Ścieżka
308 Do przodu
2013-10-31
Jak bym
nie zaczął to i tak nie będzie to tak jakbym chciał by zaczęte
było.
Ogólnie
to jest tak że nic mi się w chwili tej nie chce. Piszę tylko po to
by napisać że piękna pogoda jest. I ciepło jest. W niedzielę
27.10. byli i tacy odważni co pomykali w krótkim rękawku. I to
tyle co miałbym do napisania.
No ale
skoro już zacząłem, to napiszę coś więcej. No więc i ja
skorzystałem z tej pogody w niedzielę. Nie tak wprawdzie jak
skorzystać bym chciał ale coś tam skorzystałem. Z browarem pod
pachą wybrałem się nad brzeg Wisły. Bo o ile w roku ubiegłym
Wisły brzeg nawiedzałem dość regularnie to teraz w roku bieżącym
nie uczyniłem tego ani ani razu. A potem, wieczorową porą, z
drugim browarem pod pachą posiedziałem na swojej ławeczce na
starówce. Ile luda, całe chmary się przetaczały przed mymi
oczami. I jak tak sobie siedziałem ni stąd ni zowąd taka refleksja
mi się nawinęła. Życie to na trzeźwo to łatwe do życia nie
jest. Ale wystarczy ot taki mały browarek i wszystko nabiera sensu
czyli trafia - zgodnie z powiedzeniem „Mam to w dupie „ – tamże
właśnie. I po takim małym browarku wszystkie takie ważne sprawy
tamże sobie siedzą. I człowiek taki wówczas zadowolony, taki
spokojny że aż ach. Patrzy sobie to tu, to tam. Beztroski taki.
Uśmiecha się to tu, to tam. Pokiwa ze zrozumieniem na pieska co
płotek obszczywa. Zadziwi się że na pobliskiej ulicy samochody
trąbią na się. I tak sobie siedzi.
A potem
oczywiście i niestety, wszystkie te sprawy ważne wyłażą
spowrotem i robi się znowu mało małego browarku.
A tak na
trzeźwo to kilka refleksji.
Mamy
nowego selekcjonera. Zabrali Górnikowi Nawałkę i boję się czy
Górnik bez niego będzie nadal dawał radę. Ciekawi mnie tylko czy
z tym nowym selekcjonerem reprezentanci nasi będą w przerwie
biegiem do szatni? I czy nasza gwiazda exportowa lekcje śpiewu
zaliczy. Na Ukrainie nie śpiewał w ogóle. Na Wembley i coś tam
pod nosem mruczał. Ale jak i śpiewał tak i zagrał. Żalu o to że
do Brazylii nie lecimy nie mam bo jak ktoś zdrowo myśli to wie że
lecieć nie mieliśmy szans. Jedno tylko żal mam że charakterni nie
byliśmy. Jak nie Polacy. I jeszcze nasza gwiazda exportowa mówi że
on to nie patrzy czy w nich ( reprezentantów ) wierzą czy nie
wierzą. Otóż wiedz pan panie gwiazdo exportowa że ważne to dla
pana być powinno bo jako reprezentant narodu czterdziestomilionowego
nie grasz dla siebie. A to że na Wembley partolisz jak nie wiem co a
za dni parę grasz jak z nut na Emirates Stadium zaczyna być
żenujące.
Ech tam.
Muszę chyba browarka dziabnąć bo coś mnie złość bierze.
Październiki to w ogóle jakieś takie smętne mam od kiedy
pamiętam. Może to gdzieś z podświadomości płynie jako
wspomnienie wydarzeń z przed lat już osiemnastu. Może?
Idę
dzisiaj do biblioteki książkę wymienić co jej doczytać nie dałem
rady. Pierwsza taka książka co jej rady nie dałem . A starałem
się. Dasz radę – mówię – Dasz radę i kurde nie dałem.
Pierwsza taka. Tak prawdę mówiąc to nie mam już co czytać w tych
bibliotekach. Wszystkie mądrości wyczytałem i doszedłem do
wniosku że za głupie to wszystko i że jak nie wiedziałem nic tak
dalej nie wiem. A panie w tej bibliotece takie niemiłe że mam je
chęć w pysk trzasnąć.
Co by tu
jeszcze?
A pogoda
to naprawdę super. Od połowy miesiąca ciepło non stop ( za dnia
to tak ok. 16 stopni a i 20 ) słonko świeci i bezwietrznie. Żebym
kurna wiedział że tak będzie to bym motóra nie uziemiał. A
latają jeszcze motóry, oj lataj. A dziewczyn na motórach! Kiedyś
było dziewczyny na traktory, teraz na – motory.
I w
brzuch mi od miesiąca burczy. Teraz mniej ale jeszcze jakies 1,5
tygodnia temu to miałem tragedię w moim biurwowym życiu.
I
tydzień temu w piątek zacząłem odczulanie. W ten piątek czyli
25.10. byłem raz drugi i jak tak wyszedłem ok. dziewiątej rano na
miasto to miasto wołało : Nie idź tam, nie idź, tu jest ławeczka,
usiądź sobie”. Tam - to znaczy do roboty bo zwolniłem się rano
że się spóźnię. Nie miałem ostatnimi czasy okazji
przespacerować się o takiej porze po Jerozolimskich bo zazwyczaj to
już dawno w robocie jestem no i muszę przyznać – cudnie było.
Takie poranne słońce na biurowcach, tramwaje, ruch, ludzie
śpieszący i ja niezależny. Mieć ech kasy tyle żeby móc sobie
tak spacerować zamiast siedzieć w biurwowym fotelu i załatwiać
„ważne” sprawy.
Taka
mnie refleksja nachodzi też ostatnio co też ja w tym swoim życiu
zrobiłem znaczącego. I tak druga refleksja mnie nachodzi że chyba
nic. Tak myślę sobie że życie moje to pasmo zdarzeń które …..
ale chyba o tym to napiszę kiedy indziej jak jeszcze będę
refleksję tą mieć będę i jak mi się chcieć będzie
Komentarzy:
10
Ścieżka
307 Do przodu
2013-10-14
Kiedyś
o te pore miałbym ze pięć notek więcej. A teraz? Przez bez mała
dwa miechy żadnej więcej. Wszystko się zmienia. Właśnie tak
sobie siedzę i myślę. Zmieniło się. Bardzo się zmieniło. I
niby miałem już parę razy zasiąść i napisać ale jakoś czasu
zabrakło a i musu takiego jak kiedyś nie czułem. Wszystko się
zmienia.
A co się
zdarzyło, co er przez te miechy dwa, bez mała, widział, co przeżył
teraz opowie ( na tyle co pamięta ).
Soboty
21.09. jako takiej pamiętać nie pamięta ale pamięta że wieczorem
( popołudniem raczej późnym ) wziął motóra i pojechał do
Łazienek. I pamięta że walnął się tam na ławce dla poleżenia.
I pamięta że jak tak sobie leżał z zamkniętymi oczyma pomyślał
co ludziska spacerujący parami/rodzinami na temat tak na ławce
leżącego czy siedzącego pojedynczego era sądzą? I w ogóle tak.
Czy jak na starówce siedzę, czy stoję spoglądając w przeszłość,
czy spaceruję jak, co sądzą ludziska? Czy żal im mnie, czy żem
niedorajda myślą? Czy żem samotnik? Czy może sądzą żem jakiś
poszukiwacz serc/cnót niewieścich. Co sądzić na widok takiego
faceta pojedynczego na ławeczce?
W
niedzielę po sobocie tej cały dzień do popołudnia byłem jakby
obok siebie. Przytłumiony, przygaszony i bez życia. Dopiero po
południu się ożywiłem gdy ruszyłem motórem na Ł3. Tak. Na Ł3
zawitał Górnik. I wreszcie, po wielu latach i warunki pogodowe były
normalne i kibice gości normalnie na stadion wpuszczeni zostali. Ale
rozczarowałem się. Rozczarowałem się i Torcidą że kultury o
której śpiewają do końca zachować nie potrafiła i piłkarzami
którzy po strzeleniu pierwszej bramki, w połowie drugiej zagrali
tak słabo że ostatecznie do Zabrza wracali na tarczy. Szkoda.
Przynajmniej na remis liczyłem. Ile lat mi jeszcze czekać na
wygraną Zabrzan na Ł3? No nic, trzeba czekać bo co jak co ale w
niedzielę 22.09. nie zasłużyli nawet na remisik.
Potem
jakoś w tygodniu otworzyli nową trasę szybkiego ruchu i
przemknąłem nią rano do roboty i tak trochę mnie przewiało, że
suma sobotnie-niedzielnych wieczornych rajdów z tym rajdem dała
efekt taki, że zrozumiałem ile cię, szlachetne, trzeba cenić ten
tylko się dowie kto …
W
weekend następny Księżniczka zawody miała a Warszawę
sparaliżował maraton.
Co
robiłem następnie nie pamiętam. Kolejnego weekendu czyli 5-6.10.
też za bardzo nie pamiętam znaczy się nic nie robiłem i nic się
nie działo. Aaa nie, zaraz zaraz, przypomniałem sobie że byłem na
spacerze w Łazienkach w niedzielę i piękne słońce było - choć
chłodnawo. A Warszawę sparaliżował mini maraton Biegnij Warszawo.
Cały kolejny tydzień latałem, na pożegnanie sezonu, do fabryki
motórem. Ranki już chłodne były i czas był na rozstanie. A że
pogoda piękna i słoneczna była pożegnanie wypadło świetnie.
Tylko ten weekend ostatni zawiódł. I niby prognozy miały być
wspaniałe, i słońce, i temperatury do 20 stopni, skończyło się
na tym że ani słońca, ani temperatury. Koniec końców w
pożegnalnej trasie do miejsca motóra zimowania zmarzłem trochę.
Stoi
teraz motór. Ale gdzie stoi?! Otóż zaskoczył mnie Teść-Cześć
propozycją by motóra do pokoju wstawić. Niby tam żeby grzyba co
po wiosennym zalaniu, smrodem benzyny wyplemić, jednakowoż
propozycja o tyleż zaskakująca co oryginalna. Stoi se więc teraz
motór w pokoju. Ma i regały, i stolik, i tapczan, i radio i
magnetofon. Tylko telewizora nie ma. Niezmiernie mnie ten motór w
tym otoczeniu bawi. Nie należę ci ja do bractw czy klubów żadnych
ale chyba zrobię fotki i wrzucę gdzieś na jakieś forum bo widok
ci to niesamowity.
A
wieczorem wyciągnęła mnie Księżniczka na bieganie, bo się sama
po wsi bała, i przebiegłem te 6 km w te 40 minut. Iiiiii? I
myślałem że umrę. Nie jest zatem żadne wielkie „halo” na
mecie „Biegnij Warszawo” zejść na zawał tym bardziej gdy się
tak jak ja cały rok tyłka nie rusza. Muszę się za siebie wziąć.
W ramach tego wzięcia poszedłem wczoraj wieczorem na basen i
posiedziałem w dżakuzi.
Komentarzy:
4
Ścieżka
306 Do przodu
2013-09-14
Veni? –
tak, motórem.
Vidi? –
tak, na własne oczy.
Vici? –
tak, i choć wynik w świat poszedł inny to mi nikt nie odbierze
tych trzydziestu sekund kiedy to jak oszalały latałem po sektorze
G27 drąc się w niebogłosy i ściskając każdego kto się
napatoczył. Piękna to była chwila. I powtórzę, nikt mi tych
trzydziestu sekund nie odbierze. Bo pięknie było gdy modląc się w
duchu, prosiłem Boga by w tym doliczonym czasie gry nasi strzelili i
wysłuchany zostałem. To było nie do uwierzenia. To był taki
moment którego w historii jeszcze nie było.
Dzisiaj
wiem że nie było i nadal nie ma. I choć telewizyjne powtórki
wykazały że facet z chorągiewką miał rację to ja wiem swoje, że
tych trzydziestu sekund nikt mi nie odbierze.
A do
Boga który modlitw mych w doliczonym czasie gry wysłuchał
powiedzieć po wszystkim tylko mogę : „ Kto daje i zabiera ten się
…. „
I na
zakończenie emocji sportowych jedno tylko powiedzieć muszę (
miałem niby pisanie to tutaj traktować jak pamiętnik ale dzisiaj
coś ochotę na pokomentowanie rzeczywistości mam ). Otóż
strasznie mnie pan Robert Lewandowski zniesmaczył. Tym straszniej że
wielki szacunek i podziw dla pana Roberta miałem. A zniesmaczył
mnie swym zachowaniem po strzeleniu bramki. Ja się po panu
zachowania takiego nie spodziewałem. No ale cóż, widzę że
zaczynasz pan gwiazdożyć. Ja wiem że i może jesteś pan
sfrustrowany zamieszaniem z przejściem do Monachium, i tym w
piłkarskiej centrali zamieszaniem, i tymi gwizdami w Gdańsku ale
pan, pan panie Robercie jesteś, jakby tu rzec, herosem. A
zachowaniem tym spadłeś pan z niebios i równy teraz jesteś tym
gwiżdżącym na pana w Gdańsku. Nie równaj pan do motłochu, nie
równaj pan do takich jak ja buraków. Pan jesteś herosem więc
zachowuj się jak na herosa przystało. Ale pan już w tym motłochu
jesteś. I nie wyrwiesz się pan już z niego. I niech zobaczę pana
tylko w składzie na Hamburg to jesteś pan skończony, skoro
zgrupowanie kadry opuściłeś z powodu kontuzji. Wiesz pan co, panie
Robert, w Gdańsku dałbym w mordę każdemu co gwizdał na pana bez
namysłu. Bo to że pan nie strzelasz zrozumieć mogę, ale jak
zobaczę pan w składzie na Hamburg to sam gwizdał będę bo
gwiazdorstwa nie cierpię.
Z beczki
innej i tu już klął będę. Klął będę bo łażę z tym już
dni parę i klnę w duchu. Chodzi mi o to że telewizor włączam a
tam na czele wiadomości o spotkaniach przywódców potęg światowych
w sprawie Syrii. I gadają że kraje wszystkie reżim potępiają za
broni chemicznej użycie. A co kurwa mają robić – pochwalić? O
czym tu kurwa gadać. To oczywiste jak amen w pacierzu i nie ma co
pieprzyć. Zamiast pieprzyć o potępieniu użycia broni tej wzięli
by się za pomoc zwykłym ludziom którzy tam giną i cierpią. Bo
co? jak od zwykłych kul i w tradycyjny sposób giną to już nie ma
sprawy. Ja pierdolę wyć mi cię chce jak ci rządzący spokojnie
patrzą na to co się tam dzieje. A pieprzą jakby robili niewiadomo
i co. Nie cierpię polityki i polityków.
Chociaż
sam zresztą też żyję sobie jak gdyby nic.
Wrzesień
zawodzi mnie pogodą. Jest zimno i deszczowo. Chociaż nie. Ten
tydzień ostatni był kiepski. Zeszły był spoko. Przecież w
niedzielę w Żelazowej Woli byłem motórem. Dobrze się mi nim
jeździ.
W ogóle
dobre to było lato. Naprawdę dużo fajnych chwili przeżyłem i z
motórem i bez niego. Szczęśliwy jestem z tego co widziałem i
gdzie byłem. Naprawdę. Nie żałuję niczego.
Dzisiaj
i jutro na Bemowie air szoł. Nic nie widzę ale słyszę. I tak
sobie pomyślałem że wiara by F 16 wali kupą a ludzie co koło
lotniska mieszkają gdzie F 16 domek mają klnie, złorzeczy i
lamentuje. Hę. Jak to w tym życiu wszystko ma różne oblicza.
Komentarzy:
6
Ścieżka
305 Do przodu
2013-09-04
Napisał
niedawno u mnie Ktoś, Ktoś kogo nawet lubiłem i lubię nadal, żem
burak i że pisuję tu pod publikę.
Jak to w
takich przypadkach, zaskoczony sytuacją, w pierwszym momencie
chciałem się bronić. I już, już miałem pisać. Nie napisałem
jednak bo po chwili przyszła druga refleksja by do kontrataku
przejść. No bo jak to tak? Jam burak i pisarz pod publikę? A któż
to ten Ktoś taki że mnie szykanuje? MNIE! Era wielkiego i
najmądrzejszego. Nie napisałem jednak ponownie bo po jeszcze
dłuższej chwili przyszła refleksja trzecia. Refleksja trzecia i
ostateczna. Mianowicie taka żem burak jednak i pod publiczkę
pisuję. Król Er jest nagi. No bo jak tak sobie pomyślę to burak
ze mnie faktycznie. Ale nie to w tym najgorsze. Najgorsze w tym jest
to że jakoś mi z tym dobrze i jakoś zbytnio mnie to nie martwi. Bo
w życiu osiągnąć szczęście może, tak myślę, tylko ten co
zaakceptuje siebie sam. Więc akceptuję swoje buractwo.
A że
piszę pod publiczkę? Fakt. Ale czy jest ktoś kto pod publiczkę
nie pisuje? Sądzę że nie. Każdy mniej lub bardziej pod publiczkę
pisze. Jakiż maiłby powód pisząc wyłącznie dla siebie, w
publikowaniu pisania swojego na forum publicznym? Więc nie ma co się
obrażać na zarzut taki. Piszę pod publiczkę - ale zawsze prawdę.
A czy po
zarzutach tych i oskarżeniach chciałbym zmienić w tym czymś co
napisałem i za co burakiem mie nazwano? Nie, nie chciałbym bo
napisałem szczerze co myślę. Jeżeli Kogoś obraziłem to
przepraszam, nie to miałem na celu. Ale cóż zrobić, buraki tak
mają że burakami są i nieraz buraczą.
A po
odkryciu żem burak wstrzymałem pisanie i dopiero dzisiaj
przysiadłem.
Dzisiaj
mam chwilę bo właśnie siostrę, z mężem jej, na lotnisku
zostawiłem i do domu wróciłem. Bo siostrzyczka po latach paru kraj
swój ojczysty ujrzeć ponownie zapragnęła i mężowi swojemu
zagranicznemu uroki jego pokazać. Tylko dlaczego poinformowała mnie
o tym na cztery dni przed przylotem żesz jegosz mać? I to w dodatku
gdym był w połowie drogi nad naszego kraju pięknego morze. Widać
siostrzyczka moja mimo lat wielu upłynięcia nic nie straciła ze
swej natury. Mimo to morze tegoroczne zaliczone w miejscu tym sam co
roku ubiegłego. Zostawiłem deszczową stolicę w środę dwa
tygodnie temu ( kurna jak ten czas zapierdziela – to już dwa
tygodnie ) i z rana udałem się na północ. I jak tu nie być
zadowolonym gdy morze pięknym słońcem mnie przywitało i pięknym
również pożegnało. Wylegiwałem się więc w tym słońcu na
plaży, opalony jestem jak murzyn ( to pod publiczkę napisałem ),
pływałem w wzburzonych falach ( wiało trochi za bardzo ),
zbierałem bursztyny w ujściu Wisły szczególnie ( syf tam niezły
), wypiłem trochę alkoholu, rozpaliłem nielegalnie ognisko na
plaży i upiekłem kiełbaski, połaziłem, popatrzyłem i koniec
końców wróciłem do stolycy ścigany przez szalonego Polskiego
Busa na trasie. Kosztowało mnie mało bo po sezonie – 40 pln dla
pamięci za pokój.
A po
powrocie do łorso ściągnąłem do łorso siorę z mężem jej (
czyli szwagrem ). Nie powiem - ciężko było. Zajmowanie się nimi
by zadowoleni byli i by szwagier zdanie o kraju naszym miał –
ciężkie było – powtórzę. Ale warto było i chyba się udało.
Bo choć angielski mój kulawy i każdą złotówkę wydaną na nich
wydawałem z rozterką ileż to pieniędzy kosztować mnie będzie (
buractwo kolejne ) to widziałem że się im, jemu w szczególności
– kraj nasz spodobał. Kuuuuuurna chce wrócić za rok ponownie
!!!!!!!! A i ja przy wizycie tej skorzystałem bo i muzeum Powstania
odwiedziłem wreszcie, i statkiem się po Wiśle przepłynąłem
wreszcie i na Pałac Kultury wjechałem wreszcie ( mimo swoich
wysokościowych lęków ) i wiele jeszcze innych rzeczy wreszcie
zrobiłem które zrobić miałem a ich nie robiłem bo zawsze na
drodze coś stawało.
Tak więc
koniec końców dzisiaj mam już to wszystko za sobą i teraz
pozostało mi tylko za robotę się wziąć i na zimę czekać. Ale
mimo tych perspektyw czarnych szczęśliwy jestem bo fajne te lato (
wakacje ) było. Wrażeń i wspomnień mam co nie miara. Wszystko mi
się udało. Pogoda dopisała wspaniale, jakby tylko na mnie czekała
by się na lepszą zmienić no i w ogóle wszystko było bardzo
bardzo.
P.S.
Chyba już dolecieli.
P.S.W
tygodniu pobiłem swój rekord wyprzedażowy bo kupiłem koszulę za
3,95 pln. I nie jakąś dziadowską ale fajną, niebieską w New
Yorker. Jedno tylko mnie martwi że poprzeczkę mam teraz zawieszoną
bardzo wysoko i rekord ten pobić będzie niezwykle trudno.
Komentarzy:
3
Ścieżka
304 Do przodu
2013-08-02
Piątek
drugi sierpnia dwa tysiące trzynaście.
Myślę
co robiłem tydzień temu o te pore.
Ehhh..
Co by nie powiedzieć to tydzień temu o te pore byłem szczęśliwy.
Choć tydzień temu o te pore to był ostatni dzień mojego
trzydniowego rajdu motórem z namiotem i śpiworem i zbierałem się
z Kazika by via Lublin wrócić do łorso.
Bo co by
nie powiedzieć, i co bym nie mówił wcześniej o swoich poprzednich
eskapadach motórem z namiotem i śpiworem, to ta ostatnia była
najlepsza. Najlepsza chociaż niewiele brakło by do niej nie
doszło. Mokre oczy Księżniczki i mokra od siąpiącego deszczu
szosa skutecznie skłaniały do zostania w łorso. Ale pojechałem.
Mimo sporego dylematu - pojechałem. I to była słuszna koncepcja.
Bo teraz mam co wspominać i są to wspomnienia naprawdę miłe. I
całe tydzień tak sobie żyje wspomnieniami: „A co robiłem
tydzień temu o te pore”.
Leżę
sobie w środę w wannie. Na zegarze minęła dwudziesta druga. Woda
ciepła, spokój, bezpiecznie. Jest mi dobrze. A co robiłem tydzień
temu o te pore? Tydzień temu o te pore, dokładnie o 22:36 właziłem
do jeziorka w Golejowie. Ciemna noc, na pomoście kilka zakochanych
pierwszą szczenięcą miłością par, w pobliskiej małej
gastronomii gwar i muzyka, las ciemniejszy niż noc a ja w tym
wszystkim pływam w gładkim jak lustro jeziorku. I kurna gdyby nawet
teraz w tej wannie w której siedzę i wspominam pojawiła się
jakaś piękna bogini miłości, i gdyby ta bogini miłości piękna
była niestworzenie, i gdyby gotowa była spełnić każde moje
życzenie to kurna życzeniem moim byłoby opuścić ta wannę i tą
boginię i wrócić do tego jeziorka i zanurzyć się w tej chłodnej
wodzie. I pływać w ciemności nocy i lasu, słuchając gwaru i
muzyki z pobliskiej małej gastronomii i obserwując zakochane
pierwszą szczenięcą miłością pary na pomoście. I ponownie
wsunąć się po kąpieli w jeziorze do śpiwora, zasunąć namiot i
zasnąć snem prostym nagi jak Pan Bóg stworzył.
Siedzę
w czwartek w robocie. Siedzę i …. i myślę co robiłem tydzień
temu. A tydzień temu o te pore łaziłem po lesie w Golejowie.
Łaziłem po lesie w którym urzeczywistniło się pragnienie o
którym myślałem od dawien. Nie wiem skąd, ale miałem takie
pragnienie ujrzeć las z płynącą przez tenże las rzeczką. Coś
takiego jak w filmie „Nad rzeką której nie ma” gdzie Admirał
i Ataman skakali przez taki strumyk (może to właśnie z tego filmu
takie pragnienie mi się wzięło ?). No i właśnie tam się to
urzeczywistniło. Gdy spacerowałem dzień wcześniej wokół
jeziorka nocą moją uwagę przyciągnął szum strumyka. Podążyłem
za tym szumem i ujrzałem to co ujrzeć chciałem. I podążyłem
jeszcze dalej w ciemny las aż do miejsca gdzie obok strumyka
rozlewisko się utworzyło. Widok jak z jakiejś baśni. Tak mnie ten
obraz ujął że całe czwartkowe przedpołudnie tam spędziłem. I
tylko jedna myśl zakłócała mi spokój: „Kleszcze”, bo komarów
( innej natrętnej plagi ) nie czułem.
I siedzę
sobie tego samego czwartku w chacie i w telewizor się gapię i
myślę, i myślę co robiłem tydzień temu o te pore. Tydzień temu
o te pore czyli o 20:30 siedziałem sobie na Górze Trzech Krzyży i
obserwowałem kazimierskie jaskółki na tle zachodzącego słońca.
A gdy słońce zaszło zszedłem na dół, rozpaliłem ognisko na
biwaku, upiekłem kiełbaski a po tej kolacji poszedłem spać.
A potem
było to co wspoinam dzisiaj czyli do tego od czego zacząłem czyli
co robiłem tydzień temu o te pore. Tydzień temu o te pore
zbierałem graty by via Lublin wrócić do łorso. Tydzień temu o te
pore zabłądziłem w Lublinie. I nawet jechałem obok takiego
ładnego skweru z fontanną, i nawet zastanawiałem się co to za
sławny gość na koniu ale żebym pomyślał że stąd to rzut
beretem na lubelską starówkę. Koniec końców wylądowałem gdzieś
pod jakąś halą MOSiR-u. Ale dzięki temu załapałem się na
stację nestle gdzie nie mogłem sobie odmówić zatankowania tańszej
benzyny. Czego jak czego ale tego ER nie ominie, nawet jeżeli trzeba
wjechać pod prąd. I dopiero gdy dotarłem na tą starówkę od
drugiej strony, i dopiero gdy doszedłem do tego skweru z fontanną i
gościem na koniu poznałem że „Przecież ja już tu byłem”. I
to był ostatni punkt wyprawy. Tydzień temu o porze około 18, po
przejechaniu 626,6 km wróciłem do łorso. I może dobrze że
wróciłem bo nie wiem co by było gdybym miał przejechać kolejne
40km.
I
mógłbym jeszcze wiele pisać. Na przykład o tym jakie piękne
widoki na kielecczyźnie, i jak ciężko przedrzeć się poprzez
TIR-y do mostu na Wiśle w Annopolu, mógłbym napisać jak
ratowałem motóra przed upadkiem na jednym z popasów gdy się nóżka
nieoczekiwanie złożyła i że jechałem przez miejscowość
dzieciństwa mego taty i się nie zatrzymałem , i wiele jeszcze
wiele mógłbym pisać. Ale czy słowa mogą oddać to co przeżyłem?
Udana to była wyprawa. A co się przez te trzy dni w Polsce i na
świecie działo? – nie wiem.
Napiszę
tylko na koniec że jak leżałem w niedzielę na wyrze i myślałem
o tym co robiłem tydzień temu to wyszło mi że robiłem chyba to
samo. I jak tak myślałem i drapałem się po głowie i po brodzie i
po boku to odkryłem że na lewym boku - półdupku mam KLESZCZA.
Komentarzy:
7
Ścieżka
303 Do przodu
2013-07-17
Zanim
pisać zacznę to przeprosić pragnę wszystkich co tu wpadają że
nie pisałem tak długo.
Nie
pisałem tak długo bo, trudno uwierzyć, …………jest dobrze. A
że jak wiadomo jak coś tu napiszę to się zaraz odmienia to wiecie
dlaczego nie piszę. No właśnie tak. No ale że wiele temu tu
pisaniu zawdzięczam i wielu tu komentującym - więc piszę. Bo,
powtórzę po raz kolejny, w ciężkich czasach pomogło i
pomogliście.
Kochany
ten mój motór. W ubiegły piątek dowiózł mnie pod sam dom
ostatkiem sił. Bo, jako że z jednej linii metra zrobili na wakacje
dwie ( obie jadą w tym samym kierunku ), nie korzystam z komunikacji
miejskiej tylko śmigam do roboty dzień w dzień motórem. Ulice
wakacyjnie puste, pogoda sprzyja więc jest dobrze. I w zeszłym
tygodniu też właśnie śmigałem. Ale jak tak śmigałem to w
pewnym momencie rezerwa dała sygnał że nie da się ukryć, paliwo
zmierza ku końcowi. Pomyślałem że w sobotę zatankuję, że
jeszcze do końca tygodnia damy radę. Tym bardziej że wyświetlacz
nie dawał tego ostatecznego ostrzeżenia ( później okazało się
że skubany jest coś skopsany i nie miga tak jak migać powinien ).
Jadę sobie więc w piątkowe popołudnie do chaty jak mi nagle tak
na wysokości al.Solidarności motór brykać zaczyna jak manetkę
odkręcam. Się nawet wystraszyłem. Ale że przestał po zmianie
biegu pomyślałem że może coś źle zrobiłem i pojechałem dalej.
I przez jakiś czas dobrze było, i dopiero tak ze dwa kilometry
przed domem motór brykać zaczął ponownie i na dobre. Niepokój
czy to brak benzyny ( wszak wyświetlacz wskazywał że to jeszcze
nie dno ) czy może jakaś awaria ogarnął me myśli. No ale jadę.
I tak brykając, pełen myśli złych dojechałem pod bramę podwórka
gdzie mieszkam. Wcisnąłem guziczek na pilocie by bramę otworzyć i
na podwórko wjechać gdy w tym samym momencie motór zgasł. Próbuję
go na nowo odpalić – nic. Rad nie rad zlazłem na ziemię i
dopchałem motóra pod blok siłą własnych mięśni. A że w sobotę
okienka zmieniałem w chacie i roboty było z tym trochę to nie
miałem w sobotę czasu o problemie z motórem myśleć. Dopiero w
niedzielę będąc na zakupach ubraniowych wlałem do bańki po
wodzie żródlanej` cztery litry benzyny, to przelałem potem przy
użyciu lejka z butelki po innej wodzie żródlanej do motóra i z
nadzieją że to pomoże przekręciłem kluczyk zapłonu. I …… ku
mojemu szczęściu motór odpalił jak nowy. KOCHANY motór. A więc
ostatkiem sił, ostatkiem kropli w baku, prychając i brykając
dowiózł mnie pod samą bramę. Dał radę. Takie porównanie mi się
nasunęło do dzielnego rumaka który dowozi swojego jeźdźca do
celu i wypełniwszy zadanie pada wyczerpany. Nawet jadąc potem na
starówkę poklepałem go czule po baku jak się klepie konia po szyi
szepcąc: „Dobry motórek, dobry”.
A co
więcej.
Tak jak
wspomniałem szarpnąłem się i wymieniłem okna w chacie. W tym
akurat wypadku na plus wychodzi że chata mała bo okien tylko dwa i
koszt mnie nie zrujnował.
W
słoneczną sobotę i niedzielę 6-7 plażowałem się nad Zegrzem .
i nawet się trochę strzaskałem na hebanek ale co syf tam ludzie
robią i co za „artysty” plażują to brak słów. A w tygodniu
przed 6-7 miałem tydzień urlopu. Spędziłem go w połowie na wsi
zrywając czereśnie, przycinając trawę, kopiąc dołek i przede
wszystkim doposażając motóra w nowe migacze. Udało się z tymi
migaczami lepiej niż się spodziewałem choć nie ustrzegłem się,
jak to ja tylko potrafię przy tego rodzaju robocie drobnego błędu.
Mianowicie całkiem to „przypadkiem” dziurka mi się wywierciła
jedna niepotrzebnie tak więc teraz dziurkę te ukryć muszę i już
do tego celu zakupione mam dwie literki-naklejki. Gdyby ktoś,
gdzieś, kiedyś spotkał motóra z dwiema srebrnymi literkami ER na
owiewce to może pewien być że pod jedną z tych literek dziurka
jest co jej być nie powinno. I te literki srebrne to nie żaden tam
tiunig, dizajn nowy czy nie wiadomo co a tylko maskowanie fuszerki. A
czereśnie pyszne były i pół wsi nimi obdzieliłem. A drugą część
urlopu spędziłem już w łorso, chociaż nie do końca, bo w piątek
4 byłem jeszcze z Księżniczką na zawodach w Łodzi. Nic tam poza
zawodami nie widziałem a że Księżniczka wtopę zaliczyła
straszną więc wyjazd ten do udanych nie należał. Przed urlopem
natomiast, znaczy się 28.06. grill był w robocie i trochę się
ululałem na tyle że sobotę miałem zmarnowaną na gniciu w wyrze.
Na szczęście w niedzielę się zwlokłem, nawet do kina idąc i
powiedzieć mogę że tytuł „Trans” polecam.
To tyle
z tego co u mnie i co pamiętam. Utrudniony dostęp w najbliższym
czasie będę miał do tu bo mój prehistoryczny laptop padł i ani
myśli ożyć. A że przyszły tydzień znowu urlopuję i zamiar mam
motóra w Polskę zabrać to tym bardziej mnie nie będzie tu. To
pierwsza tym motórem wakacyjna wyprawa. Wierzę że poradzi sobie
nie gorzej niż tamten. Jeszcze tylko jedno mnie nurtuje. Na
południowy-wschód jechać czy na północ.
Notke tą
z racji laptopa niedyspozycji dodaję z kafejki internowej więc za
duże nie piszę bo każda minuta kosztuje. 15 minut - 1zł, 30 minut
- 2zł, godzina - 3zł
Komentarzy:
9
Ścieżka
302 Do przodu
2013-06-08
Deszcze
niespokojne potargały sad.
We
wtorek, po dwóch tygodniach, trzech dniach, ośmiu godzinach, iluś
tam minutach, i nie wiem ilu sekundach, odpaliłem rano motóra i
pojechałem do roboty. Musiałem. Dalsze stanie pod blokiem groziło
trwałym kalectwem zarówno motóra jak i moim. No więc, mimo
permanentnie niesprzyjającej od ponad dwóch tygodni motorowej
jeździe pogodzie, wziąłem i pojechałem. A że rano obudziłem się
wcześnie rano i miałem trochę czasu postanowiłem zahaczyć o
Stare Miasto. I to była słuszna koncepcja. Takie wczesno ranne
Stare Miasto to piękna sprawa. Takie budzące się do życia,
nieśpieszne. Takie ciche a zarazem pełne gwaru wróbli, setek
wróbli. Takie spokojne a zarazem pełne szalejących na nieboskłonie
jaskółek, moich ulubionych jaskółek. Ktoś zamiatał chodnik,
ktoś rozładowywał skrzynki pod sklepem, ktoś mył witrynę
sklepową, ktoś gdzieś szedł, ale wszyscy oni byli jakby z innego
świata. Zupełnie innego świata, świata innego od tego który tuż
za rogiem pędzi na złamanie karku. A po południu, gdy po robocie
do domu wracać miałem, deszcz rozpadał się tak że motóra już
pod firmą zostawić miałem. I już, już nawet wyszedłem z roboty
ale przestało padać więc ostatecznie motór stoi tam gdzie stał,
czyli pod domem, a że troch pomoczony to i na zdrowie. Stoi i czeka
aż się ta pogoda poprawi bo od dłuższego już czasu słońca jak
na lekarstwo, chmury wiszą i deszcz puszczają.
Idę w
czwartek chodnikiem przy Jana Pawła, niedaleko Stawki. Takie bloki
tam sa z lokalami usługowymi na parterze, tak trochę od ulicy więc
przechodniów dosyć wielu ale nie za dużo, trochę lokalnych
mieszkańców trochę klientów, taka mieszanina. Idę więc a z
naprzeciwka wali wprost na mnie kobita. Z wyglądu starsza ode mnie,
wysoka a nawet rzekł bym masywna, zadbana ale w takim awangardowym
stylu. Normalna w sumie ale inna. Idzie a w jej cyckach siedzi małpa.
Nawet trochę mnie to zaskoczyło, ale zaraz mi przeszło. W sumie
wszystkiego można w tych czasach spodziewać, nawet baby z małpą w
cyckach. Jedynie co to pomyślało mi się „szkoda że na łep se
tej małpy nie wsadziła”. I poszedłem. Ale jak ją minąłem
widzę że tak z ukosa lobuje w moją stronę z utkwionym we mnie
wzrokiem facet. Z wyglądu emeryt czy rencista, widać że nie
przykłada wagi do stroju, z pieskiem. I tak jakoś mi się zdało że
lubi chlapnąć. I z uwagi na to chlapnąć pomyślałem „ o rany
znowu jakiś poratuj pan dwoma złotymi”. I pomyślałem że nawet
mu dam te dwa zeta. No więc gdy już do mnie zlobował kiwnął
głowową tak jakby wskazywał coś za mną i rzekł
- Niech
się pan obejrzy. Widział pan tą babę?
-
Widziałem - odparłem - Miała małpę w cyckach.
-
Widział pan?
-
Widziałem. Miała małpę w cyckach.
- A
jednak to była małpa - pokiwał głową z niedowierzaniem - Patrz
pan - rzekł dziwiąc się temu co SAM przed chwilą rzekł i poszedł
dalej.
I ja
poszedłem dalej. Jedno tylko dodam. W przeciwieństwie do tego pana
nic mnie nic już nie dziwi i nie ździwi.
W długi
łykend tydzień temu po Bożym Ciele walczyłem na wsi z śrubą w
aucie. I ile siem naklął, ile na męczył, ilem napłakał tylko ja
wiem. Ale śrubę koniec końców pokonałem, a że przy okazji
uszkodziłem karoserię... cóż gdzie drwa rąbią. Przy okazji
pomalowałem bębny.
Wczoraj
nasi zremisowali w Mołdawii. Jak znowu zobaczę Błaszczykowskiego
jak mówi o tym że TROCHĘ zawiedli i że w następnym meczu dadzą
z siebie wszysko to chyba napiszę do niego list protestacyjny.
A
dzisiaj, czyli niedawno. Rano słońce - idę na motóra - jadę pada
- i pada - i pada - wkoło słońce - na mnie pada - wracam do domu -
teraz piszę - nie nie i jeszcze raz nie pada - świeci słońce.
Komentarzy:
15
Ścieżka
301 Do przodu
2013-05-29
W
sobotnie popołudnie zabalowało mi się U Szwejka ( Teść Cześć
imieniny urządził ), potem doprawiło cytrynówą na chacie w
czasie finału Ligi Mistrzów i koniec końców w niedzielę miałem
kiepska kondycję. To kolejna taka niedziela z taką kiepską
kondycją. Poszedłem więc na spacer do Bielańskiego Lasku
zaczerpnąć tlenu. Ale że każdy krok następny coraz ciężej mi
przychodził, zatrzymałem się i przysiadłem na mokrej drewnianej
żerdzi. I zamyśliłem się. Zamyśliłem się na wspomnienie że
kiedyś to się piło! Nie to co teraz. Teraz to takie ot od czasu do
czasu, takie od święta, delikatne. I tak z tego zamyślenia
narodziła mi się refleksja. Refleksja która od niedzieli, przez
wczorajszy poniedziałek aż po dzisiaj narasta. Refleksja pod
tytułem: ALE Ż CZŁOWIEK BYŁ GŁUPI. A z refleksji pod tytułem:
ALE Ż CZŁOWIEK BYŁ GŁUPI rodzi się znowuż myśl że niezły z
pana sku….syn panie er. Choć tak do końca to się tym sku….synem
nazwać nie mogę, ba!, wręcz wcale nie mogę. Nie mogę obrażać
swojej mamy. Człowieka tak dobrego, tak uczynnego, tak uczciwego i
tak pełnego empatii że sam nie wierzę nieraz że tak człowiek
może. Moja mama skupiła chyba w sobie całą należną mojej
rodzinie dobroć. Jest w ty dawaniu innym tak wielka że aż
denerwująca.
No ale
wracając do mojej skromnej osoby. Niezły był ze mnie skurczybyk.
Taki pełen zasad, epatujący uczciwością i innością a jak teraz
tak sobie na siebie patrzę to dochodzę do wniosku że byłem po
prostu pysznym samolubem. Dociera do mnie ile takim swoim głupim
zachowaniem mogłem sprawić bliskim przykrości. ALE Ż CZŁOWIEK
BYŁ GŁUPI
No ale
życie płynie dalej. Co było się nie odstanie. Od tygodnia deszcz
pada jak szalony. W piątek jak zaczęło padać około południa to
przestało około południa w sobotę. I padało tak jakby chciało
zapadać wszystko. Kroplami drobnymi jednak tak gęstymi, tak
natarczywymi że nie sposób było wytrzymać. Jako że pada motór
od tygodnia stoi nieużywany. A teraz miała być burza. Ale jak to z
burzami z dużej chmury mały deszcz.
Idę
spać choć jutro rano nie muszę przecie wstać bo łykend długi.
Komentarzy:
4
Ścieżka
300 Do przodu
2013-05-20
Z każdym
przejechanym kilometrem bardziej i bardziej lubię swojego nowego
motóra. Choć co chwila jakieś różne mechaniory straszą jego
nienajlepszą kondycją. I zapewne trzeba będzie i wydać za
niedługo rulon banknotów na niezbędne naprawy ale jakby co, to na
razie jeżdżę i jak wspomniałem bardziej i bardziej lubię swojego
nowego motóra. Zwłaszcza że tak jak na ten przykład w
poniedziałek - nie ten dzisiejszy oczywiście a ten tydzień temu -
mogę dzięki niemu uniknąć stratowania przez tłum. W poniedziałek
kiedy to udając się rano do pracy zastałem karteczkę przy wejściu
do Metra że nie jeździ, a raczej jeździ częściowo. Wszedłem i
wprawdzie do tego Metra i wprawdzie usiadłem na ławeczce oczekując
na pociąg ale cały czas pulsowało mi w głowie: O żesz kuuuuuuu.
Nie interesuje mnie polityka. Uciekam od niej jak tylko się da ale
tak mnie ten rząd ostatnio wkuriwa że szok. Proszę, proszę bardzo
niech sobie te cba, te cbś te cibidź czy inne cholerstwo co z moich
podatków żyje łapie mnie i skazuje ale powiem: cały ten rząd,
cały ten premier to dziady złodzieje i kłamcy. A cała ta
prezydentowa stolycy to kawał mendy. Tak jej nie cierpię że jakbym
ją gdzieś spotkał kiedyś to bym jej nakopał do dupy. Zresztą to
samo zrobiłbym jakbym gdzieś kiedyś spotkał premiera. Pirdolę
polityków. I niech mnie łapią i skazują za obrazę majestatu.
Tak! to to oni potrafią. Dobra przybastuję, nie żebym się czegoś
zaczął obawiać, ale nie będę bluzgał. Tak więc nie wkurwia a
jedynie wkurza i nie pierdolona a tylko pieprzona pani prezydent
stolycy. Nie cierpię babsztyla jak niewiemco. Ale. Ale nie będę
się nakręcał. Wracając do tematu to uratował mnie motór w
poniedziałek przed tłumu stratowaniem bo wróciłem do domu ze
stacji, założyłem kask i pognałem do roboty jak szalony.
W środę
Chelsea zdobyła puchar i o ile nie lubię tego klubu ( kibicowałem
Benfice ) to jednak postanowiłem wspomnieć o tym ze względu na
Franka Lamparda. Szacun wielki dla gościa. Szacun mimo tego ze w
ubiegłą sobotę - nie tą oczywiście a tą tydzień temu - dwie
bramki strzelił mojej ulubionej Aston Villi ( na szczęście mimo
tej porażki utrzyma się w Premiership ). Mało już w obecnych
czasach takich piłkarzy co wiążą się na całą karierę ( no
może w jego przypadku większość kariery ) z jednym klubem i stają
się klubu tego legendą. Nie powiem że na palcach jednej ręki
wyliczę ale mało ich niewątpliwie. Inna sprawa że pan Frank ( nie
znam go osobiście ) ale jawi mi się jako wyjątkowo uczciwy gość.
Jak tak mam okazję oglądać go w akcji to tak przychodzi mi na myśl
- inteligentny gentelman na boisku. Chciałem kiedyś być takim
właśnie Frankiem.
A z
spraw z życia wziętych to pogodę mamy jak drut. Chociaż dzisiaj
od południa ciężkie chmurzyska krążą. I choć deszu tyle co kot
napłakał to straszyło nieźle.
W sobotę
bylem na weselu - i tylko dzięki 2KC i jakiejś chemii z saszetki
nad ranem - nie padłem. A mogło być ze mną kiepsko. Nie padłem
choć większość pięknej niedzieli przegniłem w wyrze.
Od
czwartku mam obraz w jakości HD.
Trzy
razy byłem na prywatnym angielskim choć myślę że długo już nie
pociągnę - finansowo.
Ciągle
mi za mało pieniędzy, w lotto wygrać nie mogę i ogólnie wiele
mnie wkurza i niezadowolony jestem.
PLANETE
+
27.05.2013
18:05
28.05.2013
18:05
29.05.2013
17:25
Komentarzy:
3
Ścieżka
299 Do przodu
2013-05-12
Wczoraj
w tramwaju widziałem twarz. Było to już tuż tuż przed moim
przystankiem ale chwila ta wystarczyła mi na napatrzenie się na
nią. I nie mogę za chiny przypomnieć sobie skąd twarz tą znam.
Myśl ta nie daje mi spokoju. Ta twarz jest podejrzana. Nie kojarzy
mi się dobrze. W ogóle, tak na pierwszy rzut oka, bez uprzedzeń,
nie sprawia dobrego, jakiegoś takiego pozytywnego wrażenia. No za
chiny nie mogę sobie przypomnieć skąd tą twarz znam a wywalić
jej z głowy nie mogę. Wydaje mi się jakby od przypomnienia sobie
zdarzeń z twarzą tą związanych zależało coś ważnego. Muszę
sobie przypomnieć. Nie wiem czy to tylko jakieś moje wewnętrzne
przed światem obawy ale coś mi podpowiada że twarz ta uczyniła mi
coś złego.
Wczoraj
odebrałem ciotki badania z Instytutu Kardiologii. Ani ja tam nie
widziałem jakichś pacjentów, ani jakichś lekarzy, może dlatego
że nigdzie głębiej nie wchodziłem ale miejsce to napełniło mnie
lękiem czy raczej jakimś takim smutkiem. Już same informacje na
tablicach czy drogowskazach typu „Oddział wad wrodzonych” czy
„Instytut patologii serca” wydały się przerażające. Nie. Nie
mógłbym pracować w takim miejscu. Prędzej niż później sam
trafiłbym na któryś z tych oddziałów bo serce by mi pękło.
Mam
wujka ale tak naprawdę z racji różnicy wieku między moim tatą a
jego siostrą to mój brat cioteczny. Tylko że z racji tej różnicy
wieku jest ode mnie dużo starszy więc od małego mówiłem na niego
„wuju”. No więc wuj ten jest kierowcą karetki pogotowia. I nie
raz zapewniał mnie, opowiadając jak zbierał kończyny ludzkie do
worka „Do wszystkiego można przywyknąć”. Myślę że ja bym
nie przywyknął. Za miękki herbatnik jestem. I nie to żebym się
śmierci bał. Nie przywyknąłem i nie przywyknę do ludzkiego
cierpienia. A śmierć? Śmierć jest dobra. Od pewnego czasu śmierć
to mój konik. Od czasu jak wpadła mi w ręce biografia Elizabeth
Kubler-Ross bardzo dużo czytam o śmierci i o życiu pozagrobowym.
Tak sobie nawet myślę, choć oficjalnie nie dopuszczam jeszcze tej
myśli do siebie, że dzięki wierze w zbawienne działanie śmierci
i życie po niej znalazłem sens życia. Dzięki tej wierze wszystko
nabiera sensu. I trudne życie i Bóg. Układa mi się w całość.
Całe to moje jeszcze jakiś czas temu załamanie wynikało z utraty
wiary w świat, w ludzi, w Boga. Szukałem w tym wszystkim logicznego
wyjaśnienia. I znaleźć nie mogłem popadając w coraz większe
otępienie. I nagle odkryłem śmierć. Śmierć zawsze obecną a
jednak tak margenalizowaną. Jedyną pewną w życiu każdego
człowieka i jedyną sprawiedliwą. Czeka wszystkich, dobrych i
złych, bogatych i biednych, sławnych i szaraczków, wszystkich.
Ciekawe że człowiek rodzi się w bólu i płaczu a umiera ( ten
taki ostatni moment ) w spokoju i ciszy, często z uśmiechem na
ustach. Tak więc śmierć nadała sens mojemu życiu i światu.
Jak
pisałem ostatnio o pierwszym takim prawdziwym dniu na starówce nie
wspomniałem o nowej „atrakcji”. Nie wiem jak ich określić bo
znawcą muzyki nie jestem a i na instrumentach dętych się nie znam
ale nazywam ich „trębaczami”. Jest to czterech jakichś czy to
Rumunów czy innych przybyszów o cygańskiej karnacji co wygrywają
skoczne melodie na czterech „trąbach”. Te trąby to cztery różne
instrumenty ale jak wspomniałem nie znam się i nazw konkretnych nie
podam. Ale melodie przez tych czterech panów na instrumentach
wydobywane przypadły niezmiernie mi do gustu. I jak ostatnio tak
siedziałem zadumany na takim prawdziwym pierwszym dniu na starówce
i jak melodii tych słuchałem to tak sobie pomyślałem że
chciałbym żeby mi taka orkiestra w kondukcie żałobnym
towarzyszyła. Żeby te wesołe dźwięki grali, z takim weselem, i
żeby cały kondukt od tych dźwięków aż wibrował i żeby wszyscy
aż z zadowolenia podskakiwali, żeby tańczyli i klaskali w dłonie,
żeby gorzała lała się litrami i żeby nikt nie był smutny. Bo
kto jak kto ale ja, ja jako konduktu tego główna atrakcja smutny
nie będę.
Komentarzy:
4
Ścieżka
298 Do przodu
2013-05-06
Pięknie
nam sonko długiego łykendu majowego niedogodności wynagradza. Są
tacy co psioczą i zemszczą i na złośliwość losu / natury
narzekają a ja się cieszę. Autentycznie się cieszę. Takie sonko
też kiedyś odpoczywać musi. Pięć dni w tygodniu haruje to w
łykend odpoczynek sonku się należy. I wcale a wcale nie miało to
być złośliwe. Ja się niczemu nie dziwię i sonka prawo do
wypoczynku akceptuję. Zresztą całą tą pogodą ekscytuję się
mało. Pada to pada, świeci to świeci. Tyle o ile to jak wieje to
mogę pomarudzić ale ogólnie to pogodę przyjmuję taką jaka jest.
Ani ja na to wpływu nie mam ani zmienić nie mogę, ot jedynie co to
mogę się dostosować.
A
wczoraj pierwszy był tego roku, taki prawdziwy dzionek wieczorny na
ulubionej starówce. Motór na motórów łączce na popas stanął,
ludziska gwar czyniąc spacerowali, jaskółki na niebie szybowały (
och wreszcie są, jaskółki ulubione z tym ich wieczornym piskaniem
) a er na ławeczce erowej zasiadł i dumał. W niebo na jaskółki i
chmury poglądał, na motóra na popasie - którego co chwila jakiś
z hurgotem towarzysz a to opuszczał a to do popasu dołączał –
zerkał, a ludzisków co gwar czyniąc większy i większy
spacerowali wzrokiem śledził. I znowu się er w tej zadumie złapał
na tym że ludziskom tym życzyć dobrze zaczął. Takie era nieraz
na starówkowej zadumie coś nachodzi – ludziskom dobrze życzy.
„Spraw
dobry Boże by się parze tej w życiu ułożyło”
„Losie
Życiem Rządzący daj tej rodzinie wszystko czego pragną”
„Siło
Wszechświata niech ta dziecina beztroska beztroską zostanie”
Takie to
i inne życzenia er ludziskom spacerującym i gwar czyniącym posyła.
Wszystkim. Wszystkim życzy by się co pragną pospełniało. Er tak
nieraz ma – by wszyscy szczęśliwi byli bardzo pragnie. Tak bardzo
że nawet jak teraz to pisze to zęby zaciska. Tak. Er nieraz tak ma.
Ale żeby
nie było że er taki znowu erwspaniały. Równie często er huje i
inne przekleństwa w duchu posyła. I nie jest er dobry. Er jest zły.
Nieraz to powybijał by, świat wymarzony i wspaniały zatruwających.
Ale nie
na wczorajszym takim prawdziwym dzionku wieczornym na ulubionej
starówce. Czy to moc erowej ławeczki? Czy może jaskółek na
niebie popiskujących? Er tego nie wie. Wie er jednak że by tak było
zawsze chce bardzo. Bo er to w tak w głębi duszy dobry człowiek
jest. I ludziom życzy dobrze tylko często trudów życia nie
wytrzymuje i charakter ma słaby i pokusom ulega i wiarę traci.
Spraw
Dobry Boże, Losie Życiem Rządzący, Siło Wszechświata by
Ludziska wszykie szczęśliwe i zdrowe byli. By wszysko czego
zapragną mieli i żeby się ich każde nawet najskrytniejsze
marzenia spełniali”
P.S.
... i
nikogo się nie boję
Komentarzy:
5
Ścieżka
297 Do przodu
2013-05-05
Tak. Ten
plik banknotów przepasany gumką recepturką leżący przede mną na
stole to tyle co zostało po Kocie. Tak. Się wczoraj sprzedał.
Puściłem go te dwie stówki taniej niż zakładałem ale
postanowiłem się nie upierać. Wiem że wart był ceny którą
sobie założyłem. Fakt jednakowoż, że już, nie chcę użyć
słowa ”problem” , ale problemu już nie mam. Zabawna sprawa że
chłopaki jechali 100 kilosów z W-wy na wieś gdzie byłem na długim
majowym łykendzie by Kota kupić i wrócić spowrotem do W-wy. A tak
naprawdę - do Legionowa. Tak. Kot będzie latał teraz w Legionowie.
Inna zabawna sprawa że ani Kupujący ani Sprzedający czyli ja nie
mieliśmy umowy kupna/sprzedaży. I co zrobić w z tym fantem w
dziurze zabitej dechami? Ano podejść do rolnika – sąsiada ale
takiego rolnika pełną gębą jak za peerelu ( pierdolnik na
podwórku fest ) i zapytać czy nie ma dostępu do sieci i drukarki.
I ta oto umowa leży teraz przede mną wraz z plikiem banknotów
przepasanych gumką recepturką.
Taki to
finał długiego łykendu majowego. Łykendu deszczowego i zimnego
który dzisiaj, w niedzielę 05.05, żegna się z nami przepięknym
słoneczkiem i temperaturą ponad dwadzieścia.
Z tych
dwóch powodów czyli Kota sprzedania i łykendu długiego majowego
końca ( ale nie żebym się z tego cieszył ) zrobiłem sobie
wczoraj wieczorem przyjemny wieczór i przyjemny był naprawde.
Komentarzy:
2
Ścieżka
296 Do przodu
2013-04-30
Wszystko
się zmienia.
Takie
czasy nastały że ponad miesięczna przerwa w pisaniu moja nie
wywołuje nawet najmniejszego oburzenia w stylu „ weź no er i coś
napisz”.
Wszystko
się zmienia.
Ale
czegóż się spodziewać. Wszystkie ludziska swoje własne sprawy
mają a że i poziom pisania mojego i częstotliwość pisania tego
spadły to i nie dziwota że ludziska zapomnieli . Zresztą nie o to,
jak wspominam często, wszak chodzi w pisaniu moim by to czytał ktoś
ale by samemu sobie popisać, wyraz zdaniu własnemu dać lub coś
ważnego dla potomności zostawić.
Więc
dla potomności zostawiam że od 13.04. posiadaczem jestem „nowego”
motóra. Zobaczymy czy 13 okaże się szczęśliwa, na szczęście
nie był to piatek tylko sobota. Był to za to pierwszy dzień od
zakończenia zimy - ależ ta zima długa była latoś. ‘Nowy”
motór to Suzuki GSX650F. Na takiego chorowałem tak jakoś od roku.
Tego poprzedniego jeszcze nie upłynniłem więc aktualnie
posiadaczem jestem motorów dwóch. To tak już jakby to rzec mała
„stajnia”. No ale zamiar mam i potrzebę też starego Kota
sprzedać. Natomiast motór nowy to sprzęt sprowadzony z Francji.
Się trochę bałem bo jednak ryzyko że bity duże. I do końca
zdecydowany nie byłem. Jeszcze tego wspomnianego 13 kwietnia kiedy
po motóra rano do miejscowości Turek z Arturem jechałem to
wątpliwości miałem ogromne. No naprawdę niewiele brakowało bym
rzekł „Artur – wracamy”. Ale nie rzekłem. A pal lich trzeba
było powiedzieć i B. Ale jakieś takie obawy miałem. No ale nic –
stało się i jest. Choć teraz zaczynam myśleć czy nie powinienem
był przeczuciu temu zaufać i zrezygnować. Podczas zeszło
piątkowej wymiany opony postraszył mnie mechanior że lagi mogą
być krzywe po zdrowym dzwonie. Ani to bezpieczne dla mnie a i
kosztami znacznymi grozi. Czy więc moje z 13 kwietnia przeczucia
okażą się prawdziwe? Oby nie. A motór z każdym dniem podoba mi
się coraz bardziej. No ale to nie o to chodzi by był ładny ale o
to był sprawny i bezpieczny.
A poza
tym to w piłę nie gram nadal. Obrastam w tłuszcz i przyjemne nic
nierobienie. Oglądam tylko w tiwi. Dzisiaj rewanżu Borussi z Realem
nie zobaczę bo kanału odpowiedniego nie mam a przydało by się bo
po tym jak w środę ubiegłą Lewy Real zdemolował może być
ciekawy mecz.
Choć z
tym nicnierobieniem to nie do końca tak. Tydzień temu spędziłem
całą sobotę do późnej nocy na kibla i zamka w drzwiach wymianie
u mamy. Oczywiście nie zamka w drzwiach kiblowych a wejściowych. A
znowu na łikend długi majowy już mnie Tesć-Cześc na roboty na
wieś „zaprosił”.
Pisałem
kiedyś że niby to łatwiej wielbłądowi przez ucho igielne przejść
niż coś tam tamtaramtam. dalej Może nie dosłownie ale coś w tym
jest bo od kiedy w życiu mi się, odpukać, trochę ułożyło nie
mam weny do pisania. Wygląda że jestem pisarzem tragicznym. W ogóle
jestem chyba jednostką tragiczną. To z wyboru czy z natury? – nie
wiem. Wiem że taki już jestem. Uśmiecham się i cieszę rzadko,
coraz rzadziej, choć patrzący na mnie z boku mogą odnieść
zupełnie inne wrażenie…….tak się teraz zacząłem zastanawiać
czy to co piszę to jest to co napisać chcę, co ja w ogóle piszę.
Jakiś rozkojarzony jestem i skupić myśli coś nie mogę. Jakoś mi
w tej chwili na niczym nie zależy i z każdym pisanym wyrazem
większa i wieksza mnie ogarnia ochota napisać: MAM TO WSZYSTKO
GDZIEŚ. A pewnie! Bo i co z tego wszystkiego. I tak wszystko co nas
czeka to śmierć. Wierzę że dopiero po niej zaczyna się życie,
to prawdziwe życie. Tam gdzie nie ma cierpienia i bólu. Gdzie nie
umiera się z głodu, gdzie nie ma wojny i przemocy, gdzie dzieci są
zdrowe i szczęśliwe. Tak, tak wg mnie powinno wyglądać prawdziwe
życie. Tutaj na to liczyć nie mam co. Liczę więc na takie życie
bezstresowe po śmierci i tyle. Nie wierzę, no nie wierzę kurna, że
to co tutaj to wszystko. Nie wiem czy to Bóg czy Siła jakaś
wszechmogąca ale coś musi być dobrego co życie to stworzyło i co
gdzieś raj ma uszykowany dla rodzaju ludzkiego utrudzonego. Jedynie
co to zastanawiam się dlaczego do takich okropności na globie
ziemskim dopuszcza, na okropności te, względem najmniejszych istot
w szczególności, zezwala. Czy serca niema? I z przemyśleń tych,
długich i bolesnych, taka mi się ostatnio idea narodziła. Taka
mianowicie że wie Bóg czy Siła ta wszechmogąca jak cudowne życie
czeka na nas po śmierci. Że wie że całe to szczęście będzie
tak wielkie że o trudach i smutkach ziemskich zapomnimy. Tak sobie
myślę że to tak jakbym na ten przykład ja, wiedział jaka nagroda
czeka na kogoś mi bliskiego, gdzieś tam w przyszłości, i pewny
bym był że cokolwiek się stanie to i tak ten ktoś mi bliski
nagrodę tą dostanie i szczęśliwy będzie niewysłowienie, a
widział że obecnie katusze przeżywa i smutki to bym się zbytnio
tym jego obecnym nieszczęściem nie przejmował bo i tak o jego tym
ostatecznym szczęściu bym tylko myślał. I nawet bym się
dobrodusznie uśmiechał gdy lamentuje i zawodzi mrucząc pod nosem:
„nie wiesz ty nawet stary jakie wspaniałości ciebie czekają”.
Wszystko
się zmienia.
Komentarzy:
4
Ścieżka
295 Do przodu
2013-03-27
Nie mogę
od spraw piłki uciec. Notka poprzednia przesiąknięta futbolem była
i ta również będzie. Jakowoż o ile tamta dotyczyła poziomu tylko
i wyłącznie klubowego to takowoż ta dotyczyła będzie wysokiego
poziomu reprezentacyjnego. I o ile w tamtej narzekałem na pecha,
fatum czy co tam innego że co nie pójdę na Ł3 gdy Górnik
przyjeżdża to wpierdziel ( na boisku oczywiście ) to teraz nogę
pochwalić się jakimś jakby to rzec dobrym trafem, szczęściem czy
nie wiem czym. Otóż co bym nie poszedł na reprezentację to nie to
żeby wygrywała ale przynajmniej nie przegrywa. Kiedyś kiedyś
dawno dawno temu to było tak że co bym nie poszedł to był
wpierdziel ( na boisku oczywiście ). I było tego, oj było. Ale
odmieniło się to po wpierdzielu pamiętnym ( na boisku oczywiście
) w Gelsenkirchen. Od tamtego - jakoś tak - co pójdę to nie
przegrywają przynajmniej, a jak nie pójdę to wpierdziel ( na
boisku oczywiście ). Tak jak ostatnio na ten przykład. Na Ukrainę
nie poszedłem i wpierdziel był ( na boisku oczywiście ) a na San
Marino poszedłem i nasi nie przegrali. I jak tak wezmę i sięgnę
pamięcią wstecz, do czasów Gelsenkirchen pamiętnego, to taka mi
się prawidłowość układa że jak pójdę na mecz repry to nie
przegrywają a jak nie pójdę to wpierdziel ( na boisku oczywiście
). Chooooooociaż teraz, jak to napisałem, i zacząłem tak nad tym
rozmyślać to cosik zaczyna mi nie pasować do wysnutej tu przed
chwilą koncepcji. Cosik chyba się rozpędziłem. Erze a we Wrocku z
Czechami! A jeszcze kiedyś z Rumunią na przebudowywanej Ł3! No
tak. Ale co? Te dwa wyjątki potwierdzają regułę.
A
odnośnie tych dwóch ostatnich meczy. Ten drugi tragedia. Widziałem
na żywo jak się nasi zawodowcy z amatorami męczyli i żeby nie dwa
karne to nie wiem jakby się to skończyło ( dziasiaj po powrocie do
domu z roboty widziałem również powtórekę w tiwi ). Wczoraj na
estadio samych kibiców, czy raczej ludzi, więcej było prawie dwa
razy niż San Marino ma obywateli. A estadio pełny nie był. Obciach
dla naszych zawodowców jak siemasz wiktor. Ciekaw jestem czy jakby
tak z tych 43000 luda na estadio wybrać jedenastu najlepszych to czy
by nasi zawodowcy dali im radę?
Zapyta
ktoś w takim razie a po co er to oglądasz i na stadiony łazisz i
się pasjonujesz tym. Proste – bo kibicem jestem. Taka to już rola
kibica. Kibicem takim że no ten tego! Nie tak jak coraz większa u
nas rzesza kibiców co jak dobrze to walą tłumami i klaszczą i w
świętowaniu uczestniczą i „jak fajnie” wołają, a jak źle to
ich nie ma. Ja nazywam ich: widzowie. To są widzowie, nie kibice.
Takie modne się zrobiło takie widzowe kibicowanie. I na Euro takich
widzowych kibiców ile było. To taki modny trend. Nie bronię im
tego. Proszę bardzo stadion jest dla każdego. Niech się tylko
potem nie obrażają i nie narzekają. Jak się już do kibicowania
reprezentacji chcesz dołączyć to bierzesz człowieku na siebie i
dobre chwile i chwile złe. Mnie osobiście do opery nie ciągnie.
Nie odczuwam potrzeby w tym kierunku. Więc nie łażę tam i nie
narzekam, a jak już polezę to nie marudzę że się mi nie podoba.
Taka to
już rola kibica. Kibic kibicuje a piłkarz gra. Inna sprawa że jak
piłkarz gra słabo to nagroda mu się nie należy. Ja osobiście to
bym po tym wczorajszym meczu pogonił tych naszych grajków w samych
gaciach ulicami stolycy. Żeby im dupska zmarzły, żeby glut z nosa
zwisał aż do pasa i żeby uszy ( a tak naprawdę jajca ) im
przemarzły. Bez ciepłego hoteliku, bez dżakuzi, bez kolacyjki i
śniadanka i bez pieniążków przede wszystkim za ten, pożal się
Boże, spektakl.
Taka to
już rola kibica. Kibic nie opuszcza jak źle. A co byłby ze mnie za
syn, ojciec, mąż czy Polak jakbym tak zabierał tyłek w troki,
obrażał się i narzekał w chwilach kryzysu. To w takich chwilach
właśnie okazuje się czy jestem kibicem, synem, mężem, ojcem czy
Polakiem.
I nawet
zimno kibicowi nie straszne. A zimno jest niemiłosiernie. Jedyny
plus to piękne słoneczko które dzięki wyżowi świeci dni całe.
I nawet jak w pracy siedzę dzień cały to i tak fajnie że świeci.
A zimno jest niemiłosiernie. Pod minus dziesięć nocami. Nie
pamiętam, jak żyję, żeby takie niemiłosierne zimno i śnieg były
w dzień wagarowicza. A takie dni, co jak co - się pamięta.
A po za
tym nic specjalnego dziać się nie dzieje. Jedno co - to dzisiaj
Międzynarodowy Dzień Teatru co oznacza ni mniej ni więcej że dziś
są moje imieniny.
A tą
muzę przypomnieli mi wczoraj w przerwie meczu.
I
potępiam wszystkich i przeklinam że gwizdali wczoraj na Wasyla jak
na boisko wchodził.
Komentarzy:
5
Ścieżka
294 Do przodu
2013-03-19
Nie ma
to jak mieć pecha. No może nie pecha ale jakby to tu rzec to jakieś
przekleństwo, fatum czy też inna cholera. Co kurna pójdę na Ł3
jak Górnik przyjeżdża to wpierdziel. Wpierdziel piłkarski na
boisku oczywiście, bo na trybunach bezpieczniej niż w kościele. To
nie to co jeszcze parę lat temu. Możesz spokojnie człowieku
paradować w szaliku przyjezdnych i nic ci się nie stanie. No nie
wiem jakby to było po stronie Żylety ale na pozostałych trzech
trybunach spoko. I podoba mi się to. Co innego pewnie na mieście.
Za barwy złapać oklep żaden problem. No ale jak wspomniałem, na
stadionie, jak również w jego okolicach policji i ochrony full.
Swoją drogą skąś tą policję musieli pościągać pod ten
stadion. Strzeżcie się więc mieszkańcy stolicy zamieszkali w
dzielnicach oddalonych od stadionu. W czasie meczu wasze
bezpieczeństwo tylko od was zależy.
A
wracając do wpierdzielu. Nosz kur….. mać, co nie pójdę na Ł3
to wspomniany wpierdziel. A ten o którym piszę to wpierdziel
obciachowy do kosmicznego kwadratu. Trzy kurna do zera trafiła legia
fra…. Zniesmaczon jestem niesamowicie.
I
jeszcze to zamieszanie z sektorem gości. Porażka na boisku bolałaby
mniej gdyby choć jedna zabrzańska przyśpiewka poleciała.
Niestety. Nie wiem oczywiście jak tam to było naprawdę ale pały
musiały pokazać kto tu rządzi. Jak tu później nie bluźnić na
policję. Szkoda że tak się to skończyło. Przedstawienie z
Żabolami na trybunach z pewnością byłoby ciekawsze. Swoją drogą
to ja dziękuję jechać pół dnia, następnie stać przed bramą 2
ha na mrozie, ostatecznie meczu nie zobaczyć a na koniec wracać pół
nocy do domu. Ja się później nie dziwię że są awantury.
A mróz
był niemiłosierny. I jest nadal. Podoba mi się ta pogoda.
Przynajmniej słońce jest. I grzeje. Po wieczorno - piątkowym
dupska mrożeniu na meczu w sobotę wybrałem się na basen a w
niedzielę na starówkę. I jak się tak człowiek ulokował za
winklem od zawietrznej i jak tak wystawił buśkę na to słonko to
nieźle przygrzewało. Było miło.
Teraz
nie jest miło. Słonko się skryło za chmury. Wieje i sypie
śniegiem. Wszyscy marudzą o wiośnie a mnie to jakoś wisi. Pada -
niech rada. Cóż my możemy na to poradzić? W kosmos się człowiek
wybiera a pogody zminić nie może. Mało tego. Prawdę mowiąc nawet
przewidzieć jej nie potrafi.
Dzisiaj
Żaba rwała ósemkę.
Dzionek
dzisiejszy, znaczy się wtorek, minął jak w akwarium.
Z spraw
z archiwum X. Komentarze u mnie zamieszczają obrabiarki czy jakieś
tam tokarki i kredyty mieszkaniowe. Nie chciałbym nikogo obrazić
ale blogownia schodzi na psy.
Dobrze
że z każdą przespaną nocą trzy zero odchodzi w coraz większe
zapomnienie.
Komentarzy:
2
Ścieżka
293 Do przodu
2013-03-13
Olśniło
mnie dzisiaj rano że rozochocony zeszłotygodniową kilkudniową
wiosną zdjąłem z balkonu słoninkę dla sikorek. No to był błąd.
No ale sikorki same mnie zmyliły bo już nie przylatywały.
Wiedziałem niby że ta wiosna to jeszcze nie ta co ma być ale nie
przypuszczałem że dowali jeszcze tyle śniegu. Jest więc od kilku
dni ponownie zimno i biało i nie ma co robić. Na basen nie chodzę
bo się boję rozchorować. Nie piszę bo jak śpiewał Kaliber -
zdradliwa wena raz jest raz jej nie ma - a u mnie od dawna jej nie
ma. Poczytałbym ale w większości zaprzyjaźnionych brak nowych
notek. Nowych zaprzyjaźnionych szukać mi się nie chce. Zwłaszcza
tym bardziej że te zaprzyjaźnione które są, są w porządalu i w
zupełności mi wystarczają. No ale widać u nich też zdradliwa
wena, raz jej nie ma. Jak tak dalej pójdzie to będę musiał jednak
rozejrzeć się za nowymi zaprzyjaźnionymi. Mam nadzieję że
wcześniej przyjdzie ta wiosna co ma przyjść, rozchorowania się
już bał nie będę i na basen pójdę a jeszcze później, później
motóra wyciągnę i pojadę w siną dal. Brakuje mi już trochę
motóra. A zostawić to wszystko w cholerę i pojechać gdzieś. I
Starego Miasta ciepłego też mi
brakuje
już trochę. Na ławeczce posiedzieć. Ech.
Rzeczywistości
komentować mi się nie chce. Zobojętniałem. Jak się tak patrzę
na polityków, piłkarzy, aktorów, celebrytów i kogo tam jeszcze to
mi się gadać
nie
chce. To mnie już nawet nie wkurza, już nawet nie śmieszy. To
wszystko po prostu takie już jest i już. Przyjąłem że takie ma
być. Nie mam w zwyczaju
zmieniać
czegoś / kogoś na siłę. Najbardziej to lubię takie sytuacje
gdzie dwie racje spierają się i każda próbuje drugą przekonać
do swoich mądrości.
Tak
zaciekle walczą by udowodnić że to właśnie oni wiedzą lepiej.
Patrzę i zastanawiam się po co. Lubię też jak słyszę pod swoim
adresem że dziwny jestem. Że nie walczę o swoje, że nie staram
się zdobywać. Lubię też ulegać sugestiom. No może lubię to za
dużo, po prostu, ulegam. Nie ma sprawy - mówię - będzie jak
chcecie. Wcale nie myślę żebym wówczas coś tracił albo okazywał
słabość. Najnormalniej w świecie sprawy tego świata są zbyt
błahe dla mnie bym miał o nie kruszyć kopię.Życie w sumie jest
proste. Wystarczy przyjmować to co jest bez zbytniego wnikania. Jak
ktoś się szują i chamem to już taki jest. Dopóki sam tego nie
zrozumie że źle robi - nic - żadne moje nawoływania, apele i
wysiłki go nie zmienią. Jedyne co, to mogę mu, o ile dam radę,
dać mu w ryj, gdy jego chamstwo zagrozi mojemu bezpieczeństwu. Może
to ostatnie to egoizm, to ostatnie? Przecież taki cham może
zagrozić również innym dobrym ludziom. No ale w takim przypadku
też bym mu w ryj dał, o ile dałbym radę.A na razie to sobie żyję
i niech inni sobie też żyją. Jedni niech sobie żyją w szczęściu
i wygodzie a inni niech sobie żyją w brudzie i smrodzie. Kurna już
nie pamiętam kto to śpiewał, kurna kto to śpiewał? czy to była
Kobranocka czy nie Kobranocka? kurna no. No nic zanim skończę pisać
sobie przypomnę. No więc jak śpiewali - to mi nie przeszkadza, to
tutaj jest w modzie - tak śpiewali. A moda jest. Ot dla przykładu
czym żyją obecnie media ( tutaj wskakuję na WP i sprawdzam
najświeższe wiadomości sensacyjne.)Kora zatrzasnęła się w
solarium?! Co się stało z jej twarzą?Wielki skandal. Seks dał jej
sławę Wszyscy to widzieliUps! Wyskoczyła jej pierś! Bluzka
spłatała figla Agacie Młynarskiej!Dlatego nie oglądam ostatnio
wiadomości telewizyjnych, nie czytam wiadomości internetowych a
gazet to nie czytam od nie pamiętam kiedy. Bo co mnie to obchodzi.
Żyję przyjmując to że niby gdzieś tam to jest, że niby o tym
wiem ale jakoś tak nie do końca wiem i że to jest tam gdzieś
daleko. Proste.Życie proste jest. Wystarczy tylko nic od niego nie
oczekiwać. Wystarczy przyjąć fakt że jest jakie jest i że jest
nawet do dupy. Takie to właśnie życie jest. Dobre i złe, piękne
i brzydkie i do dupy też. Wystarczy pogodzić się z faktem że
istnieją bieda, łzy, cierpienie. Że ludzie, zwłaszcza dzieci,
umierają czekając na karetkę czy lekarza. Że nie ma na ratowanie
ich życia środków bo jakiś tam ( i tu użyję wulgaryzmu ) jebany
nfz zakręcił kurek bo się limit wyczerpał. Gdzie by się człowiek
nie ruszył, czego nie dotknął to jakiś podatek, to jakaś opłata
a jak trzeba kasy nie ma. Ale wystarczy przyjąć że tak ma być i
wszystko staje się proste. Ludzie, a zwłaszcza dzieci, umierali od
wieków i
umierać
będą. Proste. l ludzie ci, a zwłaszcza dzieci, cierpieli, płakali,
głodowali. Takie życie.
Jakie to
proste.
Proste
dopóki nie dotyka osobiście.
I CO Z
TEGO ŻE PAPIEŻA WYBRALI. NO CO
Też mi
kurwa potrzebne to do życia jak niewiemco
Komentarzy:
5
Ścieżka
292 Do przodu
2013-03-06
Z
wszystkich spraw z jakich jestem niezadowolony. A jest tych spraw
dużo, bardzo dużo. Prawdę mówiąc jestem niezadowolony ze
wszystkiego. No więc najbardziej niezadowolony jestem ze snów. Sny
mam beznadziejne.
I o ile
tak jak na ten przykład dzisiaj gdy nie pamiętam co mi się śniło
mogę być niezadowolony tylko z tego że nie pamiętam co mi się
śniło, to już tak jak na ten przykład wczoraj gdy pamiętałem co
mi się śniło, a śniło się dużo i dużo pamiętałem,
niezadowolony mogę być, i jestem, z tego co się śniło.
Moje sny
są przede wszystkim szare.
Moje sny
są przede wszystkim nudne.
Moje sny
są przede wszystkim przyziemne.
Czy to
może świadczyć o jakości mojego życia? Kurcze no. Tak chciałbym
mieć kolorowe, wspaniałe sny. Dużo czytałem o snach proroczych.
Ja czegoś takiego nie doświadczyłem a wręcz przeciwnie. Moje sny
o wygranej w totolotka okazały się nieprawdziwe.
Moje sny
nie dają mi również odpowiedzi na wiele zadawanych przed snem
pytań. Moja podświadomość jest jakby nieczuła na moje błagania
o pomoc w rozwiązaniu problemów.
Moje sny
nie są również erotyczne. Nigdy ale to nigdy nie miałem w snach
jakiejś pięknej blondyny, brunetki, rudej czy też jakiejś innej
niewiasty.
Boleję
więc bardzo nad moimi snami. Nie dają mi pociechy w życiu. Wręcz
przeciwnie. Gdy rano, po przebudzeniu, siedzę na brzegu łóżka i
przypominam sobie co mi się właśnie śniło to popadam w
przygnębienie. Żadnego kolorowego, pozytywnego impulsu na
rozpoczynjący się właśnie dzień.
A dni
ostatnio takie sobie. Jedynie wiosna co przedwcześnie zawitała
cieszy. Motóry się pojawiły na mieście ale mój jeszcze nie. Coś
mi jednak mówi że tak naprawdę to dopiero koło Kwietnia będzie
można bezpiecznie obudzić motóra z zimowego snu.
Dziś w
metrze gdy wracałem zmęczony po pracy do domu ulokowały się na
przeciw mnie dwie niewiasty. Młode niewiasty. Jak to niewiasty
rozprawiały o wszystkim bez przerwy. Jedna z nich wpadła mi w oko.
Wiem że próżność przemawia przeze mnie teraz ale taka myśl mnie
dopadała czy też się jej podobam. Wydawało mi się że zerka co
raz. Ale czy to było naprwdę zerkanie i czy akurat z tego powodu
nie wiem. A czemu akurat o tym piszę. Też nie wiem. Nic nie wiem.
Komentarzy:
2
Ścieżka
291 Do przodu
2013-03-01
Życiem
moim rządzą emocje. Życiem moim rządzą emocje nie mam więc
szans na osiągnięcie sukcesu w biznesie. W biznesie gdzie ważne
jest, zresztą każdy wie co ważne jest by osiągnąć sukces w
biznesie. Tak więc, więc tak, nie pcham się do biznesu i jedyną
moją szansą na wielkie pieniądze jest wygrana w totolotka lub inna
forma, należnego mi niewątpliwie, uśmiechu losu. Jeżeli natomiast
należny mi uśmiech losu nie nastąpi ominie mnie bogactwo i
dostatek i do końca dni moich żył będę sobie jak żyję, wiodąc
życie biurwy i zadowalając się wystarczającą do przeżycia
pensją, gdyż życiem moim rządzą emocje.
Prawdę
mówiąc to nawet nie wiem jak one to robią, te emocje, i skąd się
biorą. To chyba tak trochę jak z pogodą. Niby jakieś wyże,
jakieś niże, niby i tam jakieś metorologi próbują tą pogodę
przepowiadać ale tak do końca to nikt nie wiem jak będzie. Jak
będzie z moimi emocjami nie wiem ja nigdy. Raz wstaję i zły i
nieprzyjemny jestem bez zbytniego powodu ( tak jak wczoraj ), znowu
innym razem wstaję i raczej dobry i przyjemny jestem ( tak jak dziś
). Jak i dlaczego tak jest - nie wiem.
Życiem
moim rządzą emocje.
Tak jak
na ten przykład w ostatnią niedzielę.
W
ostatnią niedziele wybrałem się z Księżniczką na dziewiątą do
kina na Nędzników. Przyznaję się bez bicia - nie czytałem.
Poszedłem tylko ze względu na Księżniczkę, w innym przypadku nie
pomyślałbym nawet o tym by iść. To nie moje klimaty, tak bym
myślał. I po pierwszych piętnastu minutach, nie ukrywam, miałem
cholernie dość, zastanawiałem się jak wyjść, żałowałem
straconego czasu i pieniędzy i w ogóle byłem niezadowolony. Na
szczęście przetrwałem początek i powiem uczciwie dawno takiego
wrażenia film na mnie nie zrobił. Zdarzało się nie raz i zdarza
nadal łzę uronić na jakimś seansie, na ten przykład na
Znachorze, ale tak, wstyd się przyznać, jak na tym niedzielnym to
nie ryczałem dawno. Szczęście całe że miałem pod szyją
motórową chustę to se jakoś te łezki ukrywałem. A na sam koniec
to się powstrzymywać musiałem naprawdę bardzo by nie łkać.
Sprawa inna swoją drogą że wstyd taki odczuwam okazując emocje.
Tłumaczę to tylko tym że „takie czasy” gdzie okazywanie
"słabości" to wstyd. Ale czy to może być tłumaczeniem?
Wychodzi na to że nie jestem szczery. Nie płaczę kiedy potrzebę
płaczu odczuwam i taksamoż pewnie nie śmieje się gdy odczuwam
radość. Takie czasy. Nie ma miejsca na sentymenty i emocje. A ja
jak widać czasom tym ulegam.
A jak
już skończę czytać to co czytam aktualnie to „Nędzników”
przeczytam.
A
aktualnie i ostatnio wciągnął mnie temat śmierci. Zaczęło się
od tego że jakiś czas temu wpadła mi w ręce jedna z książek
Elisabeth Kübler-Ross. Rodzaj literatury faktu pociąga mnie
bardziej niż wymyślne historie. Czytam więc o śmierci i coraz
bardziej ją lubię. I taki sobie wyrabiam pogląd że to życie
nasze to jednak nie jest takie wspaniałe. Zresztą - wyrabiam - czy
raczej utwierdzam się w przekonaniu że życie jest do dupy. Pełne
niemiłych doświadczeń, pełne wyzwań z którymi musimy walczyć,
pełne strat które bolą. Ale. Ale nie będę rozwijał tematu. Może
inną razą.
Na konie
przemyślenia z ostatnich dni.
1.
Jeżeli kobiety statystycznie żyją dłużej i jeżeli jest ich
statystycznie więcej to dlaczego pracują krócej?
2.
Kończę z kopaniną. Na basen chodził będę. Lepiej na tym wyjdę.
I bliżej mam. I emocje mniejsze a że emocje życiem moim rządzą,
lepiej więc będzie unikać emocji, zwłaszcza tych złych które
przy okazji kopaniny wyniknąć mogą.
A i to
łazi za mną już z miesiąc.
A i
Kaniu weź mnie to kurna przetłumacz bo ja za cholerę nic nie
pojmuję a jakoś czuję że tekst do mnie przemawia. Jedno co
rozumiem to:
"Be
the ocean"
Komentarzy:
4
Ścieżka
290 Do przodu
2013-02-17
Przed
przeczytaniem skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą gdyż
przeczytanie może zagrażać Twojemu życiu lub zdrowiu.
Cóż by
mnie mogło skłonić do napisania tiu? Należałoby zacząć raczej
od tego co skłoniło mnie do niepisania tiu. Praktycznie rzec biorąc
to chyba nic. Po prostu jakoś tak wyszło. Ani jakieś tam wysokie
ani jakieś tam niskie stany ducha. U era nadal tio samo. Raz lepiej,
raz gorzej, z przewagą tego drugiego. Ogólnie nie ma fajerwerków i
tak jak dotychczas, średnia stanów ducha to szarzyzna. No ale
wypadałoby się co nieco wytłumaczyć, zwłaszcza że jak myślę,
przynajmniej jedna osoba z wpadających tiu, czuła się
zaniepokojona tak długim stanem ciszy. Zaniepokojona tak jak sam
byłem kilkakrotnie zaniepokojony ciszą na blogach które czytałem
a co powodowało natłok domysłów i przypuszczeń. No więc w
zasadzie, jak napisałem wcześniej, nie było jakiegoś szczególnego
powodu. Dni upływały i stawały się coraz krótsze, temperatura
spadała, rzeczy się działy bez względu czy ich chciałem czy też
nie chciałem a ja nie pisałem. Tak ot tak. I było tematów do
pisania, i chciałem i zamiar miałem pisać o nich ale jakoś tak
koniec końców się nie udawało. A co było i co nie było niech ta
notka Wam opowie
Po kolei
( na tyle na ile pamiętam pamiętam ).
W
połowie Listopada odbyła się zakładowa impra. Jako że prezes
stawiał, to poza wszystkimi innymi kosztami, alkohol lał się
strumieniami. Nie chciałem - ale się uchlałem. A może chciałem?
I wszystko dobrze by było gdyby już po wszystkim nie włączył mi
się szwędacz. Miast w taksówkę wsiąść, zwłaszcza że prezes
stawiał, mnie zamaniało się wracać metrem. I wróciłbym być
może i tym metrem bez przygód gdyby gdzieś tak w połowie drogi
nie zachciało mi się lać ( znaczy się siku ). Chcąc nie chcąc
wysiadłem w Centrum. Ale! Czy mogłoby któremuś z decydentów do
głowy przyjść że jakiemuś obywatelowi – mieszkańcowi lać się
chcieć może ( znaczy się siku ) po dwudziestej trzeciej? Teraz już
wiem że nie. Ale nie do tego zdanżam. Zdanżam do tego że już po
wszystkim, na peronie, nie pamiętam szczególnie jak i szczególnie
z kim, wdałem się w jakąś dziwną „wymianę zdań” z trzema
małolatami. Finał był taki że na drugi dzień bolała mnie
szczęka a kciuk boli mnie do dzisiaj. Jak wróciłem do domu? –
nie pamiętam. Pamiętam jednak tyle że jeden z nich, już na moje
odchodne wykrzykiwał coś w stylu że by mnie zabił czy pobił.
Męczyło mnie to potem dosyć długo. Wyrzucałem sobie, raz, że
odszedłem i tak jakby speńkałem, a chciałbym być w stanie
zetrzeć ich na pył, dwa, że nic nie pamiętałem.
I
rękawiczkę zgubilem.
Jeszcze
potem, jakoś tak pod koniec Listopada na jednej z ostatnich piłeczek
wdałem się znowuż w wymianę zdań z jednym takim koleszką z
mojej drużyny, który aktualnie grał w drużynie przeciwnej. Nie
żebym nie miał sobie nic do zarzucenia ale nie mogłem pojąć w
tamtej chwili skali jego agresji w stosunku do mnie. A że zmęczony
grą byłem bardzo i wiedziałem że nie dam rady przeciwstawić się
fizycznej jego napaści, ponownie, jak powyżej, wycofałem się. I
znowu mnie to potem męczyło. Nie mogłem sobie darować tej
słabości. Z jednej strony nie mogłem pojąć skąd tyle agresji (
również i we mnie ) z drugiej zaś pałałem chęcią rewanżu.
I
dotarło do mnie żem słaby. I żem tchórz. Wiele razy rozmyślałem
czy byłbym w stanie w sytuacjach zagrożenia życia lub zdrowia
przeciwstawić się agresorowi. I dochodziłem do wniosku że tak.
Mało tego. Szukałem i czekałem na okazję. Po tych dwóch jednak
wydarzeniach moja pewność siebie uległa zachwianiu. Jestem słaby.
I nie wiem teraz czy byłbym w stanie stanąć w np. obronie
słabszego. Wewnętrzne przekonanie mówi mi że tak i wiem że tak
powinienem byłbym zrobić ale wiem też że nie wiem jak bym się
zachował gdyby już do takiej sytuacji doszło. Boję się że
mogłaby być to postawa nie do końca honorowa.
Takie
oto przemyślenia męczyły mnie przez Listopad i Grudzień gdy mnie
tu nie było.
A pod
koniec Grudnia, a dokładnie to w sobotę 22, dostałem o 15:00
gorączki i się rozchorowałem. Nie wiem czy to z tej zgryzoty czy
po prostu dopadł mnie wirus grypy który aktualnie panował? Wiem
jedno, była to moja pierwsza choroba od kilku lat. Strasznie mnie
rozłożyło. Całe święta spędziłem w łóżku z 39 stopniową
gorączką. Prawdę mówiąc było mi to trochę na rękę, że
uniknę tego całego świątecznego siedzenia za stołem. No ale
swoje odcierpiałem. Jedyne co to tylko zawiedziony byłem że nie
dane mi było w tej gorączce doświadczyć jakichś majaczeń,
urojeń czy też innych metafizycznych doznań.
A
wyzdrowiałem dwa dni po świętach. I poszedłem do pracy, i praca
mnie przywaliła. Tak do ok. 12 stycznia robiłem rzec by można
nocami, i wolną sobotę musiałem poświęcić. Przez robotę nie
mam na nic czasu. A jak już mam to w domu jest tyle do zrobienia że
i tak nie mam czasu.
Pisanie
więc zaniedbuję. Ale nie zapomnę o tym tu pisaniu. Za dużo mu
zawdzięczam bym tak miał odejść bez pożegnania. Gdyby nie to tu
pisanie nie przetrwałbym tych dni moich najgorszych. I gdyby nie to
wsparcie, słowo pocieszenia które tu dostałem od obcych zupełnie
osób.
Jest
jednak jedna rzecz pozytywna. Mam rekordową ilość komentarzy. To
najczęściej komentowana moja notka w historii.
Żyje
więc er. Tych co to cieszy pozdrawiam, tych co nie cieszy pocieszam
że żyje ale co to za życie.
Chciałbym
jeszcze napisać o ostatnim meczu z Irlandią, chciałbym napisać o
przemocy co o niej słychać w mediach, chciałbym napisać o szopce
w polityce i wiele jeszcze ale nie mam tyle czasu. Zresztą i tak to
moje pisanie niczego nie zmieni.
W tym
roku porzucę chyba, a może przynajmniej ograniczę, to piłki
kopanie i zapiszę się na jakieś sporty walki.
P.S.
Wszystkie
go najlepszego M.J.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz