zaśpiewujące z pobliskiego lasu ptaszęta to stwierdziłem że mi się nie chce. Siedziałem tak, siedziałem, bujając się i bujając aż mnie mrok zastał. A że było dosyć ciepło i byłem w krótkim rękawku i spodenkach to mnie teraz bomble swędzą po komarzych nakłuciach.
A w niedzielę rozegraliśmy ostatni mecz. Myślałem że po tych sobotnich wykopaliskach ruszyć się nie będę w stanie jednakowoż nie było źle. Przegraliśmy znowu, i znowu tylko jedną bramką, i znowu powinniśmy byli wygrać. Po pierwszej połowie było 1:6 a skończyło się 5:6 i gdybyśmy wykorzystali połowę, podkreślam połowę, stuprocentowych okazji w drugiej części meczu to wygralibyśmy tak z, nie przesadzając, 12:6. Nie wiem co będzie dalej. Czy się zbierzemy po wakacjach? Wprawdzie odłam bródnowski, co jest dla mnie zaskoczeniem nie lada, zadeklarował twardo że gramy dalej, to frakcja staromiłosnowa coś wydaje mi się że kręci, i może być różnie. Pożywiom – uwdzim.
Komentarzy: 5
Ścieżka 206 Do przodu
2011-06-06
Zmęczony jestem.
Może tym upałem? Pogoda jak drut, gorąco i parno. Ale niech tak będzie. Oczywiście byłoby przyjemniej jakby tak temperatura spadła o te parę C, z drugiej zaś strony jak sobie przypomnę zimowe chłody to wolę te upały.
Może futbolem? Latam za piłką z częstotliwością środa – niedziela i przestać nie mam zamiaru. Ale przynajmniej są efekty. Dwa tygodnie temu wreszcie, nareszcie wygraliśmy i to w okazałym wymiarze 4:1. Nie chwaląc się dołożyłem do tego swoje dwie cegiełki. Najpierw strzeliłem bramkę na 3:0 a następnie na 3:1 heheh. W ostatnią niedzielę nie wygraliśmy ale wynik 3:4 ujmy nie przynosi, tym bardziej że czwartą bramkę straciliśmy w ostatniej minucie. I tu ponownie, nie chwaląc się strzeliłem bramkę, na 2:1. I to bramkę jak to mówią „stadiony świata” zdejmując tak zwaną „pajęczynkę”. W przyszłą niedzielę przerwa, może odpocznę?
A tak zostając przy temacie futbolu to to co gra Barcelona i to co zrobiła z Manchesterem w finale LM dwa tygodnie temu to normalnie szok. Dla mnie to poezja.
Z drugiej zaś strony te nasze orły. Widziałem wczoraj na żywo to pożal się Boże widowisko na Legii z Argentyną B czy nawet C i jestem załamany. Pójdę oczywiście i w czwartek na Francję jednak jakiejś totalnej poprawy stylu spodziewać się nie spodziewam. I myślę sobie że jak tak dalej pójdzie to to całe Euro będzie kompromitacją nie tylko budowlaną ale i sportową. ( Księżniczka ze mną na obu, a na Argentynie to i Żaba )
Może robotą? Pracy nie do przerobienia, i końca nie widać. Do tego w sobotę ostatecznie zakończyłem prace nad wyświetlaczem biegów w motórze. Trochę czasu, wysiłku i nerwów mnie to kosztował ale warto było. Wpasowany elegancko w panel kontrolek. I jeździ się o wiele łatwiej.
A tak zostając przy motórze to nie powiem, trochę śmigam. Pogoda idealna, choć może jednak trochę przygorąco. I w ostatnią sobotę Księżniczka się wpasowała na plecaczek, i pojechaliśmy na Stare Miasto. I kurede była tak zachwycona że aż nie mogę tego pojąć. Teraz wszędzie chce jeździć. To się kurna wpakowałem. Byliśmy przy okazji na pokazie fontanny i nawet, nawet polecam.
A zostając przy temacie Starego Miasta to zaczęło mi pasować śniadanie na starówce czyli bułka rano z kefirem na ławeczce. Tak mi się to podoba i tak smakuje. I staje się rytuałem takim że nawet już jesteśmy z jednym takim wróbelkiem na „ty” i sobie ta bułkę podjadamy. A może to wróbeleczka bo sama mało je a więcej zabiera w dzióbek i zanosi gdzieś tam w krzaki.
Wracając natomiast do tematu to zmęczony jestem. I czym?
Może to starość?
Komentarzy: 8
Ścieżka 205 Do przodu
2011-06-01
Sobota - totalne wkurwienie - czyli wspomninie soboty 21.05.
Zaczęło się od tego że w piątek dopiero telefon od mamy dał mi do zrozumienia że komunia Filipa jest w sobotę, a nie jak sobie wyobrażałem, w niedzielę. Siła mojego przyzwyczajenia że ta „uroczystość” odbywa się w niedzielę była tak wielka że nawet nie sprzawdziłem daty w kalendarzu. Ot oczywistość komunia = niedziela. A tu okazało się że nie. Pokrzyżowało mi to plany ale cóż, trzeba pojechać. Dodatkowo w piątek popełniłem błąd gdyż zasiedziałem się przed tv śledząc pewną filmową historię. A że reklamy trwały dłużej niż sam film to ciągnęła się ona w nieskończoność. A że jeszcze bardziej na dodatek Mały z Karlem urządzili sobie nad ranem zabawę w berka to o tej siódmej piętnaście wstałem niewyspany jak cholera. Do podróży podszedłem jednak z nadzieją. Nalałem benzyny z zapasem i ruszyłem w drogę. Samochodem, nie motórem. I jeszcze raz przekonałem się o wyższości motóra nad autem. Jakoże sezon remontowy na drogach się zaczął trafiłem na takie korki że ...... Kurwa jak ja nie cierpię korków. Nienawidzę, nieznoszę. Korki doprowadzają mnie do szału. Rozwścieczają mnie najbardziej na świecie. Czuję się taki uwięziony. A gdy jeszcze się człowiek śpieszy i widzi jak minuty uciekają w bezczynnym staniu to irytacja sięga zenitu. Wyjechalem z półgodzinnym zapasem a spoźniłem się 45 minut. I nie wiem ile bym się spóźnił jeszcze, gdybym nie zmienił trasy na dłuższą pędząc na złamanie karku po wybijach bocznych dróg. Sama uroczystość nudna i duszna. Posiedzialem. Pojadlem. Pojadłem w szczególności ciast różnego rodzaju. Jak się potem okazało był to kolejny błąd bo nagromadziłem zbyt dużą dawkę cukru.
Powrót zaplanowałem zwykłą trasą bo jak mniemałem ekipy remontowo-budowlane już się zwinęły i będzie luz. Ekipy coprawda się zwinęły ale pojawiły się popłudniowe tiry. I jedzie se taki siedemdziesiątką, przepisowo a jakże, ale dla mnie to trochę przymało. I nie ma jak wyprzedzić takiego jednego z drugim bo na nowo remontowanej trasie porobili pełno wysepek, strzałeczek i innych takich dupereli. Jak to ma być dla bezpieczeństwa to ja dziękuję bo niestety dla ułańskich polaków stanowi to dodatkowe wyzwanie i zmusza do podejmowania coraz ryzykowniejszych działań. Suma sumaru dokolebałem się do tej Warszawy spowrotem. Jednak cała ta jazda w korkach, dłuższa trasa i zawrotne wciskanie gazu przy mijaniu tirów spowodowały że w zbiorniku odezwało się echo. Dom był blisko, postanowiłem dolać na stacji koło domu z nadziją że paliwa starczy. I gdy już myślałem o końcu tej podróży, gdy już rozprostowywałem zbolałe plecy nagle trafiłem na korek na Czerniakowskiej. Trzy pasy w stronę tunelu stoją zaklejone. Tego było już za dużo. A echo w zbiorniku coraz głosniejsze. I ten nagromadzony cukier we krwi. Nie wiem jakim cudem utzrymałem się za kierownicą. Naprawdę że nie wysiadłem i nie zacząłem krzyczeć, drzeć ubrania, ryć w trawie, kopać czego popadnie to jakiś cud. Ale kląłem. Ale słałem wiązanki. Potworne.
Jakoś dojechałem. Obecnie jednak mam moralnego kaca.
Er nie cierpi korków najbardziej na świecie.
Ale się poprawia bo jak to mówią czas leczy rany. A czasu mam coraz mniej. Niby dni dłuższe a czasu mniej. I futbolowo dzieje się, oj dzieje. Tak że nawet blogowych zanajomych nie ma kiedy odwiedzić.
Komentarzy: 5
Ścieżka 204 Do przodu
2011-05-14
Kronika tygodnia.
07.05. sobota. Pogoda do dupy. Odwiedziłem parę sklepów z agd/rtv i kupiłem Filipowi Playstation. Mecz dziadostwo, wpierdziel. Ciekawe: w Wola Parku spotkałem Kingę.
08.05. niedziela. Pogoda jak drut. Przed południem się obciachałem –Ewa zaprasza na basen. Po południu miałem iść do kina ale repertuar nie zniewala. Pojeździłem motorem. Byłem nad Wisłą i na starówce. Ciekawe: Parking zawalony samochodami. Zwalnia się miejscówka ale pod zakazem. Dwóch młodych ludzi i dziewczyna w Oplu Vectra ( sprawiają wrażenie porządnych ) postanawia ja zająć. Widać że się wahają ale jednak z braku innych opcji parkują. I tu nagle zjawia się jak z podziemi policjant. Kierowca niby jeszcze wrzuca wsteczny i próbuje odjechać ale stanowcza reakcja stróża prawa zatrzymuje ich na miejscu. Jest mandacik. Obserwuję to wszystko z boku. Po jakichś 15 minutach w to samo miejsce wjeżdża Merc z bardzo elegancką parą. Następnie, obok, rzec by można na zakręcie ( totalny zakaz ) utrudniając skręt i widoczność staje ogromny Dodge RAM 2500. Wielkie to bydle jak diabli, taka amerykańska półciężarówka a w niej młody gniewny. Policjant się nie zjawił. Bogatemu zawsze łatwiej.
09.05.poniedziałek. Pogoda jak drut bis. Dzień pabiedy. W robocie do 11, potem spotkanko w tepsie i ok. 14:30 byłem wolny. Co zrobić z tak cudownie zyskanymi dwoma godzinami? Oczywiście walę na starówkę. Posiedziałem chwilę na Huwera a potem przeniosłem się na zamkowy. Siadłem na ławce ale słonko tak pięknie przygrzewało, było tak spokojnie i miło że zmieniłem pozycje na leżącą, i nawet na chwilę chyba przysnąłem. Ciekawe: Wieczorem zrobiłem naciąg w pół godziny. I jeszcze teraz się uśmiecham na wspomnienie tego że wcześniej siedziałem nad nim do drugiej w nocy i nie dałem rady. I pewien jestem że choćbym siedział całą noc do rana to i tak bym nie zrobił. A teraz, proszę bardzo, raz dwa. Jak to nieraz mówię: „Wszystko ma swój czas i miejsce”. Tylko że często pieprzona ambicja nie daje za wygraną i staram się sam sobie udowodnić że jednak dam radę. A prościej byłoby odpuścić, odczekać. Pieprzona ambicja.
10.05. wtorek. Pogoda jak drut do kwadratu. Śmignąłem motórem do roboty. Po robocie zakupy w hipermarkecie. Ciekawostka: W korytarzu między regałami mały szkrab, tak 3-4 latka przekonuje mamę by kupiła mu to co ściska w rączkach. Mama delikatnie ale stanowczo tłumaczy szkrabowi dlaczego kupić tego nie może poczym oddala się na moment by wybrać olej. Zjawia się tata. Mały szkrab zwraca się w jego stronę i tonem stanowczym jaki tylko mały szkrab przyjąć może, ale zarazem pełnym bezradności, błagania, pytania i prośby rzecze co następuje: „TATO ( z akcentem na tato ) kup mi to”. Czy słysząc coś takiego można mieć skopsany wieczór?
11.05. środa. Pogoda jak drut do potęgi trzeciej. Ponownie śmignąłem motórem do roboty. Na wieczornej piłce wiara miła i koleżeńska jak nigdy mimo tego że się ostatnio obraziłem. Ciekawostka: Meszki i komary pogryzły mnie jak cholera. Swędzą mnie teraz ręce od łokci i nogi od kolan w dół. Wniosek; Trzeba było więcej i szybciej biegać.
12.05. czwartek. Pogoda się jeb…. Ogólnie dzień do kitu bo łaziłem jakby mi ktoś w dyńke przywalił.
13.05. piątek. Pogoda się totalnie zjeb….. Wieje, pada, wieje, pada. To dlatego że wypada piątek trzynastego czy dla tego że organizujemy we firmie prywatnego grilla. Z grillla wróciłem około pierwszej, Wlałem w się trzy piwa i trchę łiski, trochę cytrynówki, ogólnie pokojowo. Ciekawostka: ciekawe wracać do domu obserwując tłumy zmierzające w przeciwnym kierunku. A małoletnie panienki żałosne są, ŻAŁOSNE.
14.5. sobota. Pogoda zdecydowanie lepsza. Gniję w chacie. Tzn nie całkiem gniję bo coś tam robię,nie mam zamiaru jednak ruszać w miasto. Ależ katar mnie dopadł, normalnie porażka.
a może ruszę na miasto. Toć to dopiero dwudziesta. Motóry za oknem tak słodko nawołują z ulicy.
Komentarzy: 9
Ścieżka 203 Do przodu
2011-05-07
Są tacy co jajka na Wielkanoc malują. To taka nawet tradycja. Są.
A ja?
Ja.
Ja golę.
A włos jak to włos odrastać lubi. I o ile na początku było to nawet przyjemne gilgotanie to teraz niestety swędzi. A najgorzej jest na motórze. I o ile odkręcanie manetki gazu przynosi jako taką ulgę to hamowanie wręcz przeciwnie. Nie mogę przecież stanąć na środku skrzyżowania i zacząć drapać się w kroku. To znaczy, mogę, ale wychowanie ogranicza mnie w tej kwestii. I te dziury. O żesz. Niech szlag trafi tych wszystkich obiecywaczy naprawy polskich dróg. Ha, samochodziarze narzekają. Niech się kurna przejadą na motórze. To jest dopiero. Tak po jakichś stu kilometrach jajka przedstawiają miazgę. Myślę że zrobienie zdjęcia rtg, pierwszemu lepszemu motocykliście po przejechaniu takiego dystansu, ukazałoby kogiel – mogiel albo ubitą pianę. I to ciągłe tarcie o bak. Chociaż z drugiej strony to ciężko opisać przyjemności jaką daje zatankowanie zimną etyliną, prosto z podziemnego zbiornika, pełnego baku w upalny, letni dzień. Wtedy to mógłbym tylko hamować. No ale wracając do stanu dróg to dla motocyklisty to to pole minowe jest.
Dlaczegóż to erze siadasz na ten motór zatem? Ano dlatego że jak to napisał ktoś: „Jazda na motorze to najprzyjemniejsza rzecz jaką można robić w ubraniu”. Teraz nie jeżdżę. Nie ze względu jednak na swędzące i obijane jajka ale ze względu na pogodę. Jest fatalna. Jak wracałem 3.05 do łorsoł to tak zmarzłem że jeszcze teraz kości mi trzeszczą. A dzisiaj pada choć ranek był ładny. Fatalny ten maj coś. I wyświetlacza biegów jeszcze nie mam. Trochę zbyt optymistycznie podszedłem do sprawy i nie wyrobiłem się w czasie znaczy się za późno zabrałem się do roboty i dnia mi nie starczyło tego drugiego maja.
W ogóle jakoś ostatnio majsterkowanie mi nie wychodzi. Wprawdzie dzisiaj i naprawiłem żaluzje ale już na ten przykład w czwartek siedziałem do drugiej w nocy i wklejałem Księżniczce naciąg i nie wkleiłem. Do dzisiaj nie wiem co było nie tak. Jednak ja to wszystko zrobię. Zrobię kurwa choćbym miał się zesrać.
I tak w ogóle jeszcze, to coś kiepski mam ostatnimi dniami nastrój. Kiepski.
Juto może się wybiorę do kina. Czy tylko jest na co iść.
I to tyle.
P.S. A widzieliście kiedyś motocyklistę stojącego w korku jak dłubie w nosie. Nie widzieliście. I wcale nie z tego powodu że motocykliści w korkach nie stoją.
P.S. Mogłaby Toni tak podrapać, mogłaby.
aha dodawanie filmów przecie nie bangla
Komentarzy: 3
Ścieżka 202 Do przodu
2011-05-01
Po tygodniu słonecznym i pięknym przyszedł czas na długi weekend majowy. I słoneczną, piękną pogodę szlag trafił. Wokoło piętrzą się bure chmurzyska. Mam nadzieję że nie spadnie deszcz. A tak cieplutko było. Przygnałem wczoraj motórem na wieś. Siedzę teraz w pokoju i zerkam przez okno, a w pokoju obok ryczy telewizor. To babcia ogląda transmisję z beatyfikacji. Jutro mam zamiar montować wyświetlacz biegów. Ech żeby tylko nie padało. Żeby tylko nie padało to dzisiaj popołudniem polatałbym po wąskich wiejskich dróżkach. I dziadka bym odwiedził w szpitalu. Ech żeby tylko nie padało. He w tamtym roku to dopiero zmokłem. To była moja pierwsza trasa po zakupie motóra. Już jak ruszałem to zaczynało kropić ale miałem nadzieję że się nie rozpada. No i oczywiście się rozpadało. Zmokłem tak że motórowa skóra puściła farbę i pofarbowała mnie na niebiesko. A stracha też się najadłem co nie miara. Tu pada, ja pierwszy raz w trasie, ślisko, droga jeszcze na dodatek w remoncie, co kilka kilometrów asfalt w nieładzie, normalnie aramagiedon. Takie to „piękne” te weekendy długie majowe ostatnio.
Piękny to był w 2009 roku. Pamiętam jak dziś. Drugiego maja poszedłem na Centralny. Tak koło godziny 11 był pociąg do Gdyni. Wsiadłem i ..... pojechałem. Ot tak. No trochę skłamałem z tym „ot tak”, bo jednak miałem ze sobą śpiwór. Trasę obsługiwały TLK tak więc bilet kosztował mnie coś ze trzy dychy. Fajna to był podróż. Bez zmartwienia, bez zbytniego planowania i przygotowywania. I tak po jakichś pięciu godzinach wysiadłem w Sopocie. Popołudniowe słonko prażyło jeszcze mocno więc walnąłem się na plaży i na chwilę nawet zasnąłem. I leżałem sobie w spokoju aż to ciepłe słonko nie zaczęło kryć się za horyzont. Zrobiło się chłodno. Wtedy trochę mnie otrzeźwiło. „Co dalej panie er?”. Należało sobie jasno odpowiedzieć czy szukać noclegu na szybko czy zacisnąć zębiska i nocować na plaży. Ale gdzie znaleźć wolny pokój w środku weekendu wieczorem. A że zawsze chciałem przeżyć coś takiego jak noc na plaży wybrałem to drugie. Tylko to zimno, to przenikające coraz bardziej zimno. Ruszyłem brzegiem w kierunku Gdyni rozglądając się za dogodnym miejscem. Ściemniło się już dobrze gdy dotarłem do wysokiej skarpy. Nie bez problemów wdrapałem się na jej szczyt. Było ciemno ale widok rozpościerał się stamtąd wspaniały. Wyszukałem małe zagłębienie między sosnami, wyciągnąłem śpiwór i ułożyłem się z nadzieją na spokojną noc. Nie powiem, była spokojna. Coś tam i szurało momentami w pobliżu ale nic mnie na szczęście nie zaatakowało. Jednak o śnie to mogłem tylko pomarzyć. To nie była jeszcze pora na taki surwiwal. Zimno nie dawało spokoju. Nawet sterta liści nagarnięta na śpiwór nie przyniosła ukojenia. Z utęsknieniem wyczekiwałem promieni słonecznych by się w nich ogrzać. Koło siódmej rano zszedłem na plażę, z uzbieranych wokół patyków i śmieci rozpaliłem małe ognisko i po około godzinie, kiedy słonko świeciło już w pełni, ruszyłem w drogę powrotną w kierunku molo. Nagle idąc tak brzegiem zauważyłem że morzem, ze dwa metry ode mnie, równolegle do mnie coś płynie. Coś dosyć dużego. Zatrzymałem się zaciekawiony. I to coś też się zatrzymało. Przez chwilę trwaliśmy tak w bezruchu aż to coś zaczęło płynąć w moim kierunku. Rozejrzałem się wokoło. Było jeszcze dosyć wcześnie więc wokoło ni żywego ducha. „No tak” – pomyślałem – „Jak mnie ten niezidetyfikowany potwór morski pożre teraz to nawet nikt nie zauważy, a moje tajemnicze zniknięcie stanie się kolejną zagadką z archiwum X.” To coś było coraz bliżej i bliżej. I wreszcie wylazło na piasek. Jak gdyby nigdy nic, przechodzą mi prawie po palcach, przeszedł sobie bóbr. Normalnie bóbr! Skąd tu bóbr? Bóbr morski? Poskubał trochę trawę i wrócił przechodząc mi ponownie prawie po palcach do morza. I zaczął sobie płynąć dalej. Ruszyłem za nim. I tak sobie szliśmy. On co chwila wychodził na trawkę a ja cierpliwie na niego czekałem. A że byliśmy coraz bliżej mola, pojawili się pierwsi przechodnie.
A co to?” – pytali.
Bóbr” – odpowiadałem jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie.
A to pański bóbr?”.
Tak, wyprowadzam go na spacer co rano”.
I pytań nie było końca: a jak się nazywa, a ile ma lat, a co je, a czy gryzie, a czy śmierdzi itp., itd. Z tego całego spotkania to zostało mi kilka filmików i zdjęć na telefonie. Potem bóbr stwierdził chyba że całe to zamieszanie zaczyna go nudzić i poszedł do lasu. A że pora odjazdu pociągu powrotnego do stolycy zbliżała się nieuchronnie, pomachałem mu na pożegnanie i udałem się na dworzec. I trzeciego maja po południu byłem z powrotem w domu. I jakby ktoś, kiedyś na skarpie między Sopotem a Gdynią, natknął się na wyryty na jednym z drzew napis ER 3 V 09, to znaczy że to właśnie tu, w tym miejscu spędziłem noc.
No a teraz? A teraz zanim skończyłem pisać tą notkę na oknach pojawiły się krople deszczu.
Komentarzy: 5
Ścieżka 201 Do przodu
2011-04-26
I po świętach. I miałem nawet życzyć wszystkim Wesołych Świąt. I nawet już, już zaczynałem pisać ale taka refleksja mnie dopadła. Mianowicie pomyślałem czy wszystkim życzyć Wesołych Świąt? Wprawdzie kraj nasz za chrześcijański uchodzi ale katolików to jakiś tam procent przecież, a praktykujących jeszcze mniejszy. Czy wszyscy więc świętują święto? Czy wszyscy praktykują zwyczaje? A czy ja chciałbym by życzono mi wesołego święta gdyby byłoby to święto na ten przykład muzułmańskie? Zapewne nie. I idąc dalej tym tropem zacząłem rozważać jak te dni spędzają? Hmm. Chociaż teraz to jeszcze mały problem. A co z bardziej obfitymi w tradycyjne zwyczaje Świętami Bożego Narodzenia? Wigilia, choinka, św. Mikołaj itd.? I pisać nie zacząłem. Zacząłem czytać. I w jednej notce z tego co mam tu →
znalazłem odpowiedź. I nie napisałem że: „Życzę wszystkim Wesołych Świąt Wielkiej Nocy”.
A ja jak spędziłem święta?
Zacznę od piątku. W piątek to pościłem. Jak zawsze. Od kiedy pamiętam nie spożywam w Wielki Piatek. Od rana do wieczora nawet okruszka. Nie wiem wprawdzie dlaczego to robię ale robię. Może z przyzwyczajenia, może z tradycji, może z chęci sprawdzenia resztek swojej silnej woli, może chęci schudnięcia, może oczyszczenia organizmu? Fakt faktem post zachowałem. Chociaż teraz to i tak pękam. Kiedyś, za młodych lat potrafiłem wytrzymać i czwartek i piątek i sobotę, aż do niedzielnego sniadania. W firmie wszyscy wystrzelili z pracy momentalnie jak tylko padło hasło że „dzisiaj można wcześniej” jednak ja zostałem do końca, a nawet po godzinach. No ale moje poczucie spełnienia zadania nie pozwoliło mi zostawić rozgrzebanej roboty. Po powrocie do domu umyłem okna i poprasowałem.
W sobotę rano obudziło mnie piękne słońce. Jako że prac już żadnych nie planowałem postanowiłem ruszyć w ten piękny poranek na starówkę. Było pięknie. Wróble ćwierkały, słonko świeciło. Zasiadłem na jednej z ławeczek zjadłem dwie bułeczki z kefirem. Ależ były pyszne. Normalnie niebo w gębie. Nie trzeba wydawać wielu peelenów w ekskluzywnych restauracjach by cieszyć się radością smaku. Wystarczy dzień pogłodować, potem siąść w słońcu na starówce i zjeść suchą bułkę. Tak się najadłem że myślałem że pęknę. Rozsiadłem się wygodnie, przymrużyłem powieki dla wyrazistości spojrzenia i powiodłem wzrokiem po okolicy. Nic dziwnego się nie działo, ludzie chodzili, pieski biegały a rowery jeździły. I nagle tknęło mnie że szukając czegoś dziwnego sam jestem takim dziwem. Wielka Sobota, ranek, a ja siedzę na ławce i jem bułkę i zapijam kefirem. Olśniony tym objawieniem wstałem i poczłapałem przed siebie. Dziwny ze mnie gość. Jednak czy bardziej dziwny niż ten którego ujrzałem po drodze siedzącego w ogródku piwnym przy którym stoi na stoliku kefir, wystrojonego w garnitur i popijającego browar? I wszystko to w Wielką Sobotę o 09:45. Nic to. Poszedłem się obciachać, spakowałem manatki, słonko zaszło i pojechałem na święta, na stare śmieci do mamy.
Od kiedy pamiętam to na moim osiedlu plac zabaw dla małolatów był zawsze. Nawet dwa. Za komuny zawsze na wiosnę to piasek w piaskownicy wymieniali, to huśtawki malowali, to karuzele smarowali. Jednak z każdym następnym rokiem demokracji było tego coraz mniej, niszczało coraz bardziej aż w końcu teraz znikło całkiem. Co będzie dalej? Pewnie zrobią parking.
Mama oczywiście jak zwykle zaczęła od achów i ochów. Jak ja tego nie cierpię. Po prostu nie mogę. Lubię oczywiście komplementy no ale mama jak to mama nie jest obiektywna.
Włoski ci nawet pociemniały” - „Mamo” -pomyślałem w duchu-„Przecież ja siwieję”.
I właśnie takie tam i inne drażnią mnie potwornie tak że się tylko zabrać i wyjść albo zamknąć i nie komentować.
W niedzielę pogoda się załamała. Chłodno, siąpił deszcz. Na dodatek dziadek którego od rana męczyło drganie lewego policzka trafił do szpitala. Było trochę nerwów, trochę paniki ale wszystko jest w porządku. Dobrze bo kocham dziadka bardzo. Ile to wakacji u niego spędziłem. Ech Aż się łezka w oku kreci.
W poniedziałek słonko wyszło ponownie. Wróciłem do stolycy i by nie marnować tak miłego popołudnia pognałem na starówkę. A tam. A tam? A to, to już temat na zupełnie inną opowieść.
Komentarzy: 5
Ścieżka 200 Do przodu
2011-04-21
Choć to już trzeci dzień bez gazowego podgrzewacza wody zwanego potocznie piecykiem ja nadal nie mogę przyzwyczaić się do tego że go nie ma. Miejsce w łazience gdzie przez tyle lat straszył swoją obecnością zionie przepastną pustką. Rzekłbym jak krater po wyrwanym zębie. Prawdę mówiąc czuję się jakby ktoś mi taki właśnie ząb usunął. A nawet raczej nie ząb a coś jakby wrzód. Tak to chyba jest że jak się połowę życia spędzi z garbem to jak mu ten garb nagle odjąć to się później wyprostować nie potrafi. Czy to się tyczy też do babów???? I niepokój przy odkręcaniu kranu coraz większy mnie ogarnia. Brakuje mi tego charakterystycznego buchnięcia, tego złowrogiego sssssyczenia gdy woda zaczyna wreszcie lecieć. I kurna takie to proste. Odkręcasz kran i leci. A kiedyś? Ha! Kiedyś to trzeba było piecyk włączyć. Łapię się na tym że nim odkręcę wodę szukam wzrokiem, sprawdzam czy włączony, czy płomień się pali. Nie. Teraz to się żyć nie da.
A panom się robota przeciągnęła aż do wtorku. No we wtorek to już tylko łatali dziury co je w poniedziałek wyryli. A że raczej szybko skończyli i kurzu/pyłu nie było już tyle co wcześniej to ze sprzątaniem uwinąłem się w miarę szybko. „I co tu zrobić z tak pięknym/wolnym wieczorem?”- pomyślałem. No jak to co? Na starówkę marsz. Coś mnie tam ciągnęło. I poszedłem, a raczej pojechałem. Do wyboru miałem motóra i MZA. Wybrałem bardziej ekonomiczną i ekologiczną komunikację miejską. No i stanąłem na zamkowym no i tak sobie stojąc zacząłem się rozglądać. Co dalej? Jako że nie miałem motóra i nie byłem przez to przywiązany do miejsca gdzie bym go zostawił wpadłem na pomysł by się przespacerować przez rynek i dalej Freta, Zakroczymską aż do Konwiktorskiej. Tam mam autobus do domu to sobie spokojnie wrócę. I ruszyłem. Coś mnie ciągnęło do przodu. „Może kogoś fajnego spotkam? Tak. Spotkam kogoś fajnego. Może kogoś znajomego? A może spotkam nawet jakąś piękną nieznajomą?! Z pewnością coś się stanie.” – przeleciały mi przez łepetynę rozważania – nadzieje. Coś niewątpliwie pchało mnie do przodu. I może stąd właśnie rodziły się te przypuszczenia. Idę. Minąłem rynek – nic. Na Freta jakieś starsze małżeństwo zapytało o ulicę – ale doszedłem do wniosku że to nie to. Na Zakroczymskiej też nic się jednak nie wydarzyło i doszedłem do przystanku na Konwiktorskiej. Oparłem się o ścianę kamienicy nieopodal i oczekując na autobus zacząłem się z samego siebie śmiać.
Toś se połaził pacanie.”
Kogoś spotkasz?”
Coś wydarzy w trakcie tego spaceru!”
Złudne nadzieje.”
Frajerl”
I tak stojąc wpatrywałem się tępym wzrokiem w przemykające auta. Nagle! Nagle na środku jezdni dostrzegłem coś w kształcie strusiego jaja, raczej płaskiego, sprawiającego wrażenie masywnego przedmiotu. Samochody przemykały to nad tym, to obok i wydawało się kwestią chwili gdy w końcu któryś trafi na to kołem. Gdy ruch zmalał postanowiłem zaciekawiony podejść i zobaczyć cóż to takiego. No i oczywiście usunąć to bo sprawiało wrażenie niebezpiecznego. Spojrzałem w lewo – nic nie jedzie, spojrzałem w prawo – też nic. Idę. Nie to żebym się schylił by tego dotknąć. A gdzie tam. Stary wypróbowany sposób to zakopać z buta. A że glany solidne obawa mała. No i się lekko przeliczyłem. Okazało się że to taka żelazniasta, ciężka pokrywka od zaworu gazu, czy wody. Aż mnie duży paluch zabolał od kopnięcia. Później dopiero zauważyłem miejsce gdzie pierwotnie była. Kilkoma sprawnymi, już delikatniejszymi kopnięciami, przesunąłem to żelastwo na chodnik. Myślę że najechanie na to skończyło by się niewątpliwie dla kogoś uszkodzeniem koła, podwozia a może i czymś gorszym. „Dobry chłopiec z ciebie erku”- pochwaliłem się w duchu i wsiadłem do autobusy który zjawił się jak na zawołanie i niewiadomo skąd. Siadłem i jadę. Nagle! O kurna! Olśniło mnie a zarazem ogarnęło lekkie wkur.... „ To po to mnie wyciągnęłaś z chaty naturo przebrzydła? To po to przegoniłaś hektar od zamkowego do Konwiktorskiej? Po to bym jakieś żelastwo z ulicy usuwał? O żesz ty!!!!!”
Komentarzy: 5
Ścieżka 199 Do przodu
2011-04-18
Taaaak.
To ja się też obrażam. Na wszystko i na wszystkich. I żeby było sprawiedliwie najbardziej obrażam się na Magentę. A więc jesteśmy po obrażani. Jak nie to nie.
A z spraw naprawdę ważnych to wczoraj zremisowaliśmy 4:4 choć na sześć minut przed końcem prowadziliśmy 4:2. Końcówki coś nam nie wychodzą. Ale tak po prawdzie to ten remis jest wynikiem jak najbardziej sprawiedliwym. Trzeba oddać przeciwnikom że się starali i że się im należało. Cieszy bardzo że z naszej strony wygląda to coraz lepiej i chyba zaczynamy się odnajdywać na boisku i w nowej lidze. A braki w odniesieniu do młodzieńczej szybkości i zwinności nadrabiamy doświadczeniem i techniką.
Po meczu, po powrocie do domu, regenerując się w wannie, spojrzałem na swoje pościerane kolana i poobijane kostki. I refleksja naszła mnie. „Co ja właściwie robię? Czy to normalne by taki ...dziestoletni gość spędzał wolną niedzielę na uganianiu się za piłką do ostaka sił?”. Pewnie nie. Po kąpieli coś tam zjadłem i postanowiłem pośmigać na motórze. I tak jadąc warszawskimi ulicami znowu refleksja naszła mnie: „Co ja właściwie robię? Czy to normalne by taki ...dziestoletni gość spędzał wolną niedzielę na jeżdżeniu sportowym motocyklem?” Pewnie nie. Postanowiłem jechać nad Wisłę. Siadłem na ławeczce wyjąłem książkę i zagłębiłem się w lekturę. Motór stał sobie spokojnie na uboczu, Wybrzeżem Gdyńskim gnały rożnego rodzaju pojazdy, ja czytałem popijając mleczkiem i refleksja naszła mnie znowu: „Co ja właściwie robię? Czy to normalne by taki ...dziestoletni gość spędzał wolną niedzielę na siedzeniu nad rzeką, czytaniu „Świętego Franciszka” i popijaniu z kartonika półtłustego mleka MU ?”. Pewnie nie. Postanowiłem udać się na starówkę. Siadłem na ławeczce i zacząłem obserwować. I tak zagłębionego w patrzeniu refleksja naszła mnie: „Co ja właściwie robię? Czy to normalne by taki ...dziestoletni gość spędzał wolną niedzielę na samotnym siedzeniu na ławeczce?” Potem przyszło mi na myśl by się przespacerować. Nie widziałem jeszcze namiotu więc udałem się na Krakowskie zobaczyć to dziwo. I idąc tak nieśpiesznie, mijając setki ludzi kolejna refleksja naszła mnie: „Co ja właściwie robię? Czy to normalne by taki ...dziestoletni gość spędzał wolną niedzielę na samotnym łażeniu po starówce?”
I tak sobie myślę. Czy nie jestem żałosny? Czy nie jestem śmieszny? Czy to co robię ma jakiś sens? A czy spotykani ludzie patrząc na mnie nie sądzą że jestem jakimś desperatem?
Bo że zagubiony jestem to wiem.
I doszedłem do namiotu. Prawdę mówiąc zawiódł mnie ten namiot. Jakieś to takie niepozorne, mikre. Myślałem że się bardziej postarali. Zadziwiła mnie tylko niezliczona ilość zastępów strażników miejskich. Obstawili cały plac obok Karmelitów. Pomyślałby kto że jakaś specjalne nabożeństwo dla nich się odprawia. I tak stali. Po co? Na co? Prawdopodobnie radzili gdzie ten namiot ma koło do założenia blokady bo nic innego te darmozjady robić nie potrafią. A że zagadnienie to bardzo skomplikowane to i głów do myślenia potrzeba było wiele.
Zawiedziony siadłem na motóra i wróciłem do domu. I żeby już refleksja żadna najść mnie nie mogła poszedłem spać.
A dzisiaj? Refleksje są, jednak panowie którzy kują i borują w łazience, skutecznie mnie od nich odciągają. Dzisiaj jest ten dzień w którym w moim starym mieszkanku pamiętającym czasy „Niech się mury pną do góry” ciepła woda poleci wreszcie normalnie z rury. Bez tego upiornego gazowego pogrzewacza wody zwanego potocznie piecykiem.
Komentarzy: 5
Ścieżka 198 Do przodu
2011-04-14
No i co?????
Tyle było pitolenia że komentarze poblokowane. Teraz jak odblokowane to nikt nie komentuje. Co za ludzie jak pragnę zdrowia! Chociaż nie. Popełniłbym fopa gdyż jest jedna jedyna uczciwa, sprawiedliwa i wierna. Przepraszam Magneniu że Cię prawie że nie ominąłem. Nie zmienia to jednak faktu że jak do krzyczenia, jak do protestowania to wszyscy. A jak do czynu to cisza. I to ja podobnoż marudzę.
Jak powiedział nasz wieszcz nowy narodowy:
TAK DALEJ BYĆ NIE MOŻE
Motór odebrany. Trochę €€ bolało no ale jak się chce lansować to trza płakać i płacić.
Jutro ruszam na pierwsze w tym roku warszawskie strit. Niech się kółka kręcą, niech silniczek ryczy a laski niech kołyszą tyłeczkami.
Komentarzy: 5
Ścieżka 197 Do przodu
2011-04-11
Ach cóż to był za mecz.
Cóż to za mecz był! Ach.
Ale po kolei.
Po pierwszych dwóch porażkach. I powiedzmy sobie szczerze, porażkach dotkliwych, przyszedł czas na mecz 3 kolejki. I kiedyż jak nie teraz? Stare przysłowie pszczół mówi: „Do trzech razy sztuka”, więc…..
Na mecz wpadłem zdyszany spóźniony. O dziwo frekwencja dopisała więc nie musiałem się śpieszyć z przebieraniem i rozgrzewką. Brakowało tylko naszego kapitana który niestety zachlał a nasz pierwszy bramkarz był ale grać nie mógł. Ogólnie jednak było dobrze.
A więc. Początek jak zwykle dobry, zresztą jak zwykle. Początki zawsze mamy dobre a wynika to z tego prostego faktu że mamy jeszcze siły. Z czasem gdy tych sił ubywa nasz poziom obniża się wprost proporcjonalnie. No i teraz też, tak jak wspomniałem, początek był również obiecujący. Nawet strzeliliśmy pierwsi bramkę. Zbytnio się jednak tym nie rozemocjonowaliśmy bo już nie raz strzelaliśmy pierwsi a potem i tak kończyło się tym że przegrywaliśmy a ta pierwsza bramka okazywała się naszą pierwszą i ostatnią znaczy się honorową. Jednak tym razem strzeliliśmy i bramkę drugą obejmując prowadzenie 2:0!!!!!! Wprowadziło nas to w osłupienie większe niż naszych przeciwników. W osłupienie tak wielkie, tak nas przeraziła możliwość wygrania, że nie mogąc uwierzyć w to co się dzieje stanęliśmy jak wryci i przerażeni, tak że na przerwę schodziliśmy przegrywając 2:3.
Ale już mówiłem cóż to był za mecz.
Cóż to za mecz był! Ach.
Nie potrafię powiedzieć co się stało w przerwie. Czy to jakaś siła niebiańska, czy siła diabelska fakt faktem wyszliśmy na drugą połowę z nowym animuszem. I już pierwsza akcja zaowocowała doprowadzeniem do wyrównania. Ale co to była za akcja. Franek Smuda mógłby ją pokazywać swoim „orłom” jako lekcję poglądową. I chyba dzięki tej bramce uwierzyliśmy że to jest możliwe. Możliwe jest to żebyśmy nie przegrali. Totalna odmiana. Reaktywacja. Odrodzenie. Nowa jakość. Dostaliśmy wiatr w skrzydła. Rozpoczęło się widowisko. Akcja za akcję, cios za cios. Były poprzeczki i słupki. I były co najważniejsze: bramki. Liczbą sytuacji strzeleckich obdzielić można by nie jedno spotkanie. Krew lała się równo, niestety tylko z naszej strony ponieważ przeciwnik nie mogąc dać sobie rady, zaczął uciekać się do gry faul. My zostaliśmy fair. Graliśmy twardo ale uczciwie. Każda zmiana wnosiła ożywienie w grę. Każdy zawodnik dokładał nową jakość. Naprawdę miło było patrzeć na dokładne podania, celne strzały, udane interwencje. Nie skłamię kiedy powiem że wznieśliśmy się na wyżyny swoich umiejętności, a może nawet wyżej. No tylko ja niestety byłem cieniem samego siebie i wypadłem dosyć blado na tle wyśmienicie grających kolegów. Chyba mnie przytłoczyło co nie co. Ale chłopaki grali super. I gdy już obydwie ekipy pogodziły się z podziałem punktów, gdy już zaczęliśmy świętować ten niewątpliwy sukces nagle wydarzyła się tragedia. Na trzydzieści sekund przed końcem meczu nasi rywale przeprowadzili akcję. Akcję tak ślamazarną i nieporadną jakby była nie z tego spotkania. A po tej akcji oddali strzał na bramkę ale strzał taki że chyba wszyscy zgromadzeni wokoło widzowie woleli by zapewne, by ta bezwładnie tocząca się piłka nie wpadła do bramki psując obraz całości. Niestety wpadła. No i przegrywaliśmy. Należało tylko oczekiwać gwizdka kończącego mecz. Sędzia nie gwizdał a my rozpoczęliśmy swoją akcję. I taki od nas, Przemek, huknął z dystansu. Ale cóż to był za strzał. Ludzie stali jak zaczarowani patrząc za lecącą piłką. Bramkarz przeciwników tylko ugiął nogi jakby chciał piardnąć ze strachu. Nie piardnął, przynajmniej w tej ogromnej ciszy która zaległa, nie było słychać. Nie wiem czy przy użyciu najnowszych laserowych urządzeń pomiarowych dałoby się dokładniej wymierzyć precyzję tego strzału? Pewnie nie. Kolega Przemek wymierzył wyśmienicie. Centralnie w punkt, w centralny punkt, w sam środek czegoś co w żargonie piłkarskim zwie się spojeniem czyli miejscem styku poprzeczki ze słupkiem. „Kuuuuurwa” rozległo się. My że nie wpadło, oni z ulgi. I się skończyło. Przegraliśmy. Ale cóż to był za mecz.
A ze spraw naprawdę ważnych to tak mi czegoś brakowało w tym cyrku. Cyrku związanym z tragedią smoleńską. Tak mi czegoś brakowało. I dzisiaj mnie olśniło. Przecież ten cyrk nie ma namiotu! No przecież! Ale dzisiaj już nadrobili. Rozstawili namiot.
Komentarzy: 2
Ścieżka 196 Do przodu
2011-04-09
Myślę czas cały jak czy czym przyćmić rocznicę. Ale nadal nie wiem jak czy czym.
Już się zaczęło. Jak na razie w ciszy i skupieniu media przeżywają tablicę na kamieniu. I znowu przy okazji tragedii rozpoczynamy trudne tematy upokorzeń, skandali, oburzeń itp. A więc obchody czas zacząć. Ci zaczynają się domagać, tamci zaczynają się bulwersować, jeszcze inni zaczynają żądać. Manifestacje i protesty czas zacząć. Jedni zaczną się obrażać a ci na których się obrażają zaczną się oburzać. I tak w kółko.
A ja myślę jak czy czym. Jak czy czym zagłuszyć sobie te piekiełko.
Zapewne nie pokażą tego w telewizji. Zapewne również nie powiedzą o tym w radio. I zapewne też nie napiszą o tym w gazetach. Jednak zrobię to. Zrobię i już. Dla siebie. A co? To na spodzie.
I chociaż stare przysłowie pszczół mówi: „Tłumaczą się winni” wytłumaczę się chociaż wcale winny się nie czuję. Nie było ich, nie było bo być nie miało z uwagi na kiepski stan. Stan mój. Dopadło mnie zwątpienie. Pisałem to czy tamto w ponurym tonie i nie uważałem za właściwe by ktokolwiek w to się angażował czy interesował. Wiadomo że pesymizm rodzi pesymizm a daleki byłem od tego by pesymiz szerzyć. Obecnie jest lepiej więc i do starych dobrych czasów można wrócić.
Nie wiem co by więcej napisać. Wiatr wieje. Słonko trochę świeci, trochę nie. Tydzień był pracowity. Trochę zmęczony jestem a mecz jutro. I tyle.
Cztery,
zawsze bądź szczery.
Komentarzy: 2
Ścieżka 195 Do przodu
2011-04-05
Trafiłem ostatnio na Centralny. Przypadkiem. Przechodziłem. Jakiś remont tam przed jakimiś tam mistrzostwami w piłkę nożną czy cuś – nie wiem. Ludzi jak na urwańskiej ulicy. Idę i idę i spostrzegam w pewnym momencie że idę jak Tomba na stoku. Staję. Koncentruję się na tym co tu. Pozbywam się zaprzątających mnie wcześniej myśli i rozglądam na boki. Zaczynam myśleć tylko o tym slalomie. Ruszam na przód. Znowu slalom. Ale teraz dostrzegam że jestem wyjątkiem. Jedynym który uważa. Zaraz, zaraz. Dlaczegóż to ma natura tak schodzi innym z drogi? Tak mnie nauczono. Zatrzymuję się. Myślę. Ruszam ponownie lecz tym razem bez slalomu. Prosto swoim wytyczonym szlakiem. Pierwszy mijany człowiek i bach. Nawet nie zauważył. Drugi i trzeci też. Dopiero czwarty potrącony ogląda się z wyrzutem „Co za cham”. Jednak napotkawszy mój rozanielony wzrok podąża dalej.
Kurde. Ludzie absolutnie nie zwracają na siebie uwagi! Łażą tak jakby byli jedynymi przechodniami! Też tak zaczynam. Pierdzielę ten slalom.
Metro. Wagon raczej pustawy i miejsc siedzących niewiele. Wypatruję jedno. Jednak obok siedzi gość. Ale siedzi rozkrokiem takim że zajmuje prawie dwa. Kiedyś to wpasował bym się w tę wolną przestrzeń i tak ściśnięty rozmyślał o losie. Jednak nie teraz. Teraz siadam tak że ordynarnie przesuwam gościa na jego część. I ten jego wzrok, spojrzenie, taki zdziwiony. A u mnie uśmieszek. I tylko czekam, czekam niech się który odezwie. Już mam gotową ripostę: „Jądra ci spuchły?”.
A ze spraw ważnych to już czwarty tydzień mojego postu.
W niedzielę znowu przegraliśmy ale się zawziąłem i walczyłem ostro.
Motór nadal w renowacji. Ojejeu ile ja zapłacę?
Jak żech rzekł tak się stało. Sezon staromiastowy otworzyłem i zaroiło się od ludziów. I dobrze. Wszak to ludzie nadają koloryt temu miejscu.
Już za parę dni rocznica. Już się boję co to się będzie działo. Muszę coś wymyśleć bo odwrócić uwagę, inaczej nie przeżyję.
Ścieżka 194 Do przodu
2011-03-31
Przez ostatnie cztery dni z dzisiejszym włącznie korzystałem z dobrodziejstwa zeszłorocznozaległego urlopu. I powiem że dobrodziejstwo to ogromne. Pogoda dopisała. Piękne słońce pozwoliło na codzienne wizyty na Starówce. No w pon i wt cały urok psół jeszcze zimnawy wiatr. Ale już wczoraj było dużo lepiej nie wspominając o dzisiaj bo dzisiaj to było przepięknie. Tak pięknie i ciepło że pierwszy raz w tym roku można było zrzucić kurtkę.
I tak te cztery dni upłynęły mi na nieśpiesznym życiu. No chociaż nie. Wczoraj trochę się zapętliłem tak że w pewnym momencie nerwy wzięły górę. To przez to że chyba zbyt optymistycznie zaplanowałem czas. No bo tak. Odbiór auta od lakiernika, potem duże zakupy, potem jeszcze wymiana kół a na koniec piłka. Pośpiech niestety spowodował że przytarłem sąsiadce samochód na parkingu pod blokiem. Eszzzz. Się jeszcze nie rozliczyliśmy. Szkody wprawdzie niewidoczne ale jakaś tam ryska została. Chciałem wprawdzie w przypływie dobroduszności zaproponować sąsiadce że ją w ramach rewanżu „przytrę” w inny sposób, jednak dałem sobie spokój.
Ogólnie jednak dni płynęły spokojnie. Nie mówię że było to lenistwo bo zrobiłem dużo, jednak robiąc własnym tempem, bez pośpiechu, pracuje się przyjemniej. A co zrobiłem? Zrobiłem porządki w szafkach, wyszorowałem okap, wyszorowałem płytki w kuchni, uprałem narzutę ( ręcznie ), wymieniłem klamkę i gniazdko. A pamiętając cały czas o tym że było trochę zabawy z wozem i zakupy więc nudzić się nie nudziłem. No i oczywiście były grane spacery na Plac Zamkowy. Poranne spacery. Na plac pełen mieszających się ze sobą szkolnych wycieczek. Wszędzie słychać było „Proszę pani, proszę pani!!” i „Idziemy idziemy”. Dzieciaki cały czas coś komentowały, cały czas się z czegoś śmiały. A to ktoś wlazł w kupę. A to komuś upadł z hukiem aparat co nieszczęśnik z przerażeniem w oczach: „Co rodzice powiedzą?” podsumowywał: „Nic się nie stało, nic się nie stało”.
I tak sobie siedziałem obserwując dziecięcą beztroskę i sam się trochę taki beztroski poczułem.
Sezon staromiastowy uważam za otwarty.
Rano wstawałem o której chciałem, bez budzika. Bez budzika!
I jeszcze trafiłem na rekolekcje w św. Janie. Poszedłem z ciekawości. Podsumowując nie wszyscy księża to prostytutki w czarnych sukienkach w oparach wódki. Ten gadał z sensem. Warto było poświęcić godzinkę dziennie.
A w sieci to całego spędziłem ze cztery godziny. W telewizornię pogapiłem się wszystkiego może z pięć godzin z czego dwie straciłem na darmozjadów z Grekami.
Aaa i jeszcze bym zapomniał. Jeszcze pocerowałem skarpety.
Nie no. Nie pocerowałem bo czasu nie starczyło. Ale poceruję, poceruję.
Po czym poznać kiedy będzie padać? Po tym że siadam na motór. Właśnie jutro zaplanowałem odbiór sprzęta z przeglądu, pierwszą jazdę i otwarcie sezonu motórowego i właśnie jutro ma padać. Jak wspomnę rok zeszły to za każdym razem jak siadałem na motóra to mokłem. Co za czort? No cóż trzeba się chyba przyzwyczaić.
Podsumowując te ostatnie cztery dni to takie właśnie życie chciałbym wieść. Właśnie takie.
Aha. I jeszcze bym zapomniał. Cały tydzień się nie goliłem. Zarosłem jak dziki. Ale już jest po. Bolała. Jak się rozogoliłem to tak że aż pod pachy zaleciałem.
I jeszcze jedno. Cały tydzień wszystko mi z rąk leci. Aale jak. Spada wszystko. A na dodatek rzeczy wokół zaczynają spadać nawet same. Co to będzie?
Ścieżka 193 Do przodu
2011-03-26
Choć straszą chmurą której niema. Choć tam ta Fudżijama czy ta inna elektrownia w dalekiej Japonii nie pierdzielnęła to ja swoją dawkę promieniowania RTG już przyjąłem. Znaczy nie cały ja a tylko ma noga. No i tak po prawdzie to nie cała noga a sama stopa. A już żeby być tak do końca precyzyjnym to nie cała stopa a tylko palec. Tak. Poszedłem z tym bolącym palcem do doktora! Ja się naprawdę starzeję. Żeby z bolącym palcem do doktora lecieć? Kiedyś nie do pomyślenia. Ale że paluszek przejął się bardzo Wielkim Postem i przybrał barwy adwentowe. A na dodatek postanowił nie pracować i umartwiać się bólem postanowiłem interweniować. Tym bardziej że sezon się zaczął i sztrasznie zależy mi na grze.
A swoją drogą taki spacer z bolącym paluszkiem to bardzo ciekawe doświadczenie. Nigdy wcześniej bym o tym nie rozmyślał. Normalne, zwykła sprawa. Ruszasz nogami i chodzisz, ot wszystko. A jednak nie do końca. Zauważyłem więc że człowiek podczas poruszania się do przodu opiera cały swój ciężar na jednej nodze (zupełnie tak samo jak galopujący koń). No i jak robi krok, to stawiając stopę, najpierw dotyka podłoża piętą. Następnie, tak jakby ruchem kołyski kolejne części stopy dotykają podłoża aż do palców. W ostatniej fazie, kiedy to noga zakroczna ma przejść w fazę wykroczna, do podłoża dotykają tylko palce. Następuje wówczas tak jakby odbicie. I ten to ruch jest dla mnie obecnie bardzo ciężki do wykonania. Można by wprawdzie poprzestać na kontakcie z podłożem tylko pięty, jednak jest to bardzo trudne. Wiąże się mianowicie z tym że druga noga, gdy ta pierwsza opiera się tylko na pięcie, musi bardzo szybko i tylko i wyłącznie własnym rozpędem przemieścić się z pozycji zakrocznej w wykroczną. Wygląda to, niestety, dość zabawnie i pokracznie a na dodatek jest niezmiernie męczące. Ponadto powoduje uaktywnianie się partii mięśni które zwykle podczas chodzenia nie pracują co prowadzi do ich zakwaszenia. Wymyśliłem że jakby tak na środku podeszwy przytwierdzić jakiś taki np. klocek około 4x4 cm to by mogło załatwić sprawę. Jednak nadal to rozważam. Na razie stosuję okłady z kapusty.
A ze spraw naprawdę ważnych to wczoraj na zakupach kupiłem:
-kapustę ( to w celach leczniczych ale nie w aptece ) jakby ktoś też chciał zastosować to przed użyciem zaleca się kontakt z lekarzem lub farmaceutą,
-ziemniaki, 3 kg, ooopss sorki, nie ziemniaki a kartofle – tak jest bardziej poprawnie politycznie,
-cukier, ale przysięgam tylko jeden kilo i naprawdę, naprawdę się mi skończył, naprawdę!
-oranżadę, oranżadę dlatego bo czyniąca cuda coca-cola jest za droga,
-herbatniki, niestety nie mogę podać nazwy,
-i jeszcze cztery bułki i pęto kiełbasy zwyczajnej.
Aha i w Chili Zet był konkurs. Do wygrania week z Peugotem zatankowanym po brzegi. Nie poznali się dziady na mojej błyskotliwości i nie zgarnąłem głównej wygranej. Ale dostałem wyróżnienie i dostanę płytę. Tyyyż dobrze. Potraktuję to jako prezent imieninowy.
A wracając do palca to dla jasności dodam że rzeczony palec to palec prawej nogi. Ten obok dużego palca. W odniesieniu do ręki to tak jakby wskazujący. Ale co tam jeden palec. Jest jeszcze przecież dziewięć zdrowych.
P.S. Smuda czyni cuda. 0:2 z Litwą. A jaka gra takie kibicowanie. Pięknie nie ma co. Coraz bardziej szkoda mi kasiory na te stadiony.
P.S. Rano był śnieg. To ci niespodzianka. Ale już nie ma. Jest Słonko.
Ścieżka 192 Do przodu
2011-03-24
Jesst. Długo oczekiwana. Nie powiem, bardzo na nią czekałem no ale się doczekałem.
Zima tego roku była dla mnie długa jak nigdy. Oj długa. I zimna i ciemna. Dała mi popalić. Zmęczyła mnie bardzo. Nie wiem czy to już starość czy to tylko tak w tym roku trafiło na moją niedyspozycję. Fakt faktem bardzo mnie wyczerpała.
Nie lubię zimy. A najbardziej w tej całej zimie żal mi rękawiczek. Tych pojedynczych, tych zagubionych. Jeszcze 2 tygodnie temu na ten przykład podróżowała ze mną taka metrem. Jeździła ciągle tam i z powrotem w nadziei odnalezienia zagubionej drugiej połówki. Albo też inna która siedziała dwa dni na ławeczce z wiarą że ktoś ją odnajdzie. Nie wspominam już o tych biednych, sponiewieranych porzuconych gdzieś w błocie, gdzieś w rynsztoku. Są takie smutne. Takie samotne. Takie zagubione w tym pędzącym świecie. I takie pełne oczekiwania.
A co znaczy rozdzielić bliźniacze połówki widać wyraźnie na przykładzie jaśnie wielmożnego pana JK. Szaleństwo i obłęd.
A wracając do zimy to no była ciężka ale muszę przyznać że pożegnała się z klasą i obfitością witaminy D w ostatnich swoich tygodniach, wynagrodziła cierpienia.
Na szczęście już jest. WIOSNA. I niech trwa cały rok.
A swoją drogą to sztrasznie dużo towaru pojawiło się na mieście. W głowę zachodzę gdzie to wszystko siedzi zimą. Teraz to aż przyjemnie przejść ulicą.
P.S. Info dla ferii przypominam że w noc z soboty 26 na niedzielę 27 przesuwamy wskazówki zegara o godzinę na przód, do przodu, w przód, przed się.
P.S. A z tą starością to chyba przesadzam bo z poniedziałku na wtorek przytrafiło mi się coś co myślałem że się przytrafia tylko dojrzewającym chłopcom.
P.S. Chyba se palucha wczoraj złamalem u nogi. To się do chirurga czy ortopedy z tym idzie?
Ścieżka 191 Do przodu
2011-03-21
Ale w sobotę dokumenta na PLANETE oglądałem o 18. Kurna. Mocna rzecz. Muszę to jeszcze raz zobaczyć tylko że najpierw muszę ustalić tytuł bo nie oglądałem od początku i nie wiem czego szukać. Ale kurna mocna rzecz. Mocna. Otwiera oczy. A żreć trza. Nie zdawałem sobie jednak do końca sprawy że to aż na taka skalę. Niestety cywilizacja. Ludzkość w swoim pędzie osiągnęła chyba apogeum. Wysysa matkę Ziemie ile się da. A żreć trza. Rację miał Agent Smith że ludzkość jest jak wirus. Rozprzestrzenia się i rozprzestrzenia pożerając coraz więcej i więcej. Maszyneria do pożerania. A żreć trza.
A z innej beczki to otwarcie nowego sezonu w nowej – starej lidze marne. Starej bo już kiedyś tam graliśmy. Wprawdzie w innym składzie i pod inną nazwą ale graliśmy. No i pierwszy mecz – klapa. Źle się złożyło bo dokooptowali nas do pierwszej ligi i od razu trafiliśmy na niepokonanego lidera. A że my dziady stare a tamci młode chłopaki to trzymaliśmy się tylko przez 15 minut pierwszej połowy. Nadmienić muszę jeszcze tylko że nasz pierwszy bramkarz nie mógł przyjechać, drugi też a ten trzeci który bronił to był bo był. Nie można mieć do gościa pretensji bo się starał jednak umiejętności miał/ma jakie ma i co strzał to praktycznie bramka. No i oczywiście sędzia sędziował tendencyjnie czyli przeciwko nam. I w ogóle boisko nie równe, trawa nieodpowiednio zielona a linie krzywe. Wyniku nie podaję bo w prawdziwym sporcie nie o wynik wszak chodzi a o fakt uczestnictwa. Dodam tylko że my żeby grać musimy płacić wpisowe z własnej kieszeni a tamci nie muszą bo mają sponsora a co gorsza to za każdy wygrany mecz dostają po stówce pln. Nie ma więc co gadać. Jakby przyszło oceniać tylko czysto sportowe podejście to bezwzględnymi zwycięzcami byliśmy MY.
A ci faceci to są jednak. Dialog po meczu, w mojej ekipie.
- Byli lepsi.
- No.
- Grało by się inaczej jakby po meczu był browar.
- Hahahaha albo niezobowiązujący sex.
- Niezobowiązujący sex to taki że nie trzeba się później żenić?
- Nie. To taki że nie trzeba się później wycierać.
Oczywiście dla podtrzymania image nadmieniam że w dyskusji tej nie uczestniczyłem a faceci to oczywiście świnie.
P.S. Już nie ważne jak się żyje w zniszczonej Japonii. Nie ważne. Teraz mamy wojnę. Strzelają. Mogła by ta Fudzikura czy inna elektrownia pierdolnąć to byśmy wrócili z Afryki do Azji.
Ścieżka 190 Do przodu
2011-03-18
W piątki mnie tu z reguły nie ma znaczy się nie piszę. Piszę w czwartki co widać poniżej. Jednak dzisiaj czyli w piątek napiszę. Napiszę ( chociaż z reguły nie piszę ) bo jestem wzburzony i gdzieś to wzburzenie wzburzyć muszę. A jak bardzo wzburzony jestem niech świadczy fakt, że piszę w piątek, chociaż z reguły w piątki nie piszę bo piszę w czwartki co widać poniżej.
Ja już kiedyś tu wspominałem nie raz że nie głosuję w wyborach żadnych ani ani tyci. I do bojkotu wyborów nawoływałem. Ale głos mój jak głos wołającego na pustyni był.
Teraz jednak mogę spokojnie powiedzieć że to nie mój prezydent, nie mój. I wcale nie twierdzę że ten drugi byłby lepszy. Wręcz przeciwnie. To głupek jeszcze większy.
Teraz jednak mogę spokojnie powiedzieć.... Nie! Nie mogę spokojnie. Nie mogę spokojnie bo jestem wzburzony.
Do kurwy nędzy. Czy ten prezydent Najjaśniejszej Rzeczypospolitej to jebnięty jest czy za jebniętych ma cały podległy mu motłoch. Do kurwy nędzy, bo inaczej zdania zacząć nie mogę, jak może jechać pisać kondolencje z błędami? Czy do kurwy nędzy szacunek dla nieszczęścia jakie spotkało naród japoński nie wymaga wpisu jak najbardziej poprawnego? Gdzie etykieta? Gdzie wychowanie? Walić byki w takiej chwili? Toż równie dobrze mógł napisać „pierdolcie się”. I co gorsza zbytnio się tym nie przejmuje. Teraz się z tym drugim idiotą na dyktando umawiają. Też sobie porę znaleźli. Przy okazji współczucia nad śmiercią tysięcy dywagują o ortografii. „Przecież nic się nie stało”. „To tylko błąd”. Jasne! Jasne do kurwy nędzy. Mówię uczciwie i jak na spowiedzi że ja w takiej chwili to bym się ze wstydu pod ziemię zapadł i przepraszał, przepraszał, przepraszał.
I jeżeli to za trudne dla prezydenta tak z głowy pisać to mógł się na blachę wykuć, mógł sobie ściągę machnąć czy coś w ten deseń. Nawet nie pomyślał, nawet się nie zastanowił. Co miał zrobić - odpierdolił i heja z powrotem do domu bo micha stygnie.
Nie mogę kurwa. No nie mogę. Japończycy naród z honorem i bardzo na detale uwagę zwracający. Naród w tradycji którego szacunkiem otacza się i wroga i pokonanego. A ten se jedzie z taką niedbałością.
A tam. Niech mnie tam aresztują, niech karzą grzywną za obrazę głowy państwa. Pieprzyć. Ale jesteś pan panie prezydencie burak, prostak i cham. Bez honoru i bez szacunku. Spieprzaj dziadu.
A ci co głosowali niech głosują dalej. Głosujecie w nadchodzących wyborach, i w następnych i w kolejnych. Tylko pamiętajcie że to wy dajecie poparcie takim typom i wy za nich odpowiadacie – nawet jeżeli są tym złem mniejszym. Dla nich liczy się tylko słupek w sondażu. Nic więcej. A dopóki słupek jest syf trwa zadowolony z poparcia.
Na szczęście to nie mój prezydent. Prezydent buuuhahahaha.
Niech mnie oni wszyscy w dupę pocałują.
Ścieżka 189 Do przodu
2011-03-17
Słyszę głosy. Słyszę głosy w mojej głowie. Szepczą i krzyczą. Namawiają mnie do robienia dziwnych rzeczy. Popychają tam gdzie być nie chcę. Staram się z nimi walczyć, staram się nie słuchać, staram się ignorować ale jak długo wytrzymam? Jak długo? Czyżbym oszalał. Zdaję sobie sprawę że nie było ze mną za dobrze ostatnio ale żeby aż tak? Zaczyna mnie to napawać strachem. Wariat. Totalny wariat. Ale dlaczego miałbym tym wariatem zostać. Jak to się dzieje że niektórych takie rzeczy spotykają? A głosy szepczą. Czym je uciszyć? Alkoholem – to tylko chwilowe. Co robić? Co robić? Nie chcę być wariatem. To boli.
A czego żądają te głosy?
Głosy nalegają bym komentarzowanie odblokował.
A mówiąc „głosy” mam na myśli więcej niż dwa.
Motór pali ile palił. A wacha wali powyżej pięciu zeta. Nie jest dobrze.
Ciekawe kiedy i o ile podrożeje ryż? Bo że podrożeje to pewne. Już tata aktorki Agaty zaapelował do rady by wyasygnowała jakieś miliony na pomoc dla Japonii. Podobno dużo tam pól uprawnych zalało. I dam se tę łapę obciachać że już w zaciszu gabinetów się głowią doradcy ekonomiczni jak dwa razy tyle tych milionów odzyskać. Bo co jak co ale ryż to Japońcy kupić muszą. I jeszcze raz szacuj dla narodu Japońskiego. Od czego zaczęli by u nas? Od wprowadzenia żałoby narodowej. A tam?
Ciekawe czy nasi chinole/wietnamcy porobili zapasy?
I jeszcze wiem że zabrzmi to okrutnie ale przydałaby się taka tragedia 10.04. No może 09.04. Tak żeby przyćmić rocznicę bo aż się boję co się u nas będzie dziać. Jak się zacznie. Już teraz jakiś główny pisior śle pisma pełne oburzenia na sposób sprzątania zniczy spod prezydenckiego pałacu 10.03. Ludzie, ja tego nie wytrzymam.
Niech coś pieprznie, niech pierdolnie bo inaczej ja pierdolnę się.
Nadal słyszę głosy w mojej głowie. Nadal słyszę.
P.S. Jestem w polecanych. Wwartało by napisać coś mądrego. Allllllle pier.......niczę to.
Kupiłek kask.
W niedzielę ruszamy z ligą. Ale w nowej lidze. Umrę.
Ścieżka 188 Do przodu
2011-03-12
Ze wszystkich narodowości na świecie najbardziej szanuję Szkotów i Japończyków. Szkotów szanuję bardziej tylko dlatego że są bardziej europejscy. Kultura dalekiej Japonii ma przecież tyle dziwactw które nawet mi, dziwakowi, wydają się dziwactwami. Jednak naród ten ma też w sobie tyle dyscypliny, tyle honoru, tyle cierpliwości że tylko ten naród może doświadczać takiej tragedii i tak dzielnie ją znosić. Historia naznaczona poświęceniem samurajów.
Czy trzeba aż takiej tragedii żeby z czołówek wiadomości znikły polityczne spory? I żeby najważniejszym niusem nie była pikieta obrońców i przeciwników krzyża?
Spleśniały świat.
I dzisiaj Księżniczka zaproponowała wyjście do kina na „Salę samobójców”. Poszliśmy. I już wróciliśmy. A ja wciąż nie puściłem łzy. Cały czas ją wstrzymuję. Cały czas. Wiem że muszę ją uwolnić ale cały czas wstrzymuję. Wstydzę się jej. Czekam na odpowiednią chwilę, aż będzie ciemno, aż nikt nie będzie patrzył. Ciekawe że przez całą drogę powrotną chciałem powiedzieć Księżniczce że chce mi się płakać i nie powiedziałem. Ciekawe że udawałem uczucia których nie czułem. Ciekawe jak trudno okazać słabość. Ciekawe też jak niektórzy wychodzili po seansie uśmiechnięci. Ciekawe.
A jutro?
Jutro wstanę już inny. Bez ciekawości. Wstanę obolały i z zakwasami po dzisiejszej pierwszej po zimie gierce. O rany ale forma zdechła. Dziwne uczucie gdy po kolejnej akcji ma się już tak dość że nie ma się siły stać na nogach. Jutro pojadę na moto bajzel. Może kupię nowy kask na nowy sezon. Pogoda taka że motórów już długo na uwięzi nie utrzyma. Mi się też już ze stajni wyrywa. Ale spokojnie, spokojnie, powoli.
Jakie to wszystko ciekawe i jakie dziwne.
Ścieżka 187 Do przodu
2011-03-10
Warszawa Marzec Czwartek.
ŻYCIE POSRANE CZYLI ZE ŚRODY PEWNEJ WSPOMNIENIE.
Po powrocie na kwadrat wciągnąłem szamę i zasiadłem pogmerać w sieci. A jakoże że ostatnia notka była staromiastowo urodzinowa zaczynam od blogierni. I tu o ździwko aż trzy wpisy. A więc jeszcze jednak ktoś zagląda do starego era zgrzybiałego. Miło. Skłamałbym gdy napisałbym bym żem na coś takiego nie liczyłbym. Wprawdzie w pierwotnym zamyśle urodzinowa wzmianka być miała bez możliwości komentarzowania, tak złośliwie, alem potem sem pomyślał że to nie wypada. Po popatrzeniu co umienia zacząłem grzebać ogólnie. Na głównej stronie w nowych komentarzach zauważyłem wpis kogoś kogo mam tu →
Postanowiłem sprawdzić co gdzie jak wypisuje tym bardziej że mnie życzeń nie wypisuje. O ciekawości zgubna! Okazało się że wpis jest u kogoś kogo kurna nie lubię. Raz kiedyś coś przeczytałem tego kogoś i tak mną tąpnęło że się wkurwiłem. Jednak ktoś ten prześladować mnie począł. Gdzie bym czego nie napisał on –ktoś TEN- już tam był. Mało! Doszło do tego że gdzieś gdzie zaglądałem tylko ja, też się wpychać począł -ktoś TEN. Spieprzaj dziadu!! – zakrzyknąć chciałem raz nie jeden. Ale nie. Wdech wydech wdech wydech. Nie będę się denerwował.
No i tera, o ciekawości zgubna! com wyczytał? Ktoś TEN urodziny świętuje! To nie dość że prześladuje mnie na blogierni to jeszcze się mi w urodziny wpierdziela!!!! O zgrozo. Jedno życzenie mam, a więc, chciałbym żebym drażnił TEN kogoś jak TEN ktoś drażni mnie.
Zamknąłem internata świat i rozejrzałem się po okolicy. W kuchni piętrzy się naczyń góra z dni dwóch. Zakasuję rękawy i zaczynam. Idzie gładko. CZYLI ZET gra miło. Na suszarce naczyń przybywa i robi się coraz ciaśniej. I na prawie końcu samym taka miseczka drzewniana czy może z tworzywa drzewnianopodobującego zaczyna się stawiać. Ja ją na suszrkę ona zaś spowrotem. I przewraca się i spada i fika. Myślę o sile spokoju i delikatnie ją poprawiam. Nic to. Dalej nie chce się zmieścić. Pieprzyć siłę spokoju. .#!#%*@¥¥£±ђŦ§©¡ﻺ♪╦ - leci taka wiązka że jej nawet powtórzyć nie jestem w stanie. Tak na marginesie to sztrasznie przeklęty się zrobiłem. Leci więc wiązka .#!#%*@¥¥£±ђŦ§©¡ﻺ♪╦ . I co? Czy niesforna miseczka się przestraszyła? Czy się uspokoiła? Czy się zmieściła? Ależ tak!!! I ta kolejna i kolejna. Wszystkie się zmieściły i stanęły równiutko w rządku jak honorowa gwardia. Potwierdziła się kolejna moja dewiza że jak nie rzucisz mięsem, jak nie przeklniesz, jak nie opierdolisz to się nie zrobi. I pokrzepiony stwierdzeniem tym podążyłem tanecznym krokiem kręcąc dupskiem jak egzotyczna tancereczka pogłośnić to to co wlaśnie w radiu gra.
A skąd tytuł ŻYCIE POSRANE? A stąd że jak się nie wkurwisz, jak nie opierdolisz, jak nie zbluzgasz to się kurwa nie uspokoi.
Ścieżka 186 Do przodu
2011-03-06
1. O wyjątkowości motóra świadczy najlepiej laska która przy nim stoi. I gdybym tym prawidłem kierował się to dzisiejsza wizyta na wystawie na Marsa to czas stracony. Poziom oceniłbym na średni minus.
2. Na mieście stan napięcia. O siedemnastej derby. Obelgi z obu słychać już od tygodnia.
3. No zapisałem się na bilety. Ciekawe czy wylosuję bo nowych kibiców więcej i więcej i więcej. Skąd to nagle zainteresowanie w narodzie?
4. I to wszystko na co mnie dzisiaj stać.
Ścieżka 185 Do przodu
2011-03-03
Jeżeli by przyjąć że to nie Śmierć decyduje jak, gdzie i kiedy kogo zabrać to można by przyjąć że jest to najuczciwsza sprawa na tym świecie. Czeka każdego, bez wyjątku.
Kiedyś, kiedy byłem piękny i młody, no i zbuntowany, miałem samobójcze myśli. Wielu znam, znałem raczej, rówieśników co nie zatrzymali się tylko na rozmyślaniu. Potem mi przeszło. Gdy zaczęło mi zależeć, gdy pojawił się cel zacząłem się jej bać. Oby nie dziś!, Jeszcze nie! Jeszcze nie osiągnąłem tego co chciałem! A co będzie jak mnie zabraknie! – takie i inne latały mi po głowie. A dzisiaj? Dzisiaj mnie fascynuje. Nie nie palnę sobie w łep. Ciekawi mnie jednak co po niej. Już się nie boję. Wiem że to wszystko to – tutaj proszę wyciszyć odbiorniki – że to wszystko to huj.
Jaki dobry ojciec po drobnym nieposłuszeństwie skazuje swoje dzieci na lata cierpień? Jak tak ma być to już lepiej nie żyć. I niech to się już wreszcie skończy.
Może przyjdzie czas gdy ludzie będą świętować, gdy ktoś ukończy naukę w szkole zwanej życiem i nie będą robić tak absurdalnej tragedii z umierania. Jeśli już, to ludzie powinni boleć nad tym, kiedy ktoś się rodzi i musi rozpocząć całe to nonsensowne życie raz jeszcze ( to nie moje, cytat ).
Mi to już średnio na całym tym życiu zależy. Nie myślę wprawdzie o śmierci, jednak wcale się jej nie boję. Pewnie z tego też wynika zanikający odruch samozachowawczy w konfrontacji ze złem. Patrzę mu prosto w oczy i uśmiecham się wyzywająco. Nawet wówczas gdy ma 200 kilo i dwa metry. „Co mi możesz zrobić” – myślę – „Zabijesz mnie? No! Spróbuj.”
Jedna sprawa mnie jedynie trapi. Niestety coraz bardziej zaczynam odczuwać niepokój związany z przeczuciem że nie spełniłem swojego zadania. Że nie przeżyłem tego co przeżyć powinienem był być. I że jeżeli kiedyś jakieś zło podejmie rękawice i to zrobi to niestety wrócić będę musiał tu ponownie by dokończyć to co naznaczone.
Ścieżka 184 Do przodu
2011-02-27
I znowu jak co tydzień przechodzę przez Plac Zamkowy.
Jeszcze ciemny. Jeszcze zimny. Jeszcze cichy. Jeszcze pogrążony w zimowym śnie.
I chociaż każdy krok na zmrożonej, śliskiej, podstępnej kostce, która tylko czyha by zrobić ze mnie łamagę, wymaga czujności i uwagi, zamykam na moment oczy. Zamykam oczy by przejść te parę metrów, mimo zagrożeń, po tym Placu który będzie tu już za miesiąc, może półtora, z pewnością za dwa.
Tu oto, po lewej, na samym rogu, przy wyjściu z ruchomych schodów stoją motóry. Stoją pachnące drogą. Stoją spokojne i grzeczne. Jednak przyczajone. Jak drapieżne koty. W każdej chwili gotowe ryknąć, błysnąć pazurami i wzbudzając ogólny popłoch pomknąć w poszukiwaniu dalszych przygód. Obok nich ich właściciele. Stoją dziarskie dziewczęta i chłopcy i rozprawiają o wietrze we włosach. Dalej po prawo, tuż pod kolumną, na parkiecie z tekturowych pudełek młodzi tancerze wykręcają ciała dla uciechy licznych gapiów. Może i któryś z nich rzuci im tam parę groszy. Jeszcze dalej, przy zamku, oczekuje na klienta stara dorożka. Stoi leniwa i zamyślona. Wspomnienia całych wieków wystukanych o bruk uderzeniami kopyt złuszczają się pozieleniałą farbą. Starą szkapą co chwila wstrząsa przeszywający całe ciało wstrząs. Koń podnosi nogę i uderza kopytem o kamień. Słychać ten charakterystyczny stuk na całym Placu. Jednak po chwili znika zagłuszony przez uderzenia zamkowego zegara. A wokół pełno przechodniów delektujących się ciepłem odbijanym od murów. Jest gwarno. Jak w ulu. Ale to nie jest uciążliwy hałas. To jest ten przyjemny szum, to przyjemne drżenie powietrza wzbudzane radosnym śmiechem. Ktoś pyta. Ktoś kogoś woła. Ktoś kogoś nagle spotkał. .A w tym tłumie gdzieniegdzie zastygłe w poważnym skupieniu szkraby. Tak pełne energii, tak zazwyczaj rozbiegane i nieuchwytne, teraz w skupieniu i z napięciem jakby od tego zależały przyszłe losy całego świata, walczą z lodem który w swej złośliwości dopływa już prawie do łokcia. Nie uronić ni kropli. A obok, przy barbakanie rozstawiły się stragany. Miedzy ławeczkami. Pełne różnego rodzaju błyskotek i świecidełek. Z białym orłem na tiszertach i syrenką na kubkach made in czajna.
Siadam miedzy nimi na jednej z wolnych ławek. Zwracam twarz ku słońcu. Przez zmrużone powieki zerkam. Przechodzi właśnie ta hipnotyzerka ze ścieżki 134. Przeszła ach. Zerkam dalej, za Wisłę. Tam góruje Narodowy Mam wszystko czego mi do szczęścia trzeba.
Oooooooo. Nagłe zachwianie równowagi otwiera mi oczy . Nadludzkim wysiłkiem łapię ostatnią odrobinę przyczepności i wracam do pionu. Uff. Było blisko.
Jestem z powrotem. Zimno. Ciemno. Cicho. Ale już niedługo. Już niedługo. Za miesiąc, może półtora, z pewnością za dwa…………
Aha i jeszcze. Dokładnie tydzień po ferri ->
mogłem napisać to samo. Tzn nie dokładnie bo nie co do minuty, ale siedem dni już tak. Nie napisałem bo w przeciwieństwie do – nie czuję się dziwnie.
Aha i jeszcze. Po 22 minutach dzisiejszych zawodów przy Konwiktorskiej 6 miałem dosyć poziomu, a po następnych pięciu także zimna. I o ile to drugie dałby się znieść to tego pierwszego już nie.
Komentarzy: 9
Ścieżka 183 Do przodu
2011-02-25
Z reguły jest tak że jak coś wyczytam u kogoś z tych gdzie zaglądam to zaraz coś podobnego znajduję u kogoś innego z tych co gdzie zaglądam. Nie żebym podejrzewał ich o jakiś spisek. Nie. Nigdy w życiu. To czysty przypadek a raczej prawo w które wierzę, czyli prawo serii.
Ostatnio prawo serii trochę zaczęło walić w facetów. Najpierw w ich podgatunkowość a następnie w brak czysto sanacyjnych obyczajów. O ile to pierwsze mogę jeszcze przemilczeć to do drugiego się ustosunkuję a raczej zaprotestuję.
Nie wiem jak reszta podgatunku ale ja osobiście z wielką przyjemnością korzystałbym i stosował te staroświeckie zwyczaje. Ale czy Kobiety same tego chcą? Czy same nie odstraszaja podgatunkowców z staroświeckim podejściem. Kobiety nowoczesne.
Jak się wita nowoczesna lady? Szufla jak facet z facetem! Jak ucałować tak podaną dłoń nie wykręcając jej na siłę? Kiedyś lady wyciągała dłoń a uniżony podgatunkowiec całował koniuszek z nabożną czcią.
Albo jak otworzyć drzwi powozu przed nowoczesną lady? Jak skoro jest kierowcą? Kiedyś lady jak księżniczki były wożone. Tera same wciskają gaz.
A jak odsunąć krzesło by mogła usiąść? Jak w ogóle ustąpić miejsca? Jak to zrobić bez spojrzenia pełnego podejrzenia?
Współczesne panie są samodzielne i jako takie szczególnych względów nie wymagają.
Więcej. W swoim odkobieceniu stają się coraz bardziej męskie. Co to dla nich wypić gorzałki? Co przekląć jak diabli? O stylu ubierania nie wspomnę, bo o tęsknocie za sukienkami już wielokrotnie wspominałem. W zapełnianiu więziennej celi też nie zgorzej się starają.
I tylko żal. Mi żal tych kobiet kobiecych i czasów gdy takimi drobiazgami można było okazywać należny im szacunek.
Nie będzie mężczyzn gdy kobiet brak. Nie mam co do tego złudzeń. Podaż rodzi popyt ( czy jakoś może odwrotnie ). Więc nie ma co marudzić. I to ja podobno marudzę! Więc nie ma co marudzić.
A lepiej nie będzie. Popatrzeć wystarczy na dorastający narybek. Chłopaka od dziewczyny nie odróżnisz. Amen.
A mnie żal.
21.02. Poniedziałek 07:45. Minus 16, słonecznie jak diabli, motorów* nie zaobserwowano ale trzy panie w spódnicach** a i owszem.
22.02. Wtorek 07:50. Minus 18, słoneczniej niż słonecznie jak diabli, zero motórów*, zero pań w spódnicach**
23.02. Środa 07:45, Minus 17, Mało słonecznie, prószy, motórów* oczywiście zero ale cztery panie w spódnicach** a i owszem ( jedna ta sama co w poniedziałek )
24.02. Czwartek 07:40, Minus 16, też mało słonecznie, słonko zamglone, motórów* zero, pań w spódnicach** – dwie.
*z wyłączeniem skuterów tele pizza
** z wyłączeniem spódnic dłuższych niż 20cm pod kolana, z wyłączeniem spódnica + leginsy
07:58 Piątek 25.02. Minus 15 słonecznie
Ścieżka 182 Do przodu
2011-02-20
Miota mną jak oceanem. Raz spokojny jestem i gładki jak lustro oceanu wody. Innym zaś razem szaleję i się wyładowuje jak sztorm największy.
Chwile ciszy i błogości w nawałnicę zamieniam niewielkim podmuchem rozpoczętą.
Uwielbiam ten spokój. Jakże miło i przyjemnie wówczas jest. Błogość i ironiczny nad światem uśmiech.
A te bałwany spienione, ta piana z ust doprowadza mnie do rozpaczy. Osłabia mnie i wycieńcza. Podłamuje pewność i wprowadza zrezygnowanie.
Jestem nieznośny. Jestem nieprzewidywalny. Jestem a raczej nie ma mnie. To coś na me podobieństwo, to coś rozchwiane, to coś obłędne, coś szalone. Straszne.
Obecnie jest lepiej. A byłem już blisko, blisko, bardzo blisko ciemnej strony mocy. Może to dzięki dniom dłuższym, słoneczku częstszemu i temperaturze wyższej ( idzie ochłodzenie ). Chwil spokoju więcej coraz. Czy to jednak nie cisza przed burzą? Och niech już tak będzie, niech będzie cicho i spokojnie.
Dużo o tym myślę. Siła jaka, moc jaka sprawia że dnia jednego jak baranek potulny jestem a innego dnia baranka tego morduję i zarzynam. Co wpływa na mnie? Bo że ( Boże!!? ) sam nad tym nie panuję to już pewien jestem. Jak to się dzieje też że raz wszystko układa się lekko i przyjemnie a ścieżka każda prosta i radosna. Innym razem zaś czego ręka moja dotknąć nie zdąży, myśl nie obejmie staje murem i przeciwności piętrzy. Świat, życie raz mi pomaga, raz przeszkadza. A chęć dobra trwa we mnie wciąż, każdego dnia pragnę szczęścia, radości, dla wszystkich. I jaki wpływ mam sam ja na to że raz mi się to udaje a raz nie. Jaki wpływ mam ja?
I nurtuje mnie pytanie czy dzieje się to w co wierzę czy wierzę w to co się dzieje???
.........tam potem jest jeszcze jak Franz siedzi na brzegu i patrzy w ten ocean. Piękna scena ale niestety tu urwana a nigdzie indziej nie znalazłem.
Ścieżka 181 Do przodu
2011-02-17
Urzekł mnie ten wczorajszy mecz kanonierów z barsą. Można? Można! Można kurna grać. W całym meczu Arsenal 16 fauli a Barca 13. I jakbym miał powiedzieć szczerze to pamiętam może ze cztery. O czym to świadczy? Ano o tym że sfaulowany zawodnik zaraz wstawał i gra była wznawiana. Że nie było żadnych turlanek, żadnego leżenia z potwornym grymasem bólu na buzi, żadnego ostentacyjnego ściągania getr i oglądania sinego stłuczenia. Oni po prostu grali. GRALI W PIŁKĘ!! Jak mężczyźni. Bez ceremonii, bez przeciągania, bez ściemy. Super, Jak mężczyźni.
Fanem ręcznej nigdy nie byłem. W podstawówce miałem takiego nauczyciela od WF-u co strasznie chciał nas do tej ręcznej przekonać. Miał ksywę: Dziura. Ksywa ta jego wzięła się stąd że Dziura jako facet postawny facjatę dużą też miał. I jak Dziura rozdarł gębę to to nam małym chłopcom zdawało się że właśnie otworzyła się jakaś dziura w przestrzeni. Czarna dziura. Lepiej było tej dziury unikać. Wzbudzała respekt. I Dziura tłumaczył ( często wzbudzając respekt ) że szczypiorniak to gra dla chłopców z jajami. I choć baliśmy się bardzo - ducha uwielbienia dla nożnej nigdy w nas nie zgasił. My walczyliśmy pokryjomu kopiąc się po piszczelach i kostkach. Nożna to był dla nas sport dla chłopców z jajami.
A teraz gdy oglądam relacje w TV widzę jednak że Dziura miał rację. Ostatnie mistrzostwa naszym w Szwecji nie wyszły. Cóż. Ale taki mecz w ręczną jest tak pełny walki, tak pełny zacięcia że patrząc potem na nożną można normalnie usnąć. Każden jeden futbolista po najmniejszym nawet szturchnięciu rodem z ręcznej najpierw zrobiłby efektowną turlankę, potem po wyczekaniu na zbliżeni kamery - oskarowy grymas bólu na twarzy a następnie zszedł z boiska i nawet gdyby na nie jakimś cudem medyków wrócił to do końca zawodów kuśtykał, trzymał się za żebra i pokazywał jak to się poświęca cierpiąc.
I już nawet straciłem chęć do śledzenia tych nożnych gwiazd – aktorów. Nie wiem tylko jak mam się dalej zapatrywać w kontekście tego co wczoraj pokazali z Londynu. Jedna jaskółka wiosny nie czyni ale jednak można. Jednak da się. Da się grać i w nożną jak faceci z jajami! Bravo Arsenal. Bravo Barcelona. Ciekawe czy dzisiejszy mecz w Poznaniu sprowadzi mnie powrotem na ziemię?
Apropo facetów z jajami. W poniedziałek 14.02. godz 07:46 temperatura otoczenia minus 8, słonecznie - zaobserwowano jeden motór. Wtorek godz 16:55 temperatura otoczenia minus 6, słonecznie - zaobserwowano motór drugi. Środa godz 07:50 temperatura otoczenia minus 11, bardzo słonecznie - zaobserwowano motór trzeci. Ja pierdzielę. W takie zimno jeździć na motórze. To muszą być faceci z jajami. Tylko czy albo raczej jak wyglądają te jaja po takiej jeździe?
I czy te pierwsze jaskółki czynią wiosnę? Zaraz, zerknę za okno. Nie. Niestety nie, pada, wieje, mrozi.
Ścieżka 180 Do przodu
2011-02-12
Lecę.
Lecę, lecę i lecę. Lecę ale ……… w dół. Czyli spadam. Spadam i spadam. Spadam w ciemność. Próbuje się bronić. Macham rękoma, macham nogami, macham uszami by spadanie powstrzymać. Nic nie pomaga. Zwijam się i naprężam by oporem powietrza spadanie powstrzymać. Nic nie pomaga. Coraz ciemniej, coraz zimniej, coraz straszniej, coraz gorzej. Zaczynam się czuć jak kupa która właśnie opuściła otwór odbytu i ruchem jednostajnie przyśpieszonym zdąża w ciemną czeluść szamba. Bliżej i bliżej, szybciej i szybciej. Kolei losu gówna nic nie zmieni. Straszna siła przyciągania, niewzruszona i niezmienna, dokona dzieła. Szambo czuję. Już nawet nie walczę, nawet się nie bronię. Jedno wielki gówno. Ot co. I właśnie w chwili, właśnie w momencie kiedy ja-gówno mam plasnąć o ohydną skorupę szamba odczuwam świeżą miękkość trawy. Trawa. Kwiatki. Jasność.
Zdziwienie.
A więc nie trafiłem do szamba? Trafiłem na piękną łąkę. Wkoło zielono i świeżo. Kolorowo. Pięknie. Ulga. Radość. Ja-gówno nie jestem już zwykłym gównem a jakby to ująć-nawozem. Życiodajnym, odżywczym nawozem. Ale co to? Przecież nie jestem gównem, nie jestem nawozem - jestem pięknym kwiatkiem! Przecież nie jestem gównem! Jestem kwiatkiem! Czuję się wyśmienicie. Słonko miło grzeje. Nastawiam się na jego promienie. Ciepło. Kolorowo. Wokół pełno pięknych kwiatów. Radosnych i kolorowych jak ja. Mrugamy do siebie radośni. Szczęście. Jestem tak dumny. Czuję siłę. Czuję moc i chęć by rosnąć, by się rozwijać. By widokiem i zapachem cudownego kwiatu cieszyć całą łąkę. A więc do góry. Do góry! Wyżej i wyżej. Ku słońcu. Jestem większy jestem piękniejszy. Ach jak miło. Rosnę i rosnę. Cieplej i jaśniej. Ku niebu. Ja-piękny kwiat! I właśnie w chwili gdy już, już mam dotknąć nieba, już zanurzyć się w błękit jasność znika. Jakby ktoś wyjął wtyczkę. Zaczyna coś cuchnąć. Zaczynam odczuwać obawę. Ciemność. Ciemność i nieprzyjemny smród wzmaga strach. Strach rośnie. Gdzie radość, gdzie spokój, gdzie szczęście, gdzie chęć wzrostu, gdzie nadzieja?? No gdzie? Gdzie jestem? Zaczynają wracać wspomnienia. Powoli ale systematycznie odtwarzam zapomniane obrazy. Kiedyś chyba już tu byłem? Rozglądam się pełen złych przeczuć. Nie! Nie, ja nie chcę! To nie możliwe! Przecież było już tak fajnie, tak miło. Dlaczego znowu wróciła ciemność i strach. Rozglądam się jeszcze raz dla potwierdzenia złych przeczuć. Niestety. To jednak prawda.
Znowu jestem w czarnej dupie.
Szach i mat.
Pisało:
ŻYCIE
Ścieżka 179 Do przodu
2011-02-08
Pięknych jest spraw na świecie mnogo. I chociaż nie widziałem na własne oczy plaży z palmami na oceanicznej wysepce wierzę że jest śliczny widok ów na ten przykład. Albo taki wodospad na rzece Corrao lub karnawał w Rio. Na pewno są wspaniałe. Ale po co szukać tak daleko. Czyż letni zachód słońca na mazurskich jeziorach nie jest zachwycający? Spokojny wieczór nad szumiącym Bałtykiem?
Są. Dla mnie są.
Jednak dla mnie wszystkie te piękności tracą swą cudowność przy ….. Hmm i teraz. Napisać czy nie napisać? A jeżeli napisać to czy można to/te/je ze sobą zestawiać/porównywać. Nie jest ze mną jeszcze widzę tak źle że mimo tych wszystkich szalonych ostatnio notek rozważam czy aby wypada. Nie jest też jednak i dobrze a więc
Wszystkie te piękności tracą swą cudowność przy …. hmmm zestawieniu z ciepłą, ach wilgotną cipką - no to pojechałem – a co tam raz się żyje. No ale co mam powiedzieć. Tak czuję.
I martwi mnie tylko tak wielki brak szacunku dla rzeczonej. Nie trzeba się zagłębiać w najohydniejsze zakamarki Internetu by tego doświadczyć. Nie potępiam bynajmniej pornografii jako takiej. Ukazanie cipy w pięknych okolicznościach przyrody uważam za słuszne i wskazane. Nie można wszak ukrywać takiego piękna. Jednak w wielu przypadkach jest to aż niesmaczne.
Z tego myślę bierze się taki brak szacunku dla kobiet ze strony wielu facetów. Po prostu cipa nie jest dla nich czymś zachwycającym A jak się czegoś nie podziwia nie można tego szanować. A jak się nie podziwia cipy nie szanuje się całej kobiety. Nie może trwać jedno bez drugiego. A i wiele samych kobiet straciło do niej szacunek. Szastają cipą na lewo i prawo.
Ja podziwiam i zachwycam się cipą.
Nie mówię wcale jednak że kobieta to tylko cipa. Nie. Wszak wiadomo wszem że pasjonuję się nogami. No piłką nożną – też, ale tu konkretnie chodzi mi o nogi kobiece, kobiece nogi. Stopy, łydki, kolana i uda. I wiem i podziwiam i dłonie i szyję i oczy i plecy i usta i piersi i ręce iiiii. Ale. Ale wszystkie te uznać muszą niekwestionowaną wyższość cipy.
Co to jednak za słowo – cipa. Nie nazbyt obraźliwe? Z drugiej zaś strony to jak inaczej? Narząd? Organ? Zdrobniale też mi nie pasuje. Bo czyż powinno zdrabniać się tak ważne nazwy? Zdrobniale od króla będzie królik, od prezydenta - prezydencik itp.. A to nawet lekko zalatuje pogardą i śmiesznością. Zostaję więc przy cipie. Nawet nie cipce a cipie.
Nie mówię wcale jednak również że w każdej kobiecie cipa staje się celem nadrzędnym. Nie.
Mówię tylko że jest piękna.
A więc mówiąc współcześnie cipa rulez, cipa rządzi. Ja tak mówię. Cipa rządzi.
No!
Takie rzeczy tylko w erze tzn u era.
A napisać mogłem o niedzieli, o słoneczku, o Placu Zamkowym, o pierwszych motórach na mieście. Napiszę, napiszę.
Ścieżka 178 Do przodu
2011-02-03
I tak trwają razem chłód, śnieg i wiatr – te trzy. A wiatr boli najbardziej.
Ejże tam panowie meteorolodzy i klimatolodzy.
Hej hej panowie naukowcy co siedzicie na wiecznej zmarźlinie Szpicbergenu. Gdzież ach gdzież te wasze przepowiednie globalnego ocieplenia? Gdzie? Czy wasze badania to li tylko brednie. Może zamiast badać popijacie łyskacza dla rozgrzewki i zabicia nudy. A na koniec miesiąca piszecie w raporcie tą pierwszą bzdurę jaką przywodzi na myśl skacowany umysł. Ja tego ocieplenia nie widzę, a raczej nie czuję. Wręcz przeciwnie. Czuję ochłodzenie. I poświęcić gotów jestem całą warstwę ozonową by to odczucie zmienić.
Połowa czarnego nieba siwa. To E C Żerań. Szara plama rozpełza się po tej ciemności. Dobry znak. Znaczy w domu będzie ciepełko. Ale tylko w domku. Zanim tam dojdę zdążę jeszcze porządnie zmarznąć.
Spieprzaj dziadu – jak rzekł swego czasu „wielki” – a raczej spieprzaj dziadówo.
A dość już tej zimy. Ja mam dość. Już aż mnie boli. Boli mnie fizycznie i psychicznie. I najgorsze w tym jest to że ból fizyczny rywalizuje nieustannie z bólem psychicznym o to który jest silniejszy.
Kto miał się pochorować – pochorował się. Kto złamać rękę / nogę – złamał. I co smutne – kto zamarznąć – to niestety zamarzł.
W ulice i chodniki te dwadzieścia a może i więcej baniek poszło. I starczy – bieda aż piszczy i bez tego.
A więc pani zimo. Apel mój. Była pani – była. Odnotowane, odfajkowane, lista podpisana można sobie śmiało pójść. Ja już dziękuję , mnie wystarczy. Mnie już wszystko boli.
Nie, nie lubię zimy o nie. Nie, nie lubię zimy o nie. Nie lubię zimy. Zima mnie boli
Ja już chcę wyjść rano uśmiechając się do wschodzącego słoneczka i wsłuchać w poranny ptaków śpiew. Obecnie ciemność widzę i wyłącznie złowieszcze wron krakanie i srok skrzek słyszę.
Cudem są dla mnie tylko te ostatnie, nieliczne niedobitki. Te prawdziwe i zahartowane. Bohaterskie i wspaniałe. Te panie które mimo trzaskającego mrozu zakładają spódnice. Podziwiam. Doceniam. I dziękuję – to promyk ciepła. Nie są to wprawdzie spódnice spodziewanej przez mnie długości, ale nie róbmy scen, dobre i to. Może i wygodne, może i uniwersalne są spodnie. W takich okolicznościach pogody nie widzę przeciwwskazań. Jednakowoż taka myśl mi przychodzi : Po czym poznać prawdziwą kobietę, kobietę z kobiecą duszą ?- po tym czy chodzi w spódnicy / sukience, nawet w zimie.
P.S.
26.01. 16:30 CIEMNOŚĆ
27.01. 16:30 JASNO
Notki
Ścieżka 177 Do przodu
2011-01-29
.......i nic więcej w temacie. lepiej ująć tego potrafiłbym nie.
Ale dodam. Dodam coś bo do pisania skłoniło mnie pewne zdarzenie.
W powszedni dzień do pracy wychodzę tak koło za 15 7-ma. Zimą to jeszcze ciemno. Często mijam wracającą do domu moją sąsiadkę z naprzeciwka po porannym spacerze z pieskiem. Bardzo, ale to bardzo miła starsza pani, coś tak koło 70-ątki. Nieraz z gazetą, nieraz z bułkami na śniadanie, nieraz tylko z pieskiem – różnie. I kurna w czwartek jakaś menda wyrwała tej starszej kobiecie torebkę. Nic wprawdzie wartościowego w torebce nie było ale nie o straty materialne się rozchodzi. Większa szkoda powstała w psychice tej pani. I następnego dnia, i dni dwa później opowiadała i pewnie jeszcze nie raz pani ta do zdarzenia tego z drżącym głosem wróci.
I pytam się, po co taka złodziej żyje?, po co żyje?, po co taki żyje? Że też kurwa mać nie trafiłem, nie widziałem, nie napatoczyłem się. Tyle razy mijałem tą panią ale kurna nie wtedy. Nie chcę przeklinać, nie chcę ale inaczej się nie da,ale bym skurwysyna zajebał. Napierdalał w ten zasrany łeb. Po co taki kurwa żyje? Po co żyje?
Łapię się ostatnio na tym że chyba szukam takich sytuacji. Chodzę, rozglądam się i czekam. Czekam aż mi jakaś taka menda napatoczy. Jak będzie krzywdzić kogoś słabszego, bezbronnego. Nie ważne czy będzie menda sama czy w kilka mend i czy będzie większa czy mniejsza niż er. Nieważne. Nie daruję. Nie odpuszczę. Ale albo sam zginę albo zajebię mendę.
I łażą takie mendy kurwa. Tych dwóch co zabili policjanta na przystanku rok temu. Czekają na wyrok. Mniejsza z tym czy to policjant był czy mógł być kolejarz lub jakiś geodeta. Był człowiek. Ojciec i mąż. A takich dwóch skurwysynów spieprzyło życie wielu ludziom. I po co tacy żyją? po co żyją?
Albo przywożą dwuletnie dziecko na oddział. Siniak na siniaku. Nie ważne matka, ojciec czy konkubent. Napirdalałbym w co się da i patrzył czy równo puchnie.
I ci niewyżyci. Zamiast zadowolić się ręcznie lub dogodzić kurwie to nie. Łażą i szukają samotnych kobiet, a co gorsza i dziewczynek. Jak bym takiemu wsadził jaja w drzwi, jakbym przypierdolił parę razy drzwiami. A potem łep miedzy futrynę i też niech się męczy, niech czuje, niech go boli. Bo tak zajebać bez doświadczenia co to ból to za łatwo. Nich się męczy zanim zdechnie, łajza. I dźgał swoim szwajcarskim wieloostrzowym nożem. Dźgał mendę ostrzem najmniejszym, najmniejszym niech dłużej męczy, niech cierpi, niech jęczy niech zdycha w bólu. Może zanim zdechnie coś wreszcie do niego dotrze. Że niszczył, że niszczył spokoj i radość, że odbierał nadzieję. Niech zdycha.
Mówią teolodzy nie ty życie dałeś, nie ty odbieraj. Ale po co taki żyje? po co żyje? No kurwa po co?
Czytam co napisałem. Boję się. Zaczynam bać się siebie i o siebie. Szalony jestem bardziej i bardziej. To jakiś obłęd chyba.
Ścieżka 176 W miejscu
2011-01-25
- Cześć.
- Cześć.
- Co tu robisz?
- Chodzę. A ty?
- Stoję.
- Aha. To na razie.
- No. Cześć.
W taki oto sposób spotkałem ostatnio w Arkadii taką dawną znajomą. No może znajomą to za dużo. Po prostu mieliśmy kiedyś wspólnych znajomych i byliśmy z raz w Parku. I to wszystko – znamy się. A że zbytnio nie podchodził mi jej styl bycia więc sympatią szczególna nigdy jej nie obdarzałem. A po co więc wspominam to spotkanie. Nie widziałem osoby z piętnaście lat ( cud zresztą że się poznaliśmy ) ale tak z pół roku temu opowiadała mi taka inna moja bliższa znajoma która z tą oto spotkaną ma częstszy kontakt pewną że tak powiem „ciekawostkę?”.
Ta spotkana związała się z takim gościem. Poznałem gościa swego czasu też. Grubas ( raczej bycior ) i rozwodnik z dwiema córkami. Ale osobiście do niego żadnych zastrzeżeń. Raz zrobiła ( ta co ją spotkałem w Arkadii ) spotkanie koleżanek. Śmiechy, chichy jak to baby. Do czasu aż ten gość odciągnął jedną z nich na boczek i zażądał by mu obciągnęła. Koleżanka zrobiła o co ją poproszono lecz sprawa się niestety rypła. Było trochę nerwów jednakowoż na koniec opowieści dowiedziałem się że ta spotkana i tak chce mieć z nim dziecko.
No i stała właśnie przede mną a brzuszek zaokrąglony widoczny wyraźnie.
Żeby to jeszcze jakiś element był ale nie, ludzie wykształceni, średnia krajowa z dużym plusem. W głowie mi się to mieści i dziwię się. To wszystko jest posrane.
Śmierdzę. Mój umysł wali szambem. Kogo ja chcę potępiać, wyśmiewać czy umoralniać? Wymyśliłem sobie świat i pragnę by cała reszta żyła tak jak ja to widzę. Nie. Nie podoba mi się to ale przecież to tylko mój osąd. Śmierdzę padliną bo cała ta sytuacja nie daje mi spokoju, a przecież to nie moja sprawa.
Pytam siebie który z bohaterów „historyjki?” jest najbardziej odrażający. Osądzam ich a przecież to jest ich życie. Śmierdzę. Świat mi śmierdzi.
Rzygać mi się chce. Rzygać mi się chce tylko nie wiem czy na to co opisałem czy na tą moją moralność.
Ścieżka 175 W miejscu
2011-01-20
Zapewne niektórzy co tu zaglądali i zaglądają (mimo wszystko) mogą odnieść wrażenie że er ma doła. Zapewne tak. Ale jest dużo gorzej jeżeli chodzi o to co o tym wszystkim sądzi sam er. Er utwierdza się coraz bardziej w przekonaniu że zwariował, oszalał a co najmniej jest dziwakiem. O tak, er jest dziwakiem.
Zanurzam się jak co wieczór w wannie. Uwielbiam leżeć w ciepłej wodzie i czytać. Jednak jak ta moja kąpiel ma się do takie np: Sudanu. Tam ta ilość wody wystarczyłaby na przeżycie nie wiem ilu i nie wiem ilu dni i ludzi. Pewnie wielu. I co? Mam o tym nie myśleć? Byłoby łatwiej. Ja niestety myślę. Myślę o bezsensie takiego układu. I nie uważam bynajmniej by ta moja przyjemność w wannie miała jakiś zły charakter. Złe jest to co spotyka ludzi tam.
Czy bogactwo i bieda muszą trwać razem? Nie uważam bogactwa za coś złego. Wręcz przeciwnie. Jest wskazane i potrzebne by korzystać ze wszystkich dobrych rzeczy. Po cóż ten stwórca, Bóg, Siła Wszechświata, czy jacyś tam kosmici jak uważa von Daniken stworzyli tyle tak pięknych miejsc. Po cóż dali miłość i sex, pokój i radość? Po co skoro tak wielu ludzi nie może z tego korzystać. To czysty sadyzm. Czego ma to uczyć? Kiedyś uważałem że wszystko ma swój cel. Bądź dobry, trwaj w wierze a otrzymasz w nagrodę najwyższe szczęście. Jak w sporcie. Walcz i trenuj, wylewaj litry potu, zaciskaj zęby a osiągniesz sukces. Jednak co z ludźmi którzy już na starcie nie mają szansy na sukces? Nowonarodzone kalekie maleństwa, co z tymi co giną z głodu i przemocy, co z upośledzonymi? No kurwa co?
I ja w tym wszystkim mam tak o sobie żyć? Kupować telewizory, dywany i meble? Nie myśleć?
Nie mogę tego pojąć. A im bardziej chcę pojąć tym większe szaleństwo we mnie.
Czy ból narodzin to zapowiedź życia?
Oooo cudowna niewiedzo. Oooo zbawienne zapomnienie. Ooooo błogie niemyślenie.
Ścieżka 174 W miejscu
2011-01-16
Śnieg znikł. Wczoraj cały dzień padał deszcz. Mżył czy siąpił cuś w tym guście. Dzisiaj nie pada. Temperatura 4. Odczuwalna nie wiem jaka bo jeszcze nie wychodziłem. Odczuwalny za to permanentny brak słońca. Wciąż niskie ciężkie chmury. Ze mną nadal nie dobrze tym bardziej że ostatnio :
Jak co rano dnia powszedniego gdy na zegarze wybija osma odpalam ścierke – moje narzędzie pracy i zaczynam ściągać pocztę. Znowu dziesiątki emajlów i znowu dziesiątki do roboty. Czytam ze znudzeniem do czasu kiedy trafiam na wiadomość treści, treści zgoła odmiennej:
Z niewyobrażalnym bólem serca powiadamiam, że nasz kolega Marcin xxxxxx zmarł dzisiaj w nocy. Powodem był udar mózgu. Miał 36 lat. Był pracowitym uprzejmym kolegą. Nie mam słów by opisać ten ból. Zostawił żonę w 6 miesiącu ciąży.
Pozdrawiam
Jarosław xxxxxxxxxxx
Staram się skojarzyć człowieka. Niestety nic z tego. Przeszukuję więc skrzynkę. Wywala mi 3 ( słownie trzy emaile ). A więc zrobiliśmy jakiś dil. Nie pamiętam jednak szczegółów. Najprawdopodobniej rozmawiałem pewnie też z człowiekiem i telefonicznie. Na chwilę zapominam o całej reszcie emajlów. Myślę. Ja tu siedzę i stękam że robić trza. A ten oto młody człowiek już zimny. Pewnie by z chęcią się zamienił ze mną na miejsca. Zostawił żonę w 6 miesiącu.
Boże, myślę, jaki to cel przyświecał takiej a nie innej twojej decyzji. To nie byłby lepiej zabrać mnie tam? Ten młody człowiek pewnie pełen oczekiwania, pełen entuzjazmu a ja. Ja znudzony i zmarudzony.
Czy Boże zwany Dobrym Ojcem możesz zabrać ojca temu nienarodzonemu? Zabrać męża tej młodej matce? Zostawić ją z bólem w takim momencie? I Ty - Dobry Ojcze patrzysz na to z góry?
Może uśmiechasz się złośliwie?
A może chcesz doświadczyć moją wiarę? A więc już nie musisz. Moja wiara umiera. Umarła. Jakbym nie patrzył, jakbym nie chciał ufać w boski plan czegoś takiego zrozumieć nie potrafię.
I padł mi komp ostatnio. Mam takiego znajomego co już nie raz mi go naprawiał. Naprawdę świetny, miły, uczynny, sympatyczny gość. Dzwonię więc w potrzebie. Dzwonię dzień – zgłasza się poczta. Dzwonię drugi – to samo. Dzwonię trzeci – nadal cisza. Dzwonię czwarty – bez zmian więc wykręcam numer do innego gościa, naszego wspólnego kolegi który ma z tamtym lepszy kontakt.
- Ty, ale on już od pół roku nie żyje – uzyskuję odpowiedź.
Szok. A dam se łapę obciachać przy ramieniu że jak dzwoniłem i pierwszego i drugiego i tego trzeciego dnia to nie mogąc się dodzwonić kląłem w duchu a i pewnie i na głos złorzecząc na niego i na cały świat.
Powiedz Boże więc dlaczegóż zabrałeś i tego? Czy też Ci komp padł? Pewnie tak bo całkiem Ci się system posypał.
Ścieżka 173 Do przodu
2011-01-13
Przysypiam w metrze. Nie rano. Po południu. Po południu. Nie to żebym był jakoś wyjątkowo zmęczony. Ale sobie przysypiam. Może to po nieprzespanej niedzieli? Pobudka była zero pięć : trzydzieści ( przecież było zero trzy : trzydzieści, nie wiem skąd się to pięć wzięło - dopisane 15.01 ). Potem jazda w tych ciemnościach. Ech żeby to już było lato. Latem o tej porze to już widno. A teraz? Teraz ciemno. I ta mgła. Jazda była niezła. Ciemno. Mgła jak cholera. I gołoledź. Ależ ślisko było. Nie pamiętam kiedy ostatni raz miałem takie warunki w podróży. Max prędkość sześćdziesiąt. Szybciej się nie dało. Tzn dało się ale daleko by się nie zajechało. I tak, jadąc tak wolniutko, zliczyłem zaspę w Toruniu. Szczęściem ruch był mały i się nic nikomu nie stało. Gdy się rozwidniło, na wspomnienie tej koszmarnej jazdy, poczułem jakbym przeskoczył z jakiejś innej, potwornej rzeczywistości. A wracając do tematu to przysypiam w metrze. Jest to bardzo miłe. Trzeba tylko zająć miejscówkę na początku lub końcu wagonu tak by mieć oparcie w ściance. Potem trzeba się lekko skulić zagłębiając brodę w kołnierzu kurtki i po chwili można już zamykać oczy. Wiatr szumi w tunelu, koła toczą się po szynach miarowo a z okoła dociera stłumiony ludziki gwar. A ja nie myślę. Jestem nieobecny. Uwielbiam ten stukot kół, ten szelest pociągu. Uwielbiam pociągi i podróże nimi. Zwłaszcza nocą. A to metro to taka mała namiastka podróży pociągiem w ciemność. I chwilami łapię się na całkiem głębokim śnie. Wybudzam się oczywiście od razu czujnie, ale fakt faktem, chwilami łapię całkiem głęboki sen. Parokrotnie to nawet po ocknięciu miałem wrażenie że mi się coś śniło. Fajnie. Staram sobie wówczas przypomnieć jak najszybciej co to było. Dziwne są to nierzadko sprawy i nie wiadomo skąd i dlaczego zagościły w mojej głowie. Zresztą. Podobno człowiek, a raczej jego mózg, śni cały czas i tylko podczas dnia jest tyle spraw na głowie że świadomość tego nie postrzega. A tak podczas właściwego snu to sny mam delikatnie mówiąc pojebane. Staram się i staram coś z tych snów zrozumieć, pojąć ich pochodzenie i przyczynę, jednak albo ja tepy jestem albo świat moich snów, moja podświadomość wyjątkowo chora jest
A wracając do niedzieli i Torunia to znawcą szermierki, a w szczególności floretu nie jestem. To już szachy są łatwiejsze w pojęciu. Chociaż może to kwestia podejścia bo są podobno tacy, ja w to uwierzyć nie mogę, co nie rozumieją co to spalony w kopanej. No ale apropo floretu to warto zapamiętać nazwisko Konieczny. Tomasz Konieczny. Rocznik dziewięć sześć. Już za parę lat powinno to być nazwisko które namiesza na mistrzowskich imprezach a być może i olimpiadzie. Ma ten chłopak charakter do sportu, oj ma. Bardzo ale to bardzo podoba mi się jego podejście. I w życiu poza sportem też chyba nie głupi z niego dzieciak. Chociaż jak podsłuchałem rozmowę jego rówieśniczek :”Ten Kulka ( to jego ksywka ) to jest taki idealny, taki grzeczny, tak się stara, nawet w szkole ma najlepsze stopnie i nie rozrabia że aż jest śmieszny. Śmieszny i dziwny.” Tyle opinii małolat. No cóż widać z tego że baby i przed szkodą i po szkodzie głupie.
A teraz zamykam już drzwi i wychodzę z wewnętrza gdzie napięcie seksualne nawarstwia się i spiętrza, nawarstwia się i spiętrza, nawarstwia się i spiętrza, nawarstwia się, nawarstwia, nawarstwia, nawarst, naw ..............
Ścieżka 172 Do przodu
2011-01-10
Na wstępie chciałbym zaapelować do wszelkiej maści młodzieży co to jeszcze osiemnastu nie przeżyła a która nieszczęśliwym zrządzeniem losu tu trafiła by notki tej nie czytała i stronę tę opuściła. Chociaż co to za mądrala ustaliła że magiczny wiek osiemnastu jest tą granicą między dorosłością a dziecinnością. Wszak każdy dojrzewa indywidualnie. Ja na ten przykład mając osiemnaście lat potrafiłem zagrać jeszcze w kapsle podczas gdy inni w tym wieku pili, palili, ciupciali a nawet ćpali. A teraz to tym bardziej wszystko się przesunęło i już nawet w przedszkolu dzieci wiedzą. Tak czy inaczej by być w zgodzie z literą prawa apeluję do wszystkich co jeszcze tych magicznych osiemnastu nie zaliczyli aby sobie tą notkę odpuścili. Zresztą. Apeluję w ogóle do wszystkich, bez wyjątku, by sobie tą notkę odpuścili. Nie jest bowiem zamysłem autora ani o coś apelować, ani przedstawiać publicznie swojego zdania ani ani ani.
Ja chcę sobie po prostu tylko normalnie krzyknąć. A że w mieszkaniu nie mogę bo by zaraz sąsiadów miłych kupa po policję miała okazję zadzwonić, natomiast na ulicy też nie mogę bo policja zjawiła by się sama i musiałbym uiścić stosowna opłatę ( tak, na takie interwencje to oni zawsze są ), w lesie zaś nie chciałbym straszyć bogu ducha winnych zwierzątek.
A więc. Kurwa jak oni mnie wkurwiają. Te pizdesmeny i pizdesmenki. I wyłazi taki zasrany jakiś analityk czy doradca finansowy i tłumaczy że w kraju naszym to za dużo świąt i wolnego. I nie chodzi mi o obronę tego nowego święta bo jak pisałem w poprzedniej notce, cytuję : Potrzebne mi to święto jak ten czyrak na dupie . Noooo, gdyby to nowe święto wypadało dajmy na to w maju czy czerwcu to broniłbym go nogami i rękami. Ale teraz, zimą, pies go srał, mogę siedzieć w robocie. Ale do kurwy nędzy niech mi nie pieprzą że Polski nie stać na taką ilość świąt. I te narzekania na długie łykendy. I pierdolenie że u nas to więcej świąt niż w bogatej zachodniej części. Tak! Zapierdalać Polacy, zapierdalać. Murzyni się skończyli mamy was. Kurwa a że tam zarabiają parę razy więcej niż u nas to nikt nie pamięta? I to za co? Sam robię w polskim oddziale takiej zachodniej firemki, końkretnie szwajcarskiej, to wiem. U nich - to co u nas jeden – robi co najmniej trzech. Mało tego. Nasz robi to w dzień – u nich cały ten zespół pierdoli się tydzień. Więc kurwa nie pierdolcie mi że nas nie stać. Na odpoczynek nas nie stać?! Ten cały bogaty zachód sprzedał nas na pięćdziesiąt lat komunistom dla świętego spokoju.
Więc mam se prawo krzyknąć. Kurrrwa. Jak oni mnie wkurwiają. Te pizdesmeny i pizdesmenki. I ci zasrani doradcy i zasrani analitycy. A na dodatek co poniektórzy zwykli ( chyba ) obywatele jeszcze powtarzają te zasrane opinie. Szlag mnie trafia. Szlag. Polski nie stać na taką ilość świąt!!!!!
Kurwa na nic nas nie stać.
Kurwa nie wkurwiajcie mnie pizdesmeny zasrane bo jak któremuś pizne to nie wiem.
Ścieżka 171 Do przodu / W miejscu
2011-01-06
No i zawiesili igłę. Radio podało i w telewizorze pokazali. I sam prenio RP był. I podobnież wisi nadal, nawet po jego wyjeździe. Podobnież bo osobiście jeszcze tego nie sprawdziłem. Jakoś tak się poukładało że wszystkie boiska na jakich w sezonie w piłkę kopałem położone były po praskiej stronie. No i dzięki temu miałem okazję przynajmniej dwa razy w tygodniu naocznie nadzorować postęp prac. Jednak od kiedy zasypane całe śniegiem, zasypane, narodowy doglądam i wyłącznie z perspektywy Placu Zamkowego. Daleko to i mało widać niestety. A póki zasypane całe śniegiem, zasypane, kroku za Wisłę jakoś zrobić nie mam chęci. Siedzę na kwadracie i wolny czas spędzam na kanapie pstrykając pilotem. Pstrykam i pstrykam a wszędzie nuda. Tylko polityka i reklamy. Na przyrodniczych się tylko na dłużej zatrzymuję. Śliczne te dokumenty. A że mój nowy wielki Quatron ma dodatkowo żółtko więc zdjęcia krajobrazów zachwycają jeszcze bardziej. Niestety im dłużej się na tych przyrodniczych zatrzymuję tym bardziej zaczyna docierać do mnie okrucieństwo i bezsens przyrody. Na ten przykład jakaś tam osa czy pszczoła piaskowa całe swoje krótkie życie spędza na kopaniu jamy w której składa jaja. Jest tak zajęta tą pracą że nawet nie zauważa momentu kiedy zostaje zapłodniona przez samca który na dodatek zaraz po zapłodnieniu zdycha. Sama zresztą też zdycha po złożeniu tych że jaj. Albo takie antylopy gnu. Aż pięć z sześciu nowo narodzonych nie przeżywa pierwszego okresu życia. Albo takie orły. Symbol dumy i królewskiego majestatu który w czasie zimy staje się padlinożernym sępem. A wystarczy że jeden z młodych orłów zostanie, nawet w czasie zabawy, poważnie zraniony ostrym jak sztylet pazurem, stać się może pokarmem dla reszty. Albo też tygrysy. Młoda tygrysica po osiągnięciu dojrzałości przejmuje władzę na terytorium i przepędza gdzie pieprz rośnie swoją matkę. Takie życie? Takie są odwieczna prawa natury? Eruś fatalista? Ja pieprzę to życie i te prawa natury. A kto za tym wszystkim stoi? Stwórca? Też kur.... wymyślił. Siedem dni podobno to robił, chociaż nie – sześć – siódmego wypoczywał. Też kur... miał po czym. Stworzył świat w którym tylko silni wygrywają. Słabi stają się padliną. Nasz dobry stwórca! Kochany jest. Na kolana padlino przed silnymi, przed stwórcą. Bluźnię? A proszę. Wwalcie mnie do tego piekła, wwalcie. Sam już nie wiem czy może być większe piekło niż moja własna głowa.
P.S. Chyba widziałem słoneczko. Tak. Widziałem słoneczko. Ja chcę więcej słoneczka i więcej ciepełka.
A na TVN Warszawa na pasku wiadomości przetacza się wiadomość że galerie handlowe dzisiaj zamknięte som. Potrzebne mi to święto jak ten czyrak na dupie.
Ścieżka 170 Do przodu
2011-01-02
Pamiętasz li erze ten poniedziałek? Pamiętasz okno na świat w Saturnie? Pamiętasz przekleństwa, okrucieństwa? Pamiętasz żal, smutek, zawód? I chwilę radosną przemienioną w dramat.
Pamiętasz li erze i wtorek? Normalny początek z nienormalnym zakończeniem. Złość. Złość i wyrzuty do Boga. I cóżeś wówczas myślał? Co chciał napisać? Pamiętasz li? Chciałeś napisać że Boga nie ma. I cały czas nuciłeś :” Wiesz mamo wyobraziłem sobie że, że nie ma Boga, nie”. Tyle pretensji wypowiedzianych ze wzrokiem utkwionym w czarnym niebie. Zawiodłeś Boże! Zawiodłeś! Czy tak postępuje dobry ojciec? Nie! Nie widzę nic wielkiego czy sensownego w cierpieniu. Nie moim. Cierpieniu świata. Tyle cierpienia wokół. A ty się na to tylko przyglądasz? Nie, nie wierzę już w twą ojcowską dobroć. Wierzę za to w twój szelmowski uśmiech.
A czy pamiętasz li erze środę? Gdy jak co rano obudziłeś się do pracy. I czy pamiętasz to zdziwienie jakie ci towarzyszyło? Zaprawdę, zaprawdę nie byłeś tak wypoczęty, tak wyspany od niepamiętnych czasów. Noc jak każda jednak ranek jak nigdy. Pamiętasz jak bardzo chciałeś poznać cudu tego sprawcę.
Pamiętasz li erze czwartek? Nie pamiętasz. Był szary i zwykły. Taki co to pamiętać go nie możesz.
I czy pamiętasz li erze piątek? Pamiętasz bo to ostatni roku dzień był.
I taki to erze był ostatni tydzień roku. Miał być wyjątkowy ten rok. Czy był? Nie był, niestety nie był. Nie był zły ale ty erze wiesz że spodziewałeś się czegoś więcej. Coś cię erze od środka rozsadza. Jakaś myśl nie poznana, jakaś chęć niepokorna. Jakaś siła cały czas ciągnąca na niepokorne ścieżki. Co będzie? Jaki będzie ten nadchodzący rok? Rok bez Boga.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz